czwartek, 23 marca 2017

Od Nabirie - "Kiedy zawieje dziki wiatr".

-Nabirie, Nabirie... Obudź się...-usłyszałem dziecięcy głos.
Był wczesny ranek. Przez chwilę leżałem na miękkim, aksamitnym posłaniu. Leniwie przekręciłem się na drugi bok, mając świadomość, że za chwilę, czy tego chcę, czy też nie będę musiał się rozbudzić.
Otworzywszy oczy dostrzegłem stojącą nade mną siostrę. Powoli podniosłem zaskoczony głowę, lekko poruszając uszami. Lisiczka wyglądała na bardzo zaaferowaną. Zapewne znów znalazła coś ciekawego i chce się tym pochwalić... Jak zwykle...
-Gdzie Bjorn?-spytałem w nadziei, że Morgenstern sobie, o nim przypomni i pobiegnie go poszukać.
Me plany zostały bardzo szybko rozwiane, bowiem brat czekał już przed norą. Przeciągnąwszy się podniosłem się z koca, po czym ruszyłem w stronę wyjścia. Wstawanie rano jest moją Piętą Achillesa, mimo iż przywykłem do takowej czynności i zwykle instynktownie budzę się wcześniej.
-Idziemy już? Ile jeszcze czasu będziecie się tam zbierać?-pośpieszył Nas Bjorn.
Westchnąłem spoglądając na rodzeństwo z pożałowaniem. Nie żebym nie lubił przygód, ale dziś wyjątkowo nie miałem ochoty na jakiekolwiek spacery. Prawdę mówiąc oczy mi się kleiły, a umysł nakazywał mi tylko jedno-"Idź spać". Niestety byłem zmuszony wstać z posłania i zobaczyć to niezwykłe COŚ. Że też nie mogli sobie wybrać innej pory. Był wczesny ranek. Zrywanie się o świcie zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem. Ale Morgenstern i Bjorn mają na ten temat inne zdanie.
Niestety pogoda nie dopisywała. Lał deszcz, a wokół wyczuwałem silny, chłodny, północny wiatr. Że też takie warunki atmosferyczne musiały panować akurat dzisiaj.
***
Dotarliśmy do brzegu rzeki.
 -Brrr...-otrząsnąłem łapy z wody.
Po ciele przeszedł mi dreszcz. Puszczę spowiła gęsta warstwa mgły. Zastanawiałem się o co może chodzić mojemu rodzeństwu, które chyba nie było ani trochę przejęte niesprzyjającą pogodą.
-Nabirie, tutaj!-zawołał Bjorn wskazując na taflę, czystej, źródlanej wody.
-Ja tu nic nie widzę.-odparłem krótko.
Szczenięta popatrzyły na mnie zaskoczone, wymieniając spojrzenia.
-Przypatrz się jeszcze raz...-rozkazała Morgenstern.
Zerknąłem więc na rzekę. Nagle coś zobaczyłem. Niewielki, mały przedmiot połyskiwał na dnie.
-Co to jest?-zainteresowany wlepiłem wzrok w znalezisko.
-Tego nie wiemy... Właśnie dlatego przyprowadziliśmy tu Ciebie, sądząc że odpowiesz nam na to pytanie...-mruknęła Morgenstern.
Siostra zdawała się być trochę niepocieszona. Zapewne zależało jej na sprawdzeniu tego dziwnego przedmiotu, Bjornowi zresztą też.
-Może później przyprowadzimy tu mamę, żeby pomogła nam to wyjąć?-zaproponował brat.
-Nie.-zaprzeczyłem-Musimy sami to zdobyć.
Popłynę po to coś!-rzuciłem bez zastanowienia.
Rodzeństwo zdawało się być wyjątkowo zaskoczone moją decyzją. Uniosłem dumnie głowę na znak, że ani trochę się nie boję (choć tak naprawdę było inaczej). Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Czyżby moje wewnętrzne "ja" starało się zaimponować innym szczeniętom? A może byłem zbyt pewny siebie? Teraz jest już za późno aby cofnąć dane słowo. Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć też B. Prawdą jest że lubię się wywyższać, robiąc z siebie bohatera. Wiem, to brzydka cecha, ale nic na to nie poradzę.
Tak więc postanowiłem zebrać się na odwagę i zaryzykować. Po chwili skoczyłem z głośnym pluskiem do wody. Wydawało się że to będzie takie proste, ale niestety... Myliłem się. Prąd był wyjątkowo silny i nim zdążyłem cokolwiek zrobić już nie było nadziei. Rodzeństwo przez moment biegło wzdłuż brzegu, ale nie dali rady mnie dogonić. Co jakiś czas wielkie fale uderzały w mój pysk.
