poniedziałek, 5 czerwca 2017

Od Lizzie

Jak zwykle, eh, nic się nie dzieje. To samo nudne niebo, te same nudne kwiaty, te same nudne ptaki... Jak zwykle, nihil novi, nic nowego. Postanowiłam się więc zapuścić w tereny, na które nikt nie wchodzi...
***
Udałam się więc do nory Mazikeena, może przynajmniej teraz będzie wszystko u niego dobrze i nie będzie rzucał mi się do gardła. Potruchtałam w tamtą stronę, jednocześnie zadając sobie wiele pytań. Co sprawiło, że jest jaki jest? Przecież żaden lis nie rodzi się zły, a już na pewno nie tak zły jak Mazik. Nie, to po prostu niemożliwe, być tak złym, tak przesiąkniętym mrokiem, aż do szpiku kości. Nie, to na pewno nabyte... Mazikeena zastałam w jego norze. Siedział skulony, przygarbiony. Jego oczy były dziwnie matowe i przekrwione.
- Nie... boisz się mnie? - zamruczał gardłowo, kierując spojrzenie w moją stronę. - Nie?
- No... - Przez krótką chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Właśnie w tej krótkiej chwili dostrzegłam pianę w jego pysku, zabarwioną na różowo. Różowo? - O bogowie, Mazik, jesteś chory...
- To wy jesteście chorzy. - zacharczał, zanosząc się kaszlem. Potem splunął na ziemię, a w jego ślinie była krew. - Lepiej stąd zmykaj, ale to już...
Szybka analiza... Krew, agresja, otępienie, światłowstręt. Diagnoza? Wścieklizna... O bogowie, trzeba o tym kogoś poinformować!

Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.