czwartek, 8 czerwca 2017

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Otworzyłam niepewnie oczy i... aż mnie zatkało.
 - To... to jest nasza nowa norka? - w sumie to było pytanie retoryczne, ale widać było, że Brooke już zamierza na nie odpowiedzieć. Nie zdążył, ponieważ rzuciłam się na niego w celu przytulenia go.
 - Ona jest piękna oraz taka przestronna... - powiedziałam obejmując wzrokiem wszystkie kąty.
 - To okaże się dopiero kiedy zaczniemy przenosić swoje rzeczy. - uśmiechnął się samiec. A ja zdałam sobie sprawę, że w swojej starej jamce mam całkiem pokaźny ekwipunek składający się
w większości z przedmiotów które pełniły jedynie funkcję ozdobną... W sumie to nie wiem, czy to wstyd czy powód do dumy? Eee... Ocenię, kiedy zobaczę reakcję Brooke'a...
 *
Lis podrapał się w głowę, widząc te wszystkie przedmioty.
 - Hmm... Musimy przenieść to wszystko? - tu wskazał na jedną wielką stertę różnobarwnych błyszczących buteleczek, czyli w skrócie wszystkich posiadanych przeze mnie eliksirów.
 - Jakby to powiedzieć... to nie wszystko... - dobrze, że futro zasłoniło rumieniec który pewnie się pojawił na moich policzkach, wcześniej nie zwracałam uwagi na te wszystkie bibeloty, po prostu
je zbierałam...
 - Co to jest? - samiec ( oczywiście wcale nie delikatnie, tylko nagłym zrywem) podniósł jakąś buteleczkę której wnętrze wyglądało na takie dziwnie zamglone...
 - To jest ten... Stan gazowy... - nakazałam mu wzrokiem by zachował trochę delikatności.
Przez dobre kilkadziesiąt minut oglądaliśmy mój arsenał najróżniejszych przedmiotów
i wyobrażaliśmy sobie sytuacje w których można by ich użyć, najbardziej spodobał się mi pomysł by kiedyś użyć Eliksiru Oddechu i pochodzić sobie po dnie jeziora...
Po kilku godzinach zaczęliśmy przenosić rzeczy do naszej nowej norki, w sumie to ciekawe jak będzie się mi układało razem z Brooke... W końcu jutro jest już dzień ślubu, mam nadzieję, że jacyś goście przyjdą... Chociaż to nie oni są najważniejsi, bo przecież cóż to by było za wesele bez lisicy
i lisa młodego?
Umieściłam jedną z Butelkowych Emocji na prowizorycznej półce, później będzie tu pewnie jakaś szafka, ale na razie to musi starczyć. Zastanawiając się jeszcze nad meblami które trzeba będzie tu umieścić to na pewno będzie musiała się tutaj znajdować jakaś zimna półka w której będziemy mogli przechowywać zapasy, bo kiedyś może się zdarzyć jakaś pora głodu podczas której jedzenia
nie będzie... Wiadomo, zawsze lepiej dmuchać na zimne. Hmm... dobrze też by było gdybyśmy zabezpieczyli się przed możliwą powodzią, tak, przez całe swoje życie nie myślałam o takich sprawach, a teraz nagle martwię się jakimiś katastrofami... Dobrze, co tam jeszcze jest? Tornado, tsunami, burza piaskowa... Trzeba będzie przygotować jakiś schron... Może wspomnę o tym
kiedyś Brooke'owi, lecz teraz trzeba się zająć sprawami niedalekiej przyszłości oraz teraźniejszości...
W formalnościach ustaliłam, że ślub odbędzie się jutro o dwunastej, więc już dziś będę musiała zacząć przygotowania, może założę na siebie jakiś wianek z kwiatów? Trochę by trwało związywanie tego wszystkiego, ale efekt jest taki piękny...
Zanim się obejrzałam wszystkie rzeczy z mojej starej norki zostały przeniesione, muszę przyznać,
że dosyć dziwnie się czułam widząc swoje stare lokum zupełnie puste... Aż wspomnienia łapią, jeszcze niedawno byłam przecież zwyczajną nową członkinią, a teraz? Betą którą już jutro czeka małżeństwo... Cieszę się, że koło losu ustawiło mnie na światło szczęścia, mam nadzieję, że zostanę tam razem ze swoim partnerem przez długi czas... bo pomyślności nigdy nie za mało, ale trzeba się cieszyć z tego co jest...
W czasie moich rozmyślań dobrotliwe promienie Słońca zsyłane przez Sun zdążyły położyć się za odległym horyzontem, powoli zbliżała się pora snu. Podniosłam lekko głowę by móc poczuć powiew chłodnego wieczornego, czy prawie już nocnego wiatru, kochałam to uczucie...
 - Brooke, senna już trochę jestem... - powiedziałam cicho, w stronę samca. - To ja już się położę...
Pocałowałam lisa "na dobranoc" i weszłam na miękkie legowisko, mój partner naprawdę się postarał przygotowując je, więc prawie błyskawicznie zasnęłam. Rzadko się to zdarza, ale tym razem pamiętałam treść snu...
Szłam spokojnie po zielonej trawie, goście obserwowali to w niemym milczeniu. "Czemu oni są tacy sztywni?" Rzuciłam niepewne spojrzenie w stronę podwyższenia na którym miał czekać mój partner... Nie było go, nie przyszedł, chociaż nie, przecież stał tu jeszcze chwilę temu! 
 "Brooke?! Gdzie jesteś?!" - krzyknęłam, a liście na drzewach zaszeleściły nie pozwalając moim słowom dotrzeć do uszu obecnych. Wbiegłam na podest, och! O Sun! 
Na kamieniu znajdowały się plamy krwi układające się w ślad łapy, wokół niej leżały blade płatki kwiatów... Ratunku! Obejrzałam się w stronę gości, lecz oni też zniknęli, a na ich miejscu pojawiły się jakieś dziwne stworzenia nie przypominające lisy lub choć coś mi znanego. Postacie wpatrywały się we mnie z dziwnym psychopatycznym uśmiechem z pysków kapała im powoli jakaś smolista posoka. Zaczęłam uciekać, ale tuż przede mną wyrosły jakieś gigantyczne ciernie...
 - Lori! Żyjesz?! - usłyszałam spanikowany głos.

Brooke?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.