Czas pognał do przodu. Nim zdążyliśmy się obejrzeć, brzuszek mojej partnerki urósł do nieprawdopodobnych rozmiarów. Przygotowałem z pomocą Lizzie i mojego przyjaciela z miasta oddzielny pokój dla Horizona i Maroona. Nie było łatwo, bo nasze mieszkanie, mimo, że było bardzo duże, nie miało jeszcze jednego pokoju. Następne dwa trzeba było zbudować w dalszej części. Postaraliśmy się nawet o okna z jasnymi, o fakturze drzewa okiennicami. Sto procent bezpieczeństwa.
O Morpheusie, innych bogach, Dolinie królów i czarnych lisach już się niw rozmawiało. Czas przyjścia na świat małych lisków miał ociekać optymizmem w umysłach wszystkich dookoła.
Zwyczaj wczesnego wstawania tak bardzo wszedł mi w krew, że codziennie budziłem się o szóstej, wychodziłem na polowanie i wykąpany wracałem ze zdobyczą. Najczęściej czasu starczyło na upieczenie jedzenia na ogniu, bądź przygotowaniu czegoś szczególniejszego, jak szaszłyki z warzywami.
- Śniadanie! - oznajmiłem równo o ósmej.
Wiedziałem, że to nic nie da, bo Lizzie i Chazlie są strasznymi śpiochami.
Ta przyszłość.. Jeszcze rok temu, gdyby ktoś przekazał mi taki scenariusz mojego życia, uznałbym go za idiotę. Te pojęcie było tak abstrakcyjne.
Lizzie wyszła wcześniej. Ziewnęła i podeszła do mnie dajăc mi całusa wże policzek.
- Hej tato. Co na śniadanie? - usiadła na swoim miejscu węsząc w powietrzu piękne zapachy pieczonego mięsa.
Chazlie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.