niedziela, 30 kwietnia 2017

Od Pelikara C.D opowiadania Silette

Stałem w bezruchu próbując opanować myśli. Żona, Sil, odwaga, Paradise, Sil, żona, honor...
 I pewnie trwałoby to jeszcze długo, lecz lisica zaczęła mówić, wybudzając mnie z 'letargu'.
 - Łał... spotkaliśmy Paradise we własnej osobie...
 - Kochanie, nic Ci nie jest? - zapytałem.
 - Chyba nie, a tobie?
 - Też. - odpowiedziałem mało kreatywnie. - Musimy się stąd wydostać...
Jednak moje słowa nie były potrzebne - Sil już wspinała się po jakiś schodach.
 - Poczekaj na mnie... - rzekłem cicho i zacząłem oglądać dokładniej lodową sale w której się znaleźliśmy. Na pierwszy rzut oka była ona zupełnie pusta ( nie licząc pięknego tronu Paradise),
lecz wydawało mi się, że widzę całą sieć regularnie ułożonych linii. Podszedłem bliżej jednej z nich
 i w jednym momencie linia jakby wypełniła się złotem.
 - Co się dzieje? -usłyszałem niepewny głos Sil.
 -  Nie mam najbledszego pojęcia... - odpowiedziałem. Przede mną 'pojawiły się' jakieś drzwi...
Może to dzięki odwadze danej mi od Bogini, a może z powodu mojej głupoty. Szturchnąłem je lekko i...
*
Otworzyłem oczy. Czy to była wizja? W sumie to nie pamiętałem dokładnie tego co zobaczyłem... jedyną rzeczą jaką wspominałem był miecz i kapiące po nim łzy...
 - Milo, żyjesz? Na chwilę jakby odpłynąłeś... - Sil podeszła do mnie spokojnym krokiem.
 - Nic się nie stało. - uśmiechnąłem się blado, miecz pewnie po prostu symbolizował Paradise.
Wróciłem razem z małżonką do jej nory.
 - Kochanie, a może wprowadzisz się do mnie? Tak by nie było, że nie mieszkamy razem. - zaczęła pogodnie lisica.
 - Jak najbardziej, to... zamieszkamy u Ciebie? W sumie to ostatnio więcej czasu przebywam w twojej norce. - rzekłem.

Sil?

Od Lizzie CD opowiadania Lindera

- Czemu nie? - uśmiechnęłam się do samczyka.
Właściwie to nie miałam okazji do spaceru z kimś od bardzo, bardzo dawna. Nic dziwnego, że z radością przystałam na propozycję Lindera. Lis odpowiedział mi promiennym uśmiechem, a następnie rozejrzał się po terenach. Widać było, że jest głęboko zamyślony.
- Nie znasz tych terenów, prawda? - zapytałam. No tak.. przecież on dopiero dołączył! Niby jak miał znać te tereny?
- Nie. - przyznał, po czym odwrócił spojrzenie w moją stronę.
- To może cię oprowadzę? - zaproponowałam.
Nie wiem czemu, ale lubię oprowadzać nowe lisy po naszych terenach, po prostu to uwielbiam! Nie wiem czemu, ale jestem bardzo związana z tymi terenami. Są przecież przepiękne.. i do tego nasze. Nasze i niczyje inne.

Linder?

Od Lindera

Kiedy wstałem ze skały powoli poszedłem na kolejne tereny.
-Rzeka...-powiedziałem.
Podbiegłem tam najszybciej jak mogłem ale byłem osłabiony. Napiłem się i dostrzegłem drugie odbicie w wodzie. Stał obok mnie lis rudy...
-Chyba nie jesteś ze stada.-zapytała,dostrzegłem że to mała lisiczka.
-Ymm... Nie.-powiedziałem w obawie że ucieknie.
-Ale mogę dołączyć do stada.-powiedziałem szybko.
-Chodź za mną.-powiedziała i pobiegła do lasu.
Pobiegłem za nią nie chcąc jej zgubić.Dobiegliśmy do nory wilka.
-Mamo!Zobacz kogo przyprowadziłam!Dołącza do stada.-powiedziała jednym tchem.
Lisica która wyszła uśmiechnęła się do mnie promiennie.Powiedziała parę słów do małej lisiczki i mała ma mnie oprowadzić.
-Jestem Lizzie.-przedstawiła się.
-A ja Linder.powiedziałem podejrzewając że się zaśmieje.
Ale Lizzie tylko się uśmiechnęła. Pokazała mi wszystko.
-Spacer?-zapytałem.
Lizzie?:3

Nowe szczenię!

Powitajmy nowego lisa na naszych terenach, miłego Lindera!

Przewodnik Szlaku - kwiecień

Kwietniowe wydarzenia;

Lisy napisały już bardzo dużo opowiadań! Bardzo się cieszymy gdyż były trudne początki.
Życzymy im dużo przygód!
Liczba postów na blogu - 640
Dojścia:
 - Światowid.
Odejścia:
 - Alin. 
 Śmierci:
Nikt.

Minione konkursy/eventy: 
 - "Dzień Pokoju";
 - "Wielkanoc".
Właśnie zakończyły się dwa konkursy.
Lisy miały różne pomysły.
Jeden można już rozstrzygnąć:
 - "Opis - Reklama bloga";
 A drugi czeka na prace:
- "Herb Stada".  
Nowe pary:
 - Długo oczekiwany czas wreszcie nadszedł! 
Silette i Pelikar  wreszcie zostają parą, 
niech będą żyli w zgodzie i dobroci.
 Nowe potomstwo:
 Brak.

Nowości związane ze stanowiskiem:
 - R. awansuje na stanowisko Dowódcy Wojsk;
 - Lorianna awansuje na stanowisko Dyrektorki.

Trwające propozycje wymian:
Silette | Czerwone wino | 40zm
Silette | 2x Butelkowana Emocja | 59zm
Rita | Jabłko Paloo | 15zm

Co nas czeka?

Nadchodzące nowości:
 - Event "Challenge".
Zbliża się Dzień Miłości! Lisy przygotujcie się na to dobrze, wybierzcie lisa i wymieńcie się uczuciami.
" W tym szczególnym dniu lisy mają okazję podarować sobie upominki, wspólnie i miło spędzić czas, wymienić się własnymi uczuciami. Patronką owego święta jest bogini Shu, która tego dnia budzi się, aby móc świętować Dzień Miłości wraz z członkami stada."
O Przewodniku Szlaku:
Od dnia dzisiejszego rozpoczyna się nowy 'dodatek' bloga,
który będzie się pojawiał ostatniego dnia miesiąca ( przepraszamy za możliwe opóźnienia).
Masz jakiś pomysł? Chcesz zostać redaktorem/redaktorką?
Napisz do nas: https://www.howrse.pl/joueur/fiche/?id=5283766 
( doggi: http://www.doggi-game.pl/players/view/187450 )

Uwaga: poczta jest do Lorianny, lecz wszystkie pomysły będą skontaktowane z Silette:
https://www.howrse.pl/joueur/fiche/?id=3474784
~ Lori & Sil
                                                   

Lis miesiąca!

Lisem miesiąca zostaje... 

Lorianna!

Gratulacje, Lori!

Event!

Od jutra staruje nowy event!

Więcej na jego temat znajdziecie na stronie Eventu (górne menu)
Wszystkie pytania proszę kierować na pocztę prywatną administracji. Dobrej zabawy!

piątek, 28 kwietnia 2017

Silette i Pelikar zostają parą!

Silette i Pelikar zostają parą! Życzmy im szczęścia na nowej drodze życia!

Od Silette C.D Opowiadania Pelikara.

Byłam zdezorientowana. Pokonałam jednak strach.Uśmiechnęłam się.Zastanowiłam się i zdecydowałam.
-Oczywiście że tak!-pisnęłam i go przytuliłam.
Byłam taka szczęśliwa.Bardzo się cieszyłam,Milo był tak samo podekscytowany jak ja.
***
-Jest piękna!-krzyknęłam na widok złotej obróżki.Ozdoba mieniła się w zachodzącym słońcu.
Cieszę się.-powiedział szczęśliwy Milo.
Czułam się dziwnie ale dobrze.Postanowiłam pójść do Chali i zapytać o radę co robić.Kiedy tylko załatwimy formalności partnerstwa będziemy oficjalną parą.Zastrzygłam uszami zniecierpliwiona. Poszliśmy do norki Milo postanowiliśmy że do alf pójdziemy rano. (Kto by chciał budzić się po coś takiego). Zasnęłam w wyjątkowo dobrym humorze.Rano bez śniadania poszliśmy do alf.
Był mróz i łapy bardzo się moczyły. Miał wkrótce spaść śnieg. Kiedy weszliśmy do środka Chalize przywitała nas z uśmiechem. Pytała się o wszystko.
-Dobrze.Zostajecie parą!-krzyknęła z uśmiechem.
 Wyszliśmy z norki alf i zaczęliśmy iść do mojej norki. Nagle poczułam że pod łapami jest zapadnia. Jednak nie zdążyłam nic zrobić gdyż nagle spadłam w tunel.
-Pelikar!-krzyknęłam do lisa który wskakiwał za mną.
Dalej zjeżdżałam na łapach.Spadliśmy na ziemię. A tak w sumie na śnieg. Byliśmy przed grotą. Jaskinia mieniła się i miałam wrażenie że jest z lodu. Może...
Weszliśmy do środka. W środku siedziała srebrne lisica... Miała podobne futro do naszych. Ale miała więcej czarnego niż srebrnego.
-Kim jesteś?-zapytałam nieufnie.
-Paradise,w rzeczy samej.-powiedziała i się ukłoniła.
-Bogini odwagi i honoru...-powiedzieliśmy z Pelikarem.
-Tak.Dotarliście do mojej groty. Obdarzę was za to troszkę większą odwagą. Pamiętajcie,odwagi użyjecie w ostateczności.-powiedziała i zniknęła.
Milo? Drogi partnerze.

wtorek, 25 kwietnia 2017

Od Pelikara C.D opowiadania Silette

Jadłem kolacje w towarzystwie Sil, nikt się nie odzywał, lecz nie przeszkadzało mi to za bardzo, byłem zajęty podejmowaniem jednej z najważniejszych decyzji w moim życiu - małżeństwa. Przymknąłem lekko oczy wyobrażając sobie scenę w której pokazuje złotą obróżkę srebrnej lisicy i wymawiam dobrze znaną wszystkim formułkę...
 - Milo... - w pewnym momencie usłyszałem samicę.
 - Tak...?
 - Muszę już wracać do swojej norki... - lisica uśmiechnęła się przepraszająco, posłała mi szybkiego całusa i wyszła...
*
Znajdowałem się w gabinecie Znachora, oczywiście nic mi się nie stało, byłem tam z dwóch powodów - po pierwsze miałem przetłumaczyć lisowi jakieś runy, a po drugie potrzebowałem jakiejś dobrej rady.
 - Wiesz... - zacząłem niepewnie, a lis posłał mi spojrzenie typu "Może będę Cię słuchał, ale jestem dosyć zajęty". - ... chodzi o mnie i o Silette, kojarzysz ją? Mam zamiar się jej dzisiaj oświadczyć, ale... nie wiem jak. - dokończyłem, oczekując jakiejś reakcji lekarza.
 - Następny składnik?
 - Ale, że co?
 - Nie gadaj. Tłumacz...
 - Aaa, tu jest napisane 'borsucze ziele'... - rzekłem spoglądając na runy. - ... ale Znachorze, doradzisz mi? Masz już żonę, więc powinieneś wiedzieć jak to zrobić... - rzekłem trochę nerwowo, lecz lis zaśmiał się i powiedział:
 - Pelikarze, wiesz gdzie rośnie borsucze ziele? Jeśli nie to, wiedz, że to miejsce znajduje się nad rzeką tuż obok tego przewróconego drzewa... według mnie tamto miejsce będzie idealne na oświadczenie się lisicy...
 - A co ma ziele do jakiegoś obszaru?
 - Zupełne nic.
*
To ta chwila! Silette przychodzi w umówione miejsce... Nerwowo kręcę złotą obróżką. No cóż, raz korzy śmierć.  Schowałem błyskotkę pomiędzy liśćmi jakiegoś krzaku i ruszyłem w stronę lisicy...
Przywitałem się z nią i ruszyliśmy na wieczorny spacer. Starałem się maskować drżenie i niepokój, samica chyba tego jeszcze nie zauważyła, ufff, całe szczęście... W międzyczasie zaczęło się powoli ściemniać, ostatnie promyki Słońca ledwo co wychodziły zza horyzontu... Teraz, albo nigdy!
Skierowałem chód w stronę krzaka w którym schowałem obróżkę. Gdy byliśmy już blisko, pewnym ruchem złapałem błyskotkę i klęknąłem patrzcie! Klękający lis!!! przed lisicą. Wyciągnąłem przed siebie zaręczynowy podarunek i pewnym głosem powiedziałem:
 - Silette, czy zostaniesz moją drugą połówką? 

Sil? 

