piątek, 31 marca 2017

Od Ace C.D. opowiadania Chalize

Zamknąłem kratę i zniknąłem pod ziemią. Razem z Chazlie wpadliśmy do wody i wyczułem pod moimi łapami łańcuch. 
- A co jeśli utoniemy? - spanikowała ruda zachłystując się wodą. 
- Daj spokój. Jestem synem Morpheusa. Nie mogę utonąć. Moja żona też nie. - prychnąłęm. 
Zaniepokoiły mnie dźwięki z góry, więc chwyciłem lisicę w pół i położyłem łapę na pysku. 
- Cholera, zwiali. - warknął starszy ils. 
- I co teraz? - westchnął niepewnie młodszy. 
- Teraz musimy ich złapać. Pobiegniemy na koniec tunelu, a kiedy już się tam znajdą, będziemy przed nimi i ich zabijemy. 
- Ale co z Panią? Chciała ich żywych.. - młodszy cały czas był spięty, a ich rozmowa zaniepokoiła również mnie. 
Jaka Pani? Chcą nas złapać na końcu tunelu, to znaczy, że znów jesteśmy w pułapce. Nie wydostaniemy się pierwsi. Oni już będą tam na nas czekać... 
- No to obezwładnimy i zabierzemy spowrotem tutaj. Chodź, weź paralizatory i biegniemy do spichlerzowego jaru. - rozkazał większy lis, a kroki w stronę wyjścia coraz bardziej cichły. 
- Wracamy, mała. - uciąłem ciągnąc ją w górę. 
- CO? Zwariowałeś, prawda? - zaśmiała się nerwowo. 
- Nie, Chazlie. Jestem w stu procentach poważny. Wyjdziemy tamtym wejściem. Nie jest przez nikogo obstawiane. 
- Obyś miał rację.. 
- Uwierz mi, mam. - przytaknąłem pewnie wciągając ją spowrotem do otwartej klatki. 
Chazlie?

Od Pelikara CD opowiadania Silette

No cóż, moja nieoficjalna dziewczyna jest odważniejsza ode mnie. Mam się zacząć bać...? Na razie chyba nie, ale później? Kto wie.
Przybliżyłem się powoli do truchła niedźwiedzia, mimo iż już nic nie mógł mi zrobić i tak czułem przed nim pewien respekt.
- Co z tym robimy? - zapytałem się niepewnie lisicy kładąc łapy na grubym cielsku.
- Może zapasy? Tyle w tym tłuszczu, że na pół roku starczy...
Kiwnąłem głową na zgodę i zabraliśmy się do przenoszenia mięsa, to znaczy: raz Sil zostawała by pilnować tego co zostało, a ja przenosiłem kawałki mięsiwa do swojej nory ( co dłuższą chwilę trwało), gdy wracałem się zamienialiśmy.
***
Do zachodu słońca było jeszcze gdzieś około trzech godzin, a my 'nie uprzątnęliśmy' nawet połowy zdobyczy. Zacząłem się lekko denerwować, ponieważ według moich obliczeń szansa by jeszcze dziś dwa lisy przeniosły całe mięcho była przeraźliwie mała, ale nie mogłem nic na to poradzić. Musiałem czekać cierpliwie, aż Sil wróci... Nagle usłyszałem jak coś porusza się w krzakach, och przepraszam, nie jedno coś tylko dużo cośków. Wiedziałem, że tym razem będę musiał uciekać... i to szybko.

Silette?

Od Silette

Przeszłam spokojnie przez strumyk i zobaczyłam lisa. Uciekł widocznie chciał się pobawić w ganianego dlatego za nim pobiegłam. Lis był dorosły żaden z małych ale się ściemniało więc nie widziałam koloru futra. Był ze sfory czułam po zapachu. To był chyba lis bo tak biegł ale wykonywał ruchy jak lisica więc nie wiem.
-Dogoń mnie-krzyknął lis
 Podbiegłam bliżej i skoczyłam.. Wskoczyłam na lisa. ale mnie oślepił i tylko go czułam. Nie chciał mi nic zrobić, lisy ze sfory są przyjazne,co nie?Chyba że coś się zmieniło. Przeturlałam się i otworzyłam oczy.
Lis był za mną. znowu uciekł ale nie odpuściłam dalej go goniłam i nieco zwolniłam aby miał małe szanse na ucieczkę. Zobaczyłam lisa.
Ktoś? Wszystkich lubię więc jedno i to samo,opko krótkie bo weny brak...

Od Lori CD opowiadania Lizzie

- Hmm, co powiesz na próbę polowania na kaczki? - powiedziałam przypominając sobie, że ponoć ostatnio w rzece rozpanoszyły się różne ptaki wodne. Lizzie uśmiechnęła się szeroko i zaczęła mnie bombardować pytaniami w stylu: " Będziemy wchodzić do wody?" lub "A czy to prawda, że pisklęta kaczek są pokryte puszkiem?", odpowiadałam na nie spokojnie, ponieważ gdy sama byłam w jej wieku pytałam się wszystkich o najróżniejsze rzeczy do utraty tchu.
Po kilkunastu minutach doszłyśmy do brzegu rzeki, oczywiście tak jak mi powiedziano ptactwa było tam bezliku.
- Dobrze, a więc urządzimy małą zasadzkę... - zaczęłam cicho mówić do lisiczki.
- Zasadzkę? Jaką? - Lizzie była wyraźnie podekscytowana uczeniem się nowych rzeczy.
- To tak, ja zagonię w twoją stronę kilka kaczek - zaczęłam rysując łapą w ziemi wyobrażenie naszego polowania. - podczas gdy ty będziesz czaić się w tamtych zaroślach i gdy ptactwo będzie przelatywało nad tobą to skoczysz i złapiesz jedną za szyję. Tak naprawdę to role powinny być odwrócone, to znaczy, że ty zaganiasz, a ja łapię, ale na obecną chwilę może być tak jak teraz...
- Ale...
- Tak? - spojrzałam się w kierunku Lizzie.
- Myślałam, że kaczki latają wysoko...
Uśmiechnęłam się lekko i rzekłam:
- Ptaki będą chciały się jedynie oddalić od nas, ale nie wzbiją się zbyt wysoko. To polujemy?

Lizzie?

Od Lizzie CD opowiadania Lori

- Bardzo chętnie! - odparłam z entuzjazmem.
Szczerze mówiąc, naprawdę się cieszyłam. W końcu to szansa, że będę w końcu w czymś dobra, a z dodatkowymi lekcjami myślistwa na pewno to osiągnę. Popatrzyłam z zainteresowaniem na Panią Lori. Co będziemy robić? To samo, co na lekcjach? A może więcej? To bardzo dobra perspektywa..
- To dobrze. - Lisica się uśmiechnęła. - Wiesz, mogę ci zrobić tak zwaną lekcję pokazową.
- Lekcję pokazową? - zdziwiłam się. Jeszcze nigdy nie słyszałam tego określenia...
- Tak, lekcję pokazową. - odpowiedziała spokojnie.
Była zadziwiająco cierpliwa w stosunku do mnie. Jeju, to takie... niespotykane. Wydawało mi się, że mogła odpowiadać na moje pytania bez przerwy. Cóż, wolałam jednak tego nie sprawdzać, ponieważ jej anielska cierpliwość w końcu mogłaby się skończyć. O ile to oczywiście możliwe. Tego też raczej nie sprawdzę.
- A na czym ona by polegała? - dociekałam coraz bardziej. No co? Chciałam wiedzieć, na co się piszę. Może i byłam trochę zbyt gadatliwa, ale... cóż. Tylko troszeczkę. No i nadużywam słowa "cóż", ale to mam chyba po mamie. Ona ma tak samo.
- Hmm... - zamyśliła się, jakby szukając odpowiednich słów.

Lori?

Od Sami C.D Opowiadania Morgenstern

-Sami-powiedziałam
-Aha-powiedziała Morgenstern
Zapytała czy pójdziemy po lekcjach do norowiska. Zgodziłam się bo czemu nie. Morgenstern była trochę ruchliwa nie tak jak ja spokojna i powolna lisiczka. Uśmiechnęłam się i pobiegłyśmy na lekcję. Ona siedziała z Nabirie. Lubiłam i Bjorna i Nabirie.Lekcja była nudna nie trwała też długo więc pobiegłyśmy z Morgenstern na boisko. Położyłam się na trawie i wąchałam kwiatki. Jutro lekcje z nową nauczycielką.
-Dzień dobry! -przywitałam się z panią Frau
Morgenstern kichnęła. Zadzwonił dzwonek i wbiegłyśmy do klasy.
Morgenstern?

Od Lizzie CD opowiadania Bjorna

- Hej, Bjorn. - uśmiechnęłam się do liska i wpuściłam go do swojego pokoju. Było w miarę ciepło, może gdzieś się przejdziemy. - Chodź.
Bjorn nieśmiało przekroczył próg mojego pokoju i rozejrzał się po nim. To całkiem miłe, że zdecydował się mnie odwiedzić, rzadko miałam gości. Chociaż i tak wolałam spotykać się gdziekolwiek na dworze, na przykład przy Norowisku. Norowisko jest centralnym środkiem spotkań wszystkich lisków. Dorosłych może już nie, ale szczeniaki spotykały się tam na przykład po lekcjach.
- Ładnie tutaj. - odpowiedział. - Ale może pójdziemy gdzieś indziej?
- Bardzo chętnie. - zgodziłam się bez względnych dyskusji. I tak chciałam się gdzieś przejść. - A gdzie byśmy poszli?
I to dopiero było pytanie. Jest tyle fajnych miejsc! A może nie pójdziemy tylko w jedno? Może zwiedzimy wiele? Tak... to dobry plan.

Bjorn? Wybacz długość i czas oczekiwania.

Od Silette C.D Opowiadania Pelikara

Byłam zaskoczona Milo zapolował na sarnę. Wzięłam się za ścielenie legowiska i przygotowałam sarnę. Zaproponowałam spacer i kiedy zjedliśmy wyskoczyliśmy z mojej nory i wybiegliśmy poza tereny sfory. Kiedy zobaczyliśmy norę prawdopodobnie niedźwiedzia aż się wzdrygnęłam. Nagle niedźwiedź zaszedł nas od tyłu i zaatakował. Rzucił się na mnie ale go pogryzłam. Zmienił kierunek i prawie ugryzł Milo. Znalazłam starą ale długą i przydatną strzałę.
-Zatrzymaj go! - krzyknęłam do Pelikara
Nie zdążył odpowiedzieć bo niedźwiedź zaryczał. Szybko wyrwałam strzałę z ziemi i wycelowałam ją prosto w serce niedźwiedzia. Zasyczałam i skoczyłam, w locie zabijając napastnika.Wylądowałam na dwóch łapach. Podbiegłam do Milo i go szturchnęłam.
-Widziałeś go!- krzyknęłam
-Byłaś niesamowita! - powiedział z zachwytem
-Drobiazg - zachichotałam
Takie walki toczyłam w dzieciństwie więc to było łatwe.
Milo?Akcji nie brakuje

Od Alina do Alegorii

Przebiegłem przez rzekę i wskoczyłem na drzewo. Zauważyłem lisa.
-Hej ! -krzyknąłem i podbiegłem
-Jestem Alin -powiedziałem
-Alegoria -odpowiedziała
-Ładne imię - pochwaliłem wesoło
Opowiedziała mi że żyje tu stado i że mogę dołączyć. Ucieszyłem się ogromnie bo moja siostra i bracia pobiegli w drugą stronę. Pobiegliśmy ścieżką prowadzącą do puszczy nagle zobaczyłem góry. Pomyślałem że będę mógł się wspinać. Rozglądałem się i wszędzie było kolorowo w górach była mgła i mało kolorów więc Alin nie mógł dużo zobaczyć. Alegoria doprowadziła go do alfy.
-Poczekasz? - zapytałem nie pewnie
Kiwnęła głową i nie pewnie wszedłem do przedpokoju i zapukałem bo wcześniej nikt nie usłyszał.
***
Zostałem przyjęty do stada ,Alegoria pokazała mi moją norę i na chwilę została. Była miła ale trochę zamknięta w sobie. Obejrzałem moją nową norę. Pachniała obco. Głośno przełknąłem ślinę i zacząłem wszystko układać. Nora była trochę za duża i miałem mnóstwo miejsca. W jednym pokoju postanowiłem zrobić przeszkody do skoków. Chcę rozwijać swoją pasję. Kiedy wróciłem Alegorii już nie było.
Alegoria?

Nowy lis!

Powitajmy na naszych terenach wesołego Alina!


Lis Miesiąca!

Lisem miesiąca zostaje...

Rita!

Gratulacje, Rita!

