Wziąłem głęboki oddech. Tak, to była przemyślana decyzja, a przede wszystkim była moja. Nikt nie próbował mnie na nią ukierunkować, po prostu wiedziałem, że tego chcę. Moje stanowisko mi już nie wystarczało. Nie chciałem być zwykłym wojownikiem. Chciałem być dowódcą wojsk, jak mój ojciec. Może byłby ze mnie dumny? Tego się nigdy nie dowiem. Chociaż... gdzieś tam mi świtało, że jednak mógłby być dumny. W każdym razie, ja bym był. Może teraz, gdzieś tam, ojciec mnie obserwuje? Zganiłem siebie za to. Takie bajeczki są dobre dla szczeniąt - nie dla przyszłego dowódcy wojsk. Raz kozie śmierć. Czas zapukać do drzwi alfy.
Uhh, mimo wszystko trochę się bałem. Co, jeśli im w czymś przeszkodzę? Nie chciałem być natrętny. W końcu jednak się odważyłem i ostrożnie zapukałem. Cisza. Zapukałem jeszcze raz, a wtedy otworzyła mi zaspana lisica.
- A, to ty, R. - zagadnęła przyjaźnie. Mimo snu, nadal wyglądała na zmęczoną. - Czego potrzebujesz?
- Alfo. - skłoniłem się, nisko opuszczając głowę. Co ja mam u licha powiedzieć? - Chciałbym... chciałbym zostać dowódcą wojsk.
Zamilkłem. Bogowie, jak strasznie się wtedy stresowałem. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Że alfa mnie wypędzi? Wyśmieje? Obie opcje są prawdopodobne. Nie odważyłem się podnieść wzroku. Mogłaby to uznać za obrazę... W każdym razie, byłem cholernie ostrożny. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwałem od lisicy jakiegokolwiek sygnału, że zezwala na to. Nadzieja matką głupich. Nadzieja umiera ostatnia. Ehh... No nieważne. Trzeba czekać...
- Dobrze. - odparła ostrożnie. Nie mogłem uwierzyć w jej słowa. Zgodziła się! Zgodziła się, zgodziła się, zgodziła się! Bogowie! - Zanim jednak przyznam ci to zaszczytne stanowisko, musisz podołać pewnemu wyzwaniu. - Mój entuzjazm nieco przygasł, jednak i tak byłem szczęśliwy, że w ogóle zgodziła się na coś takiego. Ciekawe, co to za zadanie. - Więc wyślę cię do mojego przyjaciela, Nerona. Między jego stadem, a stadem innych lisów toczy się walka. Niedługo będzie ostateczne starcie. Proszę, abyś został dowódcą jego wojsk. Szybko rozpoznasz Nerona, ma odgryzione ucho. W każdym razie, to jakieś pół dnia drogi stąd. Powiedz, kto cię wysyła. Jeśli ci się uda, zostaniesz bohaterem. Jeśli nie... - Tutaj na jej pysku pojawił się grymas. - Zostaniesz przeklęty i wypędzony z tych terenów, a bogowie cię opuszczą.
Uuh. Niezbyt fajna perspektywa. Już wolę zostać tym bohaterem. Pamiętam, że każdy szczeniak z mojego otoczenia chciał być kimś wielkim. Każdy, oprócz mnie. Ja chciałem jedynie spokoju. W ogóle byłem jakimś takim niezbyt fajnym dzieckiem. Do nikogo się nie odzywałem, wolałem własne towarzystwo.
- Czy przyjmujesz wyzwanie? - dobiegł do mnie głos alfy.
- Tak. - Przyjąłem wyzwanie. Już nie ma odwrotu. Ja, Remus, przyjmuję to wyzwanie i obiecuję chronić ziem Nerona.
Dopiero teraz odważyłem się podnieść wzrok.
- Wyruszaj. Powodzenia. - powiedziała alfa.
- Dziękuję. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Muszę zwyciężyć tę walkę.