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Od Lori C.D opowiadania Lizzie

Zobaczyłam jak Lizzie trzyma w pysku swoją ofiarę, udało się!
 - Świetnie Ci poszło, pierwszy raz polujesz na kaczki? - zapytałam się podbiegając do niej.
 - Tak... - odpowiedziała niepewnie młoda Alfa.
Przyznam, że byłam zachwycona tą wiadomością, w końcu nie każdy, w tym nawet dorosły lis, umie złapać ptaka wodnego, a młodej udało się to za pierwszym razem!
 - Jemy? - zapytała się zadowolona z siebie Lizzie.
 - Na razie nie, powinniśmy pokazać twoją zdobycz rodzicom, będą na pewno z Ciebie dumni. - uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie minę Alf kiedy dowiedzą się o osiągnięciu własnej córki. Złapałam kaczkę i razem z moją uczennicą  ruszyłyśmy w stronę Legowiska. W myślach zaczęłam planować następne etapy nauczania, lecz wbrew pozorom to nie jest takie hop, siup. Miałam pełno dylematów na przykład: najpierw nauczyć ją budowania prostych pułapek czy łowienia ryb, polowania z zasadzki czy podkradanie jajek z gniazd ptaków? Hmm... coś się wybierze.
Podczas moich rozmyślań udało nam się dojść do mieszkania Alf.


Lizzie?

Od Silette C.D Opowiadania Pelikara

Usłyszałam syk i jak najszybciej udałam się do Milo. podchodziły do niego wilki.
-Odciągnij ich uwagę.-szepnęłam i skoczyłam po resztę mięsa.
Milo pokiwał głową. Wróciłam do niego i uciekliśmy na tereny zostawiając tylko zapach jedzenia dla wilków.Kiedy uciekliśmy usłyszeliśmy wściekłe i głodne wycie.Przecież zabraliśmy wszystko. Wilki były tym faktem zawiedzione.Poszliśmy do bliższej nory - czyli nory Milo.I z zadowoleniem chowaliśmy mięso do kryjówek przed niedźwiedziami.W ciszy przygotowaliśmy stół aby zjeść i w ciszy jedliśmy. Próbowałam przerwać niespokojną ciszę ale nie mogłam bo nie wiedziałam jak.
Milo?Wybacz długość ale brak weny ;-;

Od Lori C.D opowiadania Floxii

Flox podbiegła do mnie z promiennym uśmiechem na pysku, odwzajemniłam go, ta sztuczka wyszła jej świetnie.
 - To było genialne! - obrzuciłam jeszcze raz wzrokiem leżącego tresera, widać było, że nie stało mu się nic poważnego, a jedynie jego urażona duma nie pozwala mu wstać tak szybko. Zwierzęta głupkowato się na niego patrzyły jakby zdumione faktem, że gość który ma nad nimi coś w rodzaju władzy, leży z powodu jednej srebrno - rudej lisicy. Armado iście zniesmaczony tym faktem zaczął powoli się podnosić, piorunując nas przy tym wzrokiem. Cisza która w tym momencie nastąpiła była tak gęsta, że byłam wręcz pewna, że można by ją pokroić.
Dwunożny wstał, otrzepał się próbując przywrócić sobie resztki godności i nagle krzyknął pełnym gniewu głosem.
 - Do klatek!!! Wszyscy!!! - słowa potoczyły się po pomieszczeniu i w już następnym momencie wszystkie stworzenia pobiegły do pokoju z klatkami. - Wy zostajecie! - dodał po chwili, lecz w sumie to i tak nie mogłyśmy uciec. Spojrzałam się nerwowo w stronę Flox i okazało się, że lisica nie wygląda na przestraszoną, dodało mi to trochę otuchy. Przecież nie byłam sama, miałam przyjaciółkę i nawet będąc w niedoli mogłam w razie czego liczyć na jej pomoc. Armando zaczął iść w naszą stronę, kątem oka zauważyłam, że jego dłonie jakby w jakimś tiku zaciskają się nagle w pięść, a potem luzuje ją.
 - Zły omen... - mruknęłam cicho. Gdy dwunożny był już pięć metrów od nas Flox niespodziewanie krzyknęła:
 - Uciekamy!!!
Przez chwilę nie miałam pojęcia co robić, ponieważ byłam zbyt zdziwiona tym nagłym podniesieniem głosu, lecz nie miałam czasu namysłu, Armando który chwile przedtem szedł spokojnym krokiem, teraz biegł w moją stronę z wyciągniętymi rękami. Nastroszyłam lekko sierść i już w następnej chwili pomykałam wzdłuż ścian. Słyszałam jak za mną rozlegają się krzyki nieudolnego tresera.
 - Istny cyrk! - zażartowała moja towarzyszka z drugiego końca sali. Kilka zwierząt które były wcześniej w innym pokoju, teraz spoglądało na zmagania 'pogromcy'. Cała ta sytuacja zaczęła mnie śmieszyć - dwie lisice i jeden wyjątkowo nierozgarnięty człowiek próbujący je złapać... scena jak z jakiegoś komicznego obrazu, mam tylko nadzieję, że znajduje się stąd jakieś wyjście które powinno być widoczne na tym 'obrazie', co ja bredzę! Chyba zgłupiałam...
W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że Armando chyba nie jest aż tak głupi jak się zdawał - w pewnym momencie zauważyłam jak podbiega do mnie pod takim kątem bym odbiegła od ściany. Nagle zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę pod maską bezrozumnego faceta kryje się sprytny wąż...
 - Lori, mam wyjście! - usłyszałam Flox.
 - Przy sobie? - uśmiechnęłam się blado, nie zwalniając przy tym biegu, dwunożny nie poddawał się i wciąż za mną biegł, pewnie sądził, że skoro Hijo de Luna ( czy jakoś tak) go ośmieszyła to ja będę 'łatwiejsza' w tresurze...
Nagle jednak wszystko się zatrzymało - do sali nie wiadomo skąd wszedł jakiś pan w eleganckim ubraniu. Przeszło mi przez myśl, że to oznacza ratunek, lecz zawiodłam się po pierwszych słowach.
 - Co tu się dzieje?! Występ już niedługo, a ty leniuchujesz!

Flox? Przepraszam za: krótkość opka i długi czas oczekiwania...

czwartek, 20 kwietnia 2017

Od Światowida

Niełatwo jest być niemową. Zwłaszcza, że nie możesz się do nikogo odezwać. Co, jeśli ktokolwiek spyta cię o to, czy chcesz żyć, lub o inną ważną dla życia sprawę? Ja naprawdę czasem potrzebuję rozmowy. Ale co z tego, skoro nie mogę się odezwać? Logika większości lisów jest taka, że jeśli ktoś nie zacznie rozmowy, jest gburem i lisem, który nie jest warty uwagi. A co, jeśli ktoś bardzo, ale to bardzo chciałby nawiązać jakąkolwiek więź, ale po prostu mu to nie wychodzi? To naprawdę niemiłe.
Westchnąłem ciężko i opuściłem łeb, po czym przejrzałem się w tafli wody. Światowid, znany także jako Willy (uh, parszywe, ludzkie, przezwisko), lis cyrkowy, sierota nie potrafiąca się odnaleźć poza granicami klatki i miski z jedzeniem. Nie jestem najmłodszy, nie mam co liczyć na jakiekolwiek wsparcie. A może... co jeśli? Może ktoś kiedykolwiek zwróci na mnie uwagę, nie będę... niewidzialny.
Właśnie, niewidzialny. Co to właściwie znaczy? To, że nikt mnie nie zauważa? Każdy odwraca wzrok, kiedy przechodzi obok mnie? Zupełnie, jak od bezpańskiego psa. Widziałem kiedyś takiego, kiedy byłem w podróży. Moi właściciele widzieli go - to wiem na sto procent - ale nie zaszczycili go chociażby dobrym słowem. Szkoda. A wyglądał na takiego, który już stracił chęć życia.. Biedny pies. Chyba wiem, co czuje.

<kont. własna>

Od Floxii - pudełko nr. 1

Promienie słońca zaglądnęły do lisiej norki. Po chwili skanowania jej zawartości (bałagan, okropny bałagan) zauważyły niewinną, chrapiącą jeszcze lisicę i nie zwlekając zaczęły realizować swój niecny, wymyślony na poczekaniu plan – niemiłosierne łaskotanie tej rudo-czarnej kulki w prawy bok. Niestety, byłam nią właśnie ja. Odwróciłam się na drugą stronę, lecz te złośliwe smugi światła nie zaprzestawały ataku. Ospale przeciągnęłam się i wstałam. Jako, że te poranne powitanie było moją codzienną rutyną, dobrze wiedziałam, że nie pozbędę się ich inaczej. Tak, ja już rzeczywiście szaleję, rozmawiam ze snopami słoneczka… A może to Sun, nasza przepiękna bogini? Kto wie!
Wyszłam z nory i rozglądnęłam się wokoło. Świat jest taki piękny! I choć ten poranek nie zapowiadał się nadzwyczajnie, to jednak właściwie każdy taki był. Na pierwszym miejscu zawsze było śniadanie. Zwykle wystarczyło poszukać noskiem kuszącej woni, a o znalezienie takiej nie było wcale trudno. Nie na tych obszarach. Dzisiaj jednak ile szukałam, tyle znaleźć nie mogłam. Byłam już trochę zirytowana, ciągłe bieganie po lesie nie cieszyło mnie, kiedy brzuch był pusty. Spróbowałam nawet zaspokoić głód zimna wodą ze strumyka, ale był to niezbyt dobry pomysł, bo po chwili spokoju żołądek zaszarżował ze zdwojoną siłą. I nawet nie wiecie, jaka była moja radość, gdy poczułam trop! Oczy zaświeciły mi się jak dwie, małe, wbudowane w czaszkę latareczki. Od razu podążyłam za zapachem, powoli, bo był dość mocny. A nie ma gorszej rzeczy od stracenia tak smacznej zdobyczy – chudego, ale mającego niezwykle delikatne i łagodne mięsko zająca. W końcu stanęłam, a raczej położyłam się przed malutką norą, w której według nosa miał przebywać cel. Na szczęście otwór był na tyle duży, by móc tam wleźć. Nie mogłam już dużej czekać i skoczyłam w głąb ziemi. To wręcz niekontrolowany odruch, a takie odruchy zazwyczaj nie przynoszą niczego dobrego, i tak było i tym razem. Chybiłam, wbijając ostre w pazurki nie w puchate futerko, a o wiele twardszą i mniej smaczną ziemię. Ale jednak trzymałam lepszą stronę – coś szarego leżało w kacie jamki. Moje śniadanko! Ten entuzjazm ostudził fakt, że była to niezwykle mała i chudziutka kuleczka. Jej tułów niezwykle szybko, gwałtownie unosił się i opadał. Czyli trafiłam na młodego osobnika. Westchnęłam, ale mimo wszystko takie to lepsze niż nic – już miałam się ponownie rzucić na zdobycz, gdy nagle w puchu ujrzałam jedno, malutkie i śmiertelnie przestraszone oczko. W ostatniej chwili powstrzymałam się, zmiękczona tym widokiem. Na spokojnie zobaczyłam tak niewyobrażalny strach, jaki odczuwało zwierzę… Zaprzestałam na dobre polowań na króliczka, ba – zrobiło mi się go żal. Nie sądzę, żeby było normalnym zjawisko jednego, małego i bezbronnego młodzika – bez rodzeństwa i, co najważniejsze, matki?! Przeraziła mnie pewna myśl, bo z tego, co wiem, na takie niebezpieczeństwo nawet najgłupsza mama nie mogłaby z własnej woli wystawić swojego potomstwa. Na widok rzezi niewiniątek, najprawdopodobniej przeprowadzonej przez mojego rówieśnika zwykle oblizałabym się ze smakiem, przecież sama codziennie takiej dożywam. Jednak patrząc z perspektywy tej istoty, zwiniętej w kłębek musiała to być najgorsza historia, jaką dano przeżyć wszystkim z jej gatunku. Potrząsnęłam głową. Ten fart od bogów, jaki dostała, mógł nie zastąpić po raz drugi. Nigdy nie ratowałam mojego pożywienia… Ale teraz podświadomość mnie do tego zmusiła. Właściwie dobrze, bo inaczej skręcałabym się z wyrzutów sumienia. Ostrożnie złapałam miękkie ciałko w miejscu karku ruszyłam do mojej norki. Nie zaszłam tak daleko, więc dość szybko znalazłam się w domku. Położyłam zajączka na prowizorycznym posłaniu. Nie czułam już głodu, za to wiedziałam, że to stworzonko na pewno. Wyszłam z mojej nory dość spokojna, bo każdy drapieżnik wyczuje, że ta nora jest stale zamieszkana nie wejdzie do środka. Tylko co, do Najwyższego Moon, jedzą zające?! Nigdy wcześniej nie miałam potrzeby dowiedzieć się o potrzebach żywieniowych innych zwierząt prócz, oczywiście mojego gatunku. Przez chwilę znowu błądziłam po lesie, zatopiona w myślach. Nagle potknęłam się o coś… Żywego. Po chwilce okazało się, że leżę na Chalize, alfie mojego stada.
- Ej, patrz może trochę?! – krzyknęła niezbyt zadowolona, próbując się wygramolić.- Już, już… O właśnie, zeszłaś mi z nieba, ty na pewno wiesz! – podniosłam się, pozwalając lisicy wstać.
- Możliwe i niezaprzeczalne. Co mam wiedzieć? – zapytała.
- Co jedzą zające?
- Po co ci taka informacja? Chyba nie chcesz pomóc jakiemuś obiadkowi?! Mogłabyś go zjeść od razu, i po problemie.
- Nie, nie, tylko… Nie mogę nigdzie znaleźć takiego osobnika, a mam na niego straszną ochotę. Przyszło mi do głowy, że może z zachętą w postaci żarełka uda mi się coś upolować – bąknęłam, próbując jak najlepiej zatuszować kłamstwo. Na szczęście, byłam w tym całkiem dobra i najwyraźniej Chalize nie domyśliła się, że kręcę i nie uznała mnie za szaleńca. Usłyszałam więc prosta odpowiedź:
- Te zajęczaki i tak będą uciekać, gdzie pieprz rośnie! Ale nie mam czasu na pogawędkę. Spróbuj poszukać młodych pędów, trawy, mleczy… Ogólnie zieleniny.
- Ja się tyle naszukałam, a ty gadasz, że jedzą trawę?!
- Niestety. Dlatego twój pomysł jest zupełnie bezsensowny, ich jedzenie rośnie wszędzie – spokojnie odparła lisiczka, po czym pobiegła gdzieś przed siebie. Nie byłam zadowolona tym zdaniem, ale dłużej nie zatrzymywałam. Po krótkich przemyśleniach przypomniałam sobie, że zajączek był przecież malutki i młodziutki, może jak my, lisy powinien jeszcze pić mleko?! Odwróciłam się i pobiegłam za Chalize.
- Ej, czekaj jeszcze! – krzyknęłam, kiedy znajoma ruda kita mignęła gdzieś koło krzaka.
- Co znowu? - miękki głos wydobył się z chaszczy.
- A małe zajączki piją mleko, tak?
- Oczywiście! – echo odbiło się od rosnących na polanie drzew. Jaka ja jestem nierozumna! Tylko skąd miałabym wziąć prawdziwe mleko? Nagle coś zaświtało mi w głowie – kiedyś, dawno temu żyłam właściwie wśród ludzi i zapamiętałam, że hodują między innymi wielkie, łaciate stworzenie. Wystarczy je ścisnąć w odpowiednim miejscu, żeby mieć mleko! Ludzie składują je w takich specjalnych wiadrach. Co prawda, był to pomysł bardzo nie bezpieczny, ale za nic w świecie nie chciałabym, żeby zajączek zdechł. Ruszyłam więc z powrotem do mojej norki, a gdy już tam się znalazłam szybko otworzyłam wielki kufer, leżał w kacie. Trzymałam w nim magiczne mikstury, które zbierałam. Wiele z nich miało postać butelki z płynem, a niektóre płyny zostały już akurat wykorzystane. Co z tego wychodzi, oprócz samych miksturek było tam tez kilka pustych flaszeczek. Szybko chwyciłam w zęby jedną z nich, największą, co prawda nie było to wygodne ale dla dobra… Szybko domknęłam jeszcze skrzynię, po czym wystrzeliłam z jamy, przecież do zachodu nie pozostało dużo czasu.
W końcu, po kilku godzinach poszukiwań na horyzoncie pokazał się ludzki dom. Skradałam się aż do rzędu desek, które oddzielały, nie wiadomo po co, pole od domu. Okazało się nawet, że w tym rządku była dziura. Ostrożnie przekroczyłam przez nią granice gospodarstwa. Na szczęście, ludzia nie było… Za to błąkały się różne nieznane zwierzęta. Wiedziałam, że muszę być ostrożna. Nagle, tuż pod wielką ścianą zauważyłam metalowy przedmiot, dokładnie taki, jak z moich wspomnień! Uradowana podbiegłam do rzeczy, po czym podskoczyłam, żeby ujrzeć i zawartość. Jak mogłam się spodziewać, cały środek był wypełniony białą cieczą. Uśmiechnęłam się i już chciałam zanurzyć buteleczkę w płynie, kiedy nagle usłyszałam szczekanie. Z doświadczenia wiedziałam, że szczekanie oznacza nadchodzącego dwunożnego. Musiałam się ukryć! Nie mając innego wyboru… Wskoczyłam do środka, rozległo się ciche plaśnięcie.
- Co się stało, Rex? – usłyszałam głos osobnika płci męskiej gatunku ludzkiego. Próbowałam się nie ruszać, kiedy prowadził śledztwo na temat nagłego zaszczekania jego pupila. Kiedy skończył, nie znajdując niczego podejrzanego odszedł, okazując słowami rozczarowanie. Gdy już jego kroki się oddaliły, umyśliłam zacny plan – napełnić fiolkę, wyskoczyć, wybiec. Kiedy zrealizowałam drugi punkt od razu rozległ się psi alarm, ale ja pędziłam dalej.
- Lis! – krzyknął mężczyzna, ale mnie już tam nie było – biegłam, mijając kolejne pola. A flakonik z mlekiem razem ze mną – bezpiecznie i bez możliwości wylania.
Powróciłam do mojego mieszkania około zachodu słońca. Po wparowaniu do środka od razu rzuciłam się do zająca. Chyba spał. Próbowałam na wszelkie sposoby dać się napić temu maluchowi, ale żaden nie poskutkował. W końcu dałam sobie spokój i położyłam butelkę koło jego posłanka. Jako, że sama byłam już śmiertelnie zmęczona sama padłam na ziemię i od razu zasnęłam.
***
Gdy kolejnego ranka obudziłam się, (a tym razem spałam wyjątkowo długo) od razu posłałam spojrzenie na moje łóżko. I przeraziłam się. Zwierzątka nie było! Przez chwilę stałam jak słup soli. Zauważyłam, że flaszka była pusta, trochę mnie to uspokoiło. Pewnie uciekł, korzystają z osłony nocy, bał się mnie, jak każdy inny zającowaty. Zawiedziona, ze zwieszoną głową skierowałam się wyjścia. Dopiero teraz poczułam okropne, wręcz nie do opisania burczenie w brzuchu wyżerające mi żołądek. Musze natychmiast coś zjeść! Wtedy tuż przy wyjściu znalazłam coś dziwnego – zwitek zapisanego papieru i małą skrzynkę. Od razu przyglądnęłam się dokładniej tym znaleziskom. Papier był zapisany językiem leśnym, a każdy lis go znał, także i ja. Od razu przeczytałam cały tekst.

