wtorek, 9 maja 2017

Od Floxii CD opowiadania Lori

Nerwowo przestępowałam z nogi nogę. Stałam obok jedynego skrawka płótna tworzącego ścianę, który był luźny. Na tyle luźny, by w chwili nieuwagi przemknąć się pod nim.
- Ooo… Widzę, że to te słynne liski, co? Nie wygląda na to, żeby twoja współpraca z nimi była idealna. Ze mną też leży w gruzach – dogryzł nieznajomy dwunożny treserowi z wyraźnym włoskim akcentem. Był to osobnik płci męskiej o niezwykle potężnym brzuchu, który lekko ujmując nie mieścił się w swoich ubraniach. A propos, zawsze zastanawiałam się, po co ludziom odzienie… Niby ładne, ale my, lisy ładniej wyglądamy przy go braku – ba, pewnie noszenie takich rzeczy na sobie jest niezwykle niewygodne. Wracając do tematu nie dość, że przyszedł sobie znikąd to jeszcze wprowadził w osłupienie Lori, mnie no i Armando. Ten ostatni próbował się jakoś wytłumaczyć, ale od razu widać było, że na wiele to się nie zdało.
- Ależ szefie, te kity są wspaniałe! Co prawda, troszeczkę nam jeszcze brakuje w idealnej komunikacji, ale jak na jeden dzień nie jest źle.
- Człowieku, ma nie ‘nie być źle’, a wspaniale! Myślisz, że mnie obchodzi, ile dni je tresujesz?! – krzyknął elegant z głosem słyszalnie zdenerwowanym, ale po chwili uspokojenia dodał – Ale skoro mówisz, że brakuje wam tylko troszeczkę nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał okazji do sprawdzenia tego.
To mówiąc złapał moja przyjaciółkę za kark jednocześnie wyrywając ją z oszołomienia. Równało to się z początkiem wściekłego miotania, lecz czułam, że lepiej będzie, jeśli zaprzestanie tej czynności.
- Lori, Córko Słońca… Udawaj grzeczną, bo mam plan! – warknęłam cicho. Ledwo jednak zdążyłam to zrobić, a w powietrzu nade mną rozległ się wrzask:
- Cisza! Żadnych dźwięków, kiedy przychodzi najważniejszy człowiek w cyrku, zrozumiano?
Zestrachana natychmiast zamilkłam. Ale towarzyszka chyba zrozumiała mój komunikat, bo teraz starała się zachować spokój. Zobaczyłam lekki uśmieszek na twarzy Armando. Zaraz zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni! Szef cyrku w przeciwieństwie do tresera wydawał się być człowiekiem mało znającym się na zwierzętach i niezbyt doświadczonym w pracy z nimi. Liczył raczej na to, żeby występ był olśniewający, co oznaczało szybki zysk. Był idealnym podłożem do ucieczki – jeśli przyjaciółka go ugryzie upuści ją, drugi dwunożny zajmie się na początku raną. Idealny moment, ale jak tu powiedzieć Lori, co ma zrobić? Po chwili namysłu stanęłam na dwóch łapkach zwracając jednocześnie całą uwagę na siebie.
- Ugryź go i biegnij za mną! – szepnęłam.
- Przepięknie! Widzisz, szefie? Mają talent. Ale żadnych głosów! – huknął trener, po czym zdecydowanym krokiem ruszył mnie na swój sposób skarcić. Pisnęłam, odwróciłam się i nie mogąc dłużej czekać na samiczkę wybiegłam przez znalezione wyjście. Wszystko zadziałało, jak powinno, a poczułam naprawdę wielką ulgę, kiedy usłyszałam pisk przypominający taki od opon, a zaraz później równomierne uderzenia łap tuż za mną. Udało nam się! Po jakimś czasie ciągłego gnania uznałam, że jesteśmy już w wystarczającej, bezpiecznej odległości i wyhamowałam, a potem wskoczyłam w pobliskie zarośla.
- Uciekłyśmy, taak! – krzyknęła i mimo gwałtownego zastopowania wpadła we mnie. Lisi chichot rozniósł się po całym polu.
- Ej, czekaj, a wiesz, że jesteśmy w zupełnie nieznanym miejscu i dom jest najpewniej mile stąd? – zapytałam, kiedy już trochę ochłonęłam.
