piątek, 30 czerwca 2017

Przewodnik Szlaku - czerwiec

czerwcowe wydarzenia

Liczba postów na blogu: 924
Z czego w czym miesiącu: 76

Dojścia:
-
Odejścia:
- Meilin.
Wydalenia:
- Silette i wszystkie inne 
postacie tego użytkownika
Śmierci:
-
Minione konkursy/eventy:
-
Nowe pary:
- Lorianna i Brooke
Nowe potomstwo:
- Horizon i Maroon, młode Chalize i Ace
- Nelly, Ashley i Valour, młode Lori i Brooke'a
Nowości związane ze stanowiskiem:
- Lorianna zostaje betą!
- Brooke zostaje betą przez małżeństwo!
Trwające propozycje wymian:
Rita | Jabłko Paloo | 15zm

Co nas czeka?

Nadchodzące nowości:
- Wakacyjny event
Już 22 lipca czeka nas: Dzień aktywności i łowiectwa. 
"Właśnie tego dnia organizowane są zawody wśród lisów ku czci Sun i Moon'a. Konkurencje są najróżniejsze: pływanie, jak najszybsze wytropienie ofiary, jak najprędsze zabicie zwierzyny, biegi - na krótki, jak i na długi dystans, zapasy i skoki - w dal oraz wzwyż. Po skończonych rozgrywkach lisy ucztują, świętując ten urodzajny dzień lata."


*-*-*-*
Masz jakiś pomysł? Chcesz zostać redaktorem/redaktorką?
Napisz do nas: https://www.howrse.pl/joueur/fiche/?id=5283766 
( doggi: http://www.doggi-game.pl/players/view/187450 )


                                                                                                                         ~ Samotna Lori :c


czwartek, 29 czerwca 2017

Lis miesiąca!

Lisem miesiąca zostaje...

Pelikar!

Gratulacje, Pelikar!

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Obudziło nas ciche kwilenie, przetarłam szybko oczy i spojrzałam się w stronę szczeniąt,
oto rozpoczął się mój nowy etap życia!
 - Brooke, trzeba będzie ustalić jakiś plan dnia... - powiedziałam do męża, który niezbyt wiedział co w obecnej chwili zrobić z młodymi. Przez chwilę zdawało mi się, że niedosłyszał mojej wypowiedzi, więc ją oczywiście powtórzyłam.
 - Dobrze, dobrze, ale czy sądzisz, że powinniśmy się zająć nimi? - tu wskazał na kwilące szczenięta.
 - Kochanie, możesz coś upolować? Ja w tym czasie zajmę się młodymi... - delikatnie trąciłam nosem jedno z młodych. Byłam wyjątkowo zmęczona po wydarzeniach ostatniej nocy, ale wiedziałam, że od tego dnia nie będę mogła już się porządnie wyspać. Cóż, takie są uroki macierzyństwa. Wiedziałam, że przede mną jest droga pełna wyrzeczeń i trudności różnej barwy - trzeba będzie w końcu zapewnić porządne wychowanie, dobrych nauczycieli, bezpieczną przyszłość... A no i jedno z młodych zostanie następcą bet... Mam nadzieję, że nie będą miały przykrości z tego powodu albo presji... Moim obowiązkiem będzie też upewnienie się czy nie będą w jakimś toksycznym towarzystwie. Mój Boże! Ile zadań mnie czeka!
Podczas gdy ja rozmyślałam, Brooke wyszedł błyskawicznie z nory mrucząc pod nosem "jakieś zaklęcie na lepsze polowanie". Posłałam pełne miłości spojrzenie w stronę otworu jamki, mój partner zdecydowanie nadaje się na ojca...
Podeszłam do szczeniąt i zaczęłam się nimi zajmować, a przez myśli przechodziły mi różne pomysły na imiona, lecz żadne nie przekonywało mnie. Chyba powinnam z tym trochę poczekać...

Brooke? Przepraszam, opko wyszło okropnie...

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Od Rity

Późnym wieczorem wróciłam z polowania. Na moje szczęście, udało mi się dziś schwytać dwa zające. Bezszelestnie przemknęłam obok posłania Nabirie, starając się go nie obudzić. Ku memu zdziwieniu lisek... Nie spał!
-Cześć mamo!-zawołało szczenię uradowane moim widokiem.
-Cześć kochanie...-zaskoczona odwróciłam głowę-Nie śpisz jeszcze?
-Nie, pomyślałem że miło byłoby gdym na ciebie zaczekał. Zresztą i tak ani trochę nie jestem śpiący...-lisek ziewnął szeroko ukazując małe, białe ząbki.
-Tak, jasne. Ani trochę...-przewróciłam oczyma zerknąwszy na malca z politowaniem.
-Upolowałaś coś?-zainteresował się synek, zmieniając temat.
-Tak, dwa szaraki.-podsunęłam zdobycz pod nosek szczenięcia-Jesteś głodny?
Nabirie uśmiechnął się i z zapałem rzucił się kawałek mięsa.
-Czemu jesteś taka smutna mamo?-szczenię popatrzyło na mnie zatroskanym wzrokiem.
Po chwili Nabirie spuścił ze smutkiem łepek.
-On nie wróci, prawda?
-Nie...-uroniłam łzę-Pamiętam jakby to było wczoraj. Biegliśmy razem przez polanę... Pamiętam gdy pierwszy raz go zobaczyłam. Przewróciliśmy się w kałuży...-zachichotałam cicho.
-Tęsknie za nim mamo...-szczenię wtuliło pyszczek w moją sierść.
-Wiem, ja też...-popatrzyłam na naszyjnik, leżący na szafce.
Dostałam go od Dreamcatchera, gdy byliśmy razem na "wycieczce". Po raz pierwszy w życiu byłam tak szczęśliwa, ale niestety nic nie trwa wiecznie.

środa, 21 czerwca 2017

Od Nabirie cd opowiadania Klemensa

Byłem już na drzewie. Odwróciwszy głowę dostrzegłem na dole Klemensa, a za nim Mazikeena. Nie było chwili do stracenia! Napastnik przygniótł szczenię do ziemi, uciskając przednimi łapami jego podgardle. Bez chwili wahania zeskoczyłem z gałęzi, lądując na grzbiecie przeciwnika. Lis warknął groźnie szczerząc ostre zęby, tymczasem Klemens niepostrzeżenie wyrwał się spod kończyn wroga. Mazikeen podskoczył gwałtownie zrzucając mnie z siebie.
-Ałć!...-zaskamlałem lądując na twardej glebie.
Nim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić, napastnik już stał nade mną. Czułem nadchodzący koniec. Nie było już drogi ucieczki. Pozostawało tylko mieć nadzieje, że śmierć przyjdzie szybko i bezboleśnie. Nagle Mazikeen zawył rozpaczliwie. Jego pisk było chyba słychać w całej puszczy.
-Hej! Odczep się od niego!-dał się słyszeć szczenięcy głosik, tuż za nami.
Ujrzałem Klemensa trzymającego w pyszczku ogon wroga.
-Klemens nie! Uciekaj!-wykrzyknąłem jednak młodziak nie zamierzał się wycofywać.
-Ty mały...-Mazikeen rzucił się w kierunku szczeniaka.
Wykonałem wysoki sus, odbijając się od głowy lisa, a tym samym zyskując czas na ucieczkę. Klemens pognał za mną.
-Stój!-zawołałem.
-O co chodzi?...-towarzysz zerknął na mnie zaskoczony.
-Ta ziemia tutaj jest...Jakaś dziwna...-stwierdziłem obwąchując podłoże.
-Nabirie, nie mamy czasu na wąchanie błota. Mazikeen nas ściga!
-Wiem, wiem. Pobiegnijmy dookoła, czas ucieka.
-Dobrze ale po co?
-Zaraz się przekonasz...-lekko uśmiechnąłem się do liska.
Niedługo potem pojawił się Mazikeen. Wyglądał na bardzo rozwścieczonego.
-Hej ty! Tu jesteśmy głupolu!-zawołał chichocząc Klemens.
Lis bez chwili zastanowienia pognał w naszą stronę. Ten właśnie ruch był jego zgubą, bowiem w obecnej chwili nie zastanawiał się nad tym po czym biegnie. W ułamku sekundy napastnik przewrócił się na śliskim podłożu.
-A teraz patrz i ucz się.-powiedziałem zerkając na Klemensa-Takie coś nazywa się bagno.
-A czemu on się tak dziwnie w tym miota?-zainteresował się szczeniak.
-Wiesz, to coś się klei i wciąga na dno. Zanim z tego wyjdzie trochę czasu zejdzie... Chodźmy stąd...
-Chciałeś chyba powiedzieć jeśli wyjdzie...-zachichotał Klemens podążając za mną.
Klemens?

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Meilin opuszcza bloga!

Meilin opuszcza bloga. Powód: Decyzja właściciela

Silette zostaje wydalona z bloga!

Silette opuszcza bloga. 
Powód: kopiarstwo, pojawienie się na czarnej liście royalog, omijanie minimalnej ilości słów. Informujemy również, że posiadamy dowody i wszelki hejt będzie karany stałą blokadą.
Wszystkie postacie tego użytkownika zostały wydalone. 

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Ace C.D. Opowiadania Chalize

- Co się dzieje..? - zmarszczył brwi
Położyłem po sobie uszy. Znowu. Ale nie swobodnie. Poczułem jakby na klatkę piersiową ktoś kładł mi duży kamień. Przełknąłem.
- Coś jest nie tak. - mruknąłem znowu.
Była okropnie zmęczona. Jak gdyby ten poród odebrał jej wszystkie siły życiowe.
Znachor przytaknął i natychmiast się odezwał.
- Podamy jej eliksir zdrowotny. Niech wróci do siebie.
Przytaknąłem i podbiegłem do półki. Szybko odnalazłem niebieską fiolkę i podałem ją Chalize do pyska.
- Wypij. To pomoże.. - westchnąłem przytrzymując jej pysk.
Zmęczenie wszystkim dało się we znaki. Ziewnąłem i usiadłem obok nasłuchując dziwne odgłosy.
- Teraz bardzo możliwe, że twoja żona będzie długo spać. - oznajmił stary lis
- Jak długo? - przekrzywiłem łeb
- To ciężko określić, Ace.. Możliwe, że nawet parę dni.
- Rozumiem. - westchnąłem. - Mimo wszystko, chciałbym ją jakoś zabrać do domu.

***

Deszcz leniwie odbijał się o leśny mech. Jego część znikała między koronami drzew, a krople które docierały do ziemi, gromadziły się pod wielkim dębem. Leżałem razem z Lizzie przy wejściu do legowiska alf przyglądając się temu przygnębiającemu widokowi. Chalize spała już drugi dzień, a dokładniej dwudziestą ósmą godzinę. Na wszelki wypadek podaliśmy jej eliksir dobrych snów,  żeby nic nie zakłóciło jej odpoczynku.
Moje ucho odwróciło się w stronę sypialni, skąd dobiegał pisk jednego z maluchów. Szybko zerwałem się z miejsca, ale poczułem czyjąś łapę na kołnierzu.
- Ja pójdę, tato. W ogóle nie śpisz. Zrób sobie przerwę. - spojrzała na mnie poważnym wzrokiem, a po chwili uśmiechnęła się chcąc w ten sposób zapewnić mnie, że nic się nie stanie.
Skinąłem niechętnie głową. Oj, proszę.. Ile można spać?

Chalize?

sobota, 17 czerwca 2017

Od Chalize CD opowiadania Ace

- Dziękuję... - wymamrotałam. Ace musiał czymś suszyć moje futro, żeby nie było mi aż tak zimno.
Nie mogłam tego sprawdzić, byłam zbyt.. zmęczona. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Byłam gotowa zwinąć się w kulkę i zdechnąć, może to by mi pomogło. Po chwili ciepły wiaterek ustał, a ja czułam przy sobie dwie, malutkie kulki. Nie czułam się zbyt dobrze, więc tylko je do siebie przytuliłam. Nie mogłam dociec, czemu Ace się tak cieszy. Tak, szczeniaki, super... ale to nie on leżał tu wykończony. Czułam, że to wszystko, do cholery jasnej, nie ma sensu. Mój luby widocznie musiał dostrzec mój wyraz pyska, gdyż w jego tonie wyczułam zaniepokojenie i troskę.
- Chalize...? - mruknął. - Wszystko w porządku...? Nie wyglądasz zbyt dobrze..
- Pewnie, że nie! - warknęłam, sama zaskoczona moim tonem. - A czy ty byś dobrze wyglądał?! Na bogów, myśl czasami!
Rudzielec skulił po sobie uszy, jego mina wyrażała zdziwienie. Bogowie, co się ze mną dzieje... Przecież nie chciałam go urazić, on chciał się tylko mną zaopiekować. Poczułam się źle, bardzo źle. Kątem oka zobaczyłam, że do nory wszedł Znachor. Musiałam się czymś szybko zająć, żeby nie wywołać jakichkolwiek podejrzeń, że coś może być nie tak. Przystawiłam oba szczenięta do swojego boku, aby mogły się najeść do syta.
- Znachor, z Chalize jest coś nie tak...