Och, nawet nie wiem, jak mam ci dziękować! Uratowałaś Abeke przed rychłym nieszczęściem! To był niezwykle szlachetny czyn, przecież lisy są naszymi wrogami. W dodatku udałaś się na tak niebezpieczną i długą ekspedycję tylko dla tej małej. Masz wielkie serce! Dokładniej opisując sytuację widziałam, jak jej matka umiera, ostatnim jej słowem było, bym zaopiekowała się młodym. Jednak ja dopiero kilka dni po jej śmierci mogłam wyruszyć na poszukiwanie jej córeczki. Niestety, kiedy dowiedziałam się, że dzisiejszej nocy po terenach, na których leżała przechodził okropny lis Mazikeen, wiedziałam, ze jeśli tam została, już nie żyje. Modliłam się ze wszystkich sił do bogów… Ostatecznie podali mi, że mała przebywa u lisicy Floxii, która ją uratowała.
Naprawdę, nie ma niczego, co mogłoby określić moją wdzięczność, ale mimo wszystko daję ci magiczny, jednorazowy talizman o wielkiej mocy – jest w skrzynce.
Cyntia, ciotka Abeke

Zrobiło mi się miękko na serduszku, ale od razu wzięłam się za rozpakowywanie podarunku. Z kuferkiem poszło łatwo, od razu się otworzył. W środku leżał tajemniczy, zielony przedmiot, także zapisany po leśnemu. „Powiedz jedno życzenie, a spełni się”. Każdy inny lis na pewno nie byłby taki pochopny i długo zastanawiałby się, co z tym zrobić, ale ja nie nigdy nie byłam i dalej nie jestem każdym innym lisem, od razu wiedziałam, co z tym zrobić. Bo czasami opłaca się być nawet cały dzień głodnym, po to, żeby później skosztować góry najznamienitszego mięska…

środa, 19 kwietnia 2017

Od Silette - pudełko nr 4


  Miałam bardzo dużo snów kiedy zasnęłam.

 Kiedy tylko się obudziłam poszłam na spacer.

Kiedy poszłam do pewnego lisa on jak zwykle chciał mi coś opowiadać. Był już stary i dlatego do niego chodziłam. Jeśli umrze to przestanę ale jeszcze nie.Niestety nie bo był strasznie rozgadany.

Kiedy weszłam od razu do mnie podszedł,usiadłam na krześle i od razu zaczął mi coś opowiadać.

-Pewnego razu żył pewien królik,był on chciwy i kochał złoto. Zawsze miał tyle złota ile chciał,jego poddani zawsze dawali mu to co chciał.Kpił z biednych i dl tego pewnego razu nikt mu już nic nie dał.Był na wszystkich wściekły ale wszyscy z czasem uciekli więc nie mógł nic zrobić poddanym. Pewnego dnia urodziła mu się córka. Wyglądała jak złoto bo miała prawie że złote futro. Też była chciwa po ojcu. Ale ona chciała mieć wszystko nie tylko złoto. Jej ojciec bardzo ją kochał ale złoto kochał najbardziej. Jego córka była coraz bardziej niemiła i niegrzeczna,jednak jej ojciec nic z tym nie robił bo był zajęty liczeniem,polerowaniem,przekładaniem i oglądaniem swego złota. Jej córka posuwała się coraz bardziej  i bardziej. W końcu doszło do kradzieży i zniknięcia dwóch lisów. Była to córka i syn. Ojciec króliczki  był wściekły i już wiedział kto go okradł i dlaczego zniknęły oba króliki. Jego córka znalazła zauroczenie i okradła ojca uciekając z samcem.Znaleźli lisy kilka kilometrów stąd. Ale samica była nieżywa. Samiec prawdopodobnie ją zabił choć zaprzeczał ale kiedy nikt na niego nie patrzył,robił przebiegłą minę.Po kilku dniach znaleziono narzędzie którym zabił swoją wybrankę.O tym że królik zabił Milki (bo tak się ona nazywała) dowiedzieli się kilka dni później. Królik stracił obronę którą go darzono.Także stracił życie. Ojciec Milki jednak nie za bardzo przejął się śmiercią córki. Ważne dla niego było tylko jego złoto które z czasem zaczęło ubywać.Kiedyś nie miał już nic prócz siebie.Stracił złoto więc wybrał się na spacer poszukując złota. Znalazł jednak tylko złotą figurkę królika. Pomimo faktu, że znalazł tylko figurkę zachwycił się tym kawałkiem złota. Jednak kiedy ją dotknął...zastygł w bezruchu. Stał się złotym posągiem.Od Lisów do lisów krąży legenda o złotym króliku, który podarowuje złoto najbiedniejszym i najodważniejszym....-zakończył opowieść.

-Może jeszcze powiesz że miał oczy ze szmaragdów...Ha,ha,ha!-powiedziałam jednocześnie się śmiejąc.

-Trudno,jeśli mi nie wierzysz.-powiedział urażony lis.

-Ty jesteś znanym podpuszczaczem więc ci nie wierzę.-powiedziałam wychodząc

Postanowiłam jednak wyruszyć na poszukiwania.Byłam ciekawa czy tym razem chce mnie nabrać czy nie ale teraz się to nie liczyło.Pobiegłam do granicy terenów i starałam się złapać ten dziwaczny trop.Złapałam go błyskawicznie i ruszyłam w górę. Zapach prowadził w góry mgliste. Kiedy już tam chodziłam byłam tylko u podnóży aby potrenować.Teraz jednak wchodziłam na górę. Było tu nie przyjemnie zimno i padał śnieg.Ale mimo wszystko szłam w górę. Ale przyjemnie nie było bo łapy mi przymarzały do zimnego i mokrego śniegu. Było tu to normalne.Ale zapach nagle urwał się na urwisku które mogłam spokojnie przeskoczyć. Albo i nie. Żaden lis nawet ja tak wysoko nie skacze. Zmierzyłam szczelinę wzrokiem,wiedziałam co mi grozi jeśli mi się nie uda... Ale pomimo osłabionych łap szykowałam się do tego może śmiertelnego skoku. Zadrżałam. Rozbiegłam się i... skoczyłam.Leciałam szybko ale z gracją i skupieniem. Jednak nie dałam rady i o koniec szczeliny zahaczyłam tylko przednimi łapami a tylne,zawisły mi w powietrzu. Pisnęłam ze strachu przed upadkiem.Wczołgałam się i odetchnęłam z ulgą . Położyłam się na zimnym śniegu.Byłam zmarznięta i głodna. Ale zapach był wyraźny nadal.Chwilę odpoczęłam i szłam dalej. Stąpałam po woli żeby nie zapaść się w zimnym śniegu. Dotarłam do jaskini w której zasnęłam.
***
Kiedy rankiem się obudziłam  zapach był mniej wyraźny.Zimny śnieg błyszczał się w słońcu. Poranek był miły znalazłam innego lisa który pożyczył mi trochę swojego mięsa.Teraz zapach prowadził na szczyt. Byłam nie daleko ale musiałam się wspinać. Bez wspinaczki bym tam nie weszła. Przygotowałam się do pierwszego skoku na skałę,kiedy byłam już na niej ze skupieniem wpatrywałam się w kolejną.Skakałam tak bardzo długo aż dotarłam.na sam szczyt. Byłam z siebie dumna po tak długiej wędrówce. Usiadłam i znalazłam jakiś kawałek złota. Był maluteńki ale warty dużo.Nie wzięłam go jednak,zabrałam trzy inne kamienie.Usłyszałam głos.
-Kto jest na moich terenach?!-zapytał dudniący w uszach głos.
-Ja,nie jestem groźna.Tylko ten zapach był intrygujący...-powiedziałam z namysłem.
-Złoty królik?-zapytałam  i z jaskini wyłonił się właśnie...
-Tak! Złoty królik co ci to przeszkadza?-zapytał królik
-Nic,słyszałam o tobie legendę.Czy nadal nie martwisz się o swoją córkę?-zapytałam podejrzliwie
-Nie,ona nie żyje i nic mnie to nie obchodzi a ty stąd idź.-krzyknął ze złością i odeszłam.
Byłam zła,zła na siebie i wszystkich że tu przyszłam. Ale złota mi nie zabrał.
Nagle kiedy zeskakiwałam ze ściany łapy się pode mną ugięły i upadłam.Zimny śnieg powoli mnie zasypywał i moczył moje futro. Zasnęłam,nie miałam wyjścia nie miałam siły iść do jaskini.Obudziłam się na moim legowisku.Poszłam do nory alf i zostawiłam im 2 kawałki złota...

wtorek, 18 kwietnia 2017

Alin odchodzi!

