Jak zwykle, eh, nic się nie dzieje. To samo nudne niebo, te same nudne kwiaty, te same nudne ptaki... Jak zwykle, nihil novi, nic nowego. Postanowiłam się więc zapuścić w tereny, na które nikt nie wchodzi...
***
Udałam się więc do nory Mazikeena, może przynajmniej teraz będzie wszystko u niego dobrze i nie będzie rzucał mi się do gardła. Potruchtałam w tamtą stronę, jednocześnie zadając sobie wiele pytań. Co sprawiło, że jest jaki jest? Przecież żaden lis nie rodzi się zły, a już na pewno nie tak zły jak Mazik. Nie, to po prostu niemożliwe, być tak złym, tak przesiąkniętym mrokiem, aż do szpiku kości. Nie, to na pewno nabyte... Mazikeena zastałam w jego norze. Siedział skulony, przygarbiony. Jego oczy były dziwnie matowe i przekrwione.
- Nie... boisz się mnie? - zamruczał gardłowo, kierując spojrzenie w moją stronę. - Nie?
- No... - Przez krótką chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Właśnie w tej krótkiej chwili dostrzegłam pianę w jego pysku, zabarwioną na różowo. Różowo? - O bogowie, Mazik, jesteś chory...
- To wy jesteście chorzy. - zacharczał, zanosząc się kaszlem. Potem splunął na ziemię, a w jego ślinie była krew. - Lepiej stąd zmykaj, ale to już...
Szybka analiza... Krew, agresja, otępienie, światłowstręt. Diagnoza? Wścieklizna... O bogowie, trzeba o tym kogoś poinformować!
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.