- Aż tak ci się spieszy? - uśmiechnąłem się trzymając nos przy kulce.
- Chciałabym już być w twojej jaskini, na legowisku.. - popatrzyła na mnie z niecierpliwością.
- No dobra, mała. Za chwilę. - bardzo delikatnie liznąłem mała istotkę. - Trzeba ją dokładnie otulić, bo nie może poczuć zimna. - mruknąłem sięgając pyskiem po bawełnianą chustę w kratę. Była ciepła i czysta. Idealna.
- Ty... Dużo wiesz, co? - parsknęła.
- Gdzieś o tym czytałem. - przewróciłem oczyma. Wolałbym nie mówić jej o ewentualnych moich potomkach wałęsających się gdzieś po świecie... Nic mi o tym nie wiadomo, ale myślę, że jest to w jakiś sposób możliwe... No nic.
Porządnie owinąłem małą i jedną łapą przytuliłem ją do swojego kołnierza.
- Znachooor! - zawołałem. Pojawił się po chwilce. - My już będziemy się zbierać.
- Jasne. Pilnuj tylko, żeby było im ciepło. Tato.
Puściłem wolno jego słowa.
- Dziękuję za wszystko. Jesteś świetny.
- Nie a za co. - z uśmiechem skinął głową - Teraz naucz się mówić w liczbie mnogiej, synu.
Całą drogę szedłem o trzech łapach. W czwartej trzymałem malutkie, śpiące zawiniątko. W końcu dotarliśmmy na miejsce. Chalize ułożyła się na naszym legowisku, a obok niej przystawiłem cały czas ciepłą, ale głodną jak wilczek Elizzie. Mała napełniła swój brzuszek ciepłym mlekiem, a po moim również rozlało się przyjemne ciepło. Czy to szczęście? Najwyraźniej.
Chalize?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.