Ace?

Od Silette - nocny koszmar

Położyłam się spać i miałam wrażenie że w mojej głowie wiruje tysiąc pomysłów. Znalazłam się normalnie na naszych terenach. Ale nikogo tu nie było. Nawet bet. Które powinny być zawsze. Nagle usłyszałam ryk. Jakieś dziwne stworzenie wyskoczyła zza pagórka. W szponach trzymało wszystkie lisy za stada. Ale nie. Brakowało jednego oprócz mnie. Ale nie mogłam sobie przypomnieć którego.To "Coś" znowu ryknęło i próbowało mnie także złapać. Ale ja wskoczyłam na drzewo. Szybko  wspiełam się na wyższą gałęzią i nie było mnie widać. Potwór szukał mnie wszędzie. Tylko nie tu. Po chwili zza pagórka wyskoczył lis którego tam brakowało. Wyskoczyłam z ukrycia i pokonaliśmy potwora. Gwałtownie się obudziłam. To nie prawda. To był tylko okropny koszmar...

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #7

6 styczeń 2000 rok

                                         "Co tam masz?"
Wiem już pięć dni nic nie napisałem ale ostatnio mama ciągle zagania mnie to pracy. Nie mam wyboru muszę się jej słuchać. 
-Lenori chodź tutaj! - zawołała nagle.
Pobiegłem tam szybko i nie uwierzyłam. Mama dała mi swój naszyjnik z kryształem! Skakałam z radości. A kiedy mój brat wrócił ze szkoły nawet go 
uściskałam. Cały dzień dziękowałam. Ale kiedy wyszłam na chwilę z norki od razu zwrócili na to uwagę. Pytali "Co tam masz?" O wogóle. Wróciłam więc to domu. Zjadłam obiad i położyłam się do łóżka.  Znaczy w sensie że się położyłam ale pisałam s nie spałam.  Zobaczyłam że mama wychodzi do lasu. Znowu zostanę z bratem. Ale nas szczęście on wiedział w swoim pokoju i mogłam spokojnie wam to napisać...

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #6

30 grudnia 1999-2000 rok


                                             "Hej a ja?"
Już długo po świętach. Było bardzo dużo sprzątania ale mama powiedziała że nie muszę w nim uczestniczyć. Bardzo się z tego faktu ucieszyłam i dokuczałam bratu. Teraz wreszcie mogłam się odgryźć. Teraz właśnie próbuje czytać co to piszę. To bez sensu. Prawda? Wiem że nie odpowiecie. Możecie tylko w myślach coś powiedzieć. Bo wiem że koedy ktoś to będzie czytał to mnie pewnie jiż nie będzoe na świecie. Ale jescze wipdę spokojne życie szczeniaka i sądzę  że niczego lepzego nie ma.  O mamą mnie teraz siła. Muszę iąć pozbierać  kolorowy pyłek. Po dzisiaj jest Nowy Rok.! Kiedy nedezła już noc wyszliśmy z norek.
-Pozbierajcie yłki - powiedziała starszy los do małych.
-Hej A ja? 
-nie potrzebujemy już Ciebie.
Zrobiło mi  się smutno ale zarz się uśmiechnęłam. Przecież tamte lisy nic nie zobaczą...

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #5

25 grudzień 1999 rok.

                                         "Święta..."
Nareszcie! Dzisiaj jest ten dzień. Wigilia. Będzie tyle radości! Dawno tak i nas nie było. Zobaczę też moje kuzynki Lottę i Erikę. Bardzo je lubiłam. Nawet kiedy trochę się chwaliły to i tak były fajne. Uśmiechnęła się na wieść że znów je zobaczę.  Mama kazała mi odejść od okna i wytłumaczył że to niegrzeczne tak siedzieć i czekać na gości. A ja przecież nie jestem niegrzeczne. Więc nie mogę tak stać. Posłusznie położyłam się na moim legowisku. Ojć mój węgielek zaraz się skończy. Zaraz wymienię go na nowego. Dobrze mam już nowy. O! Goście przyjechali. Popędziłam do drzwi otworzyć kuzynkom. Przez paręnaście minut w przedpokoju odbywały się obściskiwania i inne podobne rzeczy. Spojrzałam na kuzynki ze zdziwieniem. Zawsze były o demnie wyższe teraz wydawały się śmiesznie małe. Kiedy skończyliśmy kolację mój tata zaczął wraz z mamą śpiewać kolędy. To był wspaniały dzień.

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #4

24 Grudnia 1999 rok.

                                        "Wreszcie święta!"
To tak radosny czas kiedy wszyscy się cieszą. Tak,bo to są święta Bożego Narodzenia! Jest tyle rzeczy do zrobienia. A ubieranie świątecznego drzewka jest jeszcze lepsze. A tym roku sama robiłem ozdoby  A różnych gałązek i materiałów. Sprawiało mi to przyjemność. A zwłaszcza wieść że będą jakieś małe upominki. A właśnie co tak pięknie pachnie? Aha! To cynamon. To chyba była takaa przyprawa której moja mama używa do pieczenia pierniczków. A pierniczki to były chyba takie małe ciasteczka w różnych kształtach. Uwielbiam podjadać ciasto na nie. Ale całe pierniczki też lubię. Tak samo jak i inne potrawy świąteczne. Mniam!! Mam nadzieję że to ja tym razem nędę mogła dostać największy wafelek. Tfu,przepraszam to coś miało nazwę. Aaaa. To był opłatek. Mój rozumek chyba na  prawdę jest jeszvze bardzo mały. Ale mam nadzieję że to się już niedługo zmieni. Jutro znowu coś napiszę. Kiedy będą już święta...

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #3

16 grudzień 1999 rok
 
                                           "Tak... czy nie..."
Po wczorajszej zabawie na śniegu został mi katar. Lekarz ciągle nie przychodził ale nie to mnie teraz m martwiło. Dorośli ciągle o czymś rozmawiali. Ale kiedy pytałam o czym rozmawiają mówią tylko że to nic ważnego. Raz alfa nawet mnie skrzyczała za to pytanie ale zapłaciła za to kilkunastoma ugryzieniami. Potem siedziała cicho.
- Mamo? O co chodzi? - zapytałam kiedy wrócili.
-To nic ważnego... tylko obawiamy się że ... że nie wystarczy pożywienia na zimę. - zobaczyłam łzy w oczach mamy.
Zybko położyłam się obok niej i przytuliła ją.
- Kalani... nie martw się. - powiedział tato.
Mama na niego spojrzała. Jej błękitna oczy przepełniały łzy.  Te same które widziałam podczas śmierci któregoś członka stada,te dane które widzę na co dzień kiedy mama myśli o braku pożywienia...
Na samą myśl robi mi się przykro. 
-Silette nas wspomorze. - powiedziała mama.
-A kto to jest? - zapytałam.
-To pewna bogini w którą wierzymy. Przywołuje gwiazdy. Raz do roku może zwołać deszcz gwiazd który może uratować biedne rodziny. Jest lisem srebrnym. Tak jak my. Ma błękitne oczy i wielkie serce.-wytłumaczono mi.

Od Silette - Kartki z Lisiego pamiętnika #2

15 Grudzień.1999rok


                                "Zima w stadzie"
Dzisiaj pada śnieg. Jest okropnie zimno. Ja teraz przytulam się do mamy ale nadal czuję chłód bijący z zewnątrz . Sople lodu już zwisają z wejścia do norki. Śnieg sięga mojemu tacie już do szyi. I nadal pada śnieg . To będzie na prawdę sroga zima. Słuszałam jak dorośli mówili o braku pożywienia. Już od paru minut trzymam w pyszczku kawałek węgielka i piszę. Wiem pewnie czytelnika zaraz znudzi moje życie ale mam jednak nadzieję że nie. No co ja gadam?! Jejku jakie te szczeniaki mają małe rozumki. Nawet nie miałem pojęcia. A i sądzę usiąść bo trochę tych moich przygód chyba będzie. Eee! No i nie mogę! Nawet nie wiem kto będzie to czytał. Ale dobra jak zaczęłam to skończę. Więc nadal piszę i piszę a mama upomina mnie że muszę coś zjeść. Tak więc muszę. Kiedy tylko zjem to wracam.  Dobra już mogę dalej opowiadać wam o moich przygodach tak więc po prosiłam mamę żeby pozwoliła mi wyjść na dwór. 
-Tylko załóż szalik. - upomniała mnie mama.
Kiedy wreszcie wyszłam śnieg nadal padał. A już był i wiele wyższy niż ja. Ale dobrze muszę przerwać pisać bo idę się bawić...

piątek, 16 czerwca 2017

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #1

Biegłam przez puszczę bez celu. Mogłam teraz iść na zwiady i tak planowałam zrobić. Ale mi mojemu zdziwieniu niczego nie było. Ani Mazikeena,ani żadnej ale to żadniutkiej zwierzyny. Nawet ptaki nie śpiewały. Rozejrzałam się. Nic,nic i jeszcze niewiadomo ile razy nic. Tylko drzewa,drzewa,drzewa. No to już jest nudne. Żadnych gór ani nic tylko drzewa! Przewróciła oczami. Miałam już tego dość. Nawet bardzo dość. Wróciłam do nory,albo pod norkę bo coś przed nią leżało. Coś rozmiaru małej książki. Na okładce było napisane "Pamiętnik lisicy Lenori". Kiedy otworzyłam pamiętnik na stronie był napisany list.
                              Droga Silette!
Jak pewnie wiesz rodzice i większość stada nie żyje. Kiedy porządkowałam norkę znalazłam tę starą pamiątkę po naszej matce. Tak naszą matką była Lenori. Ona pisała ten pamiętnik  i mi go ofiarowała ale... postanowiłam że u Ciebie będzie on bezpieczniejszy. Nasze stado ścigają wilki. Nienawidzą lisów. Chcą nas zabić. Ale ja wierzę że nie dadzą rady mnie pokonać. Chcę aby ta kto rzecz była przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ty na pewno wiedziesz spokojne życie w stadzie "Szlakiem Rudych Łap". Pamiętaj. Zawsze wierz w siebie i się nie poddawaj. Ja wierzę że jezcze kiedyś się spotkamy. Choćbym cię odwiedziła już jako duch.
                                                    ~Twoja kochająca                                                                   siostra - Kalista.


Serię piszę sama i proszę o nieodpisywanie.

Od Silette do Rity

Spokojnie szłam przez puszczę i zobaczyłam Ritę.
- Witaj. - powiedziała spokojnie.
-Cześć. - powiedziałam.
-Przespacerujemy się razem? - zapytała mnie.
Kiwnęłam głową i szłyśmy dalej razem. Zmierzałyśmy w kierunku rzecznej jaskini. Jakoś nie chciało mi się szczególnie dać się porwać rzece tylko dlatego że chciałabym tam posiedzieć. Spojrzałam na Ritę. W którejś chwili ziemia pod moją towarzyszką się zatrzęsła i spadła do jakiegoś tunelu. Natychmiast wskoczyłam za nią.  Dziwnie się tak jechało. Ale jednak było fajnie. Kiedy zjazd się skończył zobaczyłam grotę.
- Są o Pani. - powiedział jakiś samiec.
Dopiero po chwili zorientowałem się że był to Paloo.
-Świetnie. -powiedziała najprawdopodobniej Sun.
Szybko się ukłoniłam A po chwili Rita zrobiła to samo.  Sun lekko się uśmiechnęła chcąc wyrazić minę szacunku i zadowolenia.
Rita?