Uhh, mimo wszystko trochę się bałem. Co, jeśli im w czymś przeszkodzę? Nie chciałem być natrętny. W końcu jednak się odważyłem i ostrożnie zapukałem. Cisza. Zapukałem jeszcze raz, a wtedy otworzyła mi zaspana lisica.
- A, to ty, R. - zagadnęła przyjaźnie. Mimo snu, nadal wyglądała na zmęczoną. - Czego potrzebujesz?
- Alfo. - skłoniłem się, nisko opuszczając głowę. Co ja mam u licha powiedzieć? - Chciałbym... chciałbym zostać dowódcą wojsk.
Zamilkłem. Bogowie, jak strasznie się wtedy stresowałem. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Że alfa mnie wypędzi? Wyśmieje? Obie opcje są prawdopodobne. Nie odważyłem się podnieść wzroku. Mogłaby to uznać za obrazę... W każdym razie, byłem cholernie ostrożny. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwałem od lisicy jakiegokolwiek sygnału, że zezwala na to. Nadzieja matką głupich. Nadzieja umiera ostatnia. Ehh... No nieważne. Trzeba czekać...
- Dobrze. - odparła ostrożnie. Nie mogłem uwierzyć w jej słowa. Zgodziła się! Zgodziła się, zgodziła się, zgodziła się! Bogowie! - Zanim jednak przyznam ci to zaszczytne stanowisko, musisz podołać pewnemu wyzwaniu. - Mój entuzjazm nieco przygasł, jednak i tak byłem szczęśliwy, że w ogóle zgodziła się na coś takiego. Ciekawe, co to za zadanie. - Więc wyślę cię do mojego przyjaciela, Nerona. Między jego stadem, a stadem innych lisów toczy się walka. Niedługo będzie ostateczne starcie. Proszę, abyś został dowódcą jego wojsk. Szybko rozpoznasz Nerona, ma odgryzione ucho. W każdym razie, to jakieś pół dnia drogi stąd. Powiedz, kto cię wysyła. Jeśli ci się uda, zostaniesz bohaterem. Jeśli nie... - Tutaj na jej pysku pojawił się grymas. - Zostaniesz przeklęty i wypędzony z tych terenów, a bogowie cię opuszczą.
Uuh. Niezbyt fajna perspektywa. Już wolę zostać tym bohaterem. Pamiętam, że każdy szczeniak z mojego otoczenia chciał być kimś wielkim. Każdy, oprócz mnie. Ja chciałem jedynie spokoju. W ogóle byłem jakimś takim niezbyt fajnym dzieckiem. Do nikogo się nie odzywałem, wolałem własne towarzystwo.
- Czy przyjmujesz wyzwanie? - dobiegł do mnie głos alfy.
- Tak. - Przyjąłem wyzwanie. Już nie ma odwrotu. Ja, Remus, przyjmuję to wyzwanie i obiecuję chronić ziem Nerona.
Dopiero teraz odważyłem się podnieść wzrok.
- Wyruszaj. Powodzenia. - powiedziała alfa.
- Dziękuję. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Muszę zwyciężyć tę walkę.
***
Łapy zaczęły mnie boleć od wędrówki, ale nie mogłem się zatrzymać. Potrzebują mnie, a ja potrzebuję tego stanowiska. To będzie doskonała rozgrzewka. Zapachy mojej sfory już dawno znikły, ustąpiły innym, ostrym woniom, tak nieznajomym. Szczerze mówiąc, czułem się przez to trochę, a nawet bardzo, nieswojo. Co mnie tam czeka? Śmierć? Chwała? A może jedno i drugie? Zaśmiałem się ponuro. Nie chcę umierać. Nikt nie chce.
***
W końcu po kilku godzinach drogi poczułem zapach innych lisów. Zmęczenie przepadło jak łapą odjął! Potruchtałem w tamtą stronę. Bogowie, mam nadzieję, że to te lisy, którym miałem pomóc - a nie ich wrogowie... Ale do rzeczy. Neron. Szukać Nerona. Rudzielec z odgryzionym uchem, o ile wszystko dobrze zapamiętałem. Przed oczami zaczęły mi się majaczyć ich futra. Lisy były najróżniejsze, ale najwięcej było tych rudych. Oh, i jak ja mam go teraz znaleźć?!
