- Ja ciebie też, Ace... - szepnęłam.
Lis zaśmiał się cicho.
- Prawie jak za pierwszym razem. - powtórzył i przycisnął mnie do siebie. - Tylko teraz jesteś sucha i nie śmierdzisz.
Mimo mojego... nie najlepszego humoru w tej chwili mimowolnie się uśmiechnęłam. Fulco wydzielał przyjemne, kojące ciepło.
- Myślisz...? - zaczęłam, po czym głos uwiązł mi w gardle.
- Oh, nie. - Zmarszczył brwi. - Na pewno nic jej nie jest, ruda. Zobaczysz. Ile jeszcze do porodu...?
- Cztery dni. - odparłam, zamykając oczy. - Miałam urodzić za cztery dni.
- No i za te cztery dni nasza piękna i zdrowa Elizabeth przyjdzie na świat. - dokończył. Chyba sam w to nie wierzył.
Za to ja głośno mu to wytknęłam i skuliłam się jeszcze bardziej, wciskając się w słomę i w Ace.
- Wierzę w to, mała. - odpowiedział stanowczo. - Nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Przemyślałam to, co mi powiedział. Może naprawdę kochał mnie i naszą córkę?
Ace?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.