Od Silette C.D Opowiadania Floxii

Natychmiast wyplułam grzyb. Smak był na prawdę dobry ale lepiej nie ryzykować. Obejrzałam się na Floxię. Samica stała jak zachipnotyzowana,po chwili upadła na ziemię. Szybko wzięłam ją za kark i zaczęłam biec w stronę Znachora.  Nie było to łatwe ale nie miałam wyboru. Po chwili widziałam już jego norę.
***
- No tak. To był niezwykle trujący grzyb. Ale nie mam leku na to,będziesz musiała odszukać składniki. - powiedział zmartwiony Znachor. - A najgorsze że większość lisów właśnie go próbuje bo ma cudowny smak.
-Będzie się rozbudzała ale słabo,jdnak chodzenie będzie umiała.-powiedział jeszcze lis. - Potrzebuję Kwiatu Gardenii, szafiry, kryształy górskie.
-Aha.
Szybko wzięłam małą torbę i spakowałam do niej parę rzeczy. Na koniec znowu wzięłam Floxię za kark szłam do miejsc w których te rzeczy znajdę. Kwiat musiał rosnąć w jaskini kwiatów. Tam więc się udam. Powoli zaczęło się ściemniać. Byłam już całkiem daleko od domu. A tak właściwie - byłyśmy. Znalazłam opuszczoną norę wilka która przypomniała mi o stadzie. Położyłam lisicę i usiadłam naprzeciwko jej.
***
Kiedy było rano Floxia była już odrobinę przypomnę. Na tyle przynajmniej żeby mogła iść dalej. Kiedy wyszłyśmy okazało się że jaskinia jest parę kroków dalej.
Flox? Zostaw mi najlepszą część! xD

Od Silette do Lorianny

Kiedy ja ostatnio mogłam tak sama pospacerować? Jak to było dawno! Leniwie przymrużyłam oczy i zaczęłam skakać po skałach nad rzeką. W pewnej chwili poczułam uderzenie w głowę. Potknęłam się o wystający kamień. Wpadłam do rzeki. Próbowałam się wynurzyć albo się czegoś złapać ale to na nic. Z przerażeniem otworzyłam oczy. Nagle zauważyłam , że ktoś wyciąga do mnie łapę. Jak najszybciej ją złapałam i wynurzyłam się z wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać i leżała nieruchomo na ziemi. Kiedy otworzyłam oczy zauważyłam rudą lisicę.
-Witaj Sil . - usłyszałam głos lisicy.
-Witaj...? - odpowiedziałam pytająco.
Dopiero po chwili zauważyłam , że nade mną stoi Lorianna.
-Fajnie się pływało? - zapytała ze śmiechem.
-No... tam na dnie widziałam różne fajne różności.- odpowiedziałam.
Tak w sumie to traktuję Loriannę tak jak inne lisy. Niezbyt ufnie ale jednak.
-A może byśmy tak pochodziły po dnie?- zapytała.
Kiwnęłam głową i pobiegłyśmy po eliksiry. Lisica wypiła swój i wskoczyła do wody co ja powtórzyłam. Na początek Lorianna ciągle wypływała na powierzchnię ale wytłumaczyłam jej jak to robić. Po chwili spacerowałyśmy po dnie. Normalnie przy tym rozmawiałyśmy. Eliksir miał działać jeszcze przez pół godziny. Znalazłam jakiś otwór skalny. Zawołałam Loriannę i zaczęłyśmy wchodzić przez otwór. Po chwili samica się poślizgnęła i runęłyśmy w dół wraz z wodospadem. Kaskada wody tryskała ze wszystkich stron.
- No proszę. Mój wodospad! - zawołała.
-Twój? - zdziwiła się lisica.
- Tak. Zdobyłam te tereny podczas walki.
Lorianna?

Od Silviery C.D Opowiadania Leviego.


   - Czemu nie? - odpowiedziałam z uśmiechem.
Wzięłam pędzel i zanurzyłam go w atramencie. Zaczęłam starannie przerysowywać przedmiot. Nie było to łatwe, ale w końcu skończyłam.
  - Gotowe! - wykrzyknęłam i pokazałam kartkę.
  - Łał! Piękne... - powiedział Levi.
  - To tylko początek, rysowałam i malowałam trudniejsze rzeczy. - odpowiedziałam.
- Pójdziemy na spacer? - zapytał Samiec.
Z chęcią zaakceptowałam tę propozycję. Sama miałam to zaproponować. Wyszliśmy z mojej norki i zaczęliśmy iść na jakąś górkę. Ufałam Leviemu i postanowiłam iść po prostu za nim. Prowadził mnie przez ciemny las, są to nasze tereny. Lis  nie przestawał iść. W pewnej chwili się zatrzymałam. Levi też.
  - Gdzie idziemy? - zapytałam.
  - Dowiesz się . - odpowiedział tajemniczo.
Widziałam tylko naszą rzekę.
  - A czy teraz mi powiesz? - zaśmiałam się.
  - Nie, kiedy dojdziemy to owszem .- parsknął Levi.
Zauważyłam wielkie stare drzewo na ,które mieliśmy się wdrapać. Levi zwinnie wdrapał się na drzewo. Ja byłam tuż za nim. Widać było z tego miejsca całą okolicę.
  - Pięknie tu jest! - wykrzyknęłam.
  - Prawda? - odpowiedział Levi.
Rozejrzałam się, zauważyłam spacerujących Ritę i Dreamcathera. Nabirie skakał na nich i jednocześnie się potykał. Zaśmiałam się ,a Levi popatrzył pytająco na mnie.
Levi?

czwartek, 15 czerwca 2017

Od Miry C.D Opowiadania Nabirie

Rozejrzałam się. Z pnia było bardzo dużo widać. Zauważyłem też czarnego lisa , który właśnie do nas podchodził.
-Witaj. - powiedziałam wesoło.
- Mira... może powinnyśmy... - zaczął Nabirie ale ja go jednak nie słuchałam.
Zeskoczyłam z pnia i podbiegłem do lisa który czmychnął gdzie indziej. Wreszcie sobie odpuściłam. Wskoczyłam na pień i popatrzyłam na samczyka który się we mnie wpatrywał.
- No co? - zapytałam zdziwiona.
Lisek otrząsnął się i uśmiechnął się promiennie. Czułam że zostaliśmy przyjaciółmi.  Ale takimi na zawsze.
-Muszę juź iść . - powiedziałam i pobiegłam do norki gdzie mama czekała już z kolacją.
Razem z Klemensem piliśmy ciepłe mleko i przy tym mama rozmawiała o czymś z tatą. Po chwili wszyscy leżeliśmy już na legowisku.
***
Następnego dnia znowu spotkałem Nabirie na naszym pniu.
Nabirie?

środa, 14 czerwca 2017

Od Nelly

Każdy ma przed sobą różne zadania, jedne łatwe, a inne trudne. Przede mną czekało całe życie, polegające na pokonywaniu różnych przeszkód i rozwiązywaniu problemów. Oczywiście dopóki moje życie ogranicza się do legowiska, nie muszę się martwić żadnymi poważnymi kłopotami.
Ciekawa jestem jak wygląda ten sławny szeroki świat... Ach ta niecierpliwość! Moja wyobraźnia ledwo co sięga za skraj łóżka, a myśl, że istnieje coś dalej...
Aż cicho pisnęłam z zachwytu, podczas próby wyobrażenia sobie tych wszystkich rzeczy które są poza ciepłą norką. Z opowieści rodziców wiem, że jest tam pełno kolorowych ( chciałabym już otworzyć oczy, by zobaczyć słynne kolory!) motyli, kwiatów, ptaków... Kiedyś będę mogła to wszystko zobaczyć, ale na razie muszę się skupić na pokonywaniu pierwszych przeszkód które będą mi zagradzały drogę...
W pewnym momencie do mych uszu dotarł jakiś niewyraźny dźwięk, była tylko jedna możliwość - oto tata lub mama skrada się cicho by nas nie obudzić, nie wiedząc, że ich słyszymy.
Pisnęłam by dać im do zrozumienia, że nie śpię, więc spokojnie mogą dreptać wokół legowiska.
 - Ciii... Bo obudzisz rodzeństwo!... - usłyszałam cichy głos, który jak wiem, należał do mamusi. Miałam zamiar coś mruknąć, ale zmęczenie dało górę - mimo iż nie dałam zgody na to by zasnąć, zrobiłam to i zapadłam w słodki sen, w którym pojawiały się dziwy świata poza legowiskiem.

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

Przejechałem wzrokiem po trzech puchatych, mokrych kulkach. Nie, przejechałem to zbyt zbagatelizowane wyrażenie - otoczyłem je wszystkie ojcowskim, pełnym miłości i troski spojrzeniem. Lori, która także leżała przede mną dokładnie wylizywała nasze pierwsze szczenię - właściwie nawet trudno było odróżnić, które to które! W pewnej chwili żachnąłem się, o czym ja myślę w takiej chwili? A jeśli jedno z nich nie będzie mogło oddychać, coś pójdzie nie tak?! Muszę pomóc partnerce! Ułożyłem się koło niej właśnie w takim celu i ostrożnie wziąłem jedną z kuleczek. Powoli zacząłem naśladować ruchy Lori, ona chyba miała taki odruch w naturze. Nie było łatwo, ale się udało - po długiej chwili szczeniak był zupełnie czysty. Lisica zajęła się już kolejnym, a ja przeniosłem pozostałe dwa na łóżko - było na tyle duże, by pomieścić nas wszystkich. Przykryłem je skrawkiem kołdry, żona umieściła tam jeszcze trzecie. Szczenięta od razu zmorzył sen, a potem nasze spojrzenia się spotkały. W jej kryło się wielkie zmęczenie, ale równie duża radość. Mnie też przepełniało szczęście, ale należało wspomnieć, że był środek nocy.
- Może też się jeszcze prześpimy? - zapytałem. Wysłała mi spojrzenie "z ust mi to wyjąłeś". Ułożyliśmy się na legowisku, wtuleni w siebie odpłynęliśmy do krainy Morfeusza.

Jakie to krótkie... lepsze niż nic xD Lori?

Od Ashley

Czy ten, kto stworzył lisy, musiał się uprzeć, żeby ich młode przez pierwsze dni bezczynnie leżały? Ta czynność wypełnia tak negatywną nudą, że ja, jeszcze na dodatek ciekawa lisiczka nie mogę wprost wytrzymać. Ciągle tylko jeść, spać, jeść, spać... Kiedy chciałoby otworzyć oczy, powiedzieć pierwsze słowo i iść w świat! Są jednak ciekawsze momenty - wtedy, jak przychodzi mama lub tata i opowiadają bajki. Albo chociaż coś szepczą. Co prawda nigdy ich nie widziałam, ale czuję, że to właśnie moi rodzice. Pierwsze, co pamiętam oprócz spania i jedzenia to to, gdy tata przyszedł i szepnął do nas, to znaczy do mnie i mojego rodzeństwa:
- Chcecie, żebym wam opowiedział bajkę?
Nie mogłam nic powiedzieć, jeszcze nie umiałam - ale bardzo chciałam, żeby mój proszący pisk uznał za tak. Moja siostra i brat dołączyli się, więc tatuś zaczął mówić.
- Pewnego razu był sobie jeden, samotny lisek. Cały czas błądził po lesie, nie mógł znaleźć innego lisa .Kiedy tak sobie szedł, przed jego oczami przeleciał bardzo szybko kolorowy, piękny motyl - to takie stworzenie, które lata na skrzydełkach. Lisy nie jedzą motyli, wiecie? Ale ten lis pobiegł za motylem, i biegł bardzo długo, był bardzo wyczerpany, ale nie przestawał. To nie miało sensu, ale opłacało się - po kilku godzinach wpadł w jakąś lisicę. A wiecie, kto to był?
Zamruczałam, bardzo chciałam poznać odpowiedź.
- To był wasz tata, i tak poznał waszą mamę! - oznajmił - Ale teraz powinnyście spać. Możliwe, że jak się obudzicie, to otworzycie już oczka.
Gdyby tego nie powiedział, piskiem domagałabym się więcej, ale ufałam mu ponad wszystko i postanowiłam natychmiast zasnąć. Już nie mogłam się doczekać! Poczułam, jak ktoś mnie przytula i całuje w główkę, i to koniec mojego pierwszego wspomnienia - natychmiast zasnęłam.

wtorek, 13 czerwca 2017

Lori urodziła!

Lori i Brooke zostają rodzicami - od dzisiaj na głowie będą mieć trójkę szczeniąt.