Od Chalize CD opowiadania Ace

Z zaciekawieniem obróciłam głowę w stronę Fulco. Lis wpatrywał się w jakiś.. tunel? Tak, to był tunel! 
- Ace? Czy to to, co myślę? - wolałam się upewnić.
Ale zaraz... to mogła być pułapka. Po co umieszczaliby klatkę w takim miejscu? Może jako metoda uszczuplania zasobu więźniów. Zapewne tam jest po prostu przepaść albo coś jeszcze gorszego, naprzykład woda. Woda jest gorsza, bo lis próbuje jeszcze pływać i w końcu umiera z wyczerpania, zamiast zginąć od uderzenia. Mimo wszystko obie obce nie są zbyt fajne i miałam cichą nadzieję, że tam jednak znajduje się wyjście.
- Tak. - Zmarszczył brwi niepewnie i lekko się wychylił. - Ehh, nic nie widać. Zbyt ciemno. Słuchaj, Chali. Mamy dwa wyjścia. Zostać tu, albo uciekać. Tyle, że oba są tak samo ryzykowne. Tam może nie być wyjścia, to może być zasadzka. Z drugiej strony, tutaj też zapewne czeka nas śmierć. Jeśli nie zabiją nas, pewnie umrzemy z głodu.
Podeszłam do niego i zajrzałam w ciemność. Ciekawe, jak głęboko tu jest. I jak idzie tunel - po skosie czy od razu w dół? Jeśli po skosie, to bardzo dobrze. Jeśli w dół, lepiej nie podejmujmy próby zejścia nim. Chociaż... Też zależy, ile. Jak możemy to sprawdzić? Czy w tej celi jet coś, do się do tego nadaje? Moją uwagę przykuł łańcuch. A może..?
- Ace? - mruknęłam, zwracając na siebie uwagę samca. - Podejdź tu.
Po chwili usłyszałam kroki, a następnie Ace znalazł się tuż obok mnie.
-Tak? - zapytał, z zaciekawieniem patrząc na łańcuch.
- Posłuchaj, kochanie. - zagaiłam i przesunęłam językiem po jego pysku. - Są dwa wyjścia, jeśli chodzi o ten tunel. Pierwsze to takie, że to wyjście. A drugie to takie, że to zasadzka. Na początku musimy sprawdzić, ile to ma głębokości i jak się w ogóle ciągnie, po skosie czy pionowo.
Lis zamruczał, a następnie uśmiechnął się.
- Pocałuj mnie jeszcze raz, to zrobię to. - Rzucił mi zachęcające spojrzenie i lekko uniósł łańcuch, jakby na znak, że może.
Również się uśmiechnęłam oraz bez ociągania spełniłam jego prośbę. Teraz już nie miał wyboru, musiał to sprawdzić. Zresztą chyba nawet tego nie żałował.
Podeszliśmy do tunelu i Ace ostrożnie spuścił łańcuch tak, aby dotykał jednej ze ścian. Po ułożeniu reszty łańcucha w jego pysku można się było domyślić, że tunel jest lekko spadzisty, a nie całkowicie prosty. Lis wypuścił łańcuch z pyska i przytrzymał go łapą, aby nie zsunął się w głąb tunelu.
- Nadaje się do zejścia. - stwierdził spokojnie, nie okazując większego entuzjazmu.
- Teraz musimy ustalić, ile ma głębokości. Trzeba tam wrzucić ten łańcuch. - dopowiedziałam i jak gdyby nigdy nic lekko przesunęłam swoją łapą łapę Fulco, przez co łańcuch spadł w dół. - Słuchaj, kiedy uderzy w ziemię.
Oboje nadstawiliśmy uszu. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... I uderzył o ziemię, a właściwie o taflę wody. Cholera.
- Druga od lewej. - Usłyszeliśmy ciche warknęcie. - Rozpraw się z tymi szczurami.
Rzuciłam Ace zdesperowane spojrzenie. "Idź" - szepnął do mnie, po czym delikatnie wepchnął do tunelu. Następnie sam do niego wszedł i zastawił drzwi wyłamaną ścianką.
- Nie mamy dużo czasu. - oznajmiłam. - Chyba musimy.. Biec.

Ace?

czwartek, 30 marca 2017

Od Ace C.D. opowiadania Chalize

Trzeba było ustalić fakty.
Po pierwsze: delikatnie mówiąc, zawaliłem sprawę. Podbiegłem do jaskini z której wydobywał sie zapach Chalize, ale poczuem też dwa inne. Samce. Jeden trzyletni, drugi pięcio. Nie kąpali się chyba od miesiąca. Tfu. Zamiast zachowywać się jak najciszej, chłopcy usłyszeli mnie, obezwładnili, założyli kajdanki i wprowadzili do środka. Świetnie.
Po drugie zaś, zaprowadzili mnie do Chazlie. Z serca spadł mi ogromny kamień, gdy ujrzałem moją kochaną mordkę całą i zdrową... W klatce i bez jedzenia, mokrą i wyglądającą jak szczur, ale zdrową.
Po trzecie i ostatnie, byliśmy w ciemnym dupsku. Co to w ogóle za miejsce i dlaczego tu jesteśmy?
Wprowadzili mnie do klatki, w której stała woda. Żywiłem chociaż nadzieję, że była to woda. Na dzień dobry, gdy strażnicy tylko się oddalili zostałem brutalnie przewrócony i wycałowany. Podobała mi się ta brutalność i wszechobecny entuzjazm mimo naszej sytuacji.
- Ace, wiedziałam, że po mnie przyjdziesz! - krzyknęła dopadając do mojego pyska.
- Ja też, mała. - uśmiechnąłem się szeroko leżąc w wodzie. Ruda ułożyła się obok mnie zwijając w kłębek przy mojej klatce piersiowej.
 Gdy trochę ochłonęliśmy z emocji, Chazlie mruknęła mi do ucha.
- Jeśli jesteś w ko ńcu tutaj ze mną, to nic więcej mi nie potrzeba.
- Wiesz, że kocham cię nad życie, ale przydałaby się tu jeszcze Lizzie i najlepiej nie tu, tylko w jakimś ładniejszym i bezpieczniejszym miejscu. - cmoknąłem ją w pysk i wstałem krążąc wokół małego więzienia.
Same kraty, a ja jaeszcze mam na sobie kajdanki, a właściwie.. łańcuch? Zapltany byle jak na przednich łapach. Usiadłem w wodzie i zacząłem rozpacowywać jej chaotyczny system. Ufdało się. Aż dziwne, ale na prawdę wystarczyła chwila na to, aby metal opadł samotnie na dno klatki.
Czas mijał, a ja nadal nie wiedziałem co zrobić, aby się stąd wydostać i wrócić z narzeczoną do domu.
Nie podchodziła do mnie widząc, że zaczynam się denerwować.W pewnym momencie stanęła przede mną, a ja osunąłem się na dół. Raczej nie ze zmęczenia, ale z bezradności, że nie jestem w stanie zrobić nic.
- Ace, to nie twoja wina. Na pewno znajdziemy spo.. - nie słuchałem tego, co ma mi do powiedzenia, bo skupiłem się na tym, co zauważyłem między jej łapami.
- Nie wierzę.. - nabrałem w płuca powietrza.
- Fulco, nie zgrywaj się ja wiem.. - przerwałem jej głośniej mówiąc
- Nie wierzę! - uśmiechnąłem się szeroko. Między jej łapami, jak na muszce, dostrzegłem zawias. Za nim  ścianę, ale.. Nie jakaś zwykła ściana, to był...- Oczywiście! - zaśmiałem się
Podbiegłem do ściany i chwyciłem łańcuch. Że też tego wcześniej nie zauważyłem...
- Hałasuj, Chazlie. - rozkazałem mocując się z uchwytem.
Lisica zawyła, a ja wyłamałem zawiasy odchylając ścianę klatki. Za nią znajdował się tunel. Dokąd prowadzi? Tego nie wiedzieliśmy, ale czy nie warto spróbować?

Chazlie?

Od Floxii CD opowiadania Lori

- No dobrze. Ale teraz – do kojca! - krzyknął treser, wykonując zamaszysty ruch ręką, mający na celu zapewne zagonienie nas do klateczki. Widząc, że uskakujemy w złą stronę wepchnął nas do środka na siłę. Ma ludź podejście… Szybko zamknął jeszcze drzwiczki i dostojnym krokiem wyszedł z pomieszczenia. Przez chwilę wędrował po kolejnych namiotach. Kiedy stanął znajdowałyśmy się we wnętrzu budynku wypełnionego klatkami różnej wielkości, kształtu i rodzaju. W większości z nich znajdowały się zwierzęta – kury, kozy, lwy, konie i kucyki, tygrysy, psy… Nie było tam jednak drugich lisów. Moim zdaniem wszystkie były jakieś podejrzane. To znaczy wydawał się być jakieś nadpobudzone, a kiedy Armando dał im znak, wszystkie zastygnęły w bezruchu. Takie posłuszne? Rozumiem, nie są dzikie, ale żeby znowu słuchać jakiegoś szalonego typka co do słowa i bez zastanowienia, coś tu musi być nie tak.
- Powitajcie waszych nowych kolegów – oto Hijo de la Luna i Hija del Sol! – krzyknął do swoich podopiecznych człowiek. Odzew był natychmiastowy – wszystkie jednym chórem zaszczekały, zarżały czy wydały inny dźwięk, na który ich głos pozwalał. Oczywiście zapraszająco i radośnie. Jak tylko będę miała więcej spokoju, musze razem z moją towarzyszką zbadać tą sprawę. Chciałam szepnąć do rudej lisicy, żeby przynajmniej zwrócił na to uwagę, ale treser wyraźnie miał już swoje plany. Podszedł do jednego z kojców, otworzył go, wyjął z przenośnej klatki na początku mnie, a później Lori i wrzucił do środka. Gruchnęłam całkiem mocno o ziemię, więc wzięłam się za rozmasowywanie obolałego miejsca. Jednocześnie rozglądnęłam się po nowym mieszkaniu – było oczywiście nie do porównania z lasem, ale jednak jak na mieszkanie w cyrku mogło być o wiele gorzej. Za podłogę służyło coś twardego i szarego, co było dużym minusem, ale za to przy ścianie podwieszone było pięterko wyścielone rzeczą wyglądającą miękko i przekonywująco. Tuż przy wejściu, które Armando przed chwilą zamknął leżały dwa, czerwone przedmioty, mające wyraźne wgłębienie w środku. Po drugiej stronie tej ściany była jeszcze jakaś przestrzeń wypełniona czymś żwirowatym. O ile pierwszy przedmiot kojarzył mi się z jakąś miską, do tego nie mogłam już niczego wymyślić. Po identyfikacji wnętrza rzuciłam gniewne spojrzenie człekowi stojącemu po drugiej stronie kratki.
- To, co tu widzicie to kuweta – wskazał palcem ten obszar, nad którym przed chwilą się zastanawiałam – Jeśli macie się załatwiać, tylko tutaj. A teraz – pora karmienia!
Nagle zaburczało mi w brzuchu. Nie wiadomo, od jaki czas temu jadłam ostatni posiłek! Szaleniec tymczasem obrócił się na pięcie i skierował swe kroki do małej furtki, której wcześniej nie zauważyłam. Kiedy już w niej zniknął, zagadnęłam do przyjaciółki:
- Że też on daje tu jakieś jedzenie! Już myślałam, że nas tu zagłodzi, Hija del Sol!
- Mogłabym się tego po nim spodziewać. Ale popatrz, jak zachowują się inne zwierzaki – to na pewno nie jest normalne – odpowiedziała mi Lorianna, czy też Córka Słońca.
- Poczekaj, może tamten pies, który siedzi w kojcu naprzeciw mnie coś nam powie – podbiegłam do samego wyjścia – Halo, piees, może coś nam powiesz?
- O, witam, ten cyrk jest wspaniały, występujemy na przedstawieniach i słuchamy się swego pana, wielkiego tresera Armando! – zaszczekał łaciaty kundel. Nie wydawało się jednak, żeby mówił szczerze, gadał trochę jak maszyna.
- A dlaczego to tak bardzo zachwalasz ten cyrk? Nie myślałeś nigdy o ucieczce, o wolności? – zapytała ruda lisiczka, która stanęła obok mnie.
- Bo jest idealnie! Ten nasz treser, jest taki fajny… Nie można się jego nie słuchać, pragnę zawsze przebywać razem z nim. Nigdy, przenigdy nie ucieknę! – tym samym tonem ciągnął pies.
- Z niego raczej nic nie wyciągniemy. Nie myślę jednak, żeby mówił tak korzystając tylko i wyłącznie ze swojej racji – westchnęłam – Ciekawe, co podadzą tu na posiłek?
Jak na moje zawołanie do pomieszczenia wszedł dwunożny trzymając kilka pojemników.
- Wam, jako nowym nałożę pierwszym! – wyjął z jednego pudełka potężną miarkę papki koloru różowego i włożył do naszej „miski”. Odsunęłam się z obrzydzeniem. Natomiast osobnik powędrował dalej, rozdając porcje kolejnym podopiecznym. O dziwo, reszta wręcz z radością przyjmowała ten produkt żywnościopodobny i od razu wzięła się do jego konsumpcji.
- Tylko zjedzcie całe! – krzyknął jeszcze i znowu wyszedł.
- Na wszystkich bogów, jak my mamy to zjeść?! To… Jeśli to ma w sobie choćby jeden procent mięsa, to ja dam się powiesić. Na serio – krzyczała pełna oburzenia Lori.
- Pachnie chemią. Ciekawe, dlaczego tamte zwierzęta to w siebie wpychają. Może ma to jakiś związek z ich zachowaniem? W każdym razie ja tego nie jem – stanowczo zdecydowałam. Później szybko przemieściłam się na wygodne pięterko. Próbowałam nie czuć głodu wyżerającego żołądek, lecz zmęczenie. Szybko rzuciłam jeszcze:
- Rób, co chcesz. Ja idę spać. Dobranoc!
I odpłynęłam w objęcia Shu.
***
- Jak to? Nie zjadłyście?! Zresztą, kiedyś poczujecie prawdziwy głód. Wstawać, tresura czeka! – taki głos obudził mnie rano. Niezadowolona obróciłam się na drugi bok, ale w końcu dałam za wygraną i obdarzyłam świat swoim spojrzeniem. Niestety, nie byłam w swojej ukochanej norce, a w kojcu cyrkowym – czyli to jednak nie był sen! Powoli, ospale podniosłam się i zeskoczyłam z posłania.
- Jeśli on myśli ,że rzeczywiście dam się wytresować, to niech się pocałuje w nos! – burknęłam. Po nocy w obroży strasznie bolała mnie szyja, a głód doskwierał jeszcze bardziej.

Nie wiedziałam, kiedy skończyć, ale chyba tak jest ok ;) Lori – Hija del Sol?

