niedziela, 26 marca 2017

Od Rity do Lori

Był wczesny, słoneczny poranek. W rześkim powietrzu unosił się zapach sosen, rosnących w pobliżu norowiska. Przeciągnąwszy się leniwie, postanowiłam wybrać się na krótką przechadzkę po puszczy. Szczenięta były zajęte swoimi sprawami, toteż nie ingerowałam zbytnio w ich dzisiejsze plany. Kilka metrów dalej zauważyłam Lori. Bardzo się ucieszyłam na jej widok. Dawno nie rozmawiałyśmy, a zawsze miło spędza się z nią czas.
-Cześć Lori!-przywitałam się.
Na pysku lisicy malował się promienny uśmiech.
-Witaj Rita, co u Was słychać?
-Ach, w sumie to nic ciekawego. Dzieci pobiegły na polanę, a ja siedzę w domu i się nudzę...-stwierdziłam-Może pójdziemy na spacer? Jeżeli oczywiście masz czas i ochotę...
-Hm, bardzo chętnie...-odparła lisica po chwili namysłu.
Pognałyśmy przez las. Poczułam ciepły, wiosenny wiatr. Zerknęłam na biegnącą przede mną Lori. Jej ruda sierść delikatnie falowała, połyskując w świetle słońca.
Kilka minutek później przycupnęłyśmy w cieniu wielkiej, rozgałęzionej wierzby, rosnącej nad brzegiem rzeki.
Lori?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.