Rasa:  "Rudy ojciec, rudy dziadek,
Rudy ogon - to mój spadek,
A ja jestem rudy lis.
                     Ruszaj stąd, bo będę gryzł." ~ Jan Brzechwa
Imię: Każdy z nas pewnie skądś je kojarzy, a przynajmniej powinien. Poznajcie Nelly!
Tylko pamiętajcie: mówienie na nią Nel nie przysporzy wam jej sympatii, ponieważ z pewnych niewiadomych powodów młoda jak tylko je usłyszy to dostaje dreszczy, ale jak się już uprzesz 
i uznasz, że chcesz mówić na nią krócej to ksywka Joy jest do dyspozycji.
Płeć: Delikatna, niepodważalna samiczka!
Wiek: To jedenastoletnia staruszka! Nie, no szczerze to dopiero co się urodziła...
Umiejętności: Takie małe coś, a już ma coś umieć? Nelly na razie nie odznacza się jakąś siłą 
czy szybkością, czy co tam jeszcze jest. Po prostu, może za jakiś czas odkryje w sobie smykałkę 
do czegoś?
Pozycja: Przed Nelly stoi odpowiedzialne zadanie, ponieważ na razie jest młodą betą. 
Czemu akurat ona? W sumie to nie wiadomo, może rodzice zauważyli w niej potencjał?
Terminarz: Nelly jest zbyt delikatna by zająć się rzemiosłem wojennym, ale jednocześnie sądzi, 
że chciałaby się zająć czymś pożyteczniejszym niż sztuka, więc jej celem będzie zostanie 
opiekunką chorych.
Głos: W sumie to jeszcze nie da się go opisać, w końcu to jeszcze szczenię, prawda? Na razie możemy jedynie spróbować to przewidzieć: prawdopodobnie będzie on trochu melodyjny z odrobiną ironii, co odziedziczyła po ojcu, ale jednocześnie usłyszymy w nim nutkę głosu matki.
Charakter: Jej charakter jest dosyć skomplikowany, a do tego dopiero co się rozwija, więc istnieje możliwość, że się jeszcze zmieni, ale na razie gdyby się streścić można by go określić jednym słowem, a mianowicie: lady, czyli dama która umie sobie poradzić w każdej sytuacji. Może trzeba ją przenosić przez kałużę, ale w razie czego przepłynie jezioro ( Nelly jest na to zbyt młoda, ale gdyby liczył się duch, to by bez przeszkód przemierzyła Pacyfik).
Wbrew pozorom Nelly wcale nie należy do tych delikatnych lisic których nie można dotknąć by nie wybuchnęły głośnym płaczem, o co to nie! Młoda rządzi własnymi zasadami, własną netykietą której ( o dziwo jak na szczeniaka!) przestrzega. Oczywiście w jej regułach 'nie pisze' nic o nieokazywaniu uczuć, lecz jedynie o powstrzymywaniu się przed ich zbytnim 'rozdawaniem'. 
Cechy fizyczne: Nelly nie jest zbytnio umięśniona, ale określanie jej jako chucherka które nie ma 
w sobie oni grama mięśni czy choćby tłuszczyku ( którego ślady są znikome), jest przesadą.
Jej futerko jest dosyć przyjemne w dotyku, możemy zobaczyć na nim jaśniejsze przebarwienia.
Rodzina: Trochę ich jest, ale skoro trzeba...
- Mama: Lorianna {relacje są między nimi są pozytywne, cóż w końcu to matka i córka},
- Tata: Brooke {to właśnie od niego Nelly czerpie savoir-vivre},
- Siostra: Ashley {siostry jak to siostry trudno coś tu dodać},
- Brat: Valour {hmm... relacja jak... brat z siostrą},
- Wujkowie i ciocie {z obu stron rodziny, nigdy ich nie poznała}: Marine, Wario, Emma, Staria, Albin, Jasper < tu nie chodzi o jednego z bogów>, Windnir, Olive Oil, Atka, Szanta,
 - Babcie {też z obu stron rodziny, nigdy się nie widziały} Rozaila, Mellia,
- Dziadkowie {jak wyżej tylko odmień} (imię nieznane), Amante.
Zauroczenie: Może kiedyś, podczas jakiegoś ciepłego wieczoru zobaczy tego jedynego, 
ale nie śpieszy jej się. Jej serduszko jest na razie zbyt delikatne by wytrzymać jakiekolwiek 
zranienia miłosne.
Historia: Ano urodziła się i żyje, może za niedługo coś tu będzie?
Ciekawostki: -
Sterujący: patrz Lori

Rasa: Tutaj raczej nie powinno być wątpliwości - czysty lis rudy. Co prawda szatę ma troszkę rozjaśnioną, jednak w żadnym wypadku nie wskazuje to na inną kategorię.
Imię: Nadał je ojciec, Ashley. Jej osobiście strasznie się podoba, dlatego bez wyrzutów możesz tak na nią mówić. Rodzina skraca ją do Aszka, dla przyjaciół zarezerwowany jest także termin Ash.
Płeć: To oczywista, niepodważalna samiczka.
Wiek: Przed chwilą pierwszy raz obdarzyła świat swoim spojrzeniem.
Umiejętności: Ciężko to teraz stwierdzić, ale przewidują, że będzie silnym i niezwykle sprytnym jak na samiczkę lisem. Pewnie z czasem znajdzie sobie jakieś hobby, w obecnej chwili nie ma o tym jednak mowy.
Pozycja: Aszka jest szczęśliwym szczenięciem bet.
 Terminarz: Jako waleczna samiczka zdecydowała się zostać rekrutem.
Głos: Lekko piskliwy, dziewczęcy, czasami nawet histeryczny - zresztą jak każdy szczeniak.
Charakter: To samica pałająca energią. Nie raz, nie dwa razy coś spsoci, czasami nawet umyślnie - po to, żeby być w centrum uwagi, co tak bardzo lubi. Jest niezłą kłamczuszką, jak będzie chciała, to z pewnością tak się wykręci. Odziedziczyła po ojcu mądrość, ale wykorzystuje ją bardziej w kierunku chytrości - nie w głowie jej siedzieć grzecznie i uczyć się. Ash jest bardzo ciekawa świata, uwielbia odkrywać nowe tereny, nie boi się sięgać dalej. Śmiała, nie za bardzo obchodzą ją słowa innych. Nie zawsze jest miła, a już szczególnie nie wtedy, kiedy nie ma wzajemności. Umie jednak taka być,        a i owszem. Potrafi wykorzystać swój urok - zgrywa aniołka przy gościach, dzięki czemu ci nie mają zielonego pojęcia o jej prawdziwym temperamencie. Człapie własną ścieżką i trudno o to, żeby z niej zboczyła.
Cechy fizyczne: Jest po uszy jasno-ruda, jak wiadomo, będzie ciemnieć z wiekiem. Oprócz tego ma mocno zaakcentowane, czarne 'skarpetki' na łapkach. Aszka jest posiadaczką hipnotyzujących, maślano-brązowych oczu, trochę ciemniejszych, niż w przypadku taty. Oprócz tego to szczupła i drobna lisica, jednak niewątpliwe jest, że to nie po tym należy oceniać charakter - nawet nie domyślacie się, ile energii drzemie w tym ciałku!
Rodzina:
Brooke - ojciec, jako, że to córeczka tatusia ma z nim szczególnie dobry kontakt,
Lorianna - matka, jak każde dziecko kocha ją nad wszystko, choć nie zawsze słucha,
Nelly, Valour - rodzeństwo, pierwsi towarzysze zabaw,
Wujkowie i ciocie - Marine, Wario, Emma, Staria, Albin, Jasper, Windnir, Olive Oil, Atka, Szanta - na oczy ich nie widziała,
 Babcie - Rozaila, Mellia - nigdy ich nie poznała,
Dziadkowie - (imię nieznane), Amante - nigdy ich nie poznała.
Zauroczenie: Czy ona wie? Jeśli ktoś polubi taką zrzędę...
Historia: Urodziła się tutaj, jej historia dopiero się zaczęła.
Inne zdjęcia: -
Ciekawostki: -
Sterujący: patrz Brooke


Rasa: Oczywiście lisek rudy, jak inaczej?
Imię: Zwie się Valour, bez skrupułów przyjmuje wszelkie skróty tego imienia, choć trzeba przyznać, że chyba nikt nie lubi zbyt pieszczotliwych wołań. Rodzicom udostępnia termin Vallie, ale tylko rodzicom - osobom, które najbardziej kocha. Posiada też drugie imię - Mezzo, i jego też możesz używać.
Płeć: Tutaj nie trzeba się nawet zastanawiać - to stuprocentowy samczyk.
Wiek: Jak na razie doczekał się kilku godzin.
Umiejętności: Czego można się spodziewać po takim maluchu? Jak na razie nie znalazł konika, co nie zaprzecza, że w przyszłości złapie daktyla.
Pozycja: Razem z rodzeństwem obejmuje rangę szczeniąt bet.
Terminarz: Wybór stanowiska dla niego odpowiedniego był dla rodziców dość trudny - bez przemocy, pomocne i spokojne... Jednak on sam od razu podjął decyzję - pragnie w przyszłości zostać opiekunem chorych.
Głos: Tak to już jest, że szczeniaki mają do siebie niezwykle podobny ton, dopiero z wiekiem wykształca się on bardziej. Głosik Vallie'go jest na razie wysoki i po trochu melodyjny, natomiast najczęściej spokojny. Jako jedyny ze swojego rodzeństwa nie odziedziczył nutki ironii.
Charakter: Valour jest nieśmiałym, ostrożnym wobec obcych liskiem, co nie oznacza, że taki jest zawsze - kiedy się do kogoś przekona, potrafi naprawdę się otworzyć, zaszaleć i przeżyć przygodę. Jest oazą spokoju - można by wyobrazić sobie sytuację, w której jest pożar, wszyscy uciekają i krzyczą, a on ze spokojem zbiera ostatnie tobołki. Mezzo lubi pomagać innym, czasami przesadnie się martwi o nieswój żywot. Nie może patrzyć na lisie, choć nie tylko swojego gatunku cierpienie - wtedy potrafi nawet przezwyciężyć wcześniej wspomnianą nieśmiałość. Nie znosi za to zmian i decyzji, nieprędko je podejmuje. Valour to błyskotliwy samczyk, jest mądry i bystry, nienawidzi pośpiechu i nakładania na jego osóbkę granic czasowych. Niestety, swe uczucia wyjawia tylko najbliższym osobom - dlatego w gronie obcych osób będzie je krył.
Wie, że prowadzić życie dobrze nie jest łatwo, dlatego ma duży szacunek i respekt dla starszych. Nie można go nazwać bojaźliwym, ale również nie odważnym - taki sobie cichy samczyk.
Cechy fizyczne: Ten jeszcze szczupły i wątły samczyk jest posiadaczem rozjaśnionej, rudej szaty. W przeciwieństwie do większości lisów tego ubarwienia ma słabo zaznaczone czarne akcenty, także w większości przypadków biały brzuszek jest nieco bardziej rudy. Wyróżniają go także świecące, ciemnobrązowe oczy, ma je po matce - Jakby umieszczono w nich wszystkie gwiazdy świata.
Rodzina: 
Brooke - ojciec, podziwia jego inteligencję i czuje z nim silną, ojcowską więź,
Lorianna - matka, jak każdą mamę kocha nad wszystko i stara się słuchać,
Nelly, Valour - rodzeństwo, pierwsi towarzysze zabaw,
Wujkowie i ciocie - Marine, Wario, Emma, Staria, Albin, Jasper, Windnir, Olive Oil, Atka, Szanta - nigdy nie poznał,
 Babcie - Rozaila, Mellia - nigdy nie poznał,
Dziadkowie - (imię nieznane), Amante - nigdy nie poznał.
Zauroczenie: Nie myślał nigdy o takich sprawach, na razie nie ma to dla niego znaczenia - wyjdzie z biegiem dni, kiedy sam będzie gotowy.
Historia: Mezzo urodził się w lisiej jamce na terenach sfory i jak na razie tylko tyle można tutaj zapisać - jego życie ciągnie się przez tylko kilka chwil.
Inne zdjęcia: 1
Ciekawostki: -
Sterujący: patrz Brooke

Od Lori - poród

Dziwnie się czułam, z jednej strony omal nie wybuchłam z radości, ale z drugiej złapała
mnie niepewność. Czy nadaję się na matkę? Zapewnię dzieciom bezpieczną przyszłość?
Trzeba pamiętać, że jedno ze szczeniąt zostanie betą...
Spojrzałam się w stronę wyjścia z norki, już niedługo Brooke powinien przynieść jakąś zdobycz, której zadaniem będzie nasycić mój apetyt który teraz niezwykle szybko wzrósł. To znaczy, momentami wzrasta, a chwilę później maleje, co spowodowane są regularnymi mdłościami które mnie nawiedzają. Ponoć to dobry omen dla ciężarnych, ale trzeba przyznać, że jest to męczące...
Mój brzuch zaokrąglał się dziwnie szybko...
~*~
Poczułam nagły ból w okolicach słabizny. Stęknęłam głośno, mając wrażenie, że jestem rozrywana na strzępy. Tuż obok siebie usłyszałam nerwowy głos Brooke'a.
 - Lori, co się dzieje?! - prawie krzyknął mi do ucha.
 - Znachor... zawołaj go! - wyszeptałam, czując, że łapie mnie skurcz, potem dotarły do mnie dźwięki jakiejś bieganiny - to mój mąż zaczął wołać lekarza, pewnie podczas tego zajęcia zbudził pół stada, ale to w tej chwili nie było ważne, najważniejszą rzeczą była czynność jakiej byłam się zmuszona poddać - rodzenie trójki szczeniąt.
Mój oddech był wyjątkowo płytki, poczułam jak ktoś wchodzi do nory.
 - Pomóż mi ją przenieść...
 - Czy to nie trochę daleko?
 - Nie, do nory medycznej, tylko na to! - Znachor musiał ze sobą przytargać jakieś inne posłanie czy coś w tym stylu. Stęknęłam kolejny raz, bo zaczęło mi się wydawać, że między półgłosem trwa jakaś kłótnia z niewiadomego powodu, błyskawicznie w momencie w którym je wychwycili swoimi uszami poczułam jak ich wzrok wbija się we mnie.
 - Spokojnie, poradzisz sobie, dobrze ci idzie... - usłyszałam głos lekarza i w tym samym momencie usłyszałam jakiś brzdęk obok siebie, chyba Brooke, się o coś potknął...
 - Auć! Ale się uderzyłem, nie uwierzycie jak boli! - jęknął samiec, a ja mimo całego bólu podniosłam głowę i posłałam z lekka karcące spojrzenie skierowane w niego, kątem oka zauważyłam Znachora który zatrzymał się w półkroku słysząc tą wypowiedź. Miałam zamiar coś dodać, ale przed oczami pojawiły mi się mroczki i bezwiednie upuściłam głowę na poduszkę...
Ból zwiększał się z każdą chwilą, był nieprzerwany, ale wiedziałam, że jest jeden sposób by
go skończyć. W pewnym momencie jak ktoś wkłada mi coś do pyska.
 - Zaciśnij zęby na tym powinno pomóc... - usłyszałam głos medyka, tak jak polecił, tak zrobiłam, ale niestety zaraz po tym usłyszałam trzask - na szczęście nie we mnie, tylko to pękła ta rzecz.
 - Brooke, przynieś jakiś patyk, byleby był gruby!
 - Gdzie ja zostawiłem jakiś środek przeciw bólowy... - mruknął do siebie Znachor, widząc ból wymalowany na moim pysku. - Harp!
Z czego co usłyszałam, do nory wbiegł znajomy ksiądz czemu ja się śmieję?! xDD .
  - Naprawdę? Przecież jeszcze przedwczoraj udzielałem wam ślubu, a już dziś rodzisz?! - przez te słowa miałam zamiar trzasnąć go w pysk, ale z wiadomych powodów tego nie zrobiłam.
Znowu jęknęłam, czując jakby coś nie tylko mnie rozrywało na strzępy, ale jeszcze przy tym
paliło żywcem.
 - Znachorze, nie mogę pomóc... - szepnął czarny lis. - Klemens krąży koło nory, a ja
zdecydowanie sądzę, że jeszcze nie czas u niego na praktykę... - zgodnie z tymi słowami wyszedł.
Na krótką chwilę zapanowała cisza, lecz ta zaraz została przerwana moim spazmem.
 - Jeszcze trochę... - usłyszałam spokojny głos lekarza.
 - Już jestem, już jestem! - niespodziewanie do pomieszczenia wpadł Brooke, ale jego zapał
szybko zgasł.
 - Mi chodziło o patyk, a nie o pień!
 - Co za różnica?! - mruknął mój mąż, odkładając jakiś pokaźny kawał drewna, a Znachor puknął się w czoło. Taki bardziej facepalm...
Westchnęłam cicho, nie da się już rodzić w spokoju!
 - Ej... - zaczęłam, mimo tego, że ból prawie mnie rozsadzał. Samce nadal się kłócili...
 - ... to się nie nadaje! ...
 - Ejj... - powtórzyłam próbę zwrócenia na siebie uwagi.
 - ... ale przecież sam mówiłeś...
Przyznam, że rzadko czuję uczucie kiedy złość zaczyna wręcz we mnie kołatać.
 - EJ! Do jasnej cholery! - krzyknęłam, a lisy odskoczyły jak oparzone.
 - Nie przy dzieciach!... - Brooke i Znachor zaczęli przekrzykiwać się w sprawie przekleństw.
~*~
 - Raz, dwa, trzy... - wszystkie. - To wy już sobie poradzicie... - usłyszałam jak Znachor wychodzi
z norki, ale przyznam, że niezbyt to mnie interesowało - oto miałam przed sobą moje szczenięta.

