niedziela, 26 marca 2017

Od R. - Dzień Pokoju

Jeffrey z niepokojem wpatrywał się w tlącą się świecę. Był strażnikiem. Nie byle jakim strażnikiem. Jeffrey strzegł sanktuarium bożka pokoju, Ro. Płomień świecy co jakiś czas przybierał kształt lisa, jakby bożek chciał pokazać swoją obecność i to, że jest ze strażnikiem. Jeffrey z niepokojem zerknął na zegar: wskazywał dwie do północy. Przełknął ślinę. Jeszcze nigdy zegar nie był tak blisko.
Legenda głosi, że gdy zegar wskaże północ, na świecie zapanuje chaos. Wraz z legendą, wskazówka przesuwała się co trzy sekundy, kiedy wybuchała jakaś wojna i cofała się o dwie, kiedy nastał pokój między skłóconymi rodami lub plemionami. Dwie minuty do północy. To tylko... czterdzieści sporów. To wbrew pozorom bardzo, bardzo mało. Tyk, tyk, tyk. Lis obrócił głowę w stronę zegara - została już tylko minuta i pięćdziesiąt siedem sekund. Trzydzieści dziewięć sporów... Jęknął boleśnie i schował łeb między łapami. O bogowie, jak on ma temu zaradzić... Do jego oczu napłynęły łzy. Skopał to. Totalnie to skopał. Zawiódł. Zawiódł wszystkich. Z jego piersi wyrwał się szloch, a potem przeciągłe wycie. Nawet nie zauważył, kiedy płomień świecy przybrał zielonkawą barwę. Z rozpaczy wyrwał go dopiero czyjś cichy szept. Dziwny był ten szept. Niby cichy, a całe pomieszczenie nim rozbrzmiewało.
- Nie płacz, strażniku. - Głos bożka był łagodny, ale mimo to Jeffrey słyszał w nim przeogromny smutek. - Jestem Pokojem. Nikt o mnie nie dba.... Nie jestem im potrzebny. Nie potrafią mnie chronić. Nie pozostaje mi nic innego, jak zgasnąć...
Zanim zdążył zaprotestować, świeca zgasła, ostatkiem rzucając ponury blask na zegar. Minuta do północy. Pokój wypełniła ciemność, tak przygnębiająca. Rudzielec pociągnął nosem. Wszystko stracone.
Wtedy do komnaty otworzyły się drzwi, a w nich pokazała się sylwetka młodego liska. Na jego pyszczku malowało się przerażenie.
- Czemu nie płoniesz? - zapytał; w jego głosie dało się wyczuć tę dziecięcą nadzieję, ten wyrzut, że świeca nie płonie. - Musisz płonąć! Boję się ciemności!
Młody najwyraźniej nie zauważył Jeffreya. Lis popatrzył na szczeniaka i zdał sobie sprawę, jak dużo dla niego znaczy pokój. Musiał pomóc. Musiał powstrzymać ten koniec świata. Chociażby dla tego liska, który teraz płakał. Chociażby dla całego świata. Nie myśląc zbyt wiele, strażnik porwał zegar ze ściany i upakował go do płóciennej torby. Musiał to zrobić.
***
Od tej pory Jeffrey został mediatorem - rozwiązywał spory innych lisów. Krótko mówiąc, szło mu to bardzo, bardo dobrze. Niestety, lisy mają dosyć kłótliwą naturę i były strażnik nie miał ani chwili odpoczynku, przez co był bardzo, bardzo zmęczony. W tych krótkich, wolnych chwilach zerkał na kamienny zegar - ku jego uciesze, wskazówki cofały się. Jego praca jeszcze nie była skończona, gdyż zostały mu jeszcze inne kontynenty. Na pierwszy z nich, Europę, dostał się za pomocą przelatujących nieopodal jego siedziby żurawi. W taki sam sposób dostał się na pozostałe kontynenty: Azję, obie Ameryki, Afrykę, Australię oraz Antarktydę. Udało mu się pogodzić wszystkie spory, biegł tak szybko, jak żaden inny lis. Zostało mu jeszcze tylko jedno miejsce... Dolina królów. Było to tak wysoko, że nie latały tam żadne ptaki. Jedynym wyjściem była wspinaczka.
Tak więc lis wspinał się... i wspinał się... i wspinał się. W tajemnicy Wam zdradzę, że podczas jego wspinaczki zegar ani razu nie ruszył do przodu. Jego poświęcenie nie było daremne.
W końcu, po kilku miesiącach wyczerpującej podróży, stanął u bram Pałacu Królów. Nigdy nie myślał, że kiedykolwiek będzie mógł dostąpić tego zaszczytu. Jednak gdy już miał zapukać do drzwi, upadł na schody. Był zbyt wyczerpany. Jego serce przestało bić. Na szczęście z korytarza dobiegała rozmowa, a właściwie kłótnia dwóch bóstw.
- Powinieneś nigdy się nie urodzić! Co z tobą nie tak?!
Drugi lis ze złością popchnął drzwi i warcząc skierował wzrok na ciało Jeffreya. Natychmiast zamilkł, a jego wzrok przykuł kamienny zegar. Czy to...?
- O bogowie... - westchnął. - Balor, tu leży lis! Strażnik...
Balor położył uszy po sobie. Zrozumiał, o co w tym chodzi. Strażnik poświęcił życie, aby znów rozpalić Świecę Pokoju. Tymczasem oni się kłócili. Jak dzieci.
- Przepraszam... - wymamrotali niemalże równocześnie, a następnie podali sobie łapy na znak pokoju. - Który dzisiaj? Dwudziesty pierwszy marca... Niech będzie dniem pokoju. Zajmij się tym biedakiem.
Od tej chwili lisy obchodzą Dzień Pokoju w marcu, a świat zyskał nowego boga - już nie bożka - pokoju, Cadoca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.