***
Po kilku minutach obudziłem się na wilgotnym, ciepłym piasku. Rzeka wyrzuciła mnie na brzeg. Uznałem że nie warto tracić czasu i powędrowałem w kierunku norowiska (a tak mi się przynajmniej wtedy wydawało). Prawdę mówiąc zupełnie nie miałem pojęcia gdzie jestem. Wszystkie mijane drzewa, krzewy... Wydawały się po prostu takie same. Chwilę później, gdy mijałem kolejny wysoki świerk, dotarło do mnie, że krążę w kółko. W którą teraz? W prawo czy w lewo? Na zachód czy na wschód? A może na północ? Nie, lepiej na południe. Im więcej myślałem, tym bardziej traciłem nadzieję na odnalezienie drogi powrotnej. Me trudy okazały się płone. Na daremno błądziłem. Powiedzmy sobie w prost. Poddałem się. Po prostu się poddałem. Po raz pierwszy w życiu przestałem wierzyć w to, że mogę dojść do celu. W sumie nie ma się co dziwić. Każdemu puszczają nerwy w takich sytuacjach. Śliskie, błotniste podłoże nie ułatwiało sprawy. Z trudem przemierzałem kolejne metry.
-No dalej, to już niedaleko...-powtarzałem sobie ilekroć miałem trudności w zrobieniu kolejnego kroku.
Deszcz i silny wiatr nie ustawały, a ja czułem coraz większy opór. W pewnym momencie poślizgnąwszy się na wilgotnych liściach, sturlałem się do wielkiego dołu. Przed oczami pojawiła się ciemność i na jakiś czas straciłem przytomność.
***
Po przebudzeniu dał się słyszeć donośny śpiew ptaków. Szczerze powiedziawszy przez chwilę zupełnie nie miałem pojęcia jak to się stało, że znalazłem się tutaj. To miejsce... Coś mi przypominało. No tak! Że też wcześniej się nie zorientowałem! Przecież już kiedyś tu byłem. Po chwili dopadała mnie jakże upokarzająca prawda. Zaledwie kilka dni temu, nim dołączyłem do sfory; wpadłem w ten dół. Tak, dokładnie ten sam.
-Co za bezmyślność...-warknąłem wściekły na samego siebie.
Teraz wgłębienie w ziemi zdawało się być znacznie większe. Zapewne to przez zgromadzona na dnie deszczówkę. Nagle ujawnił się rwący, silny ból w przedniej łapie, który wyrwał mnie ze stanu zamyślenia. Nie pozwalał nawet na najdelikatniejszy, maleńki ruch. Z niepełnosprawną łapą daleko nie zajdę. Rzecz jasna miałem świadomość, iż stado jest za daleko by mnie usłyszeć, więc jestem zdany tylko na siebie.
Podniosłem się z ziemi na drżących nogach. Cała moja sierść ociekała błotem. Paskudna sytuacja. Rozejrzałem się dookoła nerwowo węsząc. Jak pech to pech. Nie ma już innej drogi powrotu. Wiedziałem że bez względu na wszystko muszę się stąd wydostać, choćbym  miał połamać sobie resztę kończyn. Może przy odrobinie sprytu i determinacji mi się uda. Ba! Musi mi się udać! Nawet nie przyjmuję innej opcji do wiadomości. Ruszyłem pełen optymizmu i woli walki. Podczas wspinaczki po stromym podłożu, zraniona łapa coraz bardziej dawała mi się we znaki. Dzięki pozostałym trzem sprawnym kończynom i mocnym pazurom udało mi się przejść kilka metrów. Niespodziewanie wilgotne, błotniste podłoże zaczęło powoli się obsuwać, co dało mi do zrozumienia, że trzeba czym prędzej przyśpieszyć. W końcu, po wielu trudach dotarłem wycieńczony na szczyt, czołgając się w kierunku rosnących kilka metrów dalej sosen. Promienie słońca wychyliły się zza ciemnych, deszczowych chmur deszczowych, oświetlając zroszoną trawę. Krople wody powoli spływały po roślinach. Krótki odpoczynek dobrze mi zrobił. Postanowiłem wracać do domu. Na pewno moja rodzina bardzo się, o mnie niepokoi. Miałem nadzieję, że nie zaczną mnie szukać. Jeszcze oni by się zgubili.
-Oby moje obawy nie były słuszne...-pomyślałem zaniepokojony.
Nagle zauważyłem niewielkie, szaro-beżowe stworzenie poruszające się pod suchymi liśćmi. Zainteresowany podniosłem wzrok. Zając wygrzebywał spod runa leśnego jakieś smakołyki. Najwyraźniej musiały być wyjątkowo apetyczne, skoro nie zauważył, że powoli się do niego zbliżam. Teraz tylko posiłek mógł przywrócić mi siły, a tym samym uratować życie. Naprężyłem kręgosłup, przygotowując się do ataku. Łapa za łapą, bezszelestnie podchodziłem coraz bliżej. Serce waliło mi jak szalone. Wzrok wbity w jeden punkt. Ofiara zdawała się nie być świadoma, zbliżającego się niebezpieczeństwa. Niespodziewanie szarak poruszył uszami. W ułamku sekundy zwierzę pędem rzuciło się do ucieczki. Zając pomknął przez las. Tyle było z polowania.