Brooke?

Od Leviego

 - Wynocha z mojej jaskini, brudne kupy zawszonego futra! - wrzasnąłem, rzucając pierwszą lepszą rzeczą w kierunku wylegującej się na kamieniu pary ogromnych szczurów. Bliżej niezidentyfikowany przedmiot upadł na podłogę, roztrzaskując się na setki małych kawałeczków. Następnym razem powinienem pamiętać, że ze względu na takie sytuacje lepiej jest trzymać gliniane wazy na wyższych półkach.
Małe ssaki podniosły szare łebki, wydając z siebie pełne przestrachu piski. Szybko podniosły się, podwijając nagie ogony do góry, po czym uciekły, zostawiając mnie samego. Jedynymi śladami po wizycie niechcianych intruzów zostały ślady ubłoconych łapek oraz walające się po ziemi szczątki rdzawo czerwonego naczynia.
  - Opłacało się - westchnąłem, ogonem zamiatając śmieci do wiklinowego koszyka. - Może następnym razem pomyślą, zanim ponownie wpakują się do mojej nory. Co jak co, jednak nie będę dokarmiał leniwych darmozjadów.
Sprzątanie zajęło mi dobry kwadrans. Gdy zebrałem całą wazę do prowizorycznego śmietnika, wyszedłem da dwór, aby gliniane szczątki wrzucić do wykopanego obok mojej kryjówki dołu, służącego mi jako składzik potłuczonych i zniszczonych rzeczy codziennego użytku.
Wróciwszy do jaskini, delikatnie odłożyłem własnoręcznie wyplatany kosz pod ścianę, po czym spokojnie ułożyłem się przy wejściu do mojej kryjówki. Ze zmęczeniem oparłem łeb na skrzyżowanych łapach, by po chwili zatopić się w swoich myślach, ze spokojem na sercu obserwując rosnącą wokół florę.
Zaraz po tym, gdy powieki powoli zaczęły mi ciążyć, usłyszałem głośny szelest w krzakach. Niemalże natychmiast podniosłem się do pozycji pionowej, gotowy stanąć do walki z napastnikiem.
  - Kto tam jest? - szczeknąłem z nadzieją usłyszenia znajomego głosu innego członka stada.

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Ace C.D. opowiadania Chalize

Ułożyłem się obok Chalize i dwóch małych, brudnych kulek. Zanim ona umyje jednego, drugiemu może zabraknąć powietrza.. Przecież na ogół, silne i niezależne lisice urodzą jedno, umyją i rodzą drugie, a tu od razu dwójka... Ruda przyciągnęła do siebie ciemniejszą z kulek. Nie czekając długo, najdelikatniej jak tylko potrafiłem, chwyciłem drugą, jeszcze ciepłą od krwi i przejechałem po jej grzbiecie szorstkim językiem patrząc i naśladując ruchy Chalize. Czy to czasem nie jest zbyt... dziwne? Niesmaczne? Ohydne? Idzie przywyknąć. W końcu to tylko krew, a ja pomiędzy łapami trzymam moje szczenię. Przyszłego najlepszego lekarza, najwybitniejszego naukowca, przyszłego Boga i waleczny jak lew sercu..? Kto wie? Witaj Maroon. Mój kochany synku. I.. czekaj. Czy mi się wydaje, czy Marion jest trochę.  Ekhe  jaśniejszy? Uniosłem wzrok patrząc na Horizona, ktory ewidentnie miał na sobie ciemne plamy, a następnie na Maroona. Jasnego, że o cholera.
- Znachorze?.. - zawołałem go przyglądając się czystemu już liskowi. - Czy to normalne, że jest taki jasny?
Znachor przejrzał się mu i tylko podniósł na chwilę ramiona.
- Nie jest aż tak jasny. Częściowo wdał się za Hestrą. Ciesz się, że nie całkiem, bo byłby nakrapiany.
Nie pytałem go, skąd to się, ale musiałem przyznać mu rację. Przytuliłem maleństwo do siebie i przysunąłem je do brzuszka rudej. Przyłożyłem pyszczek do brzuszka ciemniejszego Horizona. Mam dwóch synów. Będą rośli, rozwijali się, w końcu założą własne rodziny  Znachor wyszedł na zewnątrz, a ja odwrocilem się w stronę Chalize i intensywnie i czule ją pocałowałem.
- Dałaś radę. Mamy dwóch pięknych chłopców. - uśmiechnąłem się z ulgą.
Przypatrzyłem się jej. Była cała mokra i zaczynała się trześć. Na jej mordę malowało się jak nigdy przedtem zmęczenie, ale nadal była piękna jak zwykle. Widziałem, że lada chwilą zaśnie. Momentalnie poczułem na sobie chłód. Podszedłem do jednej szafek i znalazłem starą suszarkę do włosów. Nieźle. Może być. Podłączyłem ja do jakiegoś dziwnego ustrojstwa dającego prąd i przesunąłem czarny guzik. Z urządzenia zaczęło cicho lecieć cieplejsze powietrze. Przylozyłem ją do zimnej sierści lisiczki cierpliwie ja susząc.


  1. Rudzielko?:**


Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

- W końcu przyszłaś! - zawołałem zbawiennym głosem - Hmm, a śniadanko?
- Nie znalazłam nic dobrego - odrzekła lisica bez większej chęci - Dziwnie się czuję.
- Może lepiej będzie, jak pójdziesz do norki i jeszcze trochę poleżysz, a ja przyrządzę coś smacznego i wyjątkowego - stwierdziłem z troską. Lori grzecznie podreptała do norki, a ja przez chwilę dalej sterczałem w miejscu, zastanawiając się, co zdarzyło się jej na tej wyprawie. jeszcze rano była szczęśliwa... Akurat wtedy przed moimi oczyma przebiegł szarak, to wyrwało mnie z zamyślenia - jakby tu nie wykorzystać takiej okazji, gdy śniadanie samo się znajduje?
Dzielnie dzierżąc wynik łowów, o ile tak można nazwać to krótkie polowanie powróciłem do jamy. Partnerka bez entuzjazmu zajmowała skrawek łóżka.
- Coś się stało? Co robiłaś na tej wyprawie? - zapytałem. Martwiłem się jej obecnym stanem, na pewno nie mógł się wziąć znikąd.
- Nic - ucięła, a po chwili dodała - Trochę boli mnie brzuch!
- Może z głodu? Popatrz, złapałem pokaźnego szaraka. Możesz zjeść całego, ja nie jestem głodny - ofiarowałem się, kładąc przed Rudą śniadanie. Skosztowała go, ale takiej reakcji nigdy bym się nie spodziewał.
- Według mnie jest za twarde.
- Przecież... Jadłaś gorsze mięsa tysiące razy, ten akurat jest bardzo ładny!
- Wydaje mi się tak, nie smakuje mi - stwierdziła. Z jakiegoś powodu te słowa bardziej mnie zdenerwowały.
- Skoro tak, to sama sobie upoluj! - podniosłem głos i zdecydowanym krokiem wyszedłem z nory. Miałem ochotę tylko wyłożyć się na kamieniu i wygrzewać na słońcu, ale tuż przed norką umiejscowić się nie mogłem. Musiałem więc trochę dojść, co jeszcze bardziej mnie rozeźliło. Może ten związek to nie był dobry pomysł? Nie, w głębi serca czułem, że dalej kocham Lori ponad wszystko. Ale te jej zachowania zdecydowanie wytrąciły mnie z równowagi. Co się z nią stało? Dalsze moje rozmyślania musiały poczekać, ponieważ prażące słońce sprawiło niezwykłą senność.
***
Kiedy znowu otwarłem oczy, byłem pewien, że niewłaściwie się zachowałem. Nie ważne, co, i tak żywię miłość do mojej partnerki. Przeciągnąłem się i szybkim krokiem skierowałem z powrotem do naszego mieszkanka. Miałem tylko nadzieję, że lisica mi wybaczy...
Znowu siedziała na materiale, lecz tym razem jej wzrok był żywy i niespokojny. Kiedy przekroczyłem próg, natychmiast wstała z lekkim uśmiechem, ale też skruchą na twarzy.
- Przepraszam, że tak powiedziałem...  - zacząłem - Może te mięso rzeczywiście nie było w porządku?
- Nie, to ja cię przepraszam! Chciałam ci coś oznajmić... - odpowiedziała, kołując wzrokiem po uklepanej podłodze. Widać było, że jej uśmiech z każdą sekundą się rozszerzał, aż w końcu, nie mogąc wytrzymać wybuchnęła:
- Będziemy mieli szczenięta!
Prze chwilę stałem w bezruchu, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem
- Nnna... Naprawdę? - moje serce już przepełniło się niewyobrażalnym szczęściem, ale rozum wciąż porównywał fakty.
- Tak! W czasie, w którym zniknąłeś byłam u znachora i... I stwierdziłam, że boli mnie brzuch, a ten... Ten mnie zbadał i odpowiedział, że zostanę matką! Co prawda to dziwne, że objawy zaczęły się tak wcześnie, ale są niepodważalne! - tłumaczyła, z każdą chwilą szczęścia było coraz więcej.
- Na Sun, och, jak ja się cieszę! - wrzasnąłem, prawie dusząc żonę w uścisku. Po chwili radości dodałem jeszcze trochę ciszej - W takim razie to ja przepraszam, że tak nie uważałem...
- Przecież nie wiedziałeś! A zresztą co było, to będzie. Jestem okropnie głodna!
- Dla mojej księżniczki wszystko, co tylko zapragnie - szarmancko się ukłoniłem - Najdelikatniejsze mięso idealnie przyprawione, z kremową polewą i wszystkim innym, co tylko zapragnie.
Tak naprawdę radość była największa, przepełniała każdą moją część ciała, bez wyjątku. Przedwczoraj zostałem partnerem, wczoraj - mężem, a już za niedługo... Ojcem!

Lori? ♥♥♥

Ciąża!

Lori jest w ciąży z Brooke!