Od Chalize CD opowiadania Ace

Bez celu spacerowałam po "celi", w jedną i w drugą stronę, jakby to miało jakiś głębszy sens. Czy gdzieś tu jest Ace? Bogowie, oby był. Gdzieś w głębi duszy czułam, że jest; niestety w tym miejscu nie mogłam wyczuć nic a nic, jedynie ten sam, stęchły zapach zgniłej padliny. Uhh... Obrzydliwstwo. Ale.. jestem też trochę głodna. Bardzo, bardzo głodna. Kiedy ostatnio jadłam? Więcej niż dzień temu, to na pewno. Czy tutaj w ogóle karmią? Szczerze w to wątpię. Zrezygnowana ułożyłam łeb na łapach, aby chociaż przez chwilę odpocząć. Sama nie wiem, czego oczekiwałam. Może snu. Może tylko tego, że chociaż na chwilę oderwę się od rzeczywistości. No nieważne. Zamknęłam oczy, a mój oddech zaczął powoli zwalniać.
***
Czułam miękkie, leśne runo pod swoimi łapami. Było lekko wilgotne, padał deszcz. Cóż... nie przeszkadzało mi to w zupełności. Jedyne co było nie tak to to, że oświetlenie było jakieś dziwne, takie... sztuczne. Ale przecież znajdowaliśmy się w lesie, prawda? Huh, dziwne. Sama nie wiedząc, co mam zrobić udałam się po prostu przed siebie, po drodze mijając krzaki i różne drzewa. Ścieżka stawała się coraz bardziej piaszczysta i coraz bardziej kamienista, przez co było coraz mniej przyjemnie nią iść. Zamknęłam oczy, starając się wyczuć każdą zmianę innymi zmysłami niż wzrok. To całkiem zabawne doświadczenie - bawiłam się tak jako dziecko. Wkrótce poczułam coś mokrego. Woda sięgała mniej więcej do moich nadgarstków i była przyjemnie chłodna. Ciekawość zwyciężyła i postanowiłam jednak otworzyć oczy.
Widok był przepiękny - byłam na brzegu jeziora. Co ciekawe, na jego środku znajdowała się mała wysepka z kapliczką w jej środku. Coś korciło mnie, żeby tam podejść - w końcu takich rzeczy nie widzi się na codzień.
Kiedy coraz bardziej zagłębiałam się w wodę, tym cieplejsza się stawała. Czy to w ogóle możliwe? O ile pamiętam, zasada w wodzie jest taka, że im dalej, tym zimniej. Tu było zupełnie na odwrót. Nagle zawiał wiatr i poczułam tak znajomy zapach. Ace? Wiatr wiał od kapliczki. Bogowie, co to za miejsce...?
***
Gwałtownie się obudziłam, kiedy poczułam zapach Fulco. Był prawdziwy! Nie okazywałam jednak radości - nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Po chwili wyczułam też dwa inne zapachy. Strażnicy...
- Właź. - burknął jeden z nich, otwierając klatkę.
Chciałam uciec, ale powiedzmy sobie wprost - nie miałabym szans. Dopiero po chwili ujrzałem pysk mojego partnera. Cóż.. Przytrzymywał go drugi strażnik. Lekko zamerdałam ogonem na jego widok, a wtedy lis wepchnął go do środka i zatrzasnął za nim drzwiczki. Oba lisy oddaliły się, jakby niezainteresowane naszym losem.

Ace? Info masz na czacie.

Od Ace C.D. opowiadania Chalize

Słońce chywliło się ku zachodowi, a pies, który porwał moją ukochaną nie zamierzał pozwolić mi odejść. Chciał mnie zabić i szansa na to, że mu się uda wynosiła... w przeliczniu na prawdopodobieństwo... NO DUŻA.
Walczyć? Szaleństwo.Negocjować? Ten dureń zaciśnie szczęki na moim karku zanim zdąę cokolwiek powiedzieć. Uciekać? To chyba najrozsondniejsza decyzja. Modlić się? Nie zamierzam. 
Poddać się? Nigdy w życiu. 
Moja ofiara poszłaby na marne, ruda, o ile jeszcze żyje i tak umrze, a Lizzie zostanie sierotą. 
- Wybacz, Faster. Ale dziś obejdziesz się bez mięsa lisa. - niemalże warknąłem uskakując pod nim i dezorientując go. Wybiegłem na prostą i pognałem na tyle, na ile pozwoliły umięśnione łapy. 
Próbował mnie złapać? Nie. I to w tym wszystkim chyba najbardziej podejżane. Może chciał żebym przeżył? Szykował dla mnie coś gorszego? 
Wbiegając w dolinę, do moich nozdrzy trafił znajomy, wyrazisty zapach. Zatrzymałem się i rozejrzałęm na boki. Wyczułem go mimo, że najwyraźniej ktoś próbował go zamaskować. Ten ktoś nie wiedział, że im dłużej lisy przebywaą w swoim towarzystwie, tym lepiej czuj ą obecność tej osoby. Pomógł też niezawodny, wyostrzony węch odziedziczony w spadku przez moją nieziemską familię. Poczułem woń mokrego futra... ale nie zwykłego mokrego futra jakiegokolwiek zwierzęcia. To był ten zapach, który towarzyszył mi przez pierwszą noc spędzoną z Chalize. Z odrobiną... miłości? Tak tak. Głupio to brzmi, ale w głowie ułożył mi się szlak z linii zapachowej wiodącej w odległe jaskinie. Był on koloru jaskrawoniebieskiego, a oplatał go właśnie taki cienszy.. różowy.. Sznurek? Zawahałem się przez krótką chwilę. Co mam zrobić? Czy to nie podstęp? Ale jeśli moja narzeczona jest gdzieś tam, to zrobię wszystko,  żeby razem ze mną wróciła do domu. 

Chazlie? przepraszam, że tak długo :c

Od R. CD opowiadania Freyi

Uniosłem lekko brew.
- Przecież to normalna umiejętność.. - mruknąłem, rzucając zdobycz pod jej łapy. - Zjedz.
Lisica spojrzała na mnie niemalże zachwycona. Jestem pewny, że nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. Zastanowiłem się nad dalszą trasą naszego spaceru - może wzdłuż rzeki? Jeszcze nigdy nie podążałem tak po prostu wzdłuż rzeki. Zawsze miałem jakiś cel. A teraz... To może być miła, a jeśli nie, to przynajmniej ciekawa odmiana. Zawsze warto spróbować... prawda? Także to będzie moja pierwsza tego typu wyprawa, o ile wyprawą można to nazwać. Będzie ciekawie. Może nawet tak ciekawie, jak z Alegorią.
***
Ostrożnie stawiałem łapy wzdłuż strumienia, czasem wskakując na jakiś wystający kamień. Zostało mi to z dzieciństwa, kiedy jako mały podrostek lubiłem wdrapywać się na różne skarpy czy inne rzeczy. Matka mnie później za to ganiła, ale cóż... czego się nie robi dla odrobiny rozrywki? Freya również nie wiedziała, gdzie idziemy. Może to i dobrze...?
Nagle coś mignęło mi przed oczami. Co to mogło być? Zamrugałem, aby pozbyć się resztek snu. Zerknąłem też na moją towarzyszkę, aby upewnić się, czy też to widziała. Lisica była tak samo zdezorientowana jak ja, więc też mogła to widzieć. Zastrzygłem uszami w stronę gdzie ostatnio widziałem to coś. Po chwili usłyszałem... śpiew?

Freya?

Od Pelikara CD opowiadania Silette

Czy to nie idzie przypadkiem trochę zbyt szybko? Nasza 'znajomość' trwa zaledwie kilka dni, a już zaliczyliśmy pierwszy pocałunek... Nie, że mam coś przeciwko, ale wolałbym poznać lepiej Silette zanim bym się jej... Nieważne.
Gdy się obudziłem następnego ranka lisica była już na nogach, przyznam się, że poczułem się niezwykle głupio, bo wyglądało to tak jakbym wstał, aż kilka godzin po niej.
- Dobry ranek! - uśmiechnąłem się przepraszająco. - Mam nadzieje, że nie przysporzyłem tobie jakiś kłopotów związanych z moim zaspaniem...
- Ależ nie - Sil spojrzała się na mnie i nie zobaczyłem żadnych oznak jakiegoś gniewu i tym podobnych.
- Może upolować coś? - zapytałem się ruszając w stronę wyjścia.
***
Byłem z siebie niezwykle zadowolony ponieważ zamiast jakiegoś zająca czy bażanta udało mi się upolować... młodą sarnę, największą własnoręcznie ( łapo) upolowaną zwierzynę i teraz ciągnąłem ją w stronę norki Sil.
Podczas polowania bardzo dużo myślałam o jakimś dłuższym związku i może...
- Można wejść? - zapytałem się stojąc na progu nory.
- Ależ oczywiście wchodź! - usłyszałem odpowiedź i dumnie wmaszerowałem do środka.

Silette?

Od Lori CD opowiadania Floxii

Zastrzygłam uszami, cyrk? Już kiedyś o czymś takim słyszałam... Rzuciłam zaniepokojone spojrzenie w stronę towarzyszki. W tym czasie człowiek zaczął coś krzyczeć do stojących obok ludzi. Byłam tą całą sytuacją mocno wystraszona, ponieważ źle mi się widziało życie poza lasem. Po chwili osobnik przeniósł klatkę na jakiś ogrodzony teren.
- Nie podoba mi się tu... - powiedziała do mnie cicho Flox.
- Mi też... - mruknęłam i zamachałam nerwowo ogonem.
- A co ten gość robi? - lisica wskazała na tego dziwnego osobnika który wcześniej gadał o cyrku - rzeczywiście, człowiek gmerał w jakimś ogromnym pudle mrucząc coś pod nosem. Nagle jednak zbliżył się do nas i... otworzył klatkę. Pomyślałam wtedy, że to jest chwila w której można uciec, więc wyskoczyłam z niej pewnym susem. Zanim jednak zaczęłam biec poczułam jak człowiek łapie mnie mocno za skórę na karku i nie zamierza jej szybko puścić.
- Zasada pierwsza! Nie toleruje żadnych ucieczek! - powiedział wykonując gesty dzięki którym zrozumiałam znaczenie tych słów. Zaczęłam energicznie machać łapkami pokazując, że moją zasadą jest stanie na ziemi, czego oczywiście nie zrozumiał.
- Trzeba wam nadać jakieś imiona... - rzekł samiec człowieka, a ja spojrzałam na Flox w błagalnym geście "uwolnij mnie".
- O już mam dla was idealne! Od dziś nazywacie się - tu podniósł głos - Hijo de la Luna i Hija del Sol. Czyli Syn Księżyca i Córka Słońca!
Spojrzałyśmy na siebie ogłupiałe, coś tam z ludzkiego umiałyśmy, więc zdałyśmy sobie sprawę z tego, że którąś z nas uznał za płeć przeciwną. Człowiek popadł w ekstazę i zaczął krzyczeć.
- Wielki treser Armando i jego dwa wytresowane lisy: Hijo de la Luna - wskazał na lekko ogłupiałą tym obrotem spraw Flox - i Hija del Sol! - teraz wskazał na mnie jednocześnie puszczając mnie.
- Poczekajcie tu chwilę zaraz wracam! - nagle Armando zniknął za jakąś dziwną kurtyną.
- Uciekamy? - zaproponowałam rozcierając skórę która z powodu długiego trzymania zaczęła sprawiać mi ból.
- Nie uda nam się, stąd nie ma wyjścia, którym możnaby było uciec...
- Szkoda, Hijo de la Luna... - szepnęłam cicho jakby zasmucona porażką, ale powiedzenie na głos tej pomyłki zaskutkowało kilkoma salwami nieopanowanego śmiechu.
- Ale Hija del Sol, jeszcze będzie okazja do ucieczki! - zaśmiała się Flox.
Przez chwilę gadałyśmy o tym całym cyrku i bagnie do którego wpadłyśmy, ale zamiast poważnej rozmowy przez cały czas chichotałyśmy. Po kilku minutach wypełnionych naszym rechotem wrócił ten tak zwany 'treser' i niósł... jakieś pudło z którego 'wychodziło' nadzwyczajnie wiele różnych zapachów. Armando wyjął z niego dwie zielone błyszczące obróżki pokryte jakimś dziwnym brokatem.
- Będe je regularnie zmieniał na inne, ale na dzień dzisiejszy starczą wam te. - powiedział krótko łapiąc mnie znów za kark ( ot nowy nawyk, muszę się przyzwyczaić!), przez chwilę mocowaliśmy się ponieważ ten człek wpadł na pomysł by założyć mi jedną z obróż.
- Spójrz na Syna Księżyca! On jest spojniejszy od ciebie spokojniejszy! - zaczęłam powoli przegrywać w walce, by w końcu skończyć z beznadziejną błyskotką na szyi. - Od dziś prywatnie będziesz się nazywać Córką Diabła... - powiedział oglądając kilka lekkich ugryzień i zadrapań. Potem złapał Flox która też stawiała opór, ale treserowi udało się dosyć szybko założyć obrożę.
- Jutro zacznę was uczyć chodzenia na smyczy... - mruknął odzyskując nagle humor.

Flox? Hijo de la Luna? Podziękowania dla Chali która wymyśliła genialne imię :P

Od Lori CD opowiadania Rity

Jenot? Już kiedyś o czymś takim słyszałam, ale nie pamiętałam gdzie i od kogo. Wychyliłam się lekko zza trzcin i przyjrzałam się lepiej stworzeniu, było ono gdzieś tak naszej wielkości. Posiadało dosyć krępy tułów i długie brunatne futro, po chwili udało mi się również zobaczyć małe ledwo widoczne uszy.
- A czym się one żywią, oczywiście oprócz tej małej leżącej tam padliny? - zapytałam się cicho, miejąc nadzieje, że odpowiedzią będą jakieś rośliny. Rita przez chwilę wytężała pamięć próbując sobie pewnie przypomnieć jadłospis tego zwierza.
- Z tego co pamiętam to jenoty są wszystkożercami, jedzą jakieś jagody, owoce, myszy, ptaki, drobną zwierzynę w tym zające i chyba czasami ryby.
- Czyli jesteśmy bezpieczne? - wyszłam już zupełnie z krzaków, a omawiane stworzenie nawet nie raczyło się na mnie spojrzeć.
- O ile go nie zdenerwujemy...
Przez dłuższą chwilę patrzyłyśmy się jak stworzenie zajada zachłannie zdobycz, przyznam, że byłam nim zaciekawiona, ponieważ z jednej strony przypominał lisa, ale jednocześnie posiadał cechy które zbliżały go wyglądem do jakiegoś małego niedźwiadka.
Gdy jenot dokończył jedzenie to rzucił nam szybkie spojrzenie i zniknął w trzcinach.
- Co teraz robimy? - zapytałam się towarzyszącej mi lisicy.