Alin odchodzi!


Powód: decyzja właściciela

Nowy sojusz!

Z dumą ogłaszam, że nasza sfora zbratała się ze Stadem Koni - Heaven Hooves!


- powracający zza światów Ace

Od Lizzie CD opowiadania Lori

- Tak! - wykrzyknęłam z entuzjazmem.
Lorianna uśmiechnęła się i gestem mnie uciszyła, a następnie zaczęła skradać się w stronę stadka kaczek, a ja ukryłam się w zaroślach i cierpliwie czekałam. Nagle rozległ się łopot skrzydeł i kilka kaczek zaczęło zmierzać w moją stronę. Co robić? Miałam skakać... ale jak dosięgnąć zwierzęcia, które jest kilka metrów nade mną?
Spojrzałam na dość spory korzeń. Może się na niego wespnę? Ale kaczki mogą mnie zauważyć, chociaż wydaje mi się, że teraz są bardziej zajęte ucieczką przed panią Lori. Pewnie nie patrzą w dół... Zresztą, gdybym ja uciekała też nie patrzyłabym w dół. To może być moja szansa.
Ostrożnie wskoczyłam na korzeń uważając, by nie spłoszyć jeszcze bardziej kaczek. Ciekawe, czy one też mają uczucia, marzenia... Ciekawe, czy też mają świadomość.
Nagle usłyszałam ten trzepot tuż przy swoim uchu i wyskoczyłam, następnie zatapiając kły w ciele mojej przyszłej ofiary. Kaczka wydała z siebie dziwny skrzek i kilka razy machnęła skrzydłami, aby się mnie pozbyć. Cóż.. nie wyszło jej to. W końcu przestała się ruszać, a wtedy podbiegła do mnie Lorianna.

Lori?

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Od Silette - pudełko nr 5

Któregoś dnia wybrałam się na spacer z przyjaciółką. Poszłyśmy do rzecznej jaskini.Lubiłam szum wody który dźwięczał mi w uszach.Moja przyjaciółka była podekscytowana. Kiedy dotarłyśmy do brzegu gdzie woda obmywała nam łapy przyjaciółka zapytała.

-Wierzysz w duchy?-zapytała mnie

-Chyba nie,Chalize i Ace by nas ostrzegli gdyby istniały i zabronili tu przychodzć,więc jestem pewna że nie istnieją.Zresztą przecież wszyscy by się bali.-odpowiedziałam nieco speszona pytaniem

Kiwnęła głową i zmrużyła oczy.Niespodziewanie wskoczyłam do rzeki. Przyjrzała mi się i skoczyła za mną. Płynęłam do drugiego końca i położyłam się na kamieniu czekając na moją towarzyszkę.Położyła się obok mnie.

-A słyszałaś o lisie Wielkanocnym?zapytała,tym razem trafiła w cel

-Nie,opowiesz mi coś o tym?-zapytałam

-Jasne.-powiedziała z uśmiechem

*Początek opowieści*

-Bardzo,bardzo dawno temu żył pewien lis który nie słyszał o Wielkanocy. Inne lisy także tego święta nie obchodziły bo stwierdziły : Inni nie obchodzą to ja też nie.

-Co było dalej?-zapytałam podekscytowana

-Przecież ci opowiadam-syknęła cicho

<Dalsza część>

Pewien bóg Jasper pewnego dnia w samą Wielkanoc wybrał się do władcy.Miał koszyk ze święconką. Kiedy zapukał do drzwi lis go wpuścił i wytrzeszczył oczy ze zdumienia kiedy zobaczył koszyk.

-Co to jest?-zapytał

-Jak to,przecież dzisiaj jest Wielkanoc!To jest koszyczek Wielkanocny.-zawołał Jasper

-Wielkanoc...co to jest?!-zapytał lis

-To święto... Nie obchodzicie?-zapytał Jasper

-Nie,nie wiemy co to jest,udowodnij że jest to godne naszych serc święto a zaczniemy je obchodzić.-powiedział lis.

 Jasper skinął głową i już go tu nie było,za to lisy zaczęły przygotowywać koszyczki ale jednak się wycofały bo Jasper odszedł i nie wrócił a one nie miały pojęcia co robić.Jasper odszedł bo dostał wezwanie.

-Ojej!-zawołałam

Uśmiechnęła się smutno.

Lisy nie mgły obchodzić Wielkanocy,Jasper ne nauczył ich jak mają to robić. Kiedy tylko odszedł wszyscy zaczęli wszystko rozpakowywać.Były smutne bo chciały obchodzić Wielkanoc.Kiedy jakiś lis się przechadzał rano był bardzo zdziwiony że w stadzie nie ma żadnych pisanek i ozdób świątecznych. Jasper nigdy tam nie wrócił.Ale pewien lis najbardziej obchodził Wielkanoc.  Był wysłany jako duch aby nauczyć lisy jak obchodzić Wielkanoc.Poszedł więc do przywódcy aby z nim to omówić.Przywódca odmówił ale lis się nie poddawał.Otrzymał tu norę i zmienił się w lisa.Lis poszedł do mieszkańców aby ich nauczyć. Kiedy jednak zwołał zebranie w sprawie święta alfa stada chciał go zabić z powodu zaufania swoich mieszkańców.Lis jednak nie zwracał uwagi na groźby.

-Wybierasz śmierć!-warknął Olvan (bo tak się nazywał)

-Wolę umrzeć w samą Wielkanoc? Nie ja chcę ją obchodzić.-odpowiedział lis

Warczeli na siebie i drapali a lisy które nie walczyły chowały się.Kiedy walka stanęła lis uciekł z krzykiem.

-Nigdy tu nie wrócę a Wielkanoc będzie obchodzona tylko u nas!-warknął na wszystkich

Olvan się zasmucił i odszedł do nory.

-I co dalej?-zapytałam

-Sil,przecież ci opowiadam.-powiedziała lekko nizadowolona że przerwałam opowieść

-Oj.-powiedziałam

Kiedy nie było go w domu lis zostawił mu koszyczek z pisankami. Kiedy go zobaczył zasmucił się.Zabrał parę pisanek i je rozdał.
-Przepraszam!Przepraszam!-krzyczał rozpaczliwie lis
Duch pojawił się nad koszyczkiem.
-Wybacz mi,proszę!-poprosił zmartwiony Olvan
Duch próbował mu wybaczyć ale jego wola nie pozwalała mu na to więc rzekł:
-Ja tobie odpuszczę winy,ale twoja dusza pozostanie taka sama...
Lis był bardzo szczęśliwy ale i zasmucony i zmartwiony gdyż wola ducha nie pozwala mu na obchodzenie Wielkanocy
-Ślubuję ci wierność i zawsze ufność ze względu co zrobisz z moją duszą,ale ja kiedy wyjaśnisz jak i kiedy obchodzić Wielkanoc będziemy ją obchodzić!-złożył przysięgę Olvan.
- Odpracowałeś już nie obchodzenie świąt, teraz możesz ruszyć w poszukiwanie jajek! - powiedział mu duch zadowolony że lis może zacząć od najłatwiejszych tradycji.
-Po...poszukiwanie jajek?!-zapytał Olvan zadziwiony zadaniem ducha .
-Tak!To jest tradycja naszych lisów ale jeśli nie chcesz to trudno...-powiedział duch zasmucony.
-Ależ oczywiście że chcę!Po prostu nigdy tego nie robiłem.-odpowiedział
Duch pokiwał głową i zaprowadził Olvana do miejsca skąd ma szukać jajek do koszyka.Olvan słabo sobie radził ale pomimo tego duch się nie poddawał i cierpliwie czekał na jajka.Rudzielec przyniósł dwa jajka.Duch włożył je do koszyka i zaczął wzrokiem szukać jajek,znalazł wszystkie. Lis zaraz je znalazł i przyniósł zadowolony do koszyka.Kiedy skończył duch dał mu kolejne zadanie.
-Teraz będziemy dekorować jajka.-powiedział zadowolony duch i zaraz złapał za barwniki.
Lis bardzo lubił wszystko dekorować.Kiedy udekorowali wszystkie jajka Olvan przez przypadek maznął swój pysk niebieskim barwnikiem. Oboje zaśmiali się głęboko.Duch tłumaczył mu wszystko i dlatego lisy zaraz to zapamiętywały.Duch nie opuścił wioski tak jak Jasper gdyż bardzo chciał i przede wszystkim musiał. Bardzo lubił uczyć kogoś swoimi umiejętnościami.Ale kiedy nadeszła pora przygotowywania koszyczków duch musiał chodzić do każdej z nor a było ihc bardzo,bardzo dużo.Był bardzo wykończony ale poświęcił pokarmy i położył się na legowisku. Natychmiast zasnął,Olvan także zasnął.
Kiedy rudzielec się obudził,ducha już nie było.Ale pomógł lisom obchodzić Wielkanoc.Dlatego jest nazywany Lisem Wielkanocnym-zakończyła opowieść
-To prawda.-powiedziała moja towarzyszka.
Nagle w moich uszach zadźwięczał dźwięk.
-Ta opowieść jest prawdziwa...

sobota, 15 kwietnia 2017

Od Silette - pudełko nr 3

Pewnego dnia kiedy wychodziłam z mojej nory zauważyłam mały kulisty przedmiot. Był pomalowany w fantazyjne wzory. Zamrugałam oczami w obawie że to sen ale nie,wzorki nadal tam były.

-Co to może być?-pytałam w myślach

Przedmiot był kruchy dlatego wzięłam to najbardziej ostrożnie jak umiałam. Za dosłownie kilka sekund zauważyłam następny kamień. Był on trochę inny.Zdezorientowana przysiadłam na ziemi i wzrokiem wyszukałam kolejny przedmiot. Postanowiłam pobiec drogą z kamieni,ciekawe dokąd prowadzą.Kiedy zobaczyłam kolejny z kamieni pobiegłam w jego stronę. Szukałam kolejnych przedmiotów.Szlak prowadził poza tereny ale bez wahania albo czarnych myśli podreptałam dalej. Nagle kiedy wbiegłam na górkę zobaczyłam inną lisicę.Była prawdopodobnie takiej samej rasy co ja. Wyglądała na przyjazną,dlatego do niej podbiegłam.

-Jestem Silette,wiesz skąd są te kamienie?-zapytałam

-Ja jestem Anya,nie nie wiem pojawiły się na naszych terenach te barwne kamienie.-odpowiedziała nieco speszona.

-Ale słyszałam opowieść o magicznych kamieniach,też były takie kolorowe,chodź ze mną to  ci opowiem. Podreptałam za nią rozglądając się dookoła.

-Kiedyś,bardzo,bardzo dawno temu żył pewien lis który pragnął wiele rzeczy. Pewnego dnia kiedy się przechadzał spotkał piękną lisicę o różnobarwnych tęczówkach. Zakochał się w niej po uszy. Ona także w nim.Wzięli ślub i urodziła się im piękna córeczka. Kiedy miała rok zaczęła ciągle czegoś chcieć albo narzekać że inni mają to,mają tamto a ona nie ma. Któregoś dnia jej ojciec nie wytrzymał i poszedł do czarodziejki która dała mu magiczne kamienie zorzy które spełniały życzenia. Lis zachwycił się i bezmyślnie podarował je swojej córce. Ta życzyła sobie niebezpiecznych rzeczy. Najpierw kłamała że to było 5 przypadków. Ojciec jednak nie chciał wierzyć więc ta rozzłościła się i lekkomyślnie zażyczyła sobie żeby stado zginęło.Nie pomyślała że ona do tego stada należy.Myślała że jest za młoda. Zginęła razem z lisami a kamienie zostały,jednak jakiś lis znalazł je i rozsypał po świecie,z nadzieją że znajdzie się jakiś mądry lis który je znajdzie i schowa w skarbcu,albo użyje do dobrych życzeń.Lis miał na myśli dobroć i miłość,nie chciał używać kamieni do własnych życzeń więc zostawił je innym. -zakończyła opowieść

Zaczął momentalnie padać deszcz,zimny i rzęsisty.

-Dziękuję,obiecuję że pomogę -uśmiechnęłam się na pożegnanie

Skinęła łbem i wyszłam. Moje futro przemiękło,na szczęście znalazłam stare drzewo które miało dziurę  w której zasnęłam.Zadygotałam z zimna.