Kiedy podszedłem bliżej, zauważyłem że lisy były poddenerwowane i chodziły z kąta w kąt, jakby nie mogły się zdecydować. No tak, wojna... W końcu z tego tłumu wyjrzał lis, który mnie interesował. Jeju, był o wiele starszy, niż myślałem. No i rzeczywiście nie miał ucha.
- Alfo. - Podszedłem na tyle, żeby mógł mnie zauważyć. - Witaj, alfo. Przybywam ze sfory Chalize. Poprosiła mnie, abym dowodził twoimi wojskami w czasie starcia.
Samiec popatrzył na mnie; był zmęczony i to było widać.
- Witaj, wojowniku. - przywitał mnie uprzejmie. - Chalize.. tak, przyjaźnimy się. Zaufam ci. Poprowadź starcie. Jako dowódca wojsk, będziesz walczył tylko w ostateczności. Zajmij się dobrze moimi lisami. Jeśli polegnie wiele z nich... zgładzę cię.
- Dobrze. - odpowiedziałem, wbijając wzrok w ziemię. - Uchronię twoje ziemie i stado.
Lis uśmiechnął się lekko, a następnie machnął łapą. Moja wizyta się skończyła.
Następnego dnia powitano mnie sporym kawałkiem mięsa jelenia. Mój ostatni posiłek? To całkiem miłe, że ktoś o mnie pomyślał.
Po kilku godzinach zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie miała trwać walka. Nie powiem, okrutnie się stresowałem. Plus stresu dodawało to, że nie musieliśmy czekać długo na przeciwników. Przybyli punktualnie.
- W porządku. - Moje słowa skierowałem do lisów, które stały przede mną. Przestraszone. Zestresowane. - Zwycięstwo leży dzisiaj po naszej stronie! Nie martwcie się, ci przeciwnicy to nic. Jesteście w stanie ich pokonać bez większego wysiłku. - Teraz zniżyłem głos. - Na początku musimy przegonić ich na nasze tereny. Wiecie, jak to zrobić, prawda? Nękajcie, kąsajcie, uprzykrzajcie życie. Sami uciekną. Potem, gdy już tego dokonacie, będziecie walczyć na swoim terenie. Musicie ich zagonić w pułapkę. Zdezorientować. Tacy zdezorientowani i smutni nie będą już zagrożeniem.
Lisy wyglądały na zdeterminowane. Została jeszcze tylko jedna rzecz... Ofiara. Uniosłem swoją łapę i wbiłem kawałek głogu w poduszkę, aby poleciała z niej krew. Jako ofiara dla wszelkich bóstw.
- Do boju! - zawołałem, a lisy w mgnieniu oka rozpierzchły się wokół stada wroga.
Kiedy podszedłem bliżej, zauważyłem że lisy były poddenerwowane i chodziły z kąta w kąt, jakby nie mogły się zdecydować. No tak, wojna... W końcu z tego tłumu wyjrzał lis, który mnie interesował. Jeju, był o wiele starszy, niż myślałem. No i rzeczywiście nie miał ucha.
- Alfo. - Podszedłem na tyle, żeby mógł mnie zauważyć. - Witaj, alfo. Przybywam ze sfory Chalize. Poprosiła mnie, abym dowodził twoimi wojskami w czasie starcia.
Samiec popatrzył na mnie; był zmęczony i to było widać.
- Witaj, wojowniku. - przywitał mnie uprzejmie. - Chalize.. tak, przyjaźnimy się. Zaufam ci. Poprowadź starcie. Jako dowódca wojsk, będziesz walczył tylko w ostateczności. Zajmij się dobrze moimi lisami. Jeśli polegnie wiele z nich... zgładzę cię.
- Dobrze. - odpowiedziałem, wbijając wzrok w ziemię. - Uchronię twoje