Podbiegłem do rudej.
- Co się dzieje... - szepnąłem do siebie
- Ace... Krew! - jęknęła.
Rzeczywiście. Pod jej ogonem zbierała się mała kałuża krwi. A to znaczy... O nie...
- Spokojnie, mała.. - przytuliłem ją do swojego boku trzymając jej łeb w moich łapach.
- Fulco, co się stało? - dyszała bardzo ciężko. Najpewniej z bólu.
- Nic złego, ruda. Wszystko dobrze. Po prostu tak niekiedy jest. To znak, że niedługo rodzisz. - skłamałem. Wzrokiem zbadałem fiolkę, która nadal tam leżała...
- Musisz to teraz wypić. - rozkazałem.
- Ale.. Ja nie mogę..
- A chcesz, żeby Lizzie żyła?! - krzyknąłem z nerwów, ale szybko ściszyłem głos. - No już. To nie jest niedobre. Łyk i już. - pocieszyłem ją
Zawahała się, ale otworzyłem buteleczkę i przystawiłem do jej pyska.
- Widzisz? Po krzyku. Już dobrze.. - przejechałem łapą po jej grzbiecie.
Martwiłem się jak diabli. Czy nie jest zbyt późno? Czy uda się uratować małą Elizabeth..?
Na marne. Piętnaście minut później nie zaczęły się nawet bóle.
Chali?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.