***

Kiedy wstałam przeciągnęłam się i poruszyłam poduszkami na łapach aby je odmrozić. Kiedy wyszłam zaczął padać śnieg,musiałam być bardzo daleko od domu. Zaczęłam tęsknić za Chalize i innymi lisami. Mogłam z nimi zawsze porozmawiać. Wypchnęłam czarną myśl z głowy i pobiegłam dalej. Moja przygoda zaczęła się przypadkowo.Kamienie które zbierałam iskrzyły się w słońcu. Znalazłam jezioro z czysto niebieską wodą. Wypiłam łyk wody,woda była jaskrawa. Wszystko pod nią było widoczne. A zwłaszcza kolejny kamień. Zabrałam go i schowałam do torby...

***

Znalazłam następne stado które przekazało mi kolejne informacje. Powiedziały też że informacje przekazywane są z pokolenia na pokolenie.Lisy które spotkałam były bardzo miłe i pomocne.Chętnie mi wszystko opowiadały.Ale nie mogłam zrozumieć czemu zaczynały od tego samego. Z dumnie uniesioną kitą szłam za szlakiem z kamieni. W drodze były dziury i co chwila musiałam skakać. Potykałam się też co kilka sekund. Miałam zmęczone łapy bo w drodze były kamienie. Szłam, i szłam aż poczułam mocniejszy ból w łapie. Moja łapa zaczęła krwawić. Zasyczałam z bólu i się położyłam. Wyjęłam mały bandaż który zabrałam i owinęłam go w łapę. Byłam wykończona wędrówką przez łąkę. Poczułam zapach kamieni,kamieni które miałam w torbie,tym razem było ich więcej. Postarałam się wytrzymać i podeszłam za zapachem.Zauważyłam kolejne stado które posiadało te kamienie,chyba nie wiedziały że tu jestem.Skradałam się choć nie było to łatwe z krwawiącą łapą.Starałam się jednak nie pokazywać.
Kiedy jakiś lis mnie zauważył szepnął coś na ucho drugiemu.Wszyscy na mnie spojrzeli,i zaczęli coś przygotowywać.
-Nie chcę zrobić wam krzywdy!-krzyknęłam wiedząc już co chcą zrobić.
Uspokoili się i alfa zaczął do mnie podchodzić.Cofnęłam się na wypadek ataku,ale alfa tylko się nisko skłonił.
-To dobrze że nic nam nie zrobisz,nasze kamienie byłyby w niebezpieczeństwie.-odezwał się i nieufnie mi się przyjrzał
-Co robisz na naszych terenach?-zapytał podejrzliwie
-Znalazłam drogę z kamieni obok stada do którego należę.-wyjaśniłam
-Aha...Nasze kamienie są tylko nasze więc je oddaj!-rozkazał
-Nie,nie są wasze lis który je znalazł rozsypał je po świecie z nadzieją,nie są wasze.-powiedziałam ostro
Stwierdziłam że rozmowa nie ma sensu i dlatego rzuciłam się biegiem po pozostałe kamienie,za mną biegło stado.Znalazłam kamienie,zabrałam je i schowałam się na skalnej półce w jaskini.
Straciłam przytomność...
***
Kiedy się obudziłam czułam znajomy zapach mojej nory.Bo w niej byłam,ktoś musiał mi pomóc. Łapa była już zdrowa.Rozpakowałam kamienie ale zobaczyłam tylko jeden. Ale przecież nie należały do mnie więc nie mogłam iść ich szukać.Ale jakaś pamiątka jednak została...

środa, 12 kwietnia 2017

Konkurs

Pojawiły się dwa nowe konkursy. Koniecznie je sprawdźcie!

Od Silette -pudełko nr 1

Zaczęłam się wreszcie nudzić. Zaplanowałam albo też wymyśliłam spacer.Kiedy wyszłam z domu udałam się w stronę rzeki. Nagle zauważyłam małą futrzastą kulkę która leżała nieruchomo w jakimś dole. Zrobiło mi się żal biednego zwierzątka. Tym zwierzątkiem był królik który jakimś cudem tam wpadł.Musiałam mu pomóc. Delikatnie złapałam go i postawiłam na ziemi. Spojrzał na mnie swoimi uroczymi oczami.
-Jestem Silette,nie zrobię ci krzywdy -szepnęłam nie chcąc wystraszyć malucha
-Ja jestem... Eura.-szepnęła w odpowiedzi,jej głos brzmiał tak jakby była naprawdę przerażona.
-Wiem dziwne imię,straciłam mamę, ty jesteś lisem więc spokojnie poczekam aż mnie zjesz.-szepnęła znowu
-Nie zjem cię,masz piękne imię takie oryginalne.Ja nie jestem dla ciebie groźna.-mruknęłam
-Mogę ci pomóc...-powiedziałam z nadzieją
Kiedy spotkałam Eurę była bardzo przestraszona. Teraz ja będę jej bronić i nie zjem żadnego mięsa,mam owoce więc co za różnica? Eura wskoczyła na mój grzbiet i ukryła się w grubym futrze na moim karku. Była taka malutka i wiele miejsca nie zajmowała,była też lekka. Kiedy dotarłyśmy do domu przygotowałam jej posłanko obok mojego łóżka i jedzenie. Nie jadła pewnie bardzo długo.Pochłonęła owoce w kilka minut.Potem wlałam jej wody i mała zasnęła.
***
-Hej,mała trzeba wstawać-zaśmiałam się cicho
Zajączek się przeciągnął i zjadł nową porcję owoców.
-Dzisiaj idziemy na spacer.
Eura wskoczyła na mój kark i ruszyłyśmy w dół zbocza.  Zobaczyłam inne lisy oraz prawie obok stał Mazikeen. Ostrzegłam moją towarzyszkę że oni będą na nią polować.
-Nie ukrywaj się mała Silette,i wiem że mam zająca więc mi go oddaj!-warknął
-Ha,na pewno! -zakpiłam i podrapałam go po pysku. Ten ruch zapamiętałam po matce.
Mazikeen z sykiem uciekł daleko stąd.
***
Kiedy dotarłam do domu i zobaczyłam Eurę aż podskoczyłam. Mała bardzo nastroszyła futerko i wyglądała jakby miała mnie zaraz zaatakować. Ale Eura tylko zjadła kolację i bez słowa poszła spać.
Żałowałam że spotkała mnie. Z kimś innym mogła być bezpieczniejsza. Opuściłam łeb i się położyłam obok małej.
-Wybacz mi,nie powinnam się tak złościć. Ale wiesz bałam się,króliki są tchórzami.-Westchnęła ciężko.
-Wcale nie,dziękuję za przeprosiny. Nie złoszczę się wcale-uśmiechnęłam sie
Malutka Eura przytuliła się do mojego pyska i lekko połaskotała swoimi wąsami. Mruknęłam oczami i lekko polizałam zajączka.
***
Postanowiłam że nauczę Eurę jak walczyć chociaż i tak nie miała szans z lisami i wilkami ale nauka zawsze się przydaje.Kiedy przyszedł wieczór mała miała mnóstwo próśb.
-Opowiesz mi bajkę?-zapytała z nadzieją.
-Pewnego razu do okolic stada gwiazd zawitał stary zmęczony życiem lis, gdy tylko mieszkańcy się o nim dowiedzieli pobiegli do niego i zaczęli mówić mu by odszedł, ponieważ z powodu gwiazdy północnej bogowie zemszczą się na nim. Lecz starzec jedynie podziękował za ostrzeżenie i ruszył w stronę gwiazd. Tak naprawdę to nie był zwykły lis był to Paloo ( Kiedy jeszcze nie był bogiem) ,który zmierzał w stronę nor bogów Paloo nie był bogiem. Nagle kiedy stanął przed królestwem Sun i Moon'a wszystkie rany których się nabawił zaczęły krwawić. Kiedy Sun wyszła z pałacu i zobaczyła zakrwawionego Paloo,Paloo był bliski śmierci. Ale Sun oddała mu część swojej boskiej mocy czyniąc Bogiem. W ten sposób uratowała Paloo życie.
-Idź do Sun... -zakończyłam opowieść nie chcąc dalej opowadać.
-Ale Paloo pomimo tej mocy mógł umrzeć-powiedziała zaskoczona.
-Nie. Kiedy lis staje się Bogiem jest nieśmiertelny.-zaczęłam wyjaśniać .
Mała po tej długiej opowieści wreszcie zasnęła.
***
Kiedy się obudziłam przed norą dochodziły dziwne odgłosy.
Lis ją zjadł!-wykrzyknął jakiś zająć
-Jeśli mówicie o Eurze ona jeszcze śpi.-prychnęłam na to.
-Jestem,Nika,Nala!-wykrzyknęła radośnie Eura
-Od dzisiaj mieszkasz z nami.Ale musimy tu zostać na noc.
-Dokończysz nam bajkę?-zapytała Eura
<początek>
- Ale przecież sam jej nie znam! - rzucił rozpaczliwie lis, lecz wiedział, że jego losy są już ustalone i musi iść do nie podziękować,ona uczyniła go bogiem.
Paloo był bardzo zagubiony. Prawie nic nie wiedział. Najpierw nie udawało mu się chodzić po cichu, uczyli go lecz z czasem sam nauczył się wszystkiego Sun i Moon zaważyli jego starania.Paloo mógł teraz być prawdziwym bogiem. Gdy minęły te lata których mógłby dożyć jako lis, przybyli do niego inni bogowie.
Paloo był z siebie dumny o pragnął żyć wiecznie,kiedy jednak przechadzał się po królestwie zauważył samotną matkę.Zwrócił się z tym do Sun i ona uczyniła go patronem samotnych matek...-zakończyłam
Kiedy wszystkie zajączki zasnęły ja także ułożyłam się do snu.
***
Kiedy małe wstały od razy zjadły śniadanie i wyszły. Gdy wyszłam za nimi Eura już odchodziła z innymi zajączkami.
-Nigdy Cię nie zapomnę!-krzyknęła Eura do mnie i zostawiła mi swój wisiorek w kształcie łapy.
-Pamiętaj o mnie!-krzyknęłam do niej
Kiwnęła łebkiem.
Łzy stanęły mi w oczach.
Eura pobiegła z innymi i zniknęła. Został po niej tylko wisiorek. Kto wie może ją jeszcze kiedyś spotkam?...

wtorek, 11 kwietnia 2017

Od Lori CD opowiadania Światowida

Rzuciłam lisowi spojrzenie "Ani kroku dalej!", ale przecież wiedziałam, że gdyby okazało się, że samiec jest nastawiony do mnie wrogo musiałabym uciekać, lecz mimo moich obaw on stał w bezruchu. Postanowiłam ponowić pytanie.
- Kim jesteś? - powiedziałam, mimowolnie strosząc futro, lis jednak nie odpowiadał co mnie nie wiadomo czemu wystraszyło. - Nie mam zamiaru nikogo atakować... - dodałam po chwili.
Cofnęłam się trochę, a samiec zaczął coś rysować w ziemi, pokazując mi bym do niego podeszła, co po chwili zrobiłam. Spojrzałam się na rysunki ( a dokładniej na litery) i zrozumiałam.
- Jesteś niemy? - szepnęłam zasmucona, wyobrażając siebie w takiej sytuacji, przyznam, że szkoda mi się zrobiło tego lisa, ponieważ ja jako stworzenie gadatliwe nie wytrzymałabym nie mogąc nic powiedzieć. Przy okazji dopiero teraz zobaczyłam, że samiec jest wychudzony i ogólnie osłabiony. Pomyślałam, że mógłby dołączyć do stada...
- Czy chciałbyś dołączyć do lisiego stada? - rzekłam, starając się nadać swojemu głosowi spokojne brzmienie. Lis twierdząco pomachał głową.
- To chodź za mną, przedstawię cię Alfą i zostaniesz przyjęty do nas. - uśmiechnęłam się lekko i po chwili wskazałam w stronę w którą powinniśmy pójść. Lis przez chwilę się wahał, lecz w końcu postanowił za mną pójść.
- A jak masz na imię? - zapytałam się podczas drogi. Samiec zastrzygł uszami i zaczął pisać coś w ziemi.
- Świato... wit, Światowit? Aaa... Światowid! W skrócie Will - zadowolona z siebie spojrzałam na lisa. 
Po kilkunastu minutach stałam razem z Willem przed Legowiskiem Alf tłumacząc mu co powinien zrobić by zostać przyjętym do stada.
- Poradzisz sobie? - zapytałam.
Światowid?

Od Światowida do Lori

Potrząsnąłem głową i jeszcze raz spróbowałem się skupić. Gdzie jestem? Co tu robię? Uhh, chce mi się spać. Bardzo, bardzo chce mi się spać. Wczoraj poczułem jednak zapach innych lisów i po prostu musiałem go znaleźć. Czułem dopadające mnie wyczerpanie, jednak nie mogłem przestać, po prostu nie mogłem. Czułem, że mam jakiś cel.
***
Kilka minut później poczułem wyraźną, słodką woń jakiegoś lisa. Kto to? Też samotnik? A może... może ma sforę? Może wreszcie znajdę dom, gdzie nie będę już zbędnym ładunkiem?
- Hej! - Usłyszałem głos lisicy. No pięknie. 
Zastrzygłem uszami w jej stronę. Czego ode mnie chce? 
- Tak, do ciebie mówię! - Nieznajoma powoli zbliżała się do mnie.
Najpierw przystanęła w odległości jednego metra ode mnie, po czym przekrzywiła głowę i popatrzyła na mnie nieufnie.
- Kim jesteś? - mruknęła.

Lori?

Nowy lis!

Powitajmy nieśmiałego Światowida!