Matka: Lorianna
Ojciec: Brooke
Liczba szczeniąt: 3 ( 2 lisiczki i 1 lisek)
Rasa szczeniąt: lis rudy
Data narodzin: 13.06.2017
Lekarz prowadzący: Harpagon


Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Promienie słoneczne zaczęły nacierać na moje biedne zamknięte oczka, w naturalnym odruchu machnęłam łapą jakby światło było natrętnym komarem, lecz oczywiście ten gest nie przeszkodził 
w odgonieniu blasku.
 - Sun, wygrałaś, już wstaję... - mruknęłam cicho, jednocześnie przeciągając się. Mój mąż jeszcze odsypiał wczorajszą szaloną noc, a ja uśmiechnęłam się lekko. Nie miałam zamiaru go budzić, 
ale w końcu becie nie wypada późno wstawać... Do mojej pustej głowy przyszedł wielkimi krokami pewien pomysł na obudzenie mojego partnera - oblanie go zimną wodą z jeziora. 
Wyszłam spokojnie z norki i złapałam za stojące obok wiaderko, myśl o 'niespodziance' jaką zrobię Brooke motywowała mnie, więc nie powstrzymało mnie burczenie w żołądku który najwyraźniej zapomniał o wczorajszej kolacji. 
Korzystając z tego, że nikt mnie nie obserwował nabrałam trochę wody do wiadra, oczywiście ta czynność nie odbyła się bez wpadek. Po krótkiej chwili cała przemoczona złapałam rączkę prawie, że pustego 'naczynia'. Na nieszczęście właśnie w tym momencie usłyszałam jak samiec wychodzi moim śladem z legowiska, jego krok był jeszcze dosyć niepewny, ale widać było, że lis chyba domyślił się mojego planu. 
 - Witaj kochanie! - przywitałam się doskakując do Brooke'a.
 - Dobry dzionek! - poczułam jak mój mąż delikatnie opiera o mnie głowę, ale czując, że mam mokre futro błyskawicznie ją odsunął.
 - Chyba jest jakiś minus mieszkania przy jeziorze, teraz pewnie co ranek będziesz do niego wskakiwała, a potem nie ostrzegała, że jesteś mokra... - uśmiechnął się, ale widać było, że był chyba jeszcze zbyt zmęczony by wyjść z ciepłego legowiska.
 - To ja coś upoluję na śniadanie... - powiedziałam tonem który nie znosił sprzeciwu, Brooke otworzył pyszczek by zaprzeczyć, ale zanim cokolwiek dodał, zdał sobie sprawę z brzmienia 
mego głosu. Dałam długiego susa w pobliskie krzaki, próbując wywęszyć jakąś zwierzynę, ale to chyba nie było wykonalne - do moich nozdrzy dochodził jedynie słodki zapach pobliskich kwiatów. Muszę przyznać, że było w nim coś hipnotyzującego, więc mimowolnie porzuciłam zamiar zaatakowania jakiegoś niespodziewającego się niczego szaraczka na rzecz skoczenia pomiędzy wspaniałe rośliny. Jak pomyślałam tak zrobiłam, więc już po chwili tarzałam się w białych płatkach.
Musiałam stracić poczucie czasu, ponieważ w pewnym momencie w którym trzymałam jeden
z kwiatków wyjątkowo blisko swojego pyszczka, usłyszałam głos mojego już wypoczętego partnera. Poczułam się jakbym była obudzona z jakiegoś transu, co za skutkowało... przypadkowym połknięciem rośliny.

Brooke?

niedziela, 11 czerwca 2017

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

- Nie, nie, nie, jestem już wykończony! Lori, ty tłumacz te kroki, nie dam rady - spojrzałem błagalnie w stronę Lori, która dyskretnie podjadała którąś z potraw. Była już noc, ale wesele trwało w najlepsze - wszyscy świetnie się bawili, z wyjątkiem szczeniąt, które oczywiście już trochę temu poszły do łóżek. Muzyka głośno grała, jedzenia nie było brak, zewsząd słychać było głośne rozmowy.
- Spróbuj tego! - zamiast poratowania mnie żona wskazała kawałek tłustej sarny, wykwintnie przyprawionej i podanej w ten sposób, że nawet mnie pociekła ślinka. Bufet był po brzegi wypełniony podobnymi potrawami, wyglądały na równie smaczne. Tak naprawdę mój żołądek był równie pełny, ale jeszcze jeden, mały kęs nie zaszkodzi...
- Pozwólcie, że na początku zaspokoję głód - skłamałem i ulotniłem się z parkietu, na szczęście goście nie zatrzymywali.
- Racja, przepyszne! - przyznałem, próbując tego i owego. Popatrzyłem na niebo - gwiazdy lśniły tak mocno, jak w noc, w którą oświadczyłem się partnerce. Przyciągnęły całą moją uwagę, znowu zapragnąłem siedzieć i wpatrywać się w nie. Oczywiście zawsze razem z Lori.
- Wiesz co... Może uciekniemy na chwilkę z imprezy, żeby ochłonąć i złapać trochę świeżego powietrza? - zaproponowałem.
- Tak, to dobry pomysł - Ruda złapała mnie za łapę i pobiegła wąskim przesmykiem między stołami. Po chwili byliśmy na drugiej części skarpy, znowu sami. Klapnęliśmy na mokrej trawie i przyglądaliśmy się migającym ciałom niebieskim. Przybliżyłem się do żony i szepnąłem jej na ucho:
- Lisic na świecie jest tyle, co tych gwiazd, ale żadna z nich nie świeci większym blaskiem, niż ty.
Przesłała mi najszczerszy uśmiech, na co odpowiedziałem tym samym.
- Wiesz co? Wpadło mi coś na myśl...
- Mi też - przerwała Lori, posyłając kolejną, tym razem tajemniczą minę. Znowu liczyliśmy się tylko my, weselni goście mogli poczekać. To była nasza noc, szalona i najpiękniejsza noc.

Lori? Pseeplasam, że takie króciutkie, ale jest 23 w nocy (heh), i nie dałam rady cokolwiek rozciągać i opisywać - a co dopiero wchodzić w życie prywatne lisiełków... Na pewno nie chciałam nie zdążyć, więc coś wybazgrałam xD

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a +ślub

Byłam taka radosna! Aż trudno było uwierzyć, że w tej chwili ktoś na świecie może się smucić lub nie czuć tego pozytywnego nastroju którym wręcz emanowałam. W końcu dzień ślubu jest ponoć najszczęśliwszym dniem w życiu!
 - Wszystko dopięte na ostatni guzik! - uśmiechnęłam się, rzucając ciepłe spojrzenie
w stronę Brooke'a. Czułam, że ze swojej radości mogłabym wręcz latać nad kłębiastymi chmurami!
 - A jakie mamy plany na przyszłość? - zapytał się samiec równie szczęśliwy.
 - Hmm... Na razie skupmy się na tym co jest obecnie! - odpowiedziałam, wiedząc, że rozmyślanie nad przyszłością w takim momencie nie jest wskazane.
Po kilku minutach rozdzieliliśmy się, Brooke miał być już przed improwizowanym 'ołtarzem', a ja według zwyczaju powinnam dopiero podczas uroczystości tam dojść.
 - Według zwyczaju powinnam mieć na sobie - przypomniała mi się pewna zasada. - coś starego,
coś nowego, coś pożyczonego i coś niebieskiego... - ku mojemu zadowoleniu miałam na sobie wszystkie wskazane elementy. Podczas tego zajęcia, udało się mi dojść do Pelikara który zgodził się się odprowadzić do 'ołtarza'.
  - Witam szanowną damę! - ukłonił się lekko na mój widok i jakby czekając na ten moment usłyszałam dzwony, to znaczy z ludzkiego radia które posiadał jakiś członek sfory.
Ceremonia się zaczęła.
 - To idziemy! - powiedziałam do siebie. Prowizoryczne drzwi otworzyły się i do moich uszu dotarła znana melodia, charakterystyczna dla ślubu. Przeszliśmy przez próg i ruszyliśmy po zielonym dywanie z miękkiej trawy. Rozejrzałam się, goście patrzyli się na mnie uśmiechnięci, a ja poczułam jak robi się mi ciepło na sercu. Pomiędzy nieznanymi mi członkami stada przewijały się znane pyski, w pewnym momencie poczułam jak powoli opadają na mnie płatki kwiatów, pewnie tych samych które widziały jak Brooke mi się oświadcza... Pomyśleć, że jeszcze niedawno nie zdawaliśmy sobie sprawy o istnieniu przyszłej drugiej połówki! A kiedyś myślałam, że nigdy nie poczuję tej sławnej miłości na sobie...
Powoli i dostojnie podeszłam z Pelikarem w stronę podwyższenia, ten ważny moment się zbliżał... Poczułam przyjemny dreszczyk na plecach...
Brooke podszedł w stronę schodka i lekko ukłonił się, a czarny lis skinął głową z zakłopotaniem. Nabrałam powietrza i postawiłam swoje łapki w wyznaczonym miejscu, już znajdowałam się na platformie z wielkiego płaskiego głazu. Mogłam z niego dokładniej się przyjrzeć całej 'sali',
która była praktycznie cała (łącznie z gośćmi) pokryta kwiatami i ich płatkami. Wszędzie unosił się piękny zapach róży, jaśminu i kilku innych przyjemnie pachnących roślin. Uśmiechnęłam się już kolejny raz tego wspaniałego dnia i odwróciłam głowę w stronę równolegle stojącego Brooke'a.
Harp najwyraźniej pierwszy raz udzielał ślubu, więc po prostu czytał wszystko co normalnie powinno być wyrecytowane z pamięci. W sumie to nawet nie jestem pewna o co chodziło,
ponieważ wpatrywałam się w błyszczące maślane oczy mojego partnera i można powiedzieć,
że zapadłam w coś w rodzaju transu, po chwili jednak obudziły mnie słowa:
 - Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
 - Chcemy. - odpowiedzieliśmy zgodnie.
 - Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
 - Chcemy.
Odetchnęłam z ulgą, nie popełniłam na razie żadnej gafy, teraz najtrudniejsze zadanie...
 - A teraz poznajmy treść przysiąg małżeńskich! - powiedział Harp, na chwile nie patrząc do tekstu.
 - Ja Brooke, biorę ciebie Lorianno za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nigdy cię nie opuszczę aż do śmierci.
Po chwili powtórzyłam te słowa ( oczywiście zamieniając imiona) i poczułam, że już chyba nic nie powinno pójść źle. Usłyszałam jak ktoś przynosi pudełko w którym znajdowały się obróżki.
Moje serce zdecydowanie mocniej zabiło, związek małżeński wystarczyło jeszcze tylko zapieczętować.
 - Więc zgadzacie się zostać mężem i żoną? - wyczułam jak spojrzenia wszystkich obecnych wręcz świdrują nas z niecierpliwości.
 - Tak! - prawie krzyknęliśmy. Włożyłam obróżkę na szyję i posłałam piękny promienny uśmiech
w stronę mojego męża.
 - Możesz pocałować swoją żonę. - rzekł Harpagon do Brooke'a, nie musiałam długo czekać by nie poczuć jak nasze pyszczki się łączą. Po sali przebiegły gromkie wiwaty.
*
Wszyscy spojrzeli się na nas zdziwieni, cóż w końcu nikt oprócz nas nie wiedział o ścieżce śmierci
i o tańcu którego byliśmy zmuszeni się nauczyć. Jeszcze niedawno konieczność - dziś przyjemność, tak chodzi tutaj o walc... W sumie to śmiesznie było patrzeć na zdziwione miny gości,
kiedy zobaczyli jak podnosimy się na tylne łapy i przy taktach wybranej przez nas nuty zaczynamy lekko sunąć po przygotowanym specjalnie parkiecie. Po chwili zdumienie wymalowane na pyskach lisów ochłonęło i ustąpiło miejsca podziwowi, ten czy tamten zaprosił swoją partnerkę do tańca
i spróbował naśladować nasze ruchy.
Odstaw, dostaw, odstaw, dostaw. Raz, dwa, trzy. I od początku.
 - Brooke, kocham cię, wiesz? - zadałam retoryczne pytanie i spojrzałam się w oczy partnera,
w których jak w lustrze odbijała się szczera miłość.
 - Ja ciebie bardziej... - mruknął mi do ucha.
 - Nie, ja ciebie bardziej! - udałam lekko obrażoną.
 - Wiesz co to oznacza? - samiec zrobił tajemniczą minę, a przytaknęłam by mówił dalej. - Ktoś z nas jest kłamcą! - rzucił żartobliwym tonem. Zaśmiałam się cicho i przystanęłam obok bufetu, który miał iście szeroką gamę smaków: od słodkowodnej ryby, przez sarnę, do owoców leśnych i wiele więcej smakowitych kąsków które były niebem dla podniebienia. Wiedziałam, że przydałoby się posłać pozdrowienia gościom którzy postanowili przynieść swoje jedzenie na wesele. Dyskretnie zabrałam
z misy trochę soczystego mięsa szaraka i korzystając z tego, że cała uwaga skupiła się na moim partnerze który był zmuszony jakoś tłumaczyć kroki do tańca, wepchnęłam jedzenie do pyszczka,
cóż panna młoda też bywa na weselach głodna!

Brooke? <3 Pobiłam!

