wtorek, 13 czerwca 2017

Od Lori - poród

Dziwnie się czułam, z jednej strony omal nie wybuchłam z radości, ale z drugiej złapała
mnie niepewność. Czy nadaję się na matkę? Zapewnię dzieciom bezpieczną przyszłość?
Trzeba pamiętać, że jedno ze szczeniąt zostanie betą...
Spojrzałam się w stronę wyjścia z norki, już niedługo Brooke powinien przynieść jakąś zdobycz, której zadaniem będzie nasycić mój apetyt który teraz niezwykle szybko wzrósł. To znaczy, momentami wzrasta, a chwilę później maleje, co spowodowane są regularnymi mdłościami które mnie nawiedzają. Ponoć to dobry omen dla ciężarnych, ale trzeba przyznać, że jest to męczące...
Mój brzuch zaokrąglał się dziwnie szybko...
~*~
Poczułam nagły ból w okolicach słabizny. Stęknęłam głośno, mając wrażenie, że jestem rozrywana na strzępy. Tuż obok siebie usłyszałam nerwowy głos Brooke'a.
 - Lori, co się dzieje?! - prawie krzyknął mi do ucha.
 - Znachor... zawołaj go! - wyszeptałam, czując, że łapie mnie skurcz, potem dotarły do mnie dźwięki jakiejś bieganiny - to mój mąż zaczął wołać lekarza, pewnie podczas tego zajęcia zbudził pół stada, ale to w tej chwili nie było ważne, najważniejszą rzeczą była czynność jakiej byłam się zmuszona poddać - rodzenie trójki szczeniąt.
Mój oddech był wyjątkowo płytki, poczułam jak ktoś wchodzi do nory.
 - Pomóż mi ją przenieść...
 - Czy to nie trochę daleko?
 - Nie, do nory medycznej, tylko na to! - Znachor musiał ze sobą przytargać jakieś inne posłanie czy coś w tym stylu. Stęknęłam kolejny raz, bo zaczęło mi się wydawać, że między półgłosem trwa jakaś kłótnia z niewiadomego powodu, błyskawicznie w momencie w którym je wychwycili swoimi uszami poczułam jak ich wzrok wbija się we mnie.
 - Spokojnie, poradzisz sobie, dobrze ci idzie... - usłyszałam głos lekarza i w tym samym momencie usłyszałam jakiś brzdęk obok siebie, chyba Brooke, się o coś potknął...
 - Auć! Ale się uderzyłem, nie uwierzycie jak boli! - jęknął samiec, a ja mimo całego bólu podniosłam głowę i posłałam z lekka karcące spojrzenie skierowane w niego, kątem oka zauważyłam Znachora który zatrzymał się w półkroku słysząc tą wypowiedź. Miałam zamiar coś dodać, ale przed oczami pojawiły mi się mroczki i bezwiednie upuściłam głowę na poduszkę...
Ból zwiększał się z każdą chwilą, był nieprzerwany, ale wiedziałam, że jest jeden sposób by
go skończyć. W pewnym momencie jak ktoś wkłada mi coś do pyska.
 - Zaciśnij zęby na tym powinno pomóc... - usłyszałam głos medyka, tak jak polecił, tak zrobiłam, ale niestety zaraz po tym usłyszałam trzask - na szczęście nie we mnie, tylko to pękła ta rzecz.
 - Brooke, przynieś jakiś patyk, byleby był gruby!
 - Gdzie ja zostawiłem jakiś środek przeciw bólowy... - mruknął do siebie Znachor, widząc ból wymalowany na moim pysku. - Harp!
Z czego co usłyszałam, do nory wbiegł znajomy ksiądz czemu ja się śmieję?! xDD .
  - Naprawdę? Przecież jeszcze przedwczoraj udzielałem wam ślubu, a już dziś rodzisz?! - przez te słowa miałam zamiar trzasnąć go w pysk, ale z wiadomych powodów tego nie zrobiłam.
Znowu jęknęłam, czując jakby coś nie tylko mnie rozrywało na strzępy, ale jeszcze przy tym
paliło żywcem.
 - Znachorze, nie mogę pomóc... - szepnął czarny lis. - Klemens krąży koło nory, a ja
zdecydowanie sądzę, że jeszcze nie czas u niego na praktykę... - zgodnie z tymi słowami wyszedł.
Na krótką chwilę zapanowała cisza, lecz ta zaraz została przerwana moim spazmem.
 - Jeszcze trochę... - usłyszałam spokojny głos lekarza.
 - Już jestem, już jestem! - niespodziewanie do pomieszczenia wpadł Brooke, ale jego zapał
szybko zgasł.
 - Mi chodziło o patyk, a nie o pień!
 - Co za różnica?! - mruknął mój mąż, odkładając jakiś pokaźny kawał drewna, a Znachor puknął się w czoło. Taki bardziej facepalm...
Westchnęłam cicho, nie da się już rodzić w spokoju!
 - Ej... - zaczęłam, mimo tego, że ból prawie mnie rozsadzał. Samce nadal się kłócili...
 - ... to się nie nadaje! ...
 - Ejj... - powtórzyłam próbę zwrócenia na siebie uwagi.
 - ... ale przecież sam mówiłeś...
Przyznam, że rzadko czuję uczucie kiedy złość zaczyna wręcz we mnie kołatać.
 - EJ! Do jasnej cholery! - krzyknęłam, a lisy odskoczyły jak oparzone.
 - Nie przy dzieciach!... - Brooke i Znachor zaczęli przekrzykiwać się w sprawie przekleństw.
~*~
 - Raz, dwa, trzy... - wszystkie. - To wy już sobie poradzicie... - usłyszałam jak Znachor wychodzi
z norki, ale przyznam, że niezbyt to mnie interesowało - oto miałam przed sobą moje szczenięta.

Brooke?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.