Od Lori - pudełko nr. 5

Przechodziłam się razem z przyjaciółką po mroczniejszej części puszczy, w sumie nie wiem czemu uważano ją za 'straszniejszą', ponieważ nie było w niej nic specjalniejszego, lecz jednak dreszcz momentami skradał się po grzbiecie. W pewnej chwili lisica zapytała się mnie.
- Wierzysz w duchy? - tu wskazała łapą na jakiś cień który na pierwszy rzut oka przypominał wychudzoną sylwetkę lisa, ale po chwili zawiał chłodny wiatr i cień razem z ruchem gałązek poruszył się by zmienić swą formę.
- Nie, nigdy nie widziałam żadnego, a nawet gdyby istniały to by ktoś już dawno by o nich wspomniał. - odpowiedziałam rzucając zaciekawione spojrzenie mojej towarzyszce, ponieważ jej pytanie mnie trochę zdziwiło.
- A słyszałaś o opowieści o Lisie Wielkanocnym? - powiedziała lekkim tonem i usiadła na pobliskim kamieniu. Spróbowałam wytężyć swoją pamięć, o tej postaci już kiedyś słyszałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć żadnych podań o nim.
- Coś obiło mi się o uszy... Opowiesz coś więcej? - rzekłam i zamieniłam się w słuch.
*wchodzimy w opowieść*
Przed wieloma laty w czasie kiedy Wielkanoc nie była jeszcze tak popularna i lubiana jak w czasach obecnych, żył sobie pewien lis. Jego imię brzmiało ( a przynajmniej uznajemy tą wersję) Wasyl.
* - Kojarzysz już coś?
- Nic, a nic. *
Znany on był ze swojego okrucieństwa i niesprawiedliwości, karał on niektórych tylko za to, że zerwali kwiat z jego ziem. Może nigdy nikogo nie zabił, ale i tak kary stosował okrutne, ponoć co tydzień wsadzał jednego ze swoich sług do karceru na kilka dni by inne nie rozleniwiły się. Wasyl żył na bogato, to znaczy był tak bogaty, że mógłby zasypać rzeki złotem, lecz oczywiście nigdy tego nie zrobił. Bogowie nie raz i nie dwa przychodzili go upominać żeby zmienił swoje życie i by był łagodniejszy dla swoich sług, lecz on słuchał jednym uchem, a wypuszczał drugim. I ogólnie to takie wiódł życie bohater tej opowieści, oczywiście do czasu...
* - I co się z nim działo...? - zapytałam, a lisica przysłała mi karcące spojrzenie, ponieważ przerwałam opowieść.*
Pewnego razu do okolic stada zawitał stary zmęczony życiem lis, gdy tylko mieszkańcy się o nim dowiedzieli pobiegli do niego i zaczęli mówić mu by odszedł, ponieważ z powodu Wasyla nie spotka go nic dobrego, lecz starzec jedynie podziękował za ostrzeżenie i ruszył w stronę nory skąpca. Tak naprawdę to nie był zwykły włóczęga, nie, to był sam Bladi, lecz pod postacią wędrowca! Bóg zemsty, milczenia i ciszy. W sumie to nie wiadomo czemu akurat go przydzielono do tej roli, ale nie wnikajmy.
Baldi wszedł bez żadnych zbędnych ceremonii do nory Wasyla, który od razu jak tylko zobaczył starca krzyknął: "Straże, do mnie! Wygnajcie stąd tego łachmaniarza!", lecz nikt nie przybiegł...
* - Co było dalej..? - powiedziałam podekscytowana, a lisica westchnęła, by po chwili dodać:
- Ucisz się na chwilę to się dowiesz... *
Lis rozejrzał się dookoła i jedyne co zobaczył to swoje ciało leżące na podłodze, jak? Tego się pewnie już nie dowiemy.
- Czemu? - krzyknął rzucając się w stronę boga, który zręcznie omijał jego ataki.
- W swoim życiu dokonałeś za dużo złego, więc te wszystkie lata które mógłbyś jeszcze przeżyć w swoim ciele spędzisz na pomaganiu zejść lisom na dobrą drogę. - odrzekł Baldi próbując uspokoić Wasyla.
- Ale przecież sam jej nie znam! - rzucił rozpaczliwie lis, lecz wiedział, że jego losy są już ustalone.
Wasyl był wysyłany pod postacią ducha do najróżniejszych lisich i nielisich okrutników próbując ich nawrócić. Najpierw nie udawało mu się to, lecz z czasem sam zszedł na ścieżkę dobra dzięki czemu zdecydowanie więcej potrzebujących schodziło na nią za nim. Gdy minęły te lata których mógłby dożyć jako lis, przybyli do niego bogowie.
- Odpracowałeś już swoje winy, teraz możesz ruszyć w zaświaty! - powiedział mu jeden z nich, lecz Wasyl pokręcił przecząco głową ku zdumieniu wszystkich.
- Jestem tu jeszcze potrzebny! Zamiast żyć w zaświatach wolę nawracać grzeszników! - rzekł kłaniając się, a bóstwa spełniły tą prośbę. Od tamtego czasu po ziemi chodzi duch, a przez to, że bogowie spełnili jego prośbę w Wielkanoc, nazywamy go Lisem Wielkanocnym.
*koniec opowieści*
- Uff... skończyłam... - odetchnęła lisica.
- Już ciemno się zrobiło. - powiedziałam wciąż podniecona opowieścią.
- Będziemy musiały już wracać. - odpowiedziała samica wstając. Nagle jednak przyszło mi do głowy ważne dla mnie pytanie.
- Czy ta historia jest prawdziwa?
- Jak najbardziej. - uśmiechnęła się i po chwili milczenia pożegnała się ze mną. Podczas gdy ona wracała do swojej norki ja szłam cicho przez las bez celu. A może jednak miałam jakiś cel? W sumie to nie wiem, jak zwykle...
Podczas mojego spaceru udało mi się dojść nad brzeg rzeki, wiadomo niby nic, ale nagle poczułam jak wiejący spokojnie wiatr zaczyna porywać drobiny piasku tworząc w powietrzu sylwetkę lisa... który zaczął się poruszać!
- Potwierdzam prawdziwość opowieści! - rzekło to coś i zobaczyłam szelmowski uśmiech na pysku stworzenia. Po sekundzie wiatr się uspokoił i piaskowy duch zniknął...

Od Dreamcathera - pudełko nr 2

 W norze już zacząłem się nudzić ale nie miałem co robić więc wyszedłem. Zaplanowałem spacer do opuszczonej wioski.
Kiedy poszedłem do opuszczonej wioski usłyszałem szloch. Rozejrzałem się i w środku któregoś z domków siedziała lisiczka,około miesięczna. Serce od razu mi zmiękło i dlatego zacząłem się do niej zbliżać.
-Czemu płaczesz?-zapytałem z troską w głosie
-Bo...bo... nie ma tu rodziców-mruknęła z trudem
-Ojej...Nie płacz,coś wymyślimy-przestąpiłem z łapy na łapę
Spojrzała na mnie z wyrzutem i w jej oczach nadal były łzy. Bardzo to przeżywała
-Moja rodzina mnie zostawiła...-opowiedziałem smutno aby pokazać że nie jest jedyna
Po jej małym pyszczku spłynęła łza. Lekko ją przytuliłem. Troszkę się uspokoiła ale nadal było jej przykro. Czułem się odpowiedzialny za małą ponieważ ją znalazłem. Podniosłem łeb.
-Jestem Dreamcather,mogę się tobą zaopiekować dopóki nie nauczysz się polować-mruknąłem
-Jestem Tini-powiedziała cichutko
Uśmiechnąłem się smutno i poczułem wyrzuty sumienia. Kiedy tu przyszedłem byłem zdenerwowany i Tini musiała się przestraszyć. Pewnie myślała że to ktoś inny. Mała kuleczka była przesłodka. Głośno przełknęła ślinę i do mnie podeszła jakbym był jej ojcem i jakbyśmy się znali od lat.Zmrużyła oczka i uśmiechnęła się smutno do mnie. Przytuliłem ją bardzo mocno jeszcze raz.Kiedy tylko otarła łzy mogłem z nią porozmawiać.
-Czy tu jest bezpiecznie? -zapytała z nadzieją
-Przed chwilą gonił mnie czarny lis a potem jakiś pies.-powiedziała smutno
 -Mazikeen i Ballada-wyjaśniłem
***
Tini bardzo się zmieniła od kąt ją poznałem,była odważniejsza i twardsza. Postanowiłem że będę ją uczył aby mogła sama polować i się skradać i uciekać kiedy odejdzie. Byłem pewny że mała dobrze sobie poradzi ale było na odwrót.Nie radziła sobie dobrze i dlatego ciągle się krzywiła kiedy coś jej tłumaczyłem po raz kolejny i kiedy musiała wszystko powtarzać. Ale wiedziałem że kiedyś nadejdzie dzień kiedy założy stado i będzie mogła sama dokonywać wyboru. Uśmiechnąłem się smutno,znowu będzie jak dawniej.
-Dreamcatherze tu coś jest!-zawołała podekscytowana
Podszedłem do niej i w pułapce zobaczyłem zajączki ze swoją mamą.
-Powinniśmy je wypuścić,ale się nas boją.
Powoli złapałem jednego malucha i go wyjąłem,jego mama obawiała się pewnie że to podstęp albo że go zjem ale kiedy go postawiłem odetchnęła z ulgą.Kiedy wyjęliśmy wszystkie zajączki największy się do nas przytulił i dał nam jakiś kamień. Tini była szczęśliwa że zrobiła dobry uczynek i dlatego przez cały wieczór tylko skakała,przestała skakać kiedy była już wykończona.
***
Kiedy wstała natychmiast chciała iść na polowanie. Ledwo co pozwoliła mi się uczesać.
-Dobrze Tini,teraz będziemy uczyć się polowania- powiedziałem z uśmiechem
Tini kiwnęła łepkiem i zajęła miejsce,nagle zjawił się jeleń skoczyła na niego,trochę jej pomogłem bo była za mała na takie polowanie. Na śniadanie zjedliśmy jelenia. Kiedy Tini zjadła chciała iść na spacer więc tak zrobiliśmy.Spokojnie spacerowałem wzdłuż rzeki i usłyszałem syknięcie,natychmiast podbiegłem  do Tini i zobaczyłem że jest w klatce. Dałem się złapać bo musiałem ją obronić.Biała kuleczka wyglądała na przerażoną dlatego zaraz kiedy doszedłem do klatki wtuliła się w moje futro.
-Jaka rzadka maść,niby lis rudy a biały!-powiedział ktoś
-Będzie z was doskonałe futro!-dopowiedział drugi.
Wyjęli nas z klatki a ja wykorzystałem moment i pogryzłem człowieka Tini ugryzła drugiego i oboje zasyczeli z bólu.Wybiegliśmy z chaty i ruszyliśmy do opuszczonej wioski. Tini była tym wszystkim wstrząśnięta. Dałem jej wodę i czekoladki i od razu się uśmiechnęła. Była wrażliwa cna takie rzeczy. Na jutro zaplanowałem że nauczę ją obrony,jej przeciwnikiem będzie Nox,oczywiście walka nie będzie taka że ktoś musi zginąć.Tini wygrała Nox prychał,chociaż  wiedział że nie ma po co. Kiedy do mnie podeszła Nox jej gratulował i życzył żeby pilnie się uczyła.Tini rosła i była coraz piękniejsza ale z wiekiem i silniejsza. Zwierzęta przegrywały z nią walkę a ją to bawiło i chciała ciągle walczyć. Któregoś dnia nagle niczego nie było żadnych zająców ani jeleni.Już wiedziałem czyja to sprawka.
-Tini!-zawołałem
-Nie ma nic do polowania!-warknąłem cicho
-Jak to?-zdziwiła się biała lisiczka.
-Tak to,polowałaś i polowałaś i nic nie zostało!-krzyknąłem zrozpaczony
-Przepraszam-mruknęła Tini.
-No już ale wykorzystaj tę naukę.-powiedziałem
Kiwnęła głową i dzisiaj zostaliśmy bez jedzenia. Nazajutrz wszystko wróciło i było w normie. Któregoś dnia białe lisy wkroczyły na nasz teren nie chciały go,to była rodzina Tini. Tini się ukryła i nie mogli jej znaleźć
-Czy jest tu moja córka Tini?-zapytał ktoś oschle
-Tak! Nic jej nie jest,myślałem że państwo nie żyjecie i się nią zaopiekowałem.-odparłem
-A więc gdzie ona jest?-zapytał głos
-Tini!Tini!-krzyknnąłem
-Tak?Oo nieee!-Warknęła Tini
-Tini do domu!-warknął ktoś
-Nigdy,mam tu przyjaciela,idźcie sobie!-warknęła ze złością Tini
-Tini to dla twojego dobra...
Tini rzuciła się w objęcia matki i odeszła razem ze stadem. Poszedłem do nory żeby odpocząć.Za dużo tych wrażeń na jeden dzień.Podejrzewam że Tini nigdy nie wróci ale znalazła rodzinę...