Rita? Coś mi słabo opko to wyszło :(

Od Lori CD opowiadania Lizzie

Lizzie spojrzała się na mnie z zaciekawieniem i zapytała:
- Od dawna jesteś w stadzie?
I jak odpowiedzieć na takie pytanie? Niby już ten niecały miesiąc tu jestem, a niedawno doszło te kilka lisów, więc określenie 'nowa' jest już trochę przeterminowane, myśląc w ten sposób można powiedzieć, że jestem tu 'świeża'. Dziwnie to brzmi...
- Jestem tu już od jakiegoś czasu. - uśmiechnęłam się lekko.
- A jakie masz stanowisko? - zapytała się lisiczka wpatrując się we mnie swoimi oczami.
- Mam, aż dwa. - przybrałam dumną pozę, Lizzie otworzyła pyszczek by coś powiedzieć, ale jej przerwałam.
- Jestem nauczycielką łowiectwa i szpiegiem wyjściowym.
- Nauczycielką? Przecież łowiectwa uczy nas Pani Frau...
- Jakby to powiedzieć... - zaczęłam. - A więc jeśli na przykład chcesz mieć dodatkowe lekcje polowania to idziesz do mnie i umawiamy się... - ciągnęłam starając się by mówić zrozumiale, ale niestety język mi się zaczął plątać.
- A co się robi na tych lekcjach?
- Chodzimy po puszczy i tłumaczę ci jak poluje się na konkretne zwierzęta i tym podobne. A chciałabyś uczęszczać na takie zajęcia?
Lizzie?

Od Frei C.D. Opowiadania R

-Jasne -mruknęłam
Zawstydziłam się trochę bo dopiero co poznałem lisa z już wypadłam przed nim na idiotkę. Lekko się uśmiechnęłam. R był bardzo tajemniczym lisem i nie okazywał uczuć tak jak ja. Zawstydzona podeszłam do R.
-Czy... czy miałeś stado?-zapytałam chcąc przerwać ciszę.
Spojrzał na mnie smutno i nie poruszyłam już tego tematu. Było ciepło i przyjemnie,idealna pogoda na letnie spacery. R był przyjazny ale tajemniczy i nie tak gagatliwy i ciekawy świata co ja. Głośno westchnęłam. R chyba nie lubił wspomnieć o rodzinie. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. R spojrzał na mnie i spuścił wzrok. Rozumiałam go doskonale. Nie chciałam go jeszcze bardziej smucić.
Przyspieszyła i dogoniłam R. Spojrzałam na niego smutno i nie mówiłem nic więcej. Ciepły wiatr rozwiązał nasze futra. Zdawały się być jak dwa dobrze dopasowane puzzle. Dotarliśmy do rzeki i R złowił rybę.
-Brawo! -krzyknęłam z zachwytem
Spojrzał na mnie.
R?

Od Silette C.D Opowiadania Pelikara

Zaśmiałam się. I skończyła się muzyka. Usiadłam do stołu zmęczona. Wypiłam łyk wody i spojrzałam na Milego. Nie był taki zmęczony. Podrapałam się za uchem łapą. I pozwoliłam Pelikarowi aby się rozejrzał po mojej norze. Podreptał do sypialni i obejrzał mały pokoik obok. Przekręciłam głowę na drugą stronę.
-Jeszcze jeden?-zapytał chichocząc
-Jasne -zaśmiałam się
Do nikogo nie czułam takiego silnego uczucia co do Milo. A napewno nie to tych obcych lisów ze stada. Skrzywiłam się. Zrobiło się ciemno kiedy skończyliśmy.Ale nie chcieliśmy się rozstawać. Więc Milo został na noc.Przytuliliśmy się do siebie i nasze nosy się styknęły. Jego oddech był spokojny. W przeciwieństwie do mojego. Pocałował mnie. Oddałam mu i zasnęliśmy. Obudziłam się podekscytowana. Pierwszy raz się całowałam i bardzo mi się Milo spodobał.
Milo?Brak weny:v

Od R. CD opowiadania Freyi

Freya była dość... gadatliwa, mimo to dało się z nią wytrzymać. Może dlatego nie uciekłem przy pierwszej lepszej okazji? Tak, to bardzo prawdopodobne. Ehh... nie lubię poznawać nowych lisów, zawsze mnie to krępuje. Zawsze, zawsze, zawsze. Krępuje mnie to jak nie wiem co - zwłaszcza, jeśli poznaję lisicę. To okropnie frustrujące.
- A ty? - mruknąłem.
Lisica wydawała się lekko zbita z tropu. Pewnie zamyśliła się i nie wiedziała, o co pytam. Cóż, bywa. Jej poprzednie pytanie było o to, czy chciałem zostać wojownikiem. A ja jako że nie umiem rozmawiać postanowiłem wykorzystywać metodę kontrataku - pytać cały czas "a ty?" dopóki nie dowiem się podstawowych informacji o lisie. Czasem działa.
- Czy chciałaś zostać wojowniczką. - dopowiedziałem, naprowadzając jej myśli na właściwy tor.
- Tak, chciałam, ale mam inne stanowisko. Jestem jedyna. - odparła z dumą.
Nie dziwiłem jej się. Każdy kiedyś ma coś takiego, że chce być jedyny. Mnie to jeszcze nie spotkało, więc mogę się cieszyć.
- Przejdziemy się? - zaproponowałem.

Freya?

od Frei do R

Biegłym przez puszczę bez celu. W lesie śpiewały ptaki i dźwięczało w uszach. A w krzakach był rudy lis.
-Wyjdź -powiedziałam leniwie
Wyszedł z krzaków i go rozpocząłem. To R . Aż  zabrało mi dech.
-Znasz mnie już chyba -powiedział
-Tak. Jestem Freia.-przedstawiłem się
-Freia... ładne imię -mruknął
Rozmawialiśmy tak chwilę a R cały czas patrzył na mnie nie ufnie i jeśli mógł to kiwał głową.Rozumiałam to doskonałe bo on taki był. Ale lubiłam to za to że był rudym lisem.Rudy był moim ulubionym kolorem.  R był trochę ciemniejszy i rzadko się odzywa. Ale to rozumiem jego rodzice zmarli. Też chciałabym być wojowniczką ale mam stanowisko zamknięte i jestem z tego dumna. 
-Chciałeś  być wojownikiem?-zapytałam chcąc przerwać milczenie.
Pokiwał głową a mój uśmiech zgasł.
R?Nie wiedziałam jak zacząć...:v

środa, 29 marca 2017

Od Floxii CD opowiadania Lori

Z przestrachem patrzyłyśmy na całe zbiegowisko. Jakiś pan, chyba niecodziennie jak na dwunożnego ubrany podszedł do hodowcy, którego jeszcze niedawno ugryzłam w rękę i zaczął coś mówić. A po chwili krzyczeć. Tymczasem przerażające błyski i dźwięki, które im towarzyszyły nasilały się. Chyba to też sprawka ludzi… Jeszcze mocniej wtuliłam się w nogi pani, a ta uspokajająco opowiedziała:
- Nie bójcie się. To tylko media. Kiedy zgłaszałam waszą sprawę zrobiła się wielka afera, a wy zostałyście uznane za zwierzęce gwiazdy.
Nie zrozumiałam z tego ani słowa. No, może oprócz pierwszych trzech.
- Jak dokładnie doszło do tego zdarzenia? Czy lisy zdołały namówić panią do przyjścia tutaj? – tak, te blaski rzeczywiście zostały… Wywołane przez ludzi. Myślałam, że to zupełnie normalne istoty, a tutaj jakieś moce nadprzyrodzone?
- To było tak… Szłam sobie chodnikiem przy ulicy Kowalskiej. Wtedy nagle n drogę wyskoczył mi ten lisek. Na początku przestraszyłam się, bo przecież te zwierzątka często miewają wściekliznę, ale jestem weterynarzem i znam się na rzeczy – nie miał. Po chwili zjawił się również drugi lis. Oba próbowały mnie jakby… Zachęcić? No nie wiem, w każdym razie zdawały się mówić „No chodź, musimy ci coś pokazać”. Ruszyłam za nimi. Myślałam, że oszalałam, ale w krotce moim oczom ukazał się taki jakby.. Teren prywatny. Zaprowadziły mnie pod same drzwi pseudohodowli, a później jednym susem je otworzyły. I tak zobaczyłam klatki z lisami. Wiedziałam już, o co chodzi, ale w każdej chwili ktoś mógł mnie przyłapać, więc pobiegłam do domu i zawiadomiłam odpowiednie władze. No i właściwie tyle – kobieta szybko streściła swoją przygodę.
- Czy mogłaby pani bardziej to rozwinąć? – światła niebezpiecznie się nasilały…
- Ale proszę uważać, lisy też odczuwają strach!
Jeden z magików, którzy tak świecili burknął coś nieprzyjemnego pod nosem, ale później trochę się zgasił. Nie oślepiał mnie już tak bardzo, zauważyłam, że to chyba nie on sam błyskał się, lecz jakieś coś obok niego. Mogłam się wtedy rozglądnąć się dookoła. Wtedy zobaczyłam coś, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało… Jacyś dwunożni brali klatki z lisami i przenosili je do jakiegoś wielkiego pojazdu! Niektórzy z moich rówieśników na próżno próbowali wydostać się z więzień, ale inni jakby przyjęli wiadomość ze spokojem. Wygasła w nich lisia wola walki?! O nie, to na pewno nie było normalne zachowanie, jakieś nawiedzone miejsce… Dla mnie już a wiele!
- Zwiewamy stąd! – warknęłam do Lori, po czym uskoczyłam w las czarnych nóg, sprawnie się przez nie przedostając. Nie było to takie łatwe, ale udało się. Wbiegłam otwartą przestrzeń i nie przejmując się krzykami za moimi plecami biegłam do jakichś krzaków. Jedyne, czego się obawiałam to to, że moja przyjaciółka mogła nie nadążyć. Nawet w krzakach nie było bezpiecznie – cwałowałam dalej i dalej. Przez chwilkę wydawało się mi, że coś wbiło się w moje ciałko powodując bolesne ukłucie. Chyba tylko wydawało… w końcu znalazłam się w godnych zaufania zaroślach. Za mną weszła do nich znajoma lisica.
- Dobrze, że uciekłyśmy. Widziałaś te lisy w klatkach? – zaczęła rozmowę towarzyszka, kiedy tylko nasze tempo wróciło do normy. Jej głos był jednak podejrzanie ospały. Moje powieki też z trudem się otwierały.
- Tak. Ale jestem taka zmęczona…
***
Leżałam w jakiejś klatce. Malutkiej, szarej i twardej. Coś podrzucało, a koło mnie siedziała Lorianna. Już nie spała. Skądś kojarzę tą sytuację… Lekko się podniosłam.
- Jesteśmy chyba w tym samym bagnie, co nie? – zagawędziłam. Jednak i zapach, i wiele innych elementów różniło się do siebie. Nie jesteśmy w tym samym miejscu. Nagle coś szczęknęło. Wielka, ciemna ściana opadła, a w zamian ukazał się jakiś dziwnie ubrany mężczyzna na tle kolorowych… Może to budynki? Nie, kształt nie odpowiada. Osobnik umiejętnie wyjął naszą klatkę, po czym powiedział:
- Podobno jesteście niezwykle mądrymi lisami. Chciałbym to sprawdzić. A może niedługo i ja, i wy będziecie sławni na całym świecie! Witajcie w cyrku, moi drodzy!

No, no, no, całkiem, całkiem! Lori?