-A niech to!-syknąłem ze złością w głosie.
Gdybym wcześniej przypuścił atak, prawdopodobnie nie burczałoby mi teraz w brzuchu. Co za niefortunny zbieg okoliczności. Że tez zwierzę musiało się tak szybko zorientować. Cóż. Widocznie los tak chciał. Niepocieszony wznowiłem poszukiwania drogi do domu. Raz na jakiś czas zatrzymywałem się aby zbytnio się nie zmęczyć. Teraz byłem zmuszony oszczędzać siły. Bogowie jednak nie pozwolili mi umrzeć. Wkrótce potem znów znalazłem się przy brzegu rzeki, gdzie mogłem zaspokoić pragnienie.
Słońce odbijało się w czystej, źródlanej, falującej wodzie. Poczułem lekki, ciepły wiatr na swojej sierści. Idąc wzdłuż rzeki z pewnością dotrę do norowiska. Zauważyłem wielką jaskinię do której spływała woda. Wiele już słyszałem, o tym jakże tajemniczym, niezbadanym miejscu. Wśród lisów krążyły legendy głoszące, że mieszka tam zjawa. Zawsze fascynowały mnie opowieści dotyczące nawiedzonych terenów, choć szczerze powiedziawszy ani trochę nie wierzyłem w takie bzdury. Sądziłem że to tylko przereklamowane, stare, niewinne, zmyślone bajeczki, które wymyślają dorośli żeby straszyć nimi szczenięta.
***
Oparłem bezmyślnie łapę o kamień zaglądając do jaskini. Nagle kamień się obsunął, a ja wpadłem do wody. Prąd rzeczny porwał mnie do szczeliny między głazami. Ostatnią rzeczą, którą pamiętam był wielki wodospad wpływający do jaskini. Na jakiś czas straciłem przytomność. Po przebudzeniu leżałem na twardym, kamiennym podłożu.
-Kto tam?-niespodziewanie usłyszałem cichy, dziecięcy głos.
-Kto tu jest?!-zaskoczony rozejrzałem się dookoła.
W jaskini nie było żywej duszy. Przyznaję że nieco się przestraszyłem. Po karku przeszedł mi lekki dreszcz.
-Gdzie jesteś? Pokaż się!-powiedziałem drżącym głosem.
Nastała cisza. Czyżbym zbyt mocno uderzył się w głowę? Może to wszystko to tylko wytwór mojej wyobraźni? Prawdę mówiąc bardzo chciałem żeby tak było. Często najprostsze rozwiązania są najlepsze, ale czasem musimy dopuścić do siebie inne możliwości. Życie pisze różne scenariusze. Nigdy nie wiemy co może Nas spotkać.
-Jestem wszędzie...-odezwał się znów głos.
A więc nie zwariowałem. Ktoś naprawdę był tu ze mną.
-Jak to jesteś wszędzie? Nie rozumiem...-stwierdziłem z lekkim zakłopotaniem.
-Nie zobaczysz mnie jeżeli nie uwierzysz...
-Jak to nie zobaczę? W co mam uwierzyć?! Powiedz mi!
Po chwili dotarło do mnie, o czym mówi głos.
-Ale...-wyjąkałem przerażony-Ty, Ty... Jesteś... Duchem?
-Tak.
Zupełnie nie wiedziałem co mam zrobić. Uciekać czy zostać? Rozmawiać czy milczeć? Za dużo tego wszystkiego!!
Nagle mym oczom ukazała się biała lisiczka, o pięknych szmaragdowych oczach. Miała piękne, puszyste, długie futro i lekko zaostrzone końcówki uszek.
-O rany. Ale mnie wystraszyłaś.-uśmiechnąłem się-Czemu się chowałaś i udawałaś że jesteś duchem?
Lisiczka popatrzyła na mnie zaskoczona.
-A Tobie co się stało? Naprawdę super wymyśliłaś ten numer.-podszedłem bliżej.
Chciałem trącić ją nosem ale... Nie dotknąłem jej... Po prostu nic nie poczułem...
-Czyli to nie kłamstwo? Naprawdę jesteś duchem...-stęknąłem otwierając szeroko oczy.
No i czar radości prysł! Zaiste była to sytuacja dość niezręczna. Powiedzmy sobie szczerze.  Kto by zareagował inaczej, dowiadując się, że właśnie rozmawia ze zjawą. Postanowiłem jednak zebrać się na odwagę i porozmawiać z duchem. W końcu nie wyglądała groźnie. Była nawet miła. Myśląc o gościach zza światów, raczej spodziewałbym się strasznych upiorów niż niewinnych szczeniąt.
