- Lori, żyjesz?! - mój głos był pełen paniki. Stałem bowiem przed półśpiącą, rudą wybranką leżącą pod krzakiem dzikiej róży. Niby nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jeszcze wczoraj wieczorem smacznie odpoczywała w łóżku będącym częścią wyposażenia naszej skromnej norki, na dodatek dzisiaj stawała się oficjalnie moją żoną - czekał nas ślub. Nic jeszcze nie jest przygotowane!
- Jesteś! - oznajmiła wybranka, jakby nie było to oczywiste. Przy tym z miejsca zerwała się z ziemi, głośno wydychając powietrze.
- Miałaś zły sen? - zapytałem z czułością - Ale że dolunatykowałaś aż tutaj?!
- To był tylko sen, prawda? - Lori zadała kolejne retoryczne pytanie, a jej oddech powoli wracał do normy - Och, jak się cieszę, że nie było na jawie...
Przytuliła mnie mocno, jakbym był najlepszym prezentem, jaki mogła dostać w ten słoneczny poranek.
- O nie, nie, nie, to nie czas na pieszczoty - wymamrotałem z udawaną niechęcią, ale szybko odwzajemniłem uścisk.
- Dobrze, ale dzisiaj mamy ślub. Jest siódma, a właściwie to jeszcze nic nie przygotowane!
- Ech... Chodźmy do norki, tam wszystko ustalimy - powiedziała partnerka i nadal chwiejnym krokiem, jakby nie mogła uwierzyć, że dzieje się to naprawdę skierowała się do nory. Wydrążyłem ją wczoraj i choć nie świeci jeszcze idealnym blaskiem, muszę przyznać, że jestem z niej szampańsko dumny. Usiedliśmy na skraju sporego łóżka i zaczęliśmy korespondować. Udało nam się dociec, że druhną będzie Flox, przyjaciółka partnerki. Z racji, iż jej ojciec nie żyje Ruda zażyczyła sobie, żeby do ołtarza przyprowadził ją Pelikar. Ja przytaknąłem na bez zastanowienia, okazało się, że był tym samym czarnym, który podpowiedział mi w sprawach miłosnych tego samego dnia, którego powiedziała 'tak'.
Rola księdza udzielającego ślubu przypadała Harpagonowi, a sama uroczystość oraz wesele miały się odbyć na skarpie oraz błoniach, na których oświadczyłem się Lori.
- Teraz tylko ubiór i szybkie zaproszenia! - lisica była widocznie rozradowana z tego powodu - Tym pierwszym zajmę się ja, obyczaj mówi, że pan młody nie powinien ujrzeć sukni przed ślubem. A ty, zaprosisz gości?
Westchnąłem na samą myśl Rudej w kreacji na tą ceremonię, musiałaby wyglądać przecudownie. Zasady jednak trzeba przestrzegać!
- Jasne, kochanie - uśmiechnąłem się, ale kiedy zerknąłem na stos nieuzupełnionych papierów moja mina zrzedła - Czekaj, ja mam to wszystko zapisać?
- Oczywiście. Tobie też sprawię jakiś garnitur! - rzuciła prędko partnerka i natychmiastowo wybiegła z jamki. Najprawdopodobniej upatrzyła sobie jakąś lisicę, która w miarę dobrze szyje i teraz będzie męczyła ją tak długo, aż czegoś nie wymyśli na szybko. Ja natomiast zostałem sam, z kartkami. Po chwili namysłu zdecydowałem, że prościej będzie dostarczyć informacje słownie, przecież inaczej może dojść do wielu nieporozumień...
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Z lekką niepewnością wszedłem do pierwszej norki - padło na Pelikara i Silette z dziećmi. Postanowiłem, że przy okazji wspomnę o życzeniu przyszłej żony - prowadzący do ołtarza powinien przynajmniej chwilę wcześniej wiedzieć o swoim zadaniu i co najważniejsze, zgodzić się na taką rolę.
- Hmm... Dzień dobry - powitanie nie wyszło najlepiej.
- O, Brooke! Udało ci się? - Czarny puścił do mnie oczko.
- Właśnie dlatego tu przybyłem - dzisiaj bierzemy z Lori ślub i z wielką radością zapraszam was na tę uroczystość - wydukałem jak najszybciej - Przepraszam, że powiadamiam tuż przed...
- Och, serdeczne gratulacje! Jasne, że przyjdziemy! - lisica nawet nie dała mi dokończyć, wzięła się za obściskiwanie mnie ze wszystkich stron. Zacząłem powoli się wycofywać, ale przypomniałem sobie, że przecież została jeszcze jedna informacja.
- Moja wybranka zapragnęła, żebyś odprowadził ją pod ołtarz - zwróciłem się do Pelikara - Zgodzisz się?
- Oczywiście! - oznajmił uradowany. Mając czyste sumienie pożegnałem się i skierowałem do następnej jamy - tym razem Floxii.
***
Minęły dwie godziny a mi zaledwie udało się obejść wszystkie mieszkania. Zmęczony przekroczyłem próg własnego, szacując godzinę na 10 rano.
- Jak można tak długo zapraszać?! Czekam na ciebie od chyba pół godziny... Nie zdążymy na własny ślub! - stwierdziła rozeźlona, ale po chwili dodała radośniejszym tonem - Mam garnitur!
- Kogo wymęczyłaś?
- Ritę. Oto i on! - wystawiła łapkę z poskładanym, czarnym materiałem i natychmiast mi go wcisnęła. Do kompletu dostałem też białą muchę oraz polecenie, by najszybciej to włożyć. Bo strój pana młodego może zobaczyć partnerka przed ślubem, to tylko zwykły garnitur - powiedziała. Widocznie musiało być jednak coś więcej, bo jej zaangażowanie było podejrzliwie duże. Razem zauważyliśmy, że w ubraniu wyglądam przystojnie i szarmancko - nawet ja, z trudem, bo nie znoszę się chwalić. Dlatego też całą chlubę zrzuciłem na krawcową, mówiąc, że lepszego garnituru uszyć nie mogła.
- Myślę, że powinniśmy już powoli kursować na miejsce ceremonii, to już za jakieś dwie godziny... - rzekłem - Może już możesz założyć swój ubiór? - dopytałem z nadzieją.
- Hmm... Właściwie tak, ale musisz wyjść z norki! - pogoniła Lori i wypchnęła mnie za drzwi. Po chwili znowu zawołała, żebym zobaczył tą kreację.
- Ładna? - chciała się dowiedzieć. A mnie zabrakło tchu. Muszę przyznać, że moja wybranka jest piękna wszędzie i zawsze, ale teraz...
- Na Sun, jesteś najładniejszą lisicą, jaką przyszło mi ujrzeć! - zachwyciłem się - Choć nie mogę zaprzeczyć, że każdego dnia wyglądasz ślicznie, to teraz pobiłaś wszystkich, kochanie.
- Przestań się łasić, idziemy! - zarządziła, ale dalej nie mogłem oderwać oczu od jej sukienki.
Lori? ♥♥♥ Pobiłam rekord!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.