Od Lori - WB #4

Przez chwilę widziałam tylko jak ognisko, raz na jakiś czas można było usłyszeć cichy trzask gałązki, a te głosy które słyszałam to była rozmowa kilku już mocno podrośniętych ludzkich szczeniąt.
- To oni cię zaniepokoili? - zapytałam Jarvisa, a on pokiwał twierdząco głową. Zaśmiałam się cicho, ludzkie młode przecież rzadko okazują się niebezpieczne. Ptak urażony odwrócił ode mnie głowę.
- A w ogóle to gdzie są ich rodzice? - zapytałam sama siebie, bo mój towarzysz nie miał zamiaru odpowiadać. Wyszłam więc z krzaków by lepiej rozeznać się w sytuacji. Poruszałam się dosyć niepewnie mając pojęcie, że może to wszystko jest po prostu jedną wielką zasadzką. W pewnym momencie ludzie musieli mnie zauważyć ponieważ ich zachowanie nagle się zmieniło - zaczęli szeptać między sobą i co chwila rzucali w moją stronę zaciekawione spojrzenia. Ogólnie to nie wyglądali groźnie nawet Jarvis który wcześniej był wystraszony ich obecnością teraz zaczął latać nade mną.
Nie wiedzieć czemu zbliżyłam się do nastolatków na odległość... ich ręki. Ptak dawał mi znaki, że to zły pomysł, ale ja nie zwracałam na to większej uwagi. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w ogień. Ciekawe, czemu ludzie dostali dar ognia... Dopiero teraz sobie uświadomiłam jakie to dawało im możliwości...
Nagle usłyszałam krzyk Jarvisa i poczułam jak coś hamuje moje ruchy.
***
Wokół mnie panował nieprzenikniony mrok, a każdy mój ruch wywoływał dziwne szeleszczenie, lecz o dziwo mogłam jako tako oddychać. Zaczęłam gwałtownie się szamotać próbując się uwolnić od tej dziwnej rzeczy która zasłaniała mi widoczność. W końcu jedna łapa zahaczyła o coś i po chwili do środka wdarło się światło. Wychyliłam niepewnie głowę by zobaczyć, że jestem w ludzkim mieście. Wyczołgałam się ze środka. "Jak?" i "Kiedy - te pytania zaczęły kotłować się nagle w mojej głowie. Nic nie rozumiałam, najpierw byłam w lesie, a teraz w osiedlu człowieków!?
- Jarvis?! JARVIS!!! - zaczęłam krzyczeć jakby spodziewając się, że zaraz ptak wyląduje wokół mnie, co się nie stało... Zaczęłam już na serio panikować i nie mogłam się uspokoić. Zaczęłam biec przed siebie nie zachowując żadnej ostrożności, wszędzie wokół mnie wyczuwałam śmierdzący dym niewiadomego dla mnie pochodzenia, a do tego wszystkiego był ogromny hałas. Przebiegałam szybko przez drogi kilka razy o mało nie wpadając pod samochód, a kilka pań upuściło torby gdy mnie zauważały...
Po kilku godzinach spontanicznego biegu zatrzymałam się na terenie jakiegoś parku, czułam się bardzo nieswojo w tym miejscu - mimo tych kilku drzew nie czuło się leśnej atmosfery, szczególnie jeśli tuż obok jest rozległe zbiorowisko sklepów. Postanowiłam jeszcze przemyśleć moją sytuację, a w tym czasie wolno oglądałam wystawy sklepowe ( przyznam, że jedna mi się wyjątkowo spodobała ponieważ był tam piękny naszyjnik).
Gdy już przeanalizowałam wszystko zaczęłam czuć burczenie w brzuchu, no tak w końcu nie jadłam już... od dawna. Tylko jak znaleźć jedzenie w centrum miasta? Kradzież ludzom mi nie pasi, bo wzbudzę wtedy ich uwagę, ale czy są inne możliwości?
W pewnym momencie poczułam zapach jakiegoś jedzenia, podeszłam tam i zobaczyłam... wielką restaurację - śmietnik. Kiedyś słyszałam, że przedstawiciele gatunku ludzkiego wyrzucają bardzo dużą część zdatnego do spożycia jedzenia... raz korzy śmierć.
Musiałam zejść do bardzo niskiego poziomu, ale... to było pyszne.
Wróciłam później do parku żeby się przespać, ale gdy wykopałam sobie prowizoryczną norkę złapał mnie ponury nastrój, to legowisko nie było nawet choć trochę tak wygodne jak to które czeka na mnie w stadzie.
- Och bogowie, na wszystkie świętości dajcie mi pomyślność! - mruknęłam kładąc się spać.

<bez odbioru>

Od Lori - WB #3

Zjeżyłam sierść i pokazałam kły mając nadzieje, że uda mi się wyjść cało z obecnej sytuacji.
- Już znikam... - powiedziałam drżącym głosem próbując się powoli wycofać. Rzuciłam rozpaczliwe spojrzenie w stronę zniszczonej furtki, lecz pies zagrodził mi drogę. Przyjrzałam się mu dokładniej i zobaczyłam coś co pogorszyło całą sprawę - z pyska lała się gęsta piana, oczy nie mogły się skupić na jednym punkcie i do tego nadmierna agresja. Wścieklizna, zły znak... Poczułam jak paraliżuje mnie strach, w końcu nie codziennie lis spotyka się z takim zagrożeniem.
- Naprawdę już idę... - mówiłam cicho, mimo iż wiedziałam, że zwierzęta ogarnięte wścieklizną nie rozumieją niczego i w ogóle nie są sobą.
Zataczaliśmy wokół siebie coraz węższe kręgi, ale w tym rzecz, że moim celem nie była walka, bo gdyby mój przeciwnik by mnie choć drasnął to pewnie bym się od niego zaraziła...
Pies rzucił się do ataku, to była moja jedyna szansa... Gdy przeciwnik był już w powietrzu błyskawicznie rzuciłam się biegiem w stronę wyjścia. Strach dodawał mi sił, więc już po chwili znalazłam się w bezpiecznej odległości. Czułam się jakbym przebiegła cały maraton, serce łomotało mi w piersi i nie miało zamiaru się uspokoić, padłam teatralnie na trawę. Po chwili poczułam jak znany mi ktoś ląduje koło mnie.
- Jarvis! Wynosimy się stąd jak najszybciej. - wydyszałam, a ptak cicho zakwilił jakby pytając się "Co się stało?". Wytłumaczyłam mu szybko w jakie kłopoty się wplątałam i jak z tego całego bagna wyszłam.
***
Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi wypierając powoli z nieba niebieską barwę, co zmuszało mnie do znalezienia jakiegoś noclegu, w czym zdecydowanie nie pomagał mi Jarvis - zmęczony lotem przysiadł na moim grzbiecie i nie miał zamiaru się stamtąd ruszać. Jedyne co 'pasażer' robił to raz na jakiś czas wskazywał mi kierunek. W końcu gdy ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem dając miejsce dla bladego księżyca i gwiazd, udało mi się znaleźć niedużą niezamieszkaną norkę. Oczywiście wpakowałam się tam i bez kolacji zapadłam w głęboki sen.
W samym środku nocy poczułam jak coś delikatnie uderza mnie w nos.
- Co się dzieje...? - mruknęłam nieprzytomnie, podnosząc lekko głowę. Mój wzrok zaczął się powoli wyostrzać. Po chwili usłyszałam odpowiedź na moje pytanie - zdenerwowanie świergotanie mojego towarzysza. Wyszłam szybko z norki, otuliło mnie od razu chłodne nocne powietrze które zaczęło przywracać mi trzeźwość myślenia.
- Jarvis co się dzieje, powiedz mi... - powiedziałam trochę głośniej niż zamierzałam widząc jak ptak żwawo wyczołguje się z legowiska. On na to jedynie usiadł mi na moim grzbiecie i pokazał jakiś kierunek.
- Iść tam? - zapytałam się starając się by ton mojego głosu brzmiał naturalnie, a Jarvis pokiwał twierdząco głową. - Czy jest jakaś nadzieja, że nic mnie nie zaatakuje? - dodałam, a ptak spiorunował mnie wzrokiem.
Zaczęłam się skradać w miejsce w które kazał mi przyjść, podczas tego zadania usłyszałam jakieś głosy. Jarvis zszedł mi z pleców i wyjrzał zza krzaków, a ja poszłam w jego ślady. Przed nami znajdowała się dosyć duża polana na której środku... płonęło ognisko.

<Bez odbioru>

Od Rity cd opowiadania Lori

Lori popatrzyła na mnie.
-No tak, widzę. I co?
-Przyjrzyj się dobrze, tam coś siedzi...-wyszeptałam, wskazując łapą na zwierzę ukryte wśród pałek wodnych, rosnących na wysepce.
Moja towarzyszka bacznie obserwowała stworzenie co jakiś czas strzygąc rudymi uszami.
-Co to jest?-lisica zerknęła na mnie pytająco.
Prawdę mówiąc nie miałam zielonego pojęcia. Nigdy wcześniej nie miałam okazji spotkać niczego podobnego, Lori zresztą też. Kudłaty stwór ani trochę nie przypominał lisa. Nie był też wilkiem, ani niedźwiedziem. Muszę przyznać, iż stworzenie nieco przypominające połączenie psowatego z szopem praczem, wzbudziło w Nas niemałe zaskoczenie.
-Nigdy czegoś takiego nie widziałam...-stwierdziła Lori, nie odrywając wzroku od zwierza.
-Ja też nie. Może spróbujemy podejść bliżej?
-Żartujesz? Nie wiemy co to jest. Skąd mamy pewność, że "to coś" nie stanowi zagrożenia?
-Jak nie sprawdzimy to się nie przekonamy...-odparłam.
Lori zdawała przez moment się wahać.
-Spokojnie, w końcu jesteśmy dwie, a on jeden. Nic Nam nie będzie...-uspokoiłam przyjaciółkę.
Po chwili namysłu lisica posłała mi pewne spojrzenie, a na jej pysku, dostrzegłam lekki uśmiech.
Powoli, bezszelestnie zeszłyśmy z drzewa.
-No dobrze. To jak się tam dostaniemy? Masz jakiś pomysł?-spytałam, spoglądając na wysepkę.
-Hm, możemy przepłynąć... Chodź za mną...-towarzyszka wskoczyła do wody.
***
-Brrr... Ale zimna ta woda...-wyszłam na brzeg, po czym otrząsnęłam łapy.
Obydwie ociekałyśmy całe wodą. Nasze dotychczas miękkie, puszyste futerka były całkowicie przemoczone.
Po chwili zbliżyłyśmy się do nieznanego stworzenia. Na szczęście zwierzę Nas nie zauważyło, bowiem było całkowicie pochłonięte zjadaniem niewielkiej, wcześniej upolowanej zdobyczy.
-Ale "to coś" głośno mlaszcze...-stwierdziła Lori, powoli podchodząc coraz bliżej.
-Chyba wiem co to jest... Kiedyś już takiego stwora widziałam. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się że to jenot...-zerknęłam na lisicę.
Lori?

wtorek, 28 marca 2017

Od Lori - WB #2

Obudziłam się, przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem i dopiero po chwili przypomniałam sobie wczorajsze wydarzenia. Rozciągnęłam się i uśmiechnęłam się widząc jak przyroda po wczorajszym deszczu osiągnęła dziś piękny odcień zieleni. Wyszłam ze swojej prowizorycznej norki i ruszyłam w dalszą drogę, złapałam rubin spodziewając się zobaczyć światełko które miało mnie dalej prowadzić, ale nie pojawiło się.
- Zepsułam to? - mówiłam do siebie w panice. Przez dłuższą chwilę gorączkowo próbowałam wywołać 'drogowskaz'. Nagle poczułam jak kamień zaczyna się lekko trząść i poczułam w głębi siebie, że trzeba go położyć. Nie wiedziałam co o tej sytuacji myśleć, bo to było przyznajcie wyjątkowo dziwne, albo lepiej - wszystko co się działo w ostatnich dniach było dziwne i nienormalne... ale wracając. Na rubinie pojawiła się głęboka rysa i... oślepił mnie nienaturalny blask. Zamknęłam oczy, a gdy po chwili je otworzyłam zobaczyłam... pisklę. 
- Co ja mam o tym wszystkim myśleć? - powiedziałam lekko zrozpaczona. - Oszalałam, pewnie oszalałam!
Podczas gdy biadoliłam mały ptaszek doczołgał się do mnie i się przytulił. Poczułam jak od niego płynie dziwne ciepło które zaczęło dawać mi nadzieje. Obejrzałam go dokładniej - pokrywały go piękne czerwone piórka które miejscami przechodziły w kolor złota. Na głowie miał mały czubek który nadawał mu królewskiego wyglądu. A do tego wszystkiego w jego oczach zobaczyłam ten charakterystyczny błysk światełka.
- Jarvis!? - prawie krzyknęłam, a ptaszek pokiwał twierdząco głową. - Nic nie rozumiem, ale jeśli taka wola bogów... 
Nagle Jarvis wziął rozbieg i zobaczyłam jak w ciągu kilku sekund zmienił się z nieporadnego pisklaka w takiego jakby dorosłego - zrobił się trochę większy, a jego skrzydełka zmieniły się w takie przystosowane do lotu.
- Jak już mówiłam nic nie rozumiem... - wzruszyłam ramionami. - Już nic mnie nie zdziwi.
Zaburczało mi mocno w brzuchu, no tak przecież nic jeszcze nie zjadłam od wczoraj. Podniosłam wysoko nos próbując wyczuć jakieś jedzenie i po ostatnich nieszczęściach nie spodziewałam się jakiegoś lepszego posiłku, ale o dziwo poczułam zapach zająca.
Po chwili delektowałam się mięsem ofiary, Jarvis najpierw patrzył się na nie niepewnie, ale po chwili zajadaliśmy się w najlepsze. Gdy już nic nie dało się wyskrobać zakopałam resztki i powiedziałam z lepszym już humorem do ptaka.
- Prowadź!
*** 
Wędrowałam za 'drogowskazem' już kilka godzin pod rząd, ale nie czułam większego zmęczenia. Jarvis szybował przed siebie i co jakiś czas odwracał się by zorientować się czy za nim idę, ale jak już wcześniej mówiłam - czułam z tego przyjemność. Ciepły wietrzyk mierzwił mi lekko sierść, słońce przygrzewało, kwiaty zaczęły wokół mnie kwitnąć, a nawet udało mi się zobaczyć nowo narodzoną sarnę...
Nagle rozległ się donośny plusk i poczułam, że jestem cała mokra. No tak, podczas mojej nieuwagi wpadłam do rzeki. Usłyszałam jak mój towarzysz podróży śmieje się i obniża lot wskazując mi jakąś wyspę, zaczęłam tam płynąć co nie sprawiało mi większych trudności, więc po chwili moje łapy natknęły się na piaszczysto - kamienisty brzeg. Rozejrzałam się i zdałam sobie sprawę, że ta wyspa to tak naprawdę tylko nieduża wysepka. 
- Tu nic nie ma! - krzyknęłam do Jarvisa, a on wskazał mi drugi brzeg rzeki. "Pewnie chciał dobrze, ale mu nie wyszło..." - pomyślałam i zaczęłam płynąć w wyznaczone miejsce. Gdy już dopłynęłam spojrzałam się pytająco na przewodnika, a on tylko wskazał na krzak owocowy. Przewróciłam oczami i zaczęliśmy się nimi zajadać. Gdy już się najadłam chciałam wyruszyć dalej ale ptak pokazał mi, że wciąż jest głodny. Zaczęłam się przechadzać po okolicy i przy okazji rozmyślać nad misją od Balora, jednak po chwili zobaczyłam jakieś ogrodzenie. prowizoryczne, ale wyglądało na zrobione ludzką ręką. Przebiegłam wzdłuż ogrodzenia i w pewnym miejscu zobaczyłam kawałek deski który kiedyś prawdopodobnie był furtką. Zawahałam się, ale ciekawość wzięła górę i przeszłam na ogrodzony teren. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak stare cmentarzysko, ale gdyby się przyjrzeć to nie było tam żadnych grobów.
- Jarvis? - szepnęłam drżącym głosem nie spodziewając się, że ptak mnie usłyszy.
Nagle usłyszałam złowieszczy warkot, odwróciłam się i przed moimi oczami stanął potężnej postury pies przy którym musiałam wyglądać wręcz śmiesznie, ale mi nie było do śmiechu.
<bez odbioru>