-Cóż, skoro już się spotkaliśmy to może się przedstawię. Jestem Nabirie, a Ty?
-Ja już nie mam imienia...-odparła ze smutkiem lisiczka-W każdym razie go nie pamiętam.
Zauważyłem na jej pyszczku skruchę.
-Dlaczego nie uciekasz?-spytała po chwili.
-A ktoś wcześniej tu przychodził?
-Tak, ale rzadko. Zwykle gdy tylko się odzywam to od razu uciekają...-mruknęła zjawa-Ale Ty się mnie nie boisz?
-Nie. A powinienem?
Duch cicho zachichotał. Widać było że rozbawiła go ta cała sytuacja.
-Raczej nie...-biała lisiczka lekko się uśmiechnęła.
-Od kiedy tu jesteś?
-Tego niestety też nie pamiętam, ale wydaje mi się, że tutaj zginęłam. Coś mnie trzyma przy tym miejscu. Chciałabym móc znowu żyć. Wiem że bardzo lubiłam rozmawiać z innymi lisami...
-To masz szczęście. Ja bardzo chętnie z Tobą porozmawiam.-pocieszyłem ducha.
-Hm. To bardzo miło z Twojej strony.-lisiczka wyglądała na bardzo podekscytowaną faktem, że w końcu ma towarzystwo.
-Jeżeli jesteś duchem to pewnie wiesz co leży na dnie rzeki. Jest bardzo małe i błyszczące... Coś Ci o tym wiadomo?-zagadnąłem.
Przez cały dzień dręczyło mnie to pytanie, toteż uznałem, że nie zaszkodzi zapytać.
-Tak, wiem. To zwykła, metalowa puszka, zakopana w piasku pod wodą.-odparła lisiczka.
Z jednej strony ucieszyłem się że poznałem prawdę, o niezwykłym przedmiocie (który jak się okazało wcale nie był taki wyjątkowy), a z drugiej strony miałem świadomość tego iż ryzykowałem życie dla jakiegoś głupiego kawałka metalu. Choć gdybym nie skoczył wtedy do rzeki, to teraz nie rozmawiałbym z duchem lisiczki. Zastanawiało mnie dlaczego tutaj nadal jest? Co ją tu trzyma? Jedno było pewne. Bardzo, ale to bardzo chciałem jej pomóc. Nie zasłużyła sobie na taki los.
-Wiesz-zacząłem-Mi mama mówiła że gdy duchy chcą przejść na drugą stronę, to powinny iść w stronę światła.
-Takiego jak słońce?
-Nie. Raczej nie. Podobno jest... Bardzo jasne i białe... W sumie to nie wiem jak to całe światło wygląda. Gdybym wiedział to bym Ci to wszystko wytłumaczył...-odparłem.
-Widzisz je gdzieś tutaj?
-Skąd mam to wiedzieć? Przecież nie wiem jak wygląda...-stwierdziła zjawa.
-Skoncentruj się, może Ci się uda.-doradziłem.
Nagle duch zapatrzył się w jeden punkt.
-Dlaczego wcześniej go tu nie było?-spytała zjawa.
Po chwili namysłu odparłem-Wydaje mi się że go nie widziałaś, bo w ogóle nie wierzyłaś, że istnieje.
Lisiczka popatrzyła na mnie i promiennie się uśmiechnęła.
-Masz racje. Naprawdę masz race, widzę je!!
-Do widzenia Nabirie! Miło mi było Cię poznać. Mam nadzieje, że się kiedyś spotkamy. Nigdy Cię nie zapomnę!-lisiczka pomknęła gdzieś i zniknęła.
Przyznaję że trochę mi było przykro. Dopiero się poznaliśmy i od razu musieliśmy się rozstać. No cóż. Nic na to nie poradzę. Ona nie należała już do tego świata.
Nagle przypomniałem sobie, o wszystkich zdarzeniach, które spotkały mnie wcześniej i znów, tym razem po raz ostatni obiecałem sobie, że WRÓCĘ DO DOMU.
Kilka minut później udało mi się wyjść z jaskini. Niespodziewanie mym oczom ukazała się... Mama.
-Mamo!-pobiegłem do lisicy.
Oczywiście musiałem uważnie wysłuchać pouczenia, dotyczącego mojego jakże nieodpowiedzialnego zachowania, napatrzeć się na łzy radości mojej rodziny i obiecać, że już nigdy tak nie postąpię. Zastanawiałem się gdzie teraz jest dusza lisiczki. Zapewne trafiła do lisiego nieba. Mam nadzieję że jest jej tam dobrze. Tak naprawdę nie wiem dlaczego na początku tak bardzo się bałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.