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori + ślub

- Lori, żyjesz?! - mój głos był pełen paniki. Stałem bowiem przed półśpiącą, rudą wybranką leżącą pod krzakiem dzikiej róży. Niby nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jeszcze wczoraj wieczorem smacznie odpoczywała w łóżku będącym częścią wyposażenia naszej skromnej norki, na dodatek dzisiaj stawała się oficjalnie moją żoną - czekał nas ślub. Nic jeszcze nie jest przygotowane!
- Jesteś! - oznajmiła wybranka, jakby nie było to oczywiste. Przy tym z miejsca zerwała się z ziemi, głośno wydychając powietrze.
- Miałaś zły sen? - zapytałem z czułością - Ale że dolunatykowałaś aż tutaj?!
- To był tylko sen, prawda? - Lori zadała kolejne retoryczne pytanie, a jej oddech powoli wracał do normy - Och, jak się cieszę, że nie było na jawie...
Przytuliła mnie mocno, jakbym był najlepszym prezentem, jaki mogła dostać w ten słoneczny poranek.
- O nie, nie, nie, to nie czas na pieszczoty - wymamrotałem z udawaną niechęcią, ale szybko odwzajemniłem uścisk.
- Dobrze, ale dzisiaj mamy ślub. Jest siódma, a właściwie to jeszcze nic nie przygotowane!
- Ech... Chodźmy do norki, tam wszystko ustalimy - powiedziała partnerka i nadal chwiejnym krokiem, jakby nie mogła uwierzyć, że dzieje się to naprawdę skierowała się do nory. Wydrążyłem ją wczoraj i choć nie świeci jeszcze idealnym blaskiem, muszę przyznać, że jestem z niej szampańsko dumny. Usiedliśmy na skraju sporego łóżka i zaczęliśmy korespondować. Udało nam się dociec, że druhną będzie Flox, przyjaciółka partnerki. Z racji, iż jej ojciec nie żyje Ruda zażyczyła sobie, żeby do ołtarza przyprowadził ją Pelikar. Ja przytaknąłem na bez zastanowienia, okazało się, że był tym samym czarnym, który podpowiedział mi w sprawach miłosnych tego samego dnia, którego powiedziała 'tak'.
Rola księdza udzielającego ślubu przypadała Harpagonowi, a sama uroczystość oraz wesele miały się odbyć na skarpie oraz błoniach, na których oświadczyłem się Lori.
- Teraz tylko ubiór i szybkie zaproszenia! - lisica była widocznie rozradowana z tego powodu - Tym pierwszym zajmę się ja, obyczaj mówi, że pan młody nie powinien ujrzeć sukni przed ślubem. A ty, zaprosisz gości?
Westchnąłem na samą myśl Rudej w kreacji na tą ceremonię, musiałaby wyglądać przecudownie. Zasady jednak trzeba przestrzegać!
- Jasne, kochanie - uśmiechnąłem się, ale kiedy zerknąłem na stos nieuzupełnionych papierów moja mina zrzedła - Czekaj, ja mam to wszystko zapisać?
- Oczywiście. Tobie też sprawię jakiś garnitur! - rzuciła prędko partnerka i natychmiastowo wybiegła z jamki. Najprawdopodobniej upatrzyła sobie jakąś lisicę, która w miarę dobrze szyje i teraz będzie męczyła ją tak długo, aż czegoś nie wymyśli na szybko. Ja natomiast zostałem sam, z kartkami. Po chwili namysłu zdecydowałem, że prościej będzie dostarczyć informacje słownie, przecież inaczej może dojść do wielu nieporozumień...
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Z lekką niepewnością wszedłem do pierwszej norki - padło na Pelikara i Silette z dziećmi. Postanowiłem, że przy okazji wspomnę o życzeniu przyszłej żony - prowadzący do ołtarza powinien przynajmniej chwilę wcześniej wiedzieć o swoim zadaniu i co najważniejsze, zgodzić się na taką rolę.
- Hmm... Dzień dobry - powitanie nie wyszło najlepiej.
- O, Brooke! Udało ci się? - Czarny puścił do mnie oczko.
- Właśnie dlatego tu przybyłem - dzisiaj bierzemy z Lori ślub i z wielką radością zapraszam was na tę uroczystość - wydukałem jak najszybciej - Przepraszam, że powiadamiam tuż przed...
- Och, serdeczne gratulacje! Jasne, że przyjdziemy! - lisica nawet nie dała mi dokończyć, wzięła się za obściskiwanie mnie ze wszystkich stron. Zacząłem powoli się wycofywać, ale przypomniałem sobie, że przecież została jeszcze jedna informacja.
- Moja wybranka zapragnęła, żebyś odprowadził ją pod ołtarz - zwróciłem się do Pelikara - Zgodzisz się?
- Oczywiście! - oznajmił uradowany. Mając czyste sumienie pożegnałem się i skierowałem do następnej jamy - tym razem Floxii.
***
Minęły dwie godziny a mi zaledwie udało się obejść wszystkie mieszkania. Zmęczony przekroczyłem próg własnego, szacując godzinę na 10 rano.
- Jak można tak długo zapraszać?! Czekam na ciebie od chyba pół godziny... Nie zdążymy na własny ślub! - stwierdziła rozeźlona, ale po chwili dodała radośniejszym tonem - Mam garnitur!
- Kogo wymęczyłaś?
- Ritę. Oto i on! - wystawiła łapkę z poskładanym, czarnym materiałem i natychmiast mi go wcisnęła. Do kompletu dostałem też białą muchę oraz polecenie, by najszybciej to włożyć. Bo strój pana młodego może zobaczyć partnerka przed ślubem, to tylko zwykły garnitur - powiedziała. Widocznie musiało być jednak coś więcej, bo jej zaangażowanie było podejrzliwie duże. Razem zauważyliśmy, że w ubraniu wyglądam przystojnie i szarmancko - nawet ja, z trudem, bo nie znoszę się chwalić. Dlatego też całą chlubę zrzuciłem na krawcową, mówiąc, że lepszego garnituru uszyć nie mogła.
- Myślę, że powinniśmy już powoli kursować na miejsce ceremonii, to już za jakieś dwie godziny... - rzekłem - Może już możesz założyć swój ubiór? - dopytałem z nadzieją.
- Hmm... Właściwie tak, ale musisz wyjść z norki! - pogoniła Lori i wypchnęła mnie za drzwi. Po chwili znowu zawołała, żebym zobaczył tą kreację.
- Ładna? - chciała się dowiedzieć. A mnie zabrakło tchu. Muszę przyznać, że moja wybranka jest piękna wszędzie i zawsze, ale teraz...
- Na Sun, jesteś najładniejszą lisicą, jaką przyszło mi ujrzeć! - zachwyciłem się - Choć nie mogę zaprzeczyć, że każdego dnia wyglądasz ślicznie, to teraz pobiłaś wszystkich, kochanie.
- Przestań się łasić, idziemy! - zarządziła, ale dalej nie mogłem oderwać oczu od jej sukienki.

Lori? ♥♥♥ Pobiłam rekord!

piątek, 9 czerwca 2017

Od Klemensa C.D opowiadania Lizzie

Dobrze, więc trzeba będzie uruchomić szare komórki...
 - Lizzie, a po czym poznałaś, że jest chory? - zapytałem się, rzucając nerwowe spojrzenia w stronę nory by w razie czego mieć czas na ucieczkę przed agresywnym lisem.
 - Miał różową pianę na pysku, krew, matowe oczy, otępiony wzrok, co zdiagnozowałam jako... 
 - Wściekliznę. - powiedzieliśmy razem, a mnie przeszedł dreszcz - Znachor u którego uczyłem się rzeczy które miały mi się przydać w stanowisku lekarza, nieraz mówił o tej chorobie.
 - Nie ugryzł cię? - próbowałem sobie przypomnieć wszystko co wiem w tym zakresie.
 - Na szczęście nie... - uśmiechnęła się blado lisiczka. - Powinniśmy odejść trochę od jego jamy...
 - Zgadzam się z tym... - odpowiedziałem i zrobiłem łapą gest by za mną poszła, znałem takie miejsce w którym będzie można spokojnie ustalać fakty. Złapałem w zęby pelerynkę i zacząłem razem 
z Lizzie truchtać we wskazaną we mnie stronę. Podczas tej czynności trwała pomiędzy nami cisza, cóż chyba zawsze tak jest kiedy trzyma się coś w pysku, więc nie powinno być do mnie żadnych pretensji. W końcu, po kilku minutach dotarliśmy do mojej już nie sekretnej kryjówki - kiedyś przechadzając się po terenach stada zobaczyłem trzy wielgachne drzewa których gałęzie się związały i połączyły tworząc mocną i pewną platformę, postanowiłem jakoś zagospodarować to miejsce, 
więc zacząłem tam przynosić prowizoryczne własnołapo zbudowane meble. A i była jeszcze pewna rzecz dzięki której jeszcze nikt nie powołany jej nie zobaczył - gęste listowie, dzięki któremu 
z zewnątrz praktycznie nie można było go zobaczyć ( oczywiście jeśli się lis dokładnie przyjrzy to ujrzy platformę, ale dorośli rzadko się zatrzymują, więc...), podczas gdy z gałęzi można było spokojnie wyglądać... Jeszcze nigdy nikomu nie zdradziłem istnienia tej kryjówki, ale wiadomo, 
że po dłuższym czasie dobrze jest kogoś do takiego miejsca zaprosić, a zwłaszcza gdy zajdzie 
taka potrzeba...
 - Już jesteśmy? - Lizzie niespokojnie machała głową, a ja uśmiechnąłem się tajemniczo i skoczyłem w stronę jednego z trzech pni budujących platformę, już od dawna to ćwiczyłem - elegancko wspiąłem się po regularnych 'szczeblach' z gałęzi i spojrzałem się w stronę lisiczki.

Lizzie? 

Od Lizzie CD opowiadania Klemensa

- Oh! - krzyknęłam zaskoczona, patrząc na... no właśnie. Nic nie widziałam, ale mogę przysiąc, że z czymś się zderzyłam. Albo z kimś. Nikogo tu jednak nie było, co wywołało we mnie spory niepokój. - Halo...?
Nagle powietrze przede mną jakby się zgniotło, a jakaś tkanina opadła na trawę, odsłaniając czarnego liska mniej więcej w moim wieku. Albo troszkę młodszego, ale nie była to duża różnica.
- Cześć. - przywitał się nieznajomy lis. Dobrze mu patrzyło z oczu, więc o nic się nie martwiłam. - Jestem Klemens, a ty? Poza tym, co robiłaś u Mazeikeena?
- Lizzie. - odpowiedziałam zaintrygowana nowym rozmówcą. Widzę go po raz pierwszy. - Stwierdziłam, że bardzo dawno u niego nie byłam i no... poszłam sprawdzić, czy jeszcze w ogóle tam mieszka. No i mieszka, i coś jest z nim nie tak... Sama nie wiem, chyba jest chory. Lepiej się do niego nie zbliżać.
- Do niego zawsze lepiej się nie zbliżać. - mruknął.
Akurat to było prawdą, Mazik był najbardziej znanym agresorem na tych okolicach. Bardzo rzadko ktoś do niego przychodził, a jeszcze rzadziej wracał. Plotki głosiły, że zabił swoich rodziców i całe rodzeństwo. Nienawidzi siebie i świata. Ehh, dziwny lis z tego Mazeikeena. Bardzo, bardzo dziwny.
- Masz rację. - przytaknęłam mu. - Trzeba powiedzieć komuś dorosłemu o jego chorobie, to może się źle skończyć. Zanim zrobi komuś krzywdę. Może trzeba powiedzieć moim rodzicom, żeby na czas choroby go wysiedlili? Co o tym myślisz?
- Oczywiście, trzeba donieść o tym alfom. Ale... - Tu dojrzałam tajemniczy uśmiech na jego pysku. - Może sami znajdziemy źródło choroby, a tym samym ją zwalczymy i zapobiegniemy dalszemu rozwojowi?
- Jestem za. - odparłam.

Klem?

Od Klemensa C.D opowiadania Lizzie

Powoli przemykałem pomiędzy drzewami, polowanie kiedy ma się na sobie Pelerynkę Niewidkę
z jednej strony nie należy do najłatwiejszych z powodu tego, że regularnie zahacza o te wszystkie gałązki, lecz z drugiej strony łapanie ptaków dzięki niej jest łatwiejsze...
Od ostatniego czasu większość chwil spędzałem ukryty przed spojrzeniami innych lisów pod tym dziwnym prezentem który dostałem, ponoć takie ma też większość szczeniaków w stadzie,
ale jeszcze nie widziałem by ktoś oprócz mnie chodził w nią ubrany... w sumie to nie ma się
co dziwić...
Nawet nie zauważyłem, że powoli zacząłem się oddalać od granicy stada, byłem zbyt zajęty tropieniem swojej ofiary by zwracać uwagę na takie drobnostki. Do moich nozdrzy właśnie doszedł zapach jakiejś pierzastej ofiary, tak... Czułem, że po prostu muszę ją upolować! Jednak w pewnym momencie usłyszałem jakiś chyba znany mi głos... Nadstawiłem uszu, jego brzmienie było dosyć spanikowane... Hmm... Może ktoś potrzebuje pomocy?
Zmieniłem kierunek biegu, porzucając jednocześnie tropionego przeze mnie ptaka, niech jeszcze sobie pożyje. W myślach próbowałem domyślić się kto i w jakie wpadł tarapaty, bo chyba nie krzyczy się tak sobie?
Nie trzymano mnie długo w niewiedzy - już po kilkudziesięciu susach moim oczom ukazała się czyjaś nora, nie musiałem się aż tak długo namyślać - po zapachu rozpoznałem, że należy do tego Mazikeena którego nasze drogi już raz się skrzyżowały. Nie miałem odwagi by tam wejść,
ale w końcu to ktoś w środku jak się mi wydawało wzywał pomoc, tyle, że wkroczenie tam porównywalne jest do wtargnięcia do paszczy lwa...
Nie bądź tchórzem! Przełknąłem ślinę i już zamierzałem wejść do nory, kiedy nagle wyleciała z niej jakaś lisiczka w moim wieku. Dosłownie jeszcze chwila, a zderzylibyśmy się! Chociaż, w sumie to nie mam za co jej winić, przecież jestem niewidzialny...

