Kiedy bóg nie patrzył, mocno przytluliłam do siebie Ace. Byłam taka szczęśliwa.. będziemy żyć!
Jak się okazało, Paloo nie miał zamiaru teleportować nas na tereny sfory, więc musieliśmy iść pieszo. Nie wiem, jak daleko jest stąd do naszej sfory, ale nie było innego wyjścia. Paloo nic do nas nie mówił, a na wszelkie pytania odpowiadał jedynie krótkim "tak", "nie", albo nie odpowiadał w ogóle. Na całe szczęście jak byliśmy gdzieś w połowie drogi, wrócił do nas Morpheus i Paloo mógł sobie iść.
- Dzięki, tato. - Ace podniósł na niego wzrok. - Dziękuję, że nas uratowałeś.
- Ja również dziękuję. - dodałam, lekko kładąc uszy.
- Bądź co bądź, ale moim obowiązkiem jest chronić moją rodzinę. - odparł. Jego głos był ciepły, tak odmienny od głosu Sun. - Ale.. Ekhem. Ace, Chalize, wiem, że bardzo się kochacie, ale.. Chyba sami rozumiecie. Możecie przeczekać dni płodne. Bogowie nie patrzą przychylnie na zwykłe lisy, które mają w sobie krew bogów. Poza tym.. eee.. Cholera, czy naprawdę nikt nie przeprowadził z tobą rozmowy na temat bezpiecznego okazywania sobie miłości?
- Nie zdążyli. - odparł Ace krótko. - Ale my chcieliśmy te szczeniaki, naprawdę. To nie była wpadka.
Morpheus uniósł brew.
- Myślałem, że nie chcesz nawet myśleć o szczeniakach... - mruknął speszony.
Ace burknął coś, że "zmieniło mu się na te szczeniaki". Po kilkunastu minutach byliśmy już na terenie sfory, gdzie z oddali zobaczyliśmy Lizzie w towarzystwie szczeniąt Pelikara. Wyglądało na to, że przygotowuje się do roli starszej siostry.
- Może byśmy wpadli do Znachora? - zamruczałam cicho.
Ace? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.