sobota, 25 marca 2017

Od Floxii - Dzień Pokoju

Poranne promienie słońca wpadły do przytulnej, lisiej jamki. Nie zdążyły one obudzić czarno-rudej samicy, krzątającej się już po prowizorycznej kuchni. I przypalając jedno po drugim, po tylko na to było ją stać. Pasma światła nie dały dalej spać natomiast szaremu, łaciatemu lisiątku, zwiniętemu w kłębek w rogu nory. Zirytowany zmienił pozycję, trzymając się jak ostatniej deski resztek snu. Niestety, wyrwała mu je owa lisiczka, Floxia, potrząsając i krzycząc:
- Halo, wstawaj! Dzisiaj jest dzień pokoju, chyba nie chcesz się spóźnić!
- Jaki dzień pokoju? –samczyk nie musiał nawet ospale się przeciągać – od razu wyskoczył z legowiska.
- To takie nasze święto – szybko wytłumaczyła, a potem, uśmiechając się chytro dodała – Ma bardzo ciekawą historię.
- Opowiedz, proszę…
- Już dobrze, podzielę się nią z tobą. Ale będziesz dzisiaj cały dzień grzeczny i nie zrobisz mi wstydu? A więc dawno, dawno temu… - zaczęła głosić historię – Także istniało nasze stado, wiedziałeś? Ma ono korzenie, jakich mało. Gdzieś trochę po początku jego założenia żyła sobie lisica o imieniu Serena. Była ona córką alfy. W sforze były pogłoski, że jej ojciec ma dobre stosunki z bogami i czasami nawet zaprasza ich do siebie… Tylko jego najbliższa rodzina wiedziała, że tak było naprawdę. Pewnego razu właśnie taka „boska” uczta odbywała się w jego jamie. Alfa postanowił przedstawić bogom młodą Serenę. Na tym uroczystym spotkaniu jeden z bogów zauroczył się w niej. Do końca nikt nie wie, kto to był – jedni sądzą, że był to Vhikarunoso, drudzy, że Morpheus, jeszcze inni posądzają o to Acoose’a. Wiadomo natomiast, że zakochał się z wzajemnością i w krótkim czasie zostali parą. O związku tym oczywiście żaden z normalnych lisów nie wiedział. W końcu musiało jednak stać się coś, co sprawiło, że sfora dowiedziała się o tajemniczej miłości – lisica zaszła w ciążę. Po odczekaniu radosnych kilkudziesięciu dni młode przyszły na świat. Urodziły się dwa samce, Filleas i Versilles, otrzymały one miano półbogów. Bóg co prawda nie mógł zbyt często ich odwiedzać, ale zsyłał im niesamowite podarunki. Kiedy wyrośli na pięknych, przystojnych młodzieńców szybko stali się bohaterami. Otrzymali bowiem od swojego ojca w krwi trochę tej niezwykłej, boskiej, i to umożliwiało im pokonywanie nawet najsilniejszych wrogów lisów. Działali razem, a więź między nimi była bardzo mocna. To zagrażało natomiast największemu rywalowi naszej populacji – leśnym ludziom. Żyli oni w głębi puszczy i oprócz tego samego gatunku nie mieli prawie nic wspólnego ze zwykłymi, współczesnymi dwunożnymi.
- Trzeba coś z nimi zrobić! Powoli, ale skutecznie zabijają naszą grupę. A co jeszcze będzie, jak rozmnożą się! To będzie dla nas zagłada – mówił z widocznym obrzydzeniem na twarzy ich król, Zach.
- Na obrzeżach lasu mieszka czarownica Caerwyna. Ona powinna nam pomóc, może przecież zaklinać, panie – odpowiedział mu jeden z podwładnych. Władca niezwłocznie wysłał posłańców do wiedźmy. Po długich rozmowach udało ją się przekupić – dała dwunożnym magiczny talizman i opowiedziała, jak go użyć. Tak brzmiała instrukcja:
- O północy, w pierwszy dzień zimy wasz król musi wziąć talizman braterstwa i stanąć na Wielkim Głazie Puszczy. Co prawda, ma on inne właściwości, ale jeśli się go przeklnie… Powie on wtedy:
„Oto ja, władca królestwa leśnych ludzi, Zach, tymi słowami rzucam klątwę na ten kamień braterstwa, by skłócił dwóch braci - Filleasa i Versillesa.”
Tak też zrobił. Kiedy tylko wstał ranek, bracia byli na siebie tak źli, że zapomnieli o zwalczaniu zła, a za to wszczęli między sobą wojnę. Przez wiele dni zacięcie walczyli, a leśni ludzie mogli żyć spokojnie. Aż w końcu, pewnego pięknego ranka Filleas przypomniał sobie o zerwanej z bratem miłości. Jeden z lisów przyniósł mu wiadomość o rzuconej klątwie. Półbóg szybko pobiegł do czarownicy. Ta nie była zadowolona bitą, więc dała mu talizman i powiedziała, że dokładnie w południe musi stanąć w tym samym miejscu, w którym zaklęcie było rzucane i powiedzieć:
„Oto ja, półbóg Filleas, pochodzący od czystej krwi tymi słowami odwracam klątwę rzuconą na kamień braterstwa, by przywrócić miłość braterską między mną a Versillesem.
Ale żeby to działało, potrzeba było obu braci.
- To się nie uda! Prędzej on mnie zabije. Niż ja go tam zaciągnę! – krzyknął przerażony Fill. Wtedy wiedźma wręczyła mu jeszcze buteleczkę eliksiru, mówiąc:
- Jeśli dasz mu to do picia, przez godzinę będzie nieświadomy i omamiony. A teraz leć, uratuj twój naród!
Lisek dodał do napoju, jaki miał pić jego bliźniak miksturę. Ale… Nie zadziałała! Postanowił więc namówić brata, bo to tylko mu zostało.
- Proszę, obudź się z tej klątwy! – krzyknął, ale Versilles tylko gniewnie się na niego popatrzył.
- Czekałem na ten moment! W końcu będę mógł cię zniszczyć! – już miał rzucić się na z pazurami. Wybiła dwunasta, nie można było już odwrócić zaklęcia. Nagle przybył ich ojciec, bóg. Był ubrany w białe szaty, a przy jego boku stał sam Moon…
- W imieniu wszystkich lisich bogów, odwracam ta klątwę! – krzyknął. Oba lisy popatrzyły na świat innymi oczami. Nie było już w nich nienawiści. Rzucili się sobie w ramiona!
- Przepraszam cię, Fill. Nie miałem pojęcia….
- Nic się nie stało, przecież nie miałeś na to wpływu. A teraz idźmy uczcić ta chwilę. Zawrzyjmy sojusze ze wszystkimi i nie walczmy już, to nie ma sensu! – krzyknął uradowany brat. Urządzili wielką ucztę, oddali hołd przodkom… Do dziś na pamiątkę tego dnia robi się to samo, co oni. I taki dzień jest dzisiaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.