- No dobrze. Ale teraz – do kojca! - krzyknął treser, wykonując zamaszysty ruch ręką, mający na celu zapewne zagonienie nas do klateczki. Widząc, że uskakujemy w złą stronę wepchnął nas do środka na siłę. Ma ludź podejście… Szybko zamknął jeszcze drzwiczki i dostojnym krokiem wyszedł z pomieszczenia. Przez chwilę wędrował po kolejnych namiotach. Kiedy stanął znajdowałyśmy się we wnętrzu budynku wypełnionego klatkami różnej wielkości, kształtu i rodzaju. W większości z nich znajdowały się zwierzęta – kury, kozy, lwy, konie i kucyki, tygrysy, psy… Nie było tam jednak drugich lisów. Moim zdaniem wszystkie były jakieś podejrzane. To znaczy wydawał się być jakieś nadpobudzone, a kiedy Armando dał im znak, wszystkie zastygnęły w bezruchu. Takie posłuszne? Rozumiem, nie są dzikie, ale żeby znowu słuchać jakiegoś szalonego typka co do słowa i bez zastanowienia, coś tu musi być nie tak.
- Powitajcie waszych nowych kolegów – oto Hijo de la Luna i Hija del Sol! – krzyknął do swoich podopiecznych człowiek. Odzew był natychmiastowy – wszystkie jednym chórem zaszczekały, zarżały czy wydały inny dźwięk, na który ich głos pozwalał. Oczywiście zapraszająco i radośnie. Jak tylko będę miała więcej spokoju, musze razem z moją towarzyszką zbadać tą sprawę. Chciałam szepnąć do rudej lisicy, żeby przynajmniej zwrócił na to uwagę, ale treser wyraźnie miał już swoje plany. Podszedł do jednego z kojców, otworzył go, wyjął z przenośnej klatki na początku mnie, a później Lori i wrzucił do środka. Gruchnęłam całkiem mocno o ziemię, więc wzięłam się za rozmasowywanie obolałego miejsca. Jednocześnie rozglądnęłam się po nowym mieszkaniu – było oczywiście nie do porównania z lasem, ale jednak jak na mieszkanie w cyrku mogło być o wiele gorzej. Za podłogę służyło coś twardego i szarego, co było dużym minusem, ale za to przy ścianie podwieszone było pięterko wyścielone rzeczą wyglądającą miękko i przekonywująco. Tuż przy wejściu, które Armando przed chwilą zamknął leżały dwa, czerwone przedmioty, mające wyraźne wgłębienie w środku. Po drugiej stronie tej ściany była jeszcze jakaś przestrzeń wypełniona czymś żwirowatym. O ile pierwszy przedmiot kojarzył mi się z jakąś miską, do tego nie mogłam już niczego wymyślić. Po identyfikacji wnętrza rzuciłam gniewne spojrzenie człekowi stojącemu po drugiej stronie kratki.
- To, co tu widzicie to kuweta – wskazał palcem ten obszar, nad którym przed chwilą się zastanawiałam – Jeśli macie się załatwiać, tylko tutaj. A teraz – pora karmienia!
Nagle zaburczało mi w brzuchu. Nie wiadomo, od jaki czas temu jadłam ostatni posiłek! Szaleniec tymczasem obrócił się na pięcie i skierował swe kroki do małej furtki, której wcześniej nie zauważyłam. Kiedy już w niej zniknął, zagadnęłam do przyjaciółki:
- Że też on daje tu jakieś jedzenie! Już myślałam, że nas tu zagłodzi, Hija del Sol!
- Mogłabym się tego po nim spodziewać. Ale popatrz, jak zachowują się inne zwierzaki – to na pewno nie jest normalne – odpowiedziała mi Lorianna, czy też Córka Słońca.
- Poczekaj, może tamten pies, który siedzi w kojcu naprzeciw mnie coś nam powie – podbiegłam do samego wyjścia – Halo, piees, może coś nam powiesz?
- O, witam, ten cyrk jest wspaniały, występujemy na przedstawieniach i słuchamy się swego pana, wielkiego tresera Armando! – zaszczekał łaciaty kundel. Nie wydawało się jednak, żeby mówił szczerze, gadał trochę jak maszyna.
- A dlaczego to tak bardzo zachwalasz ten cyrk? Nie myślałeś nigdy o ucieczce, o wolności? – zapytała ruda lisiczka, która stanęła obok mnie.
- Bo jest idealnie! Ten nasz treser, jest taki fajny… Nie można się jego nie słuchać, pragnę zawsze przebywać razem z nim. Nigdy, przenigdy nie ucieknę! – tym samym tonem ciągnął pies.
- Z niego raczej nic nie wyciągniemy. Nie myślę jednak, żeby mówił tak korzystając tylko i wyłącznie ze swojej racji – westchnęłam – Ciekawe, co podadzą tu na posiłek?
Jak na moje zawołanie do pomieszczenia wszedł dwunożny trzymając kilka pojemników.
- Wam, jako nowym nałożę pierwszym! – wyjął z jednego pudełka potężną miarkę papki koloru różowego i włożył do naszej „miski”. Odsunęłam się z obrzydzeniem. Natomiast osobnik powędrował dalej, rozdając porcje kolejnym podopiecznym. O dziwo, reszta wręcz z radością przyjmowała ten produkt żywnościopodobny i od razu wzięła się do jego konsumpcji.
- Tylko zjedzcie całe! – krzyknął jeszcze i znowu wyszedł.
- Na wszystkich bogów, jak my mamy to zjeść?! To… Jeśli to ma w sobie choćby jeden procent mięsa, to ja dam się powiesić. Na serio – krzyczała pełna oburzenia Lori.
- Pachnie chemią. Ciekawe, dlaczego tamte zwierzęta to w siebie wpychają. Może ma to jakiś związek z ich zachowaniem? W każdym razie ja tego nie jem – stanowczo zdecydowałam. Później szybko przemieściłam się na wygodne pięterko. Próbowałam nie czuć głodu wyżerającego żołądek, lecz zmęczenie. Szybko rzuciłam jeszcze:
- Rób, co chcesz. Ja idę spać. Dobranoc!
I odpłynęłam w objęcia Shu.
***
- Jak to? Nie zjadłyście?! Zresztą, kiedyś poczujecie prawdziwy głód. Wstawać, tresura czeka! – taki głos obudził mnie rano. Niezadowolona obróciłam się na drugi bok, ale w końcu dałam za wygraną i obdarzyłam świat swoim spojrzeniem. Niestety, nie byłam w swojej ukochanej norce, a w kojcu cyrkowym – czyli to jednak nie był sen! Powoli, ospale podniosłam się i zeskoczyłam z posłania.
- Jeśli on myśli ,że rzeczywiście dam się wytresować, to niech się pocałuje w nos! – burknęłam. Po nocy w obroży strasznie bolała mnie szyja, a głód doskwierał jeszcze bardziej.
Nie wiedziałam, kiedy skończyć, ale chyba tak jest ok ;) Lori – Hija del Sol?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.