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Od Pelikara do Floxii

Spokojnie wygrzewałem się na kamieniu znajdującym się koło rzeki. W ostatnim czasie praktycznie w ogóle nie wychodziłem ze swojej nory, ponieważ musiałem przetłumaczyć jakąś grubą księgę na lisi. Ogólnie to nie sprawiło mi jakiś większych problemów, a nawet było przyjemne tylko, że podczas tłumaczenia okazało się, że to była... książka kucharska. Sprawdziłem czy nie było gdzieś jakiegoś szyfru, lecz na stronicach wszystko było 'powiedziane' wprost. No cóż, przynajmniej do końca życia zapamiętam z czym podawać bażanta lub jak sprawnie upiec szaraka...
Z moich rozmyślań wybudził mnie zapach innego lisa ( albo lisicy), podniosłem lekko głowę i zacząłem wpatrywać się swoimi brązowymi oczami w stronę z której pochodził zapach. Zastrzygłem uszami słysząc jak ten ktoś powoli zbliża się w moją stronę. Po chwili wyczekiwania z pobliskich zarośli wyłoniła się rudo - czarna lisica. Ciekawe czy jest ze stada? Samica musiała jeszcze nie wyczuć mojej obecności - pewnie przyszła tu by zaspokoić pragnienie i nie spodziewała się, że kogoś spotka, a do tego wszystkiego moje futro nawet dosyć dobrze maskowało moją obecność. Ja oczywiście nie jestem tchórzem i nie zamierzałem ukrywać się przed lisicą. Nabrałem powietrza i zacząłem.
- Dobry dzionek, nie przeszkadzam? - zagadnąłem wesoło jednocześnie wstając. Ruda odpowiedziała bez zastanowienia.
Flox? Mam ciekawy pomysł na fabułkę, więc w swoim opku nie musisz dużo robić

niedziela, 9 kwietnia 2017

Od Sangare Azula C.D Opowiadania Lizzie

Odczekałem chwilę aby złapać dech i zacząłem mówić.
-Ty nie wiesz jak to być danemu na siebie,być samemu. Ty uczysz się od rodziców od alf,a ja? A my? Sami i ja jesteśmy sami -powiedziałem z rozpaczą
Lizzie słuchała.spojrzała na mnie i przekręciła głowę na znak że rozumie.
***
Po rozmowie z Lizzie czułem się źle. A akurat nas usadzili razem. Pomyślałem że to nie fair. Pokłóciłem się z lisiczką i mam z nią siedzieć?
Lizzie chyba zrozumiała o czym myślę.
Lizzie?

sobota, 8 kwietnia 2017

Od Lori - WB #6

Mój oddech zaczął niezwykle szybko przyśpieszać, łodygi zbóż przecinały mi skórę, ale ja nie zamierzałam się zatrzymywać bo to coś wciąż mnie goniło. Wszystko dookoła zmieniło się w niewyraźne różnokolorowe smugi, a wioska zbliżała się do mnie coraz bardziej. 
W ciągu niecałej minuty znajdowałam się już w ludzkiej osadzie. W ciągu kilku sekund zauważyłam, że przedstawiciele gatunku ludzkiego na widok goniącego mnie stworzenia błyskawicznie znikają w domach, jednak mimo mojego pośpiechu udało mi się też usłyszeć kilka strzałów, co oczywiście oznaczało, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, chociaż nie - przecież znajdowałam się w miejscu w którym aż się roi od ludzi... Po prostu z deszczu pod rynnę. Odwróciłam głowę zwalniając lekko, moi wybawcy kłębili się wokół jakiegoś wielgachnego cielska, nagle trochę szkoda mi się zrobiło tego stworzenia - przecież śmierć od kul jest okropna.
Zaczęłam się rozglądać za jakimś mieszkankiem, ponieważ zadecydowałam, że na kilka dni się zatrzymam by ochłonąć. Oczywiście po Jarvisie nie było ani śladu, chociaż nie powinnam się o niego martwić, wiadome było, że po jakimś czasie mnie znajdzie, albo na odwrót - ja jego. Przechodziłam spokojnie między uliczkami próbując znaleźć jakieś schronienie i jak to u mnie jest - raz szczęście, a raz pech, tym razem miałam szczęście. Coś co może bym nazwała intuicją albo instynktem ( ale nie wiem) zaprowadziło mnie do niedużej szopy. Weszłam do środka przez jakąś poluzowaną deskę i zobaczyłam wnętrze. Gdy tylko rozejrzałam się dokładniej poczułam jak napływa do mnie fala nieopanowanej radości nienaturalnie połączonej ze smutkiem. Znałam to miejsce... to tu kiedyś mieszkałam z rodzeństwem i rodzicami. Ułamki wspomnień ożyły i zdałam sobie sprawę, że te wszystkie uliczki były mi już znane. Przez chwilę kroczyłam powoli wzdłuż ścian, gładząc lekko przedmioty o których pamięć wyleciała mi z głowy wraz z wiekiem. Udało mi się znaleźć swoje stare legowisko, było ono już trochę przestarzałe, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż można by na nim spokojnie spać. W miejscu gdzie znajdowała się półka, która musiała się odczepić i spaść, odnalazłam niedużą kostkę ( ludzie dodają do tego słowo 'Rubika') którą ponoć powinno się jakoś obracać, ale ja z rodzeństwem woleliśmy się o nią kłócić co było wyjątkowo przyjemne. Koło wejścia znalazłam kawałek potłuczonego szkła który prawdopodobnie pochodził od lustra, które stłukło się podczas naszej ucieczki. Zasmuciłam się trochę gdy wspomnienie ożyło, ale czas zagoił rany, więc nie wpadłam w otchłań rozpaczy. Po pobieżnym rekonesansie zadecydowałam, że zostanę tam przez kilka dni, miałam tam zapewnione wszystko co pomogłoby mi odzyskać siły do drogi. A tak z innej beczki to zastanawiałam się czy w stadzie ktoś w ogóle zastanawia się o mój los, ciekawe co nie? 
Nagle przez jakąś niedużą dziurę w daszku zaczął się przeciskać Jarvis, pewnie poleciał się najeść, a teraz zadowolony z siebie wracał. Trochę poskrzypiało i ptak już stał dumnie obok mnie. Opowiedziałam mu o miejscu w którym się znajdywaliśmy spodziewając się jakiejś większej reakcji, ale przeliczyłam się - mój towarzysz raczył jedynie kiwnąć głową jakby w pokwikującym sprawę geście i zapadła nieprzyjemna cisza, dzięki której udało mi się wpaść na ciekawy pomysł.
- Wiesz gdzie znajduje się stado Szlak Rudych Łap? - zapytałam się i po sekundzie Jarvis twierdząco przytaknął.
- Więc mój przyjacielu mam dla ciebie ważne zadanie... zaraz napiszę list, a ty go przyniesiesz Alfie Chalize. Dobrze? -rzekłam dosyć szybko przejęta, a ptak dumnie wyprężył pierś.
Teraz rozpoczęło się gwałtowne przeszukiwanie różnych zakamarków schronienia w poszukiwaniu skrawka papieru i czegoś do pisania. Spróbowałam wytężyć pamięć i przypomnieć sobie gdzie moi rodzice mieli schowki na jakieś książki i tym podobne, lecz jedyne co znalazłam to sierść jakiegoś kota który pewnie dowiedział się o opuszczeniu mieszkania przez właścicieli. Podczas gdy ja przeczesywałam kąty, Jarvis niczym nie zrażony schował głowę pod skrzydło i zaczął drzemać, co było pewnie spowodowane tym, że ostatnie promienie słońca zaczęły się chować za horyzontem. Po półgodzinie w szopie zapadł nieprzenikniony mrok który pokrzyżował mi plany napisania listu... raz na wozie, raz pod wozem. Dzięki węchowi i nikłym świetle bijącym od mojego przewodnika udało mi się dotrzeć do legowiska. Przez dłuższą chwilę leżałam w bezruchu oczekując, aż zmorzy mnie sen, ale coś znajdującego się pod moim wyrkiem uwierało mnie trochę.
- Istna księżniczka... - mruknęłam cicho przypominając sobie o bajce którą często opowiadała mi matka. Postanowiłam włożyć tam łapę by zobaczyć co się znajduje pod legowiskiem, lecz natknęłam się jedynie na jakiś uchwyt, pewnie gdyby byłoby choć trochę jaśniej pociągnęłabym za niego, ale w ciemności to nie miało to żadnego sensu, więc jedynie złapałam róg materiału i przesunęłam go w inne miejsce. Jarvis otworzył oczy i zakwilił co pewnie miało znaczyć 'dobranoc', śmiesznie to brzmiało w samym środku nocy. 
- Dobrych snów... - odpowiedziałam, zastanawiając się czy ptaki w ogóle mają sny. Po chwili zasnęłam.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Od Floxii CD opowiadania Nabirie

- Nie, to znaczy nie wiem, kiedy powinienem zacząć się uczyć… - wymamrotał speszony lisek.
- Musze ci szczerze powiedzieć, że ja też nie mam zielonego pojęcia. Mój szczenięcy czas był nieco pomerdany. Urodziłam się u ludzi, udało mi się uciec. Nie umiałam polować, więc razem z bratem kradłam ludziom jedzenie. To bardzo niebezpieczne… - ciągnęłam – Kiedy się zorientowałam, że to rzeczywiście lekkomyślne i postanowiłam zacząć się uczyć polować, już dawno dorosłam.
- Byłaś prawdziwą złodziejką?! – Nabirie wytrzeszczył oczy.
- Właściwie to prawda, ale ty nigdy tak nie rób. Wróćmy do tematu – myślę, że jeśli jednak rzeczywiście, bardzo chcesz się już teraz nauczyć tej podstawowej i tak ważnej dla życia lisa czynności, to nie powinieneś się wstrzymywać – las stoi przed tobą otworem. Ale jeśli będziesz praktykował sam, nauka będzie ciągnęła się w nieskończoność. Powinieneś znaleźć kogoś doświadczonego. Może wróć do domu i zapytaj się twojej mamy? Powinna spełnić tą funkcję.
- Raczej nei, ona ma tyle rzeczy na głowie… A ty, skoro ty przecież byłaś złodziejką, a później sama nauczyłaś się polować, to przecież możesz nauczyć i mnie!
- Czy ja wiem, nie jestem znowu dobrą nauczycielką! – krzyknęłam z udawanym oburzeniem - Zresztą słyszałam też, że macie lekcje, tam na pewno się nauczycie.
- Ale ja chcę już teraz! Prooooszę…
- Och, no dobrze. Chcesz zacząć już teraz?
-Tak, oczywiście! – odpowiedział zadowolony lis.
- W takim razie, pierwszym krokiem będzie znalezienie stworzenia – zaczęłam naukę – Na początku może nornica? Mieszka ona, jak sama nazwa mówi w norkach. Nie są one tak łatwo dostępne i dobrze widoczne, jak większość kryjówek naszych ofiar. Dlatego żeby coś upolować, musisz oprócz wzroku użyć też innych zmysłów – węchu i słuchu…

Przez następne 20 minut gadałam jak najęta o ofiarach, sposobach, technikach polowania i jeszcze Bóg wie czym. Mój nowy uczeń słuchał mnie uważnie, wchłaniając wiedzę jak gąbka. Kiedy skończyłam, zapytałam:
- No to co – gotów na trochę ćwiczeń?

Nabirie?