Lizzie? Coś trochu słabo wyszło, ale jest nawet znośne...

czwartek, 8 czerwca 2017

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Otworzyłam niepewnie oczy i... aż mnie zatkało.
 - To... to jest nasza nowa norka? - w sumie to było pytanie retoryczne, ale widać było, że Brooke już zamierza na nie odpowiedzieć. Nie zdążył, ponieważ rzuciłam się na niego w celu przytulenia go.
 - Ona jest piękna oraz taka przestronna... - powiedziałam obejmując wzrokiem wszystkie kąty.
 - To okaże się dopiero kiedy zaczniemy przenosić swoje rzeczy. - uśmiechnął się samiec. A ja zdałam sobie sprawę, że w swojej starej jamce mam całkiem pokaźny ekwipunek składający się
w większości z przedmiotów które pełniły jedynie funkcję ozdobną... W sumie to nie wiem, czy to wstyd czy powód do dumy? Eee... Ocenię, kiedy zobaczę reakcję Brooke'a...
 *
Lis podrapał się w głowę, widząc te wszystkie przedmioty.
 - Hmm... Musimy przenieść to wszystko? - tu wskazał na jedną wielką stertę różnobarwnych błyszczących buteleczek, czyli w skrócie wszystkich posiadanych przeze mnie eliksirów.
 - Jakby to powiedzieć... to nie wszystko... - dobrze, że futro zasłoniło rumieniec który pewnie się pojawił na moich policzkach, wcześniej nie zwracałam uwagi na te wszystkie bibeloty, po prostu
je zbierałam...
 - Co to jest? - samiec ( oczywiście wcale nie delikatnie, tylko nagłym zrywem) podniósł jakąś buteleczkę której wnętrze wyglądało na takie dziwnie zamglone...
 - To jest ten... Stan gazowy... - nakazałam mu wzrokiem by zachował trochę delikatności.
Przez dobre kilkadziesiąt minut oglądaliśmy mój arsenał najróżniejszych przedmiotów
i wyobrażaliśmy sobie sytuacje w których można by ich użyć, najbardziej spodobał się mi pomysł by kiedyś użyć Eliksiru Oddechu i pochodzić sobie po dnie jeziora...
Po kilku godzinach zaczęliśmy przenosić rzeczy do naszej nowej norki, w sumie to ciekawe jak będzie się mi układało razem z Brooke... W końcu jutro jest już dzień ślubu, mam nadzieję, że jacyś goście przyjdą... Chociaż to nie oni są najważniejsi, bo przecież cóż to by było za wesele bez lisicy
i lisa młodego?
Umieściłam jedną z Butelkowych Emocji na prowizorycznej półce, później będzie tu pewnie jakaś szafka, ale na razie to musi starczyć. Zastanawiając się jeszcze nad meblami które trzeba będzie tu umieścić to na pewno będzie musiała się tutaj znajdować jakaś zimna półka w której będziemy mogli przechowywać zapasy, bo kiedyś może się zdarzyć jakaś pora głodu podczas której jedzenia
nie będzie... Wiadomo, zawsze lepiej dmuchać na zimne. Hmm... dobrze też by było gdybyśmy zabezpieczyli się przed możliwą powodzią, tak, przez całe swoje życie nie myślałam o takich sprawach, a teraz nagle martwię się jakimiś katastrofami... Dobrze, co tam jeszcze jest? Tornado, tsunami, burza piaskowa... Trzeba będzie przygotować jakiś schron... Może wspomnę o tym
kiedyś Brooke'owi, lecz teraz trzeba się zająć sprawami niedalekiej przyszłości oraz teraźniejszości...
W formalnościach ustaliłam, że ślub odbędzie się jutro o dwunastej, więc już dziś będę musiała zacząć przygotowania, może założę na siebie jakiś wianek z kwiatów? Trochę by trwało związywanie tego wszystkiego, ale efekt jest taki piękny...
Zanim się obejrzałam wszystkie rzeczy z mojej starej norki zostały przeniesione, muszę przyznać,
że dosyć dziwnie się czułam widząc swoje stare lokum zupełnie puste... Aż wspomnienia łapią, jeszcze niedawno byłam przecież zwyczajną nową członkinią, a teraz? Betą którą już jutro czeka małżeństwo... Cieszę się, że koło losu ustawiło mnie na światło szczęścia, mam nadzieję, że zostanę tam razem ze swoim partnerem przez długi czas... bo pomyślności nigdy nie za mało, ale trzeba się cieszyć z tego co jest...
W czasie moich rozmyślań dobrotliwe promienie Słońca zsyłane przez Sun zdążyły położyć się za odległym horyzontem, powoli zbliżała się pora snu. Podniosłam lekko głowę by móc poczuć powiew chłodnego wieczornego, czy prawie już nocnego wiatru, kochałam to uczucie...
 - Brooke, senna już trochę jestem... - powiedziałam cicho, w stronę samca. - To ja już się położę...
Pocałowałam lisa "na dobranoc" i weszłam na miękkie legowisko, mój partner naprawdę się postarał przygotowując je, więc prawie błyskawicznie zasnęłam. Rzadko się to zdarza, ale tym razem pamiętałam treść snu...
Szłam spokojnie po zielonej trawie, goście obserwowali to w niemym milczeniu. "Czemu oni są tacy sztywni?" Rzuciłam niepewne spojrzenie w stronę podwyższenia na którym miał czekać mój partner... Nie było go, nie przyszedł, chociaż nie, przecież stał tu jeszcze chwilę temu! 
 "Brooke?! Gdzie jesteś?!" - krzyknęłam, a liście na drzewach zaszeleściły nie pozwalając moim słowom dotrzeć do uszu obecnych. Wbiegłam na podest, och! O Sun! 
Na kamieniu znajdowały się plamy krwi układające się w ślad łapy, wokół niej leżały blade płatki kwiatów... Ratunku! Obejrzałam się w stronę gości, lecz oni też zniknęli, a na ich miejscu pojawiły się jakieś dziwne stworzenia nie przypominające lisy lub choć coś mi znanego. Postacie wpatrywały się we mnie z dziwnym psychopatycznym uśmiechem z pysków kapała im powoli jakaś smolista posoka. Zaczęłam uciekać, ale tuż przede mną wyrosły jakieś gigantyczne ciernie...
 - Lori! Żyjesz?! - usłyszałam spanikowany głos.

Brooke?

środa, 7 czerwca 2017

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

Spokojnym krokiem szliśmy do nory alf. Byliśmy już po sytym śniadaniu, teraz trzeba było załatwić formalności. Od dzisiaj również stawałem się betą! Mimo wszystko nie cieszyłbym się mniej, gdybyśmy byli normalnymi członkami - beta jest tylko wisienką na torcie.
- Myślisz, że przyjmą cię na tą rangę? - zapytała się Lori, próbując przerwać nieprzyjemną ciszę.
- Nie mam zielonego pojęcia, kochanie - odpowiedziałem bez większego namysłu - Dla mnie nie ma to dużego znaczenia, ty jesteś o stokroć ważniejsza!
Moja wybranka posłała mi jeden ze swoich przepięknych uśmiechów. Jako, że byliśmy akurat przed wejściem do jamy, która byłą legowiskiem alf zwolniła kroku i upewniła się:
- Chali, Ace, jesteście? Mam dla was sporo wieści!
- Taak? - ruda lisica natychmiastowo ukazała się w progu. Przejechała mnie zdziwionym spojrzeniem, nawet z ciutką niechęci, ale kiedy dowiedziała się, po co przyszliśmy od razu usunęła ją z siebie.
- Bo... Bo Brooke i ja zostaliśmy parą - to mówiąc Lori przysunęła się jeszcze bliżej mnie, jakby z obawy, że coś miałoby za chwilę wybuchnąć.
- Och, naprawdę? Gratulujemy! - odparła Chalize - W takim razie chodźcie na królicze udko, trzeba z pewnością omówić kilka spraw. Ace, mamy betę!
Odetchnęliśmy z ulgą, alfa wydawała się przyjąć wieść nie ze złością, lecz z radością. Skierowaliśmy się do wnętrza i klapnęliśmy na wskazanych przez gospodyni pieńkach. Wzbudziliśmy zainteresowanie także dzieci przywódców, Lizzie, najstarsza ich córka od razu przybiegła do stołu.
- Jejku, ciocia Lori ma męża? - zapytała zaintrygowana.
- Dowiesz się za chwilę. Teraz trzeba ustalić ważne rzeczy, zmykaj - pogoniła Chalize - Hmm... Oficjalnie ogłaszam was parą bet. Rozumiem, że urządzicie sobie razem norkę? Proszę, żeby nie była zbyt oddalona od naszej.
- Oczywiście, tym zajmę się ja - na moich ustach pojawił się tajemniczy uśmieszek. W końcu niespodzianek nigdy nie za dużo!
- Dobrze. Beta jest zastępcą alfy i lisem wyższej rangi od gammy, dlatego ma kilka specjalnych przywilejów, jednak jak na razie nie ma potrzeby ich wymieniać. Jako, że dowództwo stada, czyli my nie potrzebujemy na tą chwilę zastępstwa czy pomocy, możecie iść. Coś jeszcze?
- Chcielibyśmy zapytać o jedną kwestię - moja partnerka i ja bardzo chcielibyśmy wziąć uroczysty ślub. Czy będzie to możliwe, a jeśli tak, to czy jutro to odpowiedni termin? Najzwyczajniej w świecie nie damy rady tyle czekać, cierpliwość nie pozwala.
- Zgadzam się. Jeśli zdążycie z przygotowaniami na jutro jak najbardziej! - oznajmiła. W tej chwili do pokoju wszedł Ace, widząc mnie od razu powinszował:
- Gratuluję! Ale chyba coś mnie ominęło?
- Dokładniej wszystko. Ale nie ustaliliśmy żadnej ważnej decyzji, dlatego... Idź upolować coś na śniadanie - rzekła Chali. Szybko ulotniliśmy się z nory, ale kiedy byliśmy już na świeżym powietrzu Lori powiedziała z widocznym zmartwieniem na mordce:
- Niestety, ja dalej mam pracę i chyba muszę iść.
- Nie martw się, za niedługo przygotuję kolejną niespodziankę! - pocieszyłem, i chyba zadziałało. Odprowadziłem partnerkę pod miejsce pracy, hojnie pożegnałem i znowu zagłębiłem się w las. Po terenach sfory przepływała niewielka rzeczka, tworząc kilka minut drogi od legowiska alf niewielką zatoczkę. Bajeczne miejsce, ze sporą ilością kamieni do opalania i leśną, uroczą polanką koło niego. A jak brzmi stary, lisi zwyczaj: Żeby dom był naprawdę dobrym siedliskiem, musi go stworzyć własnymi łapami głowa rodziny.
***
- Myślę, że na początek może być - mruknąłem sam do siebie, stojąc przed sporym otworem. Słońce już powoli zbliżało się ku horyzontowi, a ja przez cały czas kopałem i tworzyłem. A stworzyłem całkiem przyjemną jamkę, jednopokojową, za to dużych gabarytów. Jak na razie oprócz pustki zewsząd ją wypełniającej znajdowało się tam duże łoże zrobione ze mchu, puchu i materiału na to naciągniętego, i jeszcze płaski pieniek z kolacją. Przygotowałem królika, tylko z rozmarynem, czas nie pozwolił na więcej. Dokładniej wybrałem takie miejsce, iż frontowa dziura wychodziła na niewielki skrawek zieleni, która ustępowała po kilku krokach jeziorkowi. Widok był naprawdę cudowny, ale czy Lori się spodoba? Powinna już wychodzić z pracy, dlatego szybko udałem się do siedziby dyrektora.
- O, jak cudownie, że jesteś! - krzyknęła na mój widok.
- Zamknij oczy, gwóźdź programu jeszcze czeka - szepnąłem. Poprowadziłem ją aż pod wcześniej przygotowaną norę, starając się nie wyjawić tajemnicy, a było o to łatwo, ponieważ partnerka nalegała. Gdy byliśmy na miejscu, krzyknąłem:
- Raz, dwa, trzy... Otwórz oczy! Podoba ci się?

Lori? ♥