Od Lori - WB #1

Spojrzałam się w stronę norki, łzy zakręciły mi się w oczach, chociaż wiedziałam, że i tak do niej wrócę. Może to trochę lepiej wytłumaczę...
Kilka dni temu gdy wstałam rano zobaczyłam, że w przedsionku norki coś się dziwnie błyszczy. Podeszłam tam niepewnie i nagle przed moimi oczami ukazał się okrągły rubin wielkości jajka, przypomniało mi się kiedy 'prawie' zginęłam przez podobną błyskotkę*. Rozejrzałam się dookoła. "Kto mógł mi to dać?" - pomyślałam. Obejrzałam dokładnie okolice stolika na którym znalazłam kamień. Po chwili zauważyłam kawałek papieru leżący przy nodze mebla. Zawahałam się, ale i tak podniosłam kartkę, która okazała się listem.
"Do Lorianny
Mam mało czasu więc się streszczę: Czy pamiętasz jeszcze jak odroczono twoją śmierć? Pewnie tak bo takich rzeczy chyba się nie zapomina, ale do rzeczy. Tuż obok tego listu znajdziesz jeden z czterech kamieni znajdujących się w tamtym gnieździe, lecz to nie jest 'na pamiątkę', postanowiłem powierzyć Ci pewną misję ( sam nie mogę jej zrobić, kiedy indziej to wytłumaczę). Rubin Cię zaprowadzi.
~Pozdrowienia, Balor. "
Przyznam, że patrzyłam na list wręcz bezmyślne, albo wręcz na odwrót: myślałam tak dużo, że niczego nie ogarniałam. Najpierw poczułam dumę, bo wiadomo... a potem? Strach, złość i niedowierzanie itp. Ale jednocześnie list emanował taką... energią. Odetchnęłam próbując się uspokoić. Obejrzałam kamień i zobaczyłam, że jest na nim jakaś dziwna strzałka. Złapałam delikatnie rubin i nagle przedemną pojawiło się małe światełko. Zrozumałam.
Następnego dnia powiadomiłam Alfy o mojej nieobecności i zaczęłam przygotowywać się do wyprawy. W sumie to postanowiłam nie brać wielu rzeczy - znalazłam w szafce jakiś nieduży, ale dosyć wytrzymały worek, włożyłam do niego jakś poddany obróbce kamień o ostrych brzegach ( dwunożni musieli kiedyś go zgubić) przypominający z lekka sztylet, zwój papieru, coś do pisania ( może się przyda) i kilka innych rzeczy.
I tak się znalazłam w tej sytuacji, przed chwilą powiedziałam kilku znajomym o mojej wyprawie, ale ich nie wtajemniczyłam, bo wiedziałam, że mogliby mieć przez to kłopoty. Na moje nieszczęście od razu jak wyruszyłam zaczął lać deszcz, 'uwolniłam' światełko i ruszyłam jego śladem. Byłam niezwykle ciekawa jakie przygody i tajemnice mnie czekają.
Świetlik lub Jarvis - bo takie imię dostało światełko ( muszę mieć nierówno pod sufitem by nazywać tak rzeczy), dostosowywał się do mojego tempa marszu co było bardzo przydatne, ogólnie to miał wiele przydatnych 'funkcji' - na przykład dawanie światła ( światełko które daje światło, kto by się spodziewał) co było przydatne podczas mgły która pojawiła po pewnym czasie od wyruszenia.
< opko piszę sama, nie odpowiadajcie! >

Od Lori CD opowiadania Rity

Cienie rzucane przez kołyszące się na wietrze liście niezwykle przyciągały moją uwagę. Przypomniałam sobie o ostatnim incydencie, ale o dziwo jakoś nie czułam jakiejś większej traumy, chociaż już zawsze będę oceniać dokładniej drzewo przed wspinaczką. Wierzba obok której siedziałyśmy wydawała się idealna na wspinaczkę, nie nawet nie na wspinaczkę - gałęzie tworzyły takie jakby schody po których można bez przeszkód wejść. Upadek też nie byłby jakiś niebezpieczny bo drzewo nie było zbyt wysokie i do tego rosło tuż nad wodą. Nagle kątem oka zobaczyłam jak Rita wstaje podbiega do pnia wcześniej opisanej wierzby.
- Czy przypadkiem nie czytasz mi w myślach? - zażartowałam.
- Może. - odpowiedziała lisica zachowując żartobliwy ton.
Zaczęłyśmy wchodzić na drzewo, a po chwili zobaczyłyśmy jak gałęzie w pewnym miejscu złączyły się i utworzyły taki à la taras. Nastąpiłam na na niego łapą i okazało się, że jest solidny, więc weszłam na niego cała. Dookoła rozciągał się piękny widok leniwie płynącej rzeki, a lekki wietrzyk nadawał temu wszystkiemu uroku. Razem z Ritą zaczęłyśmy oglądać linię brzegową przyglądając się wszystkiemu z odmiennej perspektywy.
Nagle lisica trąciła mnie lekko w ramię.
- Widzisz tamtą wysepkę?
Rita?

Od Rity cd opowiadania Cany

-Opowiedzieć ciekawą historię? Hm, chyba znam tylko jedną.
Cana podniosła wzrok, przekładając łapę na łapę. Jej puszysta sierść jeszcze trochę ociekała wodą.
-Jaką? Chętnie posłucham.-lisica promiennie się uśmiechnęła.
-Kiedyś mama opowiadała mi taką starą legendę. Nie do końca ją pamiętam, to było tak dawno...-zakłopotana próbowałam sobie przypomnieć całą historię.
Cana patrzyła na mnie czekając na opowieść. Po chwili wszystko stało się jasne.
-Gdy byłam jeszcze szczenięciem rodzice często opowiadali nam różne bajki, ale ta historia podobno wydarzyła się naprawdę. Kiedyś nasze rodzinne tereny, zamieszkiwała inna sfora lisów. Z niej pochodzi mój ojciec. Jako młodziak poznał samca imieniem Jack. Był to chudy, wysoki lis, o ciemnorudej sierści. Inni członkowie stada często go przezywali i wyśmiewali. Nie miał zbyt wielu przyjaciół, bowiem wyróżniał się z tłumu. Twierdził że widzi to czego pozostali nie są godni. Podobno wielokrotnie przyłapywano go na rozmawianiu z samym sobą...
-To co on właściwie widział?-wtrąciła zainteresowana Cana.
-Duchy...
-Duchy?!
-Tak...-odparłam-Prawdopodobnie potrafił się z nimi w jakiś sposób porozumiewać.
-A czy to jest w ogóle możliwe?
-Nie wiem, ale wierzę w to co mówił mój ojciec. W końcu by mnie nie okłamał... Ale wróćmy do tematu Jack...
Lisica zerknąwszy na mnie, położyła głowę na glebie.
-Tak więc jeden z lisów, o imieniu Rawen, zauważył jak Jack rozmawia sam ze sobą. Postanowił więc dokładnie zbadać to jakże nietypowe zachowanie. Zawołał "Co Ty robisz?! Na jakim świecie żyjesz? Chcesz żeby ktoś Cię zobaczył i uznał za szaleńca?!". Jack jednak nie reagował na uwagi krewniaka. Gdy Rawen po raz kolejny zadał mu pytanie z kim rozmawia, lis postanowił powiedzieć mu prawdę. Ale kto by go słuchał? Niezwykły dar? Magiczna moc? Brzmiało jak bajka. Rzecz jasna Rawen nie uwierzył...
-I co było dalej?
-Cóż, Rawen nie należał do wyrozumiałych. Bezlitośnie ośmieszył Maxa przed całą sforą. Wkrótce potem Jack opuścił stado, pełen wstydu. Zapewne żałował że wyjawił wszystkim gorzką prawdę...-westchnęłam-Kilka tygodni później, wcześnie rano Rawen zauważył jego sylwetkę w oddali. Pobiegł więc by zobaczyć czego lis jeszcze tu szuka. Gdy dotarł na miejsce w pobliżu nie było żywej duszy. Nerwowo rozejrzał się w okół. Jak to możliwe? Przecież Jack przed chwilą tu był! Nie mógł rozpłynąć się w powietrzu... Rawen miał mętlik w głowie. Niespodziewanie za swoimi plecami usłyszał głos. Brzmiał on bardzo znajomo. Odwróciwszy głowę ujrzał pysk Jack'a. Wszystko dookoła było spowite gęstą, białą mgłą. Po chwili się otrząsnął i spytał się Maxa co tu robi. Lis nie odezwał się słowem. Zamiast tego popatrzył smutnym wzrokiem na coś leżącego na trawie, kilka metrów dalej. Rawen podszedł bliżej, by przyjrzeć się znalezisku. Po chwili lis stanął jak wryty. Serce zaczęło mu bić bardzo szybko. Co zobaczył? Ciało. Tak, ciało. Jego oczom ukazał się obraz martwego... Jack'a. Zaraz zaraz, przecież Jack stał obok niego. Teraz, w tym momencie! Rawen przerażony popatrzył na lisa. Już wiedział. Jack nie żył. Po chwili zjawa znikła i nigdy więcej nikt jej nie zobaczył. To koniec historii.
Cana popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
Cana?

poniedziałek, 27 marca 2017

Od Lizzie CD opowiadania Lori

- Miło mi panią poznać. - powiedziałam uprzejmie.
Lisica była dosyć młoda, może w wieku mojej mamy.
- Mi ciebie również. - odpowiedziała badawczo mi się przyglądając. - Nie powinnaś być w domu?
Położyłam uszy po sobie. Wiedziałam, że to nastąpi. Ehh... czemu wszyscy dorośli myślą, że jak szczenię jest poza domem, to uciekło? No nic, widocznie taka ich natura. Postanowiłam to wyjaśnić, nadal nie spuszczając lisicy z oczu.
- Tylko spaceruję... - mruknęłam cicho. - Niedługo wrócę. Proszę, niech pani nie mówi moim rodzicom, że tutaj jestem. Mogliby się martwić, a ja nie lubię, jak się martwią.
- Rozumiem. - Pokiwała głową ze zrozumieniem.

Lori? Wybacz długość ;c

niedziela, 26 marca 2017

Od Cany CD opowiadania Rity

Czułam się taka mała i bezbronna w obliczu żywiołu. Pionowe słupy światła co chwilę rozjaśniały niebo, a każdemu piorunowi towarzyszył grzmot tak głośny, że zdawał się poruszać moimi tkankami. Przepełniały mnie jednocześnie zachwyt, fascynacja i ukryty, pierwotny lęk. To zadziwiające, jak wielką moc kryła w sobie natura.
Obserwowałam to widowisko z rozdziawionym pyszczkiem tak długo, aż poczułam, że jestem już całkowicie mokra. Deszcz wsiąknął w moje futro, nie pozostawiając na mnie ani jednego suchego włoska, przez co wyglądałam jak mokry szczur. Spojrzałam na Ritę, dla której pogoda nie była łaskawsza. Zasugerowałam, że powinnyśmy udać się w jakieś suchsze miejsce i tak też uczyniłyśmy.
*
Będąc u wejścia jaskini, otrzepałyśmy futra, by nie zmoczyć dalszych jej części. Wszystko wskazywało na to, iż była ona niezamieszkana – nie udało nam się znaleźć żadnych śladów po posiłku czy nawet zapachu ewentualnego lokatora. 
Wyciągnęłam się na ziemi, wystawiając brzuch do góry, by mógł szybciej wyschnąć. Spojrzałam tęsknym wzrokiem w stronę wylotu z jaskini. Niebo wciąż pokrywały ciężkie, ciemne chmury i nic nie wskazywało na to, by miało się przejaśnić.
- Wygląda na to, że utknęłyśmy tu na dłużej – oznajmiła Rita, wzdychając ciężko. Najwyraźniej była tak samo rozczarowana pogodą, jak ja.
- Taaak – odparłam, ziewając przy tym. – Hm, a może opowiesz jakąś historię? Tak dla zabicia czasu – Zaproponowałam.

(Rita?)