Od Floxii CD opowiadania Lori

Mimo, że z natury jestem odważną lisicą teraz zadrżałam ze strachu. 
- Szybko, mówiłem, że nie mamy wieczności! – ponaglał treser. Powoli, ostrożnie zrobiłam krok, potem drugi, nogi miałam jak z waty. Lori starała trzymać się przy mnie, bardzo cieszyłam się z jej towarzystwa, dodawało mi sił. A musicie wiedzieć, że ich zapasy w moim ciałku powoli się wyczerpywały. To zdarza się bardzo rzadko, właściwie w innym momencie podejrzewałabym się o chorobę. Wtedy jednak nawet nie próbowałam o tym myśleć, lecz dzielnie szłam dalej.
- Co się tak obijacie?! Ech… Czyli będzie po mojemu – westchnął dwunożny, po czym złapał mnie za obrożę. Na początku odruchowo odwróciłam głowę, żeby ugryźć, ale do niczego nie doprowadziłam. Zwiesiłam głowę, pozwalając wirować światu przed moimi oczami. W końcu gruchnęłam o twardą ziemię. Poczułam na sobie spojrzenia wszystkich znajdujących się w sali. Moja przyjaciółka, przerażona ukryła się w klatce, ale po chwili wyjrzała z niej przesyłając porozumiewawcze spojrzenie. Znaczyło ono chyba „No dawaj!”. Zastanawiałam się, czy poddać się jak te zwierzęta, czy walczyć do końca. Pozostawiłam ten wątek niezamknięty, bo krzyki nasilały się. Spróbowałam wstać, po kilku próbach mi się udało. Człowiek zdążył już sięgnąć po swój bat, dzierżył go w dłoni szarmancko machając. 
- Widzisz tą przeszkodę? Skacz! – krzyknął, a końcówka przedmiotu z niebezpieczną prędkością śmignęła tuż obok mojego ciała. Nie byłam przyzwyczajona do takich zachowań, jeden z odruchów bezwarunkowych uruchomił moje mięśnie. Już po chwili jak torpeda leciałam w pierwszym lepszym kierunku, w tym przypadku jednak nie padło na ten z przeszkodą pośrodku, co wywołało niezadowolenie na twarzy Armando. Z wywieszonym jęzorem przebiegłam pół sali, dopóki mój mózg nie zaczął logicznie myśleć i nie skojarzył faktów – przecież skoro przedtem oglądanym przeze mnie zwierzętom nic się nie stało, to może i u mnie to narządzie służy tylko do popędzania? Przystałam mimo, że w mojej głowie dalej świeciła się czerwona lampka, temu ludziowi nigdy nie można ufać. Odwróciłam się, oczywiście już szedł w moim kierunku. Sposób przenoszenia, który praktykuje nie jest zbyt przyjemny, dlatego postanowiłam go uniknąć przymilając się przez chwilę. Jak najpewniejszym krokiem ruszyłam przed siebie.
- O, widzę, że zmieniłaś już podejście? – treser uśmiechnął się pod nosem. Ale mimo wszystko nie zrezygnował z tego, czego nie chciałam mieć w planach. Sięgał już po moją obróżkę, ja jednak od razu zmieniłam postawę na ostrzegawczą i zrobiłam krok do tyłu. Ten jednak nie zaprzestał, dlatego fuknęłam i odskoczyłam.
- Co to za szybkie zmiany nastroju? Stań i się nie ruszaj! – człek stanowczo podszedł i znowu sięgnął po brokatowy przedmiot. Po chwili grałam główną rolę w zadziwiającym przedstawieniu – odskakiwałam z coraz większą wprawą, a dwunożny dziko za mną latał. Oczywiście po chwili wpadł na pomysł, żeby przekształcić to na jakąś sztuczkę. Jestem wredna i złośliwa tylko wtedy, kiedy jest potrzeba, ale teraz taka zaistniała. Im bardziej starał się więc cyrkowiec, tym bardziej ja skakałam niezdarnie i zupełnie bez należytej gracji. Kiedy zaczął liczyć do rytmu, ja wykonywałam ruchy jak najbardziej temu metrum przeciwne. W pewnym momencie kątem oka zauważyłam drąg, który przedtem miałam przeskoczyć. Wpadłam wtedy na pomysł, który już teraz przyprawił mnie o szampański, lisi śmiech. Zaczęłam udawać, że coś jednak z tych pląsów mi wychodzi. Armando zaświeciły się oczy, skoncentrował się tylko na mnie. A ja prowadziłam prosto na przeszkodę, której nie zauważał. Tuż przed nią mocno wyhamowałam, dobrze na to przygotowana. On tymczasem ze swoim zdezorientowaniem potknął się o belę i… Łup!
- Aaa! – krzyknął, ale już nie było dla niego odwrotu. Po chwili jak długi leżał na twardej ziemi. Nie wyglądało, żeby stało mu się coś wielkiego (A szkoda!), ale tą chwilę nieuwagi należało wykorzystać. Z uśmiechem na mordce podbiegłam do Lori.

Jak jest ok, to jest ok ;) Lori?

środa, 5 kwietnia 2017

Szkolenia

Uwaga!
Ruszył "rok szkolny" u naszych szczeniąt. Odbędzie się dziesięć zajęć (po dziesięć z praktyki i po dziesięć z teorii, czyli będzie to trwało czterdzieści dni). Po upływie czterdziestu dni roku szkolnego odbędą się egzaminy. Plan wygląda następująco:

I Dzień

Teoria: Przetrwanie, Myślistwo, Walka

II Dzień

Praktyka: Przetrwanie, Myślistwo, Walka

III Dzień

Teoria: Wychowanie, Ogólne

IV Dzień

Praktyka: Wychowanie, Ogólne

Tak wygląda cały plan. Po IV dniu zajęć tydzień szkolny zaczyna się od nowa, czyli znowu startujemy od I dnia. Między IV dniem a I dniem są trzy dni przerwy. Lis nie musi przystępować do zajęć, jednak wtedy nie można objąć wyższego stanowiska (do czasu ukończenia szkolenia).


wtorek, 4 kwietnia 2017

Od Alina do Cany

Kiedy wyszedłem z mojej nowej nory od razu natknąłęm się na lisa
-Cześć jesteś ze stada?-zapytałem
-Tak!-odpowiedziała,słysząc po głosie była to lisica
-Jestem Alin-powiedziałem z uśmiechem
-Cana-powiedziała
Spacerowaliśmy dalej razem,Cana była naprawdę miłą lisicą. Zwłaszcza że chciała spędzać czas ze mną,z mieszańcem który tylko skoki umie. Ale stwierdziłem że siebie nie doceniam. Cana była moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką. Nie byłem wcale pewny czy Cana na pewno mnie polubiła. Pomyślałem nagle o rodzeństwie. Natrafiliśmy na szosę. Samochody tam jechały więc zadrżałem.
Cana?

Lori awansuje!

Lori awansuje na stanowisko dyrektorki!


poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Problematyczny quest

Witajcie.

Otóż przytrafiła mi pewna sytuacja - dwie lisice zabrały się za tego samego questa, na to samo stanowisko. Jeden quest już został napisany (Lori - Sprawa wyższej wagi). Drugi lis ma czas na napisanie do końca tygodnia. Jeśli będziemy mieli te dwa questy, zostanie przeprowadzona ankieta, która wyłoni zwycięzce.

/Chalize

Od Lori - Sprawa wyższej wagi

Zapukałam lekko w korę znajdującą się koło Legowiska Alf, byłam dosyć zdenerwowana całą sytuacją i do tego cały czas w myślach przewijały mi się najgorsze scenariusze, które oczywiście nie poprawiały mojego samopoczucia. O co chodzi i jak do tego wszystkiego doszło?
Kilka dni temu akurat kiedy wracałam ze swojego stanowiska, do swojej norki zdałam sobie sprawę, że bycie tylko nauczycielką to dla mnie za mało i stać mnie na więcej. Trochę to banalne... ale w takich okolicznościach znalazłam się przy mieszkaniu Alf.
Zapukałam jeszcze raz, ale już trochę głośniej i zaczęłam przypominać sobie słowa którymi miałam wytłumaczyć co mnie sprowadza, lecz stres zaczął tłumić moje myśli. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki, ale nie z środka Legowiska tylko od strony lasu.
- Chalize? - odwróciłam się, spanikowana ponieważ zdałam sobie sprawę, że już nie ma odwrotu.
- Tak, to ja. - z pobliskich krzaków wyłoniła się postać znanej mi lisicy. - Co cię tu sprowadza? - dodała po chwili. Zawahałam się, ale w końcu byłam już pewna swojej decyzji.
- Chciałabym poprosić o możliwość zrobienia próby dzięki której będę mogła zostać Dyrektorką. - wyrecytowałam na jednym tchu, przyznam, że musiało mi wtedy stanąć serce, bo po moich słowach zapadła niezmącona cisza, ale ja nie jego słyszałam bicia.
- Hmm, dobrze. Akurat mam dla ciebie idealne zadanie. - Alfa uśmiechnęła się lekko po chwili.
- Zamieniam się w słuch.
- Kilka dni temu znaleziono na terenach stada grupkę czterech lisów. Niby nic dziwnego, ale rzecz w tym, że oni niczego nie potrafią: polowanie jest dla nich za trudne, odróżnienie rzeczy jadalnych i niejadalnych to dla nich bajka, a na dodatek chodzą jak słonie - tak głośno, że nawet z dwóch kilometrów można ich usłyszeć!
- Te lisy są dorosłe? - zdumiałam się słysząc te wiadomości.
- Oczywiście. Ale wracając, twoim zadaniem będzie nauczenie ich umiejętności polowania i tym podobnych. Czy podejmujesz się tego wyzwania?
Odpowiedziałam bez dłuższego zastanowienia.
- Tak, za dwa tygodnie przyjdę tu razem z tymi uczniami i pokażę ci ich postępy. - rzekłam, nie wiedząc jeszcze, że dwa tygodnie to tak naprawdę tylko chwila.
***
Siedziałam naprzeciwko czterech lisów - mieli oni gdzieś tak około dwóch lat, tak jak mówiła Chali, żaden z nich nie potrafił nawet martwego zająca upolować...
- A więc od dziś będę was uczyć zasad przeżycia, ale zanim do tego przejdziemy chcę znać wasze imiona. - zaczęłam rozmowę.
- Ja mam na imię Gilbert. - powiedział pierwszy.
- A ja Joachim.
- Odys...
- Bazyli.
Gdy przedstawili już się wszyscy ( i jakimś cudem udało mi się zapamiętać ich imiona) zaczęłam wypytywać się o umiejętności jakie posiadają, by móc ustalić jakich się nauczą.
***
Minęły pierwsze trzy dni, w czasie których moim jedynym osiągnięciem było przekonanie uczniów, że surowe mięso kaczki jest jadalne ( niedawno dowiedziałam się, że zostali wychowani przez ludzi, ale później uwolniono ich, więc każde nieprzetworzone 'jedzenie' wywoływało u nich wstręt), ogólnie postępy u tych lisów były tak mozolne, że wręcz można powiedzieć, że do mety jeszcze sto kilometrów i z powrotem.
Dziś miałam zamiar nauczyć je prawidłowego skradania się i o dziwo, połowie się to udało! Zaczęłam nabierać nadziei, ale również zwiększyłam 'produktywność' lekcji, od tamtego czasu lisy które już umiały jedną rzecz zaczęły uczyć się drugiej, a te którym się nie wiodło udzielałam dodatkowych lekcji.
***
Po tygodniu moi uczniowie posiadali już najważniejsze umiejętności: skradanie się, polowanie, rozpoznawanie, pływanie, walka i kilka innych wyjątkowo ważnych rzeczy. Ogólnie to Bazyli i Joachim teoretycznie mogliby już żyć bez moich nauk, ale dwa pozostałe potrzebowały jeszcze mojej pomocy. Ostatnio zaczęłam się poważnie zastanawiać co by się stało gdyby nie udałoby mi się wykonać zadania... Wygnanie? Ośmieszenie? Splamienie honoru? A może to wszystko razem? Koszmar... Przecież mam jeszcze tyle pracy! Wiadomo oprócz podstaw przeżycia trzeba znać również kilka innych spraw na przykład wykopywanie wygodnych nor czy nauka kilku przydatnych fortelów... Trzeba będzie się mocno sprężać!
Weszłam zgrabnym krokiem na polanę - na wcześniejszej lekcji ustaliłam, że będą musieli się na niej schować tak bym ich nie znalazła. Podniosłam lekko nos i zaczęłam węszyć.
- Joachimie jesteś na drzewie... - powiedziałam pewnym głosem, a po chwili jeden z uczniów stał obok mnie. - Gilbercie, schowałeś się za krzakiem, nawet nie trzeba węszyć by cię znaleźć... - ciągnęłam. - Bazyli, widać, że się nie starasz, stoisz w samym środku kępy, a wiesz pewnie, jak bardzo widać rudy kolor... A Odys jest... za tamtym odstającym korzeniem. - wskazałam łapą, mimo iż mówiłam wszystko znudzonym tonem to tak naprawdę w duchu byłam zachwycona postępem. - Musicie pamiętać, że jeśli macie zamiar się schować to musicie być nie zauważalni przez wszystkie zmysły...
Jedyną odpowiedzią jaką usłyszałam były bezbarwne potakiwania, nie lubiłam jak tak robią ponieważ to oznaczało: "Nic nie rozumiem, ale mów dalej".
- Węch, nie da się zupełnie 'znieczulić' tego zmysłu, ale można zmniejszyć szansę na wyczucie... błotem. - w tym momencie złapałam grudę ziemi i wysmarowałam głowę jednego z uczniów ( przyznam, że przyjął to z wyraźnym obrzydzeniem). - Wzrok, tutaj też przydatne jest błoto i kawałki roślin, ale ważne jest dopasowanie tego wszystkiego do otoczenia. Słuch, zbędny szelest może okazać się niebezpieczny w skutkach. Dotyk i smak pomijamy. Został najważniejszy zmysł - instynkt, przed nim nie da się uchronić całkowicie, ale żeby choć w jakimś stopniu go zniwelować u przykładowego wroga, nie możemy się na niego otwarcie patrzyć... - ciągnęłam. Lisy wyraźnie były zaciekawione całą przemową.
- Zrobimy ćwiczenia praktycznie? - zapytał się Odys, a ja machnęłam twierdząco głową. Przez chwilę uczniowie wyczekiwali w ciszy jakiejś szerszej wypowiedzi, więc nie mogłam ich zawieść.
- Najpierw to ja się schowam, oczywiście po jakimś czasie wyjdę. - powiedziałam szybko i zniknęłam im z oczu.
Mniej więcej to w takim stylu mijały nam lekcje.
***
Od spotkania z Chali minęły już dokładnie dwa tygodnie, ale stres ustąpił dumie z moich uczniów którym udało się nauczyć wszystkich potrzebnych umiejętności które mogą się przydać podczas życia na wolności. Rano zebrałam uczniów i ruszyłam z nimi w stronę Legowiska Alf.
- Chalize, przyprowadzam uczniów! - krzyknęłam uradowana w stronę sylwetki lisicy.
- Udało się? - odpowiedziała z nutką zdziwienia Alfa, a ja przytaknęłam.
Potem jeszcze zaczęła pytać lisy o wiedzę, a na końcu zrobiła krótki test w praktyce i tak jak się spodziewałam wyniki okazały się pozytywne.
- To znaczy, że udało mi się wykonać zadanie? - zapytałam spuszczając lekko wzrok.
- Ależ oczywiście! Od dziś mianuję cię Dyrektorką! - rzekła Chalize, a ja dostałam ataku euforii.
***
Następnego dnia pożegnałam się z lisami, które postanowiły ruszyć w dalszą drogę, ale z pewną różnicą: od tego czasu mogli bardziej decydować o swoim losie...