- To rzeczywiście prawdopodobne, Hijo de Luna! – parsknęła koleżanka, nie mogąc się powstrzymać od wybuchu śmiechu, który zresztą zaraz nastąpił. Ale w końcu, kiedy nadszedł moment powagi musiałyśmy przyznać, że to, co powiedziałam jest całkowita racją.
- Jestem strasznie głodna! Na głodnego nie można myśleć w żadnej sprawie – burknęła Ruda i wyszła z naszej zielonej kryjówki, a ja zaraz po niej zrobiłam to samo. Ostrożnie obeszłyśmy krzak, ale nie dostrzegając niebezpieczeństw ruszyłyśmy polowa cna większym obszarze.
***
- Żeby nigdzie nie można było znaleźć choćby myszki polnej! To przechodzi wszelkie wyobrażenia! – krzykiem wyrażałam swoje niezadowolenie. Od kilku godzin błąkałyśmy się po nieznanych terenach i nic – same pustkowia. Nie zdziwiłabym się, gdyby ludzie nie przychodzili do cyrku z powodu samej okolicy.
- Patrz! Czarna rzeka!
- Rzeczywiście… Chociaż nie, to jest stałe, czarna ziemia! – ostrożnie postawiłam łapę na naszym nowym znalezisku – ciągu, którego końca nie było widać koloru kruka – Aaaaaa!
Z przerażeniem wskoczyłam z powrotem w trawę. Koło mnie przejechało coś wielkiego wydając charakterystyczny dźwięk. Skądś to kojarzę…
- Samochód! – wyprzedziła mój język Lorianka. Nagle zrobiło mi się bardzo smutno – samochodem nas tu przywieźli, ale nie znajdziemy już raczej drogi powrotnej do naszego stada.
- Ok, ok… Nigdy już nie wrócimy do swojej sfory, to okropne! – wyżaliłam się – Jesteśmy tak daleko, ale jednak nie mamy zielonego pojęcia, gdzie. Zostaniemy tu na zawsze… Patrz – tam koło Czarnej Smugi coś jest!
Cały mój smutek wyparował, to ‘coś’ koniecznie trzeba odkryć. Wskazałam lisicy kolorowy punkt. Nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie zobaczyły tego z bliska, ale mimo wszystko należało zachować ostrożność. Dlatego przeczołgałyśmy się między wysoką trawą. W powietrzu nad nami unosiło się biadolenie.
- Och, mogłem w ogóle nie brać lisów! Dziadek mówił, że to świetne zwierzęta, ale bardzo przebiegłe. Trzeba było posłuchać go do końca! Może, gdybym wykroczył nad te wszystkie, głupie sposoby które nie dają zwierzętom niczego oprócz zaspania… Taka współpraca nie ma w ogóle sensu, o zwierzęta powinno się dbać, jeśli chce się coś osiągnąć. Znalazłem taką piękną parę lisów i wszystko zepsułem!
- Słyszysz? To Armando! – szepnęła Lori.
- Taak… Pewnie po całym zajściu gburowaty szef wywalił go z pracy. Czekaj…
- On ma samochód i chyba zna drogę!
- Otóż to! – krzyknęłam wybiegłam przed mężczyznę. Przez chwilę patrzył na mnie z osłupieniem, kiedy już doszedł do siebie zapytał:
- A właściwie to co tutaj robisz? Jesteście okropni, zrujnowaliście mi jedyną pracę!
- Lori, przeskocz nade mną! Nie zrozumie, jeśli mu się nie pokaże, głupi to jednak jest – poleciłam, rozpłaszczając się na gruncie. Ruda zgrabnie nade mną przeleciała a dwunożny ze zdumienia wytrzeszczył patrzałki.
- Wy… Dalej chcecie ze mną pracować, żeby uratować moją posadę! – oznajmił ze zdumieniem. Jednak taki niemądry to nie jest – Ale jest w tym jakiś haczyk… Po występie mam was odwieść do domu, czy dobrze zrozumiałem? Szkoda, w cyrkowym życiu to nie ma sensu. Ale obiecuję, że dotrzymam obietnicy – może później znajdę innych współpracowników.
Dalej męczyłyśmy wzrokiem tego niezwykle pojętnego ludzia.
- Aha, i chcecie, żebym zachowywał się wobec was jako przyjaciel i dbał wystarczająco dobrze? – dodał.
- No to to ja rozumiem – uśmiechnęłam się i pewnie ruszyłam w stronę cyrku, jak mniemam. Nie wiem, czy dobrze postąpiłam, że zaufałam dwunożnemu, ale to lepsze niż życie na tym stepie.

Lori?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.