poniedziałek, 29 maja 2017

Od Leviego - Kiedy zawieje dziki wiatr


Spokojnym krokiem spacerowałem wzdłuż jednej z przecinających tereny stada rzek. Szedłem powoli, z rozwagą, starając się stawiać łapy jedynie na uprzednio wybadanym terenie. Każde głębsze a zarazem nieprzewidywane zatopienie kończyn w rozmiękłej glebie otaczającej płynącą wodę skutkowało u mnie krótkotrwałym napadem paniki obfitującym w bezsensowne szamotaniny oraz wykrzykiwaniem w przestrzeń, niecenzuralnych słów, których nie powstydziłby się nawet największy koneser.
Cóż było powodem ów zachowania? Nic nadzwyczajnego, zwykła trauma, której nabawić zdołałem się w wieku szczenięcym. Od dnia w którym niespodziewanie pochłonęły mnie fale czarnej jak smoła rzeki traktowałem wodę nie jako sojusznika, a wroga, z którym dogadywać musiałem się jedynie ze względu potrzeb wyższych. Mimo to, tuż po traumatycznym wydarzeniu rodzicielka zmuszona była myć mi futro własnoręcznie przez przeszło cztery miesiące, a do dzisiaj kąpiel biorę wyłącznie na brzegu spokojnych, zamkniętych jezior. Ot co, zwykła słabość, która każdego może dopaść.
W pewnym momencie droga przede mną stwardniała. Rozmiękłe błoto przeszło w piasek, ten po kilku minutach zamienił się w żwir, który po garści kroków wyewoluował w kamienie. Ostatecznie swoją podróż kontynuowałem mimo ostrych krańców, naturalnych przeszkód, wbijających się w spody łap. W końcu co to dla mnie. Niejednokrotnie sprostać musiałem większemu, o wiele boleśniejszemu wyzwaniu.
Niespodziewanie, jeden z kamieni osunął się spod moich łap. Krzyknąłem, momentalnie tracąc równowagę. Z głuchym pluskiem wpadłem do szaleńczo gnącej przed siebie wody, tyłem głowy uderzając o twarde dno zbiornika wodnego. Zemdlałem.

Ze stanu błogiej nieświadomości wyrwało mnie dopiero silne uderzenie plecami o twardą skałę. Poczułem, jak po moim grzbiecie rozchodzi się tępy ból spowodowany upadkiem ze znaczącej wysokości. Kaszlnąłem, wypluwając z pyska słodką wodę.
 - Co do cholery? – jęknąłem, podnosząc się na rozdygotanych łapach.
Po chwili ponownie upadłem na wilgotne podłoże, trzęsąc się na całym ciele.
Drgawki? Choroba?
Nic bardziej mylnego.
Po chwili zdałem sobie sprawę, iż jestem - dosłownie i w przenośni – sparaliżowany strachem. Cichy głosik, uprzednio dyskretnie informujący mnie o niebezpieczeństwie związanym z wodą, teraz krzyczała na całe gardło wewnątrz mojej głowy, doprowadzając wszystkie komórki ciała do czystego obłędu. Zaskomlałem, czując się niczym zaszczuty szczeniak w klatce.
 - Kto tam? – usłyszałem cichy głos, dochodzący niby z wnętrza mojej czaszki.
Czyżby przesłyszenie? Zwykłe zdeformowanie dźwięku szumiącej za mną wody, czy już zaczynam wariować? Nie mogę uwierzyć w to, że tak teoretycznie nieistotna sytuacja mogła doprowadzić mnie do takiego stanu. Bądź co bądź, jestem lisem silnym oraz niezłomnym, czyż nie?
 - Kto tam? – ponownie odezwała się bliżej niezidentyfikowana osoba. Tym razem głos był znacznie wyraźniejszy, dzięki czemu byłem w stanie określić kierunek, z którego dochodził. Tajemnicza postać bez wątpienia stała za filarem wznoszącym się kilka metrów przede mną.
 - Jestem Samuel – odpowiedziałem, przedstawiając się za pomocą jednego z fałszywych imion. Całkowicie zignorowałem fakt, iż ze względu na chwilowy paraliż nie jestem w stanie uchronić się przed ewentualnym atakiem.
Nagle, ku mojemu zaskoczeniu, zza przeciwległego kamienia wyłoniła się mała lisia postać.
„Jakim cudem tak błędnie określiłem kierunek?” – szepnąłem ze zgrozą, jednak po chwili zamilkłem. Na mój pysk wypłynął wyraz pełen zdumienia oraz niedowierzania.
Tuż przede mną stała znajoma mi, niezwykle bliska samica lisa polskiego.
 - Nie okłamuj mnie, Levi – powiedziała ma siostra, Cyzia, posyłając w moim kierunku pełen radości uśmiech. – Nieładnie okłamywać lisa pozwalającego ci bezpiecznie ukrywać się w jego norze.
Przez chwilę siedziałem bezczynnie, nie potrafiąc wydusić z siebie ani jednego słowa. Nagle, jak by nigdy nic, wstałem z ziemi, koślawym krokiem brodząc do przodu. Zaledwie kilka sekund potem ponownie upadłem, tracąc władzę w przednich łapach. Moje przerażenie sięgało zenitu.
 - CYZIA?! – krzyknąłem z rozpaczą, po chwili zalewając się gorzkimi łzami. – Dzięki bóstwom, Cyzia, to naprawdę ty?!
Lisica zaśmiała się perliście, podchodząc do mnie. Po chwili wahania jej ciepły, wilgotny nosek przywarł do mojego. Poczułem dobrze znany mi zapach lisiego futra zmieszany z lekką wonią glonów.
 - Cyzia… - szepnąłem, zamykając szkliste oczy.
Po chwili poczułem, jak ciepły nos powiększa się. Z zaskoczeniem uniosłem powieki. Tym razem przede mną nie stała siostra, a młodszy brat – Izaak. Gwałtownie nabrałem powietrza w płuca, w ostatniej chwili tłumiąc krzyk przerażenia. Samiec z życzliwym, jak zwykle, uśmiechem podniósł jedną z tylnych łap.
 - Dalej nieco sztywna, ale działa jak trzeba. Co u ciebie, braciszku? -zapytał.
Zaledwie kilka sekund potem postać ponownie zaczęła zmieniać swój wygląd – jej łapy wydłużyły się, pysk zgrubiał. Futro zrobiło się znacznie krótsze, a oczy zalśniły karmazynową czerwienią. Po zakończonej transformacji przede mną siedział nie kto inny jak najstarszy z rodzeństwa Ciel.
 - A ty znowu brodzisz w wodzie niczym  zagubiony szczeniak – powiedział z lekką dozą uszczypliwej ironii. – Nie będę wiecznie cię ratował, Levi. Pora się usamodzielnić.
Z przerażeniem cofnąłem się kilka kroków dalej, wyzywająco powarkując gardłowym tonem. Tajemnicza istota w przeciągu jednego mrugnięcia okiem zamieniła się w mojego ojca. Stare, mądre oczy patrzyły na mnie dobrotliwym wzrokiem. Lis zamachał jedynym pozostałym mu uchem.
 - Chyba nie chcesz atakować swojej rodziny?
Te słowa doprowadziły mnie do czystego obłędu. Nie zwarzywszy na ból w łapach, podniosłem się, wykonując kilka niepewnych kroków w kierunku napawającej mnie obrzydzeniem istoty. Po chwili, gdy ciało stworzenia zaczęło przybierać kształt kolejnej samicy – w której, o zgrozo, rozpoznałem swoją matkę – szybko skoczyłem do przodu, bezlitośnie zaciskając szczęki na łapie potwora.
Tym razem moim oczom ukazało się prawdziwe oblicze stworzenia. Była to postawna, otoczona puszystym, błękitnym futrem lisica. Stała przede mną zmieszana, podkulając ugryzioną łapę pod siebie, spuszczając spojrzenie grafitowych oczu ku ziemi.
 - Bezpodstawne atakowanie duchów jaskini jest naprawdę nieuprzejme – powiedziała cichym, podobnym do podmuchów wiatru głosem. Głosem tym samym, który słyszałem na samym początku.
 - Co ty pierdolisz? – warknąłem, przyjmując pełną agresji pozę. W każdej chwili gotowy byłem ponownie zatopić kły w ciele stworzenia.
Usłyszałem cichy syk, przypominający skwierczenie towarzyszące wylewaniu lodowatej wody na rozgrzany przez słońce kamień. Po chwili lis uśmiechnął się, wyciągając w moim kierunku wcześniej ugryzioną łapę. Ku mojemu zaskoczeniu, nie było na niej ani śladu po ataku.
 - Mówię, że jestem duchem tej jaskini. Ataki na mnie nic ci nie dadzą, a jedynie mogą jeszcze bardziej rozwścieczyć moją zbłąkaną duszę – powiedziała z widocznym zadowoleniem. – Wiem, że jesteś tu przypadkiem. Domyślałam się też, że musisz być bardzo wystraszony, dlatego stwierdziłam, że przybiorę kształt lisa, którego znasz i szanujesz, żeby dodać ci otuchy. Widząc twoje zachowanie nie mogłam powstrzymać się przed zrobieniem małego figla… ale tobie widocznie się nie podobało – po wypowiedzeniu tych słów zwierzę zachichotało.
Ja natomiast stałem zdezorientowany, podkulając ogon pod siebie. Dość długą chwilę zajęło mi ogarnięcie wszystkiego za pomocą rozbieganych myśli.
 - Widzę, że nagle zrobiłeś się mało wylewny – jęknęła widocznie znudzona samica. – Nudzisz mnie.
 - Co masz zamiar teraz ze mną zrobić?! – warknąłem niespodziewanie, odsłaniając kły. – Skoro tak dobrze orientujesz się w zaistniałej sytuacji, na pewno wiesz, że nie mam pojęcia jak wydostać się na zewnątrz!
Zwierzę ponownie uśmiechnęło się, podchodząc do mnie spokojnym krokiem. Po zaledwie kilku sekundach nasze ciała dzieliły dosłownie milimetry. „Mam plan, nie przejmuj się” – usłyszałem szept dochodzący z wnętrza mojej czaszki. Wtedy właśnie lisica dotknęła łapom mego pyska. Poczułem, jak tracę grunt pod łapami. Ponownie straciłem przytomność.

Obudziłem się cały obolały. Przeciągnąłem się, czując, jak przy każdym najmniejszym ruchu moje mięśnie przeszywa kujący ból. Mimo tego, w swoim stanie fizycznym nie wyczuwałem żadnych zmian, które mogłyby potwierdzić prawdziwość sytuacji, która utknęła w mych myślach.
Jednak ja jestem pewny, że to nie był sen.
A skąd to wiem?
Na jednej z ręcznie rzeźbionych komód stojących w mojej jaskini pojawił się obwiązany błękitnym włosem, bladoniebieski kamień bliżej nieokreślonego pochodzenia.
Do tego, nie żebym się skarżył, ale CHOLERNY ODÓR WODOROSTÓW OTACZAJĄCY MOJE LEGOWISKO BYŁBYM W STANIE WYCZUĆ Z ODLEGŁOŚCI WIELU KILOMETRÓW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.