- Ace, Chalize, idźcie do bramy. Czeka tam na was Paloo. Odprowadzi was do domu. - rozkazał Morpheus idąc w stronę swojej siostry.
- Mi też cię miło widzieć, tato. - mruknąłem w myślach i chwyciłem rudą w pasię jak najszybciej podążając do drzwi.
- Morpheusie, co ty wyprawiasz? - warknęła lisica.
- Ratuję mojego syna i jego żonę razem z moimi dwoma nienarodonymi wnuczętami. - usłyszałem. Głos ojca był delikatny, ale jednocześnie bardzo stanowczy. Przez chwilę, mimo tragizmu sytuacji, poczułem dumę, że to właśnie ja jestem jego synem.
- Nie masz prawa posiadać tylu trójbogów w swoim drzewie Hoi. - nie rozumiałem.. Co to za drzewo..?
- Cała ta trójka nie zostanie bogami. Nie mam takiego zamiaru, aby psuć im w ten sposób życie, chociaż twój syn, Vick nim został. Oprócz tego, przyjęłaś do Hoi Paloo. Tego też ci nie wypomniałem. - były to ostatnie słowa, jakie dotarły do moich uszu po zamknięciu drzwi.
Ojciec nas uratuje. Musi. Wiem, że to zrobi.
- Tędy. - z zamyślenia wyrwał nas głos biało czarnego lisa.
- Paloo... Nie zabijaj mnie za moją przeszłość. Nie zostawiłem Chalize samej. Jesteśmy szczęśliwą rodziną i.. - zacząłem się tłumaczyć.
- Wiem. - uniósł brew - Sorry, stary, ale już o tym zapomniałem. Do tartaru nie trafisz. Chodźmy. Trzeba odprowadzić was do sfory.
Rudzielko? :u
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.