Od R. - Dzień Pokoju

Jeffrey z niepokojem wpatrywał się w tlącą się świecę. Był strażnikiem. Nie byle jakim strażnikiem. Jeffrey strzegł sanktuarium bożka pokoju, Ro. Płomień świecy co jakiś czas przybierał kształt lisa, jakby bożek chciał pokazać swoją obecność i to, że jest ze strażnikiem. Jeffrey z niepokojem zerknął na zegar: wskazywał dwie do północy. Przełknął ślinę. Jeszcze nigdy zegar nie był tak blisko.
Legenda głosi, że gdy zegar wskaże północ, na świecie zapanuje chaos. Wraz z legendą, wskazówka przesuwała się co trzy sekundy, kiedy wybuchała jakaś wojna i cofała się o dwie, kiedy nastał pokój między skłóconymi rodami lub plemionami. Dwie minuty do północy. To tylko... czterdzieści sporów. To wbrew pozorom bardzo, bardzo mało. Tyk, tyk, tyk. Lis obrócił głowę w stronę zegara - została już tylko minuta i pięćdziesiąt siedem sekund. Trzydzieści dziewięć sporów... Jęknął boleśnie i schował łeb między łapami. O bogowie, jak on ma temu zaradzić... Do jego oczu napłynęły łzy. Skopał to. Totalnie to skopał. Zawiódł. Zawiódł wszystkich. Z jego piersi wyrwał się szloch, a potem przeciągłe wycie. Nawet nie zauważył, kiedy płomień świecy przybrał zielonkawą barwę. Z rozpaczy wyrwał go dopiero czyjś cichy szept. Dziwny był ten szept. Niby cichy, a całe pomieszczenie nim rozbrzmiewało.
- Nie płacz, strażniku. - Głos bożka był łagodny, ale mimo to Jeffrey słyszał w nim przeogromny smutek. - Jestem Pokojem. Nikt o mnie nie dba.... Nie jestem im potrzebny. Nie potrafią mnie chronić. Nie pozostaje mi nic innego, jak zgasnąć...
Zanim zdążył zaprotestować, świeca zgasła, ostatkiem rzucając ponury blask na zegar. Minuta do północy. Pokój wypełniła ciemność, tak przygnębiająca. Rudzielec pociągnął nosem. Wszystko stracone.
Wtedy do komnaty otworzyły się drzwi, a w nich pokazała się sylwetka młodego liska. Na jego pyszczku malowało się przerażenie.
- Czemu nie płoniesz? - zapytał; w jego głosie dało się wyczuć tę dziecięcą nadzieję, ten wyrzut, że świeca nie płonie. - Musisz płonąć! Boję się ciemności!
Młody najwyraźniej nie zauważył Jeffreya. Lis popatrzył na szczeniaka i zdał sobie sprawę, jak dużo dla niego znaczy pokój. Musiał pomóc. Musiał powstrzymać ten koniec świata. Chociażby dla tego liska, który teraz płakał. Chociażby dla całego świata. Nie myśląc zbyt wiele, strażnik porwał zegar ze ściany i upakował go do płóciennej torby. Musiał to zrobić.
***
Od tej pory Jeffrey został mediatorem - rozwiązywał spory innych lisów. Krótko mówiąc, szło mu to bardzo, bardo dobrze. Niestety, lisy mają dosyć kłótliwą naturę i były strażnik nie miał ani chwili odpoczynku, przez co był bardzo, bardzo zmęczony. W tych krótkich, wolnych chwilach zerkał na kamienny zegar - ku jego uciesze, wskazówki cofały się. Jego praca jeszcze nie była skończona, gdyż zostały mu jeszcze inne kontynenty. Na pierwszy z nich, Europę, dostał się za pomocą przelatujących nieopodal jego siedziby żurawi. W taki sam sposób dostał się na pozostałe kontynenty: Azję, obie Ameryki, Afrykę, Australię oraz Antarktydę. Udało mu się pogodzić wszystkie spory, biegł tak szybko, jak żaden inny lis. Zostało mu jeszcze tylko jedno miejsce... Dolina królów. Było to tak wysoko, że nie latały tam żadne ptaki. Jedynym wyjściem była wspinaczka.
Tak więc lis wspinał się... i wspinał się... i wspinał się. W tajemnicy Wam zdradzę, że podczas jego wspinaczki zegar ani razu nie ruszył do przodu. Jego poświęcenie nie było daremne.
W końcu, po kilku miesiącach wyczerpującej podróży, stanął u bram Pałacu Królów. Nigdy nie myślał, że kiedykolwiek będzie mógł dostąpić tego zaszczytu. Jednak gdy już miał zapukać do drzwi, upadł na schody. Był zbyt wyczerpany. Jego serce przestało bić. Na szczęście z korytarza dobiegała rozmowa, a właściwie kłótnia dwóch bóstw.
- Powinieneś nigdy się nie urodzić! Co z tobą nie tak?!
Drugi lis ze złością popchnął drzwi i warcząc skierował wzrok na ciało Jeffreya. Natychmiast zamilkł, a jego wzrok przykuł kamienny zegar. Czy to...?
- O bogowie... - westchnął. - Balor, tu leży lis! Strażnik...
Balor położył uszy po sobie. Zrozumiał, o co w tym chodzi. Strażnik poświęcił życie, aby znów rozpalić Świecę Pokoju. Tymczasem oni się kłócili. Jak dzieci.
- Przepraszam... - wymamrotali niemalże równocześnie, a następnie podali sobie łapy na znak pokoju. - Który dzisiaj? Dwudziesty pierwszy marca... Niech będzie dniem pokoju. Zajmij się tym biedakiem.
Od tej chwili lisy obchodzą Dzień Pokoju w marcu, a świat zyskał nowego boga - już nie bożka - pokoju, Cadoca.

Od Lori - Dzień Pokoju

W niepamiętnych czasach kiedy jeszcze świat był młody wydarzyły się pewne wydarzenia które dziś przypominamy sobie w Dzień Pokoju. A więc poświęćcie chwilkę i doczekajcie do końca!
Gdy Słońce przeszło po nieboskłonie dziesięciotysięczny raz, okazało się, że lisy nie są tak pobożne i oddane bogom jak kiedyś. Vhikarunoso zauważając to postanowił zwołać naradę.
- Jak to możliwe?! - po Dolinie Królów odbijały się echem krzyki niedowierzania i złości. Nie było boga lub bożka który choć raz nie podniósłby głosu. Po kilku godzinach zażartych kłótni ( w których ucierpiała jedynie godność kilku bogów) dali werdykt który miał przynieść straszną karę na grzeszników - wojnę. A więc zeszli na ziemię przygotowując się do skłócenia wszystkich lisich stad jakie istniały... Gdyby wiedzieli jakie skutki to przyniesie!
Tymczasem w pewnym plemieniu - którego nazwy już niestety nikt nie pamięta, urodziły się trzy liski, a wśród nich jeden następca Alfy. Bogowie nie mogli przegapić takiej okazji! Zaraz po narodzinach maluchów pojawił się sam Moon. 
" Całe stado się zebrało,
słysząc dobrą nowinę.
Oto trzech potomków
z czego jeden jako Alfa zasłynie!
Nagle jednak grzmot 
błysnął w oddali
i już sam Moon 
pojawił się w sali,
wszyscy jednak stali
jakby byli ze stali."
Jak to ujął pewien starożytny poeta, którego pełnego imienia już nie zna lisi ród.
A więc jak wcześniej mówiłam Moon ( pokój mu i wszystkim bóstwom! ) pojawił się w sali. Chwilę potem przepowiedział nadchodzące wydarzenia:
"Już niedługo groza w waszych sercach przeistoczy się w straszne wydarzenia, 
ziemia zacznie płonąć wraz z uderzeniami kłów i pazurów,
wiele przyjaciół okaże się wrogami,
śmierć będzie się spowijała pomiędzy wami wszystkimi,
odważni okażą się tchórzami,
cisza znieważona,
zemsta zaszczytem,
a ten komu honor zostanie największym będzie się cieszył uznaniem."
Rzekł i z drugim uderzeniem pioruna zniknął, a wśród lisów zapanowała atmosfera strachu, strachu który na zawsze pozostaje w sercach...
Szczenięta rosły, mężniały i uczyły się wszystkiego co by się mogło przydać w dorosłości, a wielu bogów zapomniało o planowanej wojnie - lisy jakby przypomniały sobie o nich i były bardziej pobożne niż kiedyś. Ale wracając do braci, dostali oni imiona które brzmiały: Zefir, Notos i Euros. Jak wcześniej wspomniałam byli oni dziećmi Alfy, ale był jeden problem - rodzice nie zdecydowali się który z nich obejmie stado w swe posiadanie i nigdy nie zdążyli tego zrobić bowiem przedwcześnie zeszli z naszego świata. Alfy zostały powitane w zaświatach przez Acoose'a i Balora przypominając im o karze która powinna już być wymierzona od dawna. Bogowie znów się zebrali, ale wiedzieli, że słowa najwyższych są nieodwracalne.
- Musimy dokończyć nasz plan... - postanowili.
Następnego dnia Tesuri wyruszyła w przebraniu do każdego lisiego stada jakie było wtedy na ziemi, podbijając serca wielu władców. Shu zaczęła w ich snach pokazywać obrazy pokazujące nieszczęścia wojny ( bo jak mówiła chciała by lisy mogły też sterować swoim losem). Ogólnie to każdy z bogów zaczął tworzyć lub niszczyć pokój. A co to miało do wcześniej omówionych braci? Najpierw gdy zobaczyli przepiękną lisicę byli gotowi wydrapać sobie oczy i skoczyć do swoich gardeł, co już zamierzali zrobić, ale nagle niedaleko siebie zobaczyli jak dwa inne lisy walczą ze sobą tak zażarcie, że nawet nie zauważyli, że zaraz wpadną do rwącej rzeki.
- Stop! - krzyknął Euros próbując rozdzielić walczących, zaraz dobiegli do niego również Zefir i Notos. Niestety podczas szamotaniny Euros dostał śmiertelną ranę, a dwa lisy które jeszcze chwilę wcześniej walczyły uciekły, ponoć ich dusze straszą nierozważnych wędrowców... ale wracając. Bracia pochowali Eurosa, a na jego grobie w jedną noc wyrosło pierwsze drzewo oliwkowe. Notos zrozumiał przekaz i powiedział o tym Zefirowi - mieli pogodzić wszystkich skłóconych.
W tym czasie na całym globie rozpoczęła się wojna, wiele lisów zaczęło zdradzać swoje stada, nie wiadomo było czy dane plemię wygrywa czy przekrywa, więc każdy zaczął walczyć z każdym. 
Tuż przed jedną z wielu bitew na sam środek pola wbiegł Zefir i Notos z gałązką oliwną w pysku.
- Walką niczego nie zdziałamy! - krzyknął pierwszy z wymienionych braci, ale dwa stada które miały rozegrać ze sobą bitwę nie zwróciły na nich uwagi. Bogowie widząc to zaczęli prosić Sun i Moona by udało się im wprowadzić pokój między plemiona. Rodzeństwo spojrzało się na siebie jakby czytając w swoich myślach.
Bracia wciąż nawoływali do zgody i w pewnym momencie gałązka którą trzymał Notos zaczęła błyskawicznie rosnąć. Nagle zawiał wiatr i na środku pola pojawiła się Tesuri.
- Koniec z tą wojną! - krzyknęła, a lisy poczuły, że lepiej jak posłuchają. Pierwsze stada pogodzone! Potem bracia i boginka przemierzali cały świat by uwolnić wszystkich od wojny, co się im udało i w momencie gdy ostatecznie pokój został zawarty ustanowiono Dzień Pokoju. A co się stało z braćmi? Notos został Alfą stada w którym się urodził, podczas gdy Zefir zaczął utrwalać pokój. Ponoć tuż przed śmiercią zaproszono ich do Doliny Królów gdzie żyją do dziś.
Opowiedziałam to co o tej legendzie wiedziałam...

Od Rity do Lori

Był wczesny, słoneczny poranek. W rześkim powietrzu unosił się zapach sosen, rosnących w pobliżu norowiska. Przeciągnąwszy się leniwie, postanowiłam wybrać się na krótką przechadzkę po puszczy. Szczenięta były zajęte swoimi sprawami, toteż nie ingerowałam zbytnio w ich dzisiejsze plany. Kilka metrów dalej zauważyłam Lori. Bardzo się ucieszyłam na jej widok. Dawno nie rozmawiałyśmy, a zawsze miło spędza się z nią czas.
-Cześć Lori!-przywitałam się.
Na pysku lisicy malował się promienny uśmiech.
-Witaj Rita, co u Was słychać?
-Ach, w sumie to nic ciekawego. Dzieci pobiegły na polanę, a ja siedzę w domu i się nudzę...-stwierdziłam-Może pójdziemy na spacer? Jeżeli oczywiście masz czas i ochotę...
-Hm, bardzo chętnie...-odparła lisica po chwili namysłu.
Pognałyśmy przez las. Poczułam ciepły, wiosenny wiatr. Zerknęłam na biegnącą przede mną Lori. Jej ruda sierść delikatnie falowała, połyskując w świetle słońca.
Kilka minutek później przycupnęłyśmy w cieniu wielkiej, rozgałęzionej wierzby, rosnącej nad brzegiem rzeki.
Lori?

sobota, 25 marca 2017

Od Floxii - Dzień Pokoju

Poranne promienie słońca wpadły do przytulnej, lisiej jamki. Nie zdążyły one obudzić czarno-rudej samicy, krzątającej się już po prowizorycznej kuchni. I przypalając jedno po drugim, po tylko na to było ją stać. Pasma światła nie dały dalej spać natomiast szaremu, łaciatemu lisiątku, zwiniętemu w kłębek w rogu nory. Zirytowany zmienił pozycję, trzymając się jak ostatniej deski resztek snu. Niestety, wyrwała mu je owa lisiczka, Floxia, potrząsając i krzycząc:
- Halo, wstawaj! Dzisiaj jest dzień pokoju, chyba nie chcesz się spóźnić!
- Jaki dzień pokoju? –samczyk nie musiał nawet ospale się przeciągać – od razu wyskoczył z legowiska.
- To takie nasze święto – szybko wytłumaczyła, a potem, uśmiechając się chytro dodała – Ma bardzo ciekawą historię.
- Opowiedz, proszę…
- Już dobrze, podzielę się nią z tobą. Ale będziesz dzisiaj cały dzień grzeczny i nie zrobisz mi wstydu? A więc dawno, dawno temu… - zaczęła głosić historię – Także istniało nasze stado, wiedziałeś? Ma ono korzenie, jakich mało. Gdzieś trochę po początku jego założenia żyła sobie lisica o imieniu Serena. Była ona córką alfy. W sforze były pogłoski, że jej ojciec ma dobre stosunki z bogami i czasami nawet zaprasza ich do siebie… Tylko jego najbliższa rodzina wiedziała, że tak było naprawdę. Pewnego razu właśnie taka „boska” uczta odbywała się w jego jamie. Alfa postanowił przedstawić bogom młodą Serenę. Na tym uroczystym spotkaniu jeden z bogów zauroczył się w niej. Do końca nikt nie wie, kto to był – jedni sądzą, że był to Vhikarunoso, drudzy, że Morpheus, jeszcze inni posądzają o to Acoose’a. Wiadomo natomiast, że zakochał się z wzajemnością i w krótkim czasie zostali parą. O związku tym oczywiście żaden z normalnych lisów nie wiedział. W końcu musiało jednak stać się coś, co sprawiło, że sfora dowiedziała się o tajemniczej miłości – lisica zaszła w ciążę. Po odczekaniu radosnych kilkudziesięciu dni młode przyszły na świat. Urodziły się dwa samce, Filleas i Versilles, otrzymały one miano półbogów. Bóg co prawda nie mógł zbyt często ich odwiedzać, ale zsyłał im niesamowite podarunki. Kiedy wyrośli na pięknych, przystojnych młodzieńców szybko stali się bohaterami. Otrzymali bowiem od swojego ojca w krwi trochę tej niezwykłej, boskiej, i to umożliwiało im pokonywanie nawet najsilniejszych wrogów lisów. Działali razem, a więź między nimi była bardzo mocna. To zagrażało natomiast największemu rywalowi naszej populacji – leśnym ludziom. Żyli oni w głębi puszczy i oprócz tego samego gatunku nie mieli prawie nic wspólnego ze zwykłymi, współczesnymi dwunożnymi.
- Trzeba coś z nimi zrobić! Powoli, ale skutecznie zabijają naszą grupę. A co jeszcze będzie, jak rozmnożą się! To będzie dla nas zagłada – mówił z widocznym obrzydzeniem na twarzy ich król, Zach.
- Na obrzeżach lasu mieszka czarownica Caerwyna. Ona powinna nam pomóc, może przecież zaklinać, panie – odpowiedział mu jeden z podwładnych. Władca niezwłocznie wysłał posłańców do wiedźmy. Po długich rozmowach udało ją się przekupić – dała dwunożnym magiczny talizman i opowiedziała, jak go użyć. Tak brzmiała instrukcja:
- O północy, w pierwszy dzień zimy wasz król musi wziąć talizman braterstwa i stanąć na Wielkim Głazie Puszczy. Co prawda, ma on inne właściwości, ale jeśli się go przeklnie… Powie on wtedy:
„Oto ja, władca królestwa leśnych ludzi, Zach, tymi słowami rzucam klątwę na ten kamień braterstwa, by skłócił dwóch braci - Filleasa i Versillesa.”
Tak też zrobił. Kiedy tylko wstał ranek, bracia byli na siebie tak źli, że zapomnieli o zwalczaniu zła, a za to wszczęli między sobą wojnę. Przez wiele dni zacięcie walczyli, a leśni ludzie mogli żyć spokojnie. Aż w końcu, pewnego pięknego ranka Filleas przypomniał sobie o zerwanej z bratem miłości. Jeden z lisów przyniósł mu wiadomość o rzuconej klątwie. Półbóg szybko pobiegł do czarownicy. Ta nie była zadowolona bitą, więc dała mu talizman i powiedziała, że dokładnie w południe musi stanąć w tym samym miejscu, w którym zaklęcie było rzucane i powiedzieć:
„Oto ja, półbóg Filleas, pochodzący od czystej krwi tymi słowami odwracam klątwę rzuconą na kamień braterstwa, by przywrócić miłość braterską między mną a Versillesem.
Ale żeby to działało, potrzeba było obu braci.
- To się nie uda! Prędzej on mnie zabije. Niż ja go tam zaciągnę! – krzyknął przerażony Fill. Wtedy wiedźma wręczyła mu jeszcze buteleczkę eliksiru, mówiąc:
- Jeśli dasz mu to do picia, przez godzinę będzie nieświadomy i omamiony. A teraz leć, uratuj twój naród!
Lisek dodał do napoju, jaki miał pić jego bliźniak miksturę. Ale… Nie zadziałała! Postanowił więc namówić brata, bo to tylko mu zostało.
- Proszę, obudź się z tej klątwy! – krzyknął, ale Versilles tylko gniewnie się na niego popatrzył.
- Czekałem na ten moment! W końcu będę mógł cię zniszczyć! – już miał rzucić się na z pazurami. Wybiła dwunasta, nie można było już odwrócić zaklęcia. Nagle przybył ich ojciec, bóg. Był ubrany w białe szaty, a przy jego boku stał sam Moon…
- W imieniu wszystkich lisich bogów, odwracam ta klątwę! – krzyknął. Oba lisy popatrzyły na świat innymi oczami. Nie było już w nich nienawiści. Rzucili się sobie w ramiona!
- Przepraszam cię, Fill. Nie miałem pojęcia….
- Nic się nie stało, przecież nie miałeś na to wpływu. A teraz idźmy uczcić ta chwilę. Zawrzyjmy sojusze ze wszystkimi i nie walczmy już, to nie ma sensu! – krzyknął uradowany brat. Urządzili wielką ucztę, oddali hołd przodkom… Do dziś na pamiątkę tego dnia robi się to samo, co oni. I taki dzień jest dzisiaj!

czwartek, 23 marca 2017

Od Pelikara CD opowiadania Silette

Krążyliśmy spokojnie po norce lisicy, trudno było to nazwać prawdziwym tańcem, ale sprawiało to nam świetną zabawę, pewnie szczególnie dlatego, że wreszcie moja umiejętność ( której uczyłem się przez całe moje życie) wreszcie się przydała - chodzenie na tylnych łapach ( na przednich umiem jedynie utrzymać się przez dziesięć sekund).
- Sil, a znasz fokstrota? - zapytałem się przypominając sobie stare czasy. Silette przez chwilkę wytężała pamięć.
- Chodzi ci o taniec? W cyrkach chyba nie uczą tańczyć?
- Żyłem w nietypowym cyrku, kiedyś dokładniej to wytłumaczę, ale na razie powiem, że z tysiąc razy rozgrywałem na arenie pewną scenkę związaną z fokstrotem.
- Umiesz to tańczyć? - lisica spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
Uśmiechnąłem się tajemniczo i zacząłem przełączać radio w poszukiwaniu odpowiedniej muzyki. Nie znalazłem tej o którą mi chodziło, ale i tak udało mi się znaleźć jakiś à la Quickstep.
- Na razie starczy. - mruknąłem zadowolony.
Sil spojrzała się na mnie ze zdziwieniem, a ja zacząłem tłumaczyć o co chodzi w tańcu.
- A więc: fokstrot to amerykański taniec towarzyski o szybkim tempie. - ciągnąłem. - Często mówi się o nim jako jeden z najtrudniejszych tańców i nazywany jest "najtrudniejszym spacerem świata". Można wyróżnić Slow - Fox i Quickstep ( który umiem). Rozumiesz?
Lisica przytaknęła głową i zacząłem pokazywać jej podstawowe kroki. Było to dosyć trudne, ale jak już mówiłem w cyrku scenka z fokstrotem w wykonaniu lisa była największą atrakcją. Nawet dziś kiedy już jestem zwierzęciem żyjącym na wolności przypominam sobie trud nauki tańca, jeśli pamięć mnie nie myli to uczyłem się tego przez 2 i pół roku!
Scenka polegała zwykle ( ponieważ czasami były jakieś zmiany lub dodatki) na tym, że najpierw na arenę wchodzi zastęp ludzkich tancerzy wykonujących taniec o którym jest mowa, ale w pewnym momencie na scenie pojawia się srebrny lis ( czyli ja) i moja znajoma ( żadne uczucie nas nie łączyło) - suczka rasy foksterier ( komiczne). Po chwili stajemy na tylnych łapach i opieramy łapy na sobie, zanim publiczność otrząsa się ze zdumienia zaczynamy robić ruchy rodem z omawianego fokstrota. W całym przedstawieniu jest jeszcze wiele rzeczy do omówienia, ale to już kiedy indziej. Po pewnym czasie razem z tamtą suczką zaczęliśmy dochodzić do wprawy i taniec zaczął już wyglądać jakby naprawdę tańczyli go ludzie ( oprócz ruchów niemożliwych do zrobienia przez zwierzęta).
***
Silette nie poddawała się i zamęczała mnie prośbami o dalszą naukę i dopiero po kilku godzinach udało mi się namówić ją by odpoczęła. Wyszliśmy napić się z pobliskiego strumyka.
- Milo?
- Tak? - spojrzałem się głęboko w oczy Sil i poczułem, że to co czuję do niej do w stu procentach uczucie...
- A jakie tańce jeszcze potrafisz?
Zamyśliłem się przez chwilę przypominając sobie swoje stare dzieje.
- Najlepiej umiem tańczyć fokstrota, ale znam podstawy passo doble ( oczywiście na możliwości lisa) i czegoś tak jeszcze... Spojrzałem się na Sil w oczekiwaniu na reakcję.
Sil?

Od Lori CD opowiadania Floxii

Czekałyśmy niespokojnie przy miejscu gdzie zobaczyłyśmy kobietę która ponoć miała nam pomóc.
- Ciekawe kiedy przyjdą te człowieki które mają nam pomóc... - zaczęłam rozmowę.
- Istnieje takie słowo jak "człowieki"?
- A jak powiedzieć inaczej na te jednostki?
- Ludzie?
Po kilku godzinach rozmowy zaczęłyśmy czuć głód, ale wolałyśmy nie opuszczać posterunku. Nagle w pobliskich krzakach mignęły złote pióra.
- Bażant? - zauważyła to coś Flox.
- Obejrzę to coś... - szepnęłam i zaczęłam się skradać w stronę ruchliwego stworzenia.
Delikatnie stąpałam po gęstej trawie, ale pierzaste coś w ogóle nie zdawało sobie sprawy z niebezpieczeństwa - wyszło z gąszczu i naszym oczom ukazała się... kura, a dokładniej piękny szczerozłoty kogucik. Przez chwilę wahałam się czy upolować stworzenie które żyje jedynie dla ludzkiej korzyści ( jak to te człowieki myślą).
- Co z tym zrobić? - zapytałam się lisicy.
- Zjeść. Tylko się podziel...
Po chwili razem z Flox częstowałyśmy się mięsem nieszczęsnego koguta, a potem zmęczone ostatnimi zdarzeniami zapadłyśmy w drzemkę.
***
- Lori, obudź się wreszcie! - poczułam jak lisica delikatnie trąca mnie nos. Ziewnęłam szeroko i wstałam na łapy. Wokół nas panował mrok, ale na szczęście to była tylko ciemność nocy.
- Co się stało? - zapytałam lekko nieprzytomnie.
- Ludzie! Dużo ludzi. - powiedziała szybko Flox próbując zrobić gest który pewnie miał pokazać jakąś dużą liczbę. Wyjrzałam zaniepokojona zza krzaków i w migotliwym świetle Księżyca zobaczyłam z trzydzieści postaci ludzkich. Byłam zaniepokojona tą całą sytuacją...
- To są chyba ci... strażnicy przyrody czy jakoś tak... - usłyszałam głos lisicy.
- Pokażmy się im... - coś mnie zmusiło do powiedzenia tego i wyjścia z krzaków.
Przebiegłam między nogami ludzi szukając znanej twarzy, słyszałam jak kilku zauważyło moją obecność, ale nie powstrzymywało mnie. W końcu zobaczyłam Panią Weterynarz.
- Och to ty... Mówiłam, że powiadomię właściwe służby.
Po sekundzie dobiegła do nas Flox, a kilka osób zaczęło robić nam zdjęcia ( czy jak to się mówi). Po chwili kilkoro ludzi weszło do środka budynku w którym były klatki i przyjechały jakieś samochody rzucające na przemian czerwone i niebieskie światło ( na co zareagowałyśmy przytuleniem się do nóg znanej nam pani).

Flox? Może trochę akcji?

Od Silette.CD.opowiadania Peikara

Wyszłam z mojej norki i zauważyłam bukiet kwiatów,rozejrzałam się ale nikogo nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się i zaniosłam go do nory. Nie wiedziałam od kogo był ten bukiet.Włożyłam kwiatki do wody i wyszłam na polowanie,miałam za mało zwierzyny i przy okazji dam coś Milo. Stanęłam w pozycji bojowej i szykowałam się do skoku. Nagle kiedy skoczyłam Milo wyskoczył zza krzaków. Skoczyłam prosto na niego i potoczyliśmy się w dół. Miałam zawroty głowy. Kiedy przestaliśmy się toczyć zobaczyłam że jesteśmy poza terenami.
-Wracajmy -mruknęłam
-Jasne - powiedział i zaczął biec.
Wróciliśmy na tereny sfory. Zaproponowałam mu spotkanie w mojej norze,zgodził się. Pobiegliśmy do swoich domów się przygotować. Naszykowałam stół i umyłam futro. Byłam podekscytowana. Szybko pobiegłam po coś do jedzenia i przyniosłam bażanta. Przygotowałam napoje i wyszłam po Milo. Przyszedł po chwili. Usiadł naprzeciwko mnie. Poszłam do pokoju a Milo wszedł do kuchni. Wróciłam i nałożyłam sobie kawałek ptaka. Milo także zjadł.
-Zatańczymy? - zapytał
-Jasne- powiedziałam i się uśmiechnęłam
Napiliśmy się wody i włączyłam stare ,ukradzione od ludzi radio. Puściłam nasz ulubiony utwór i Milo złapał mnie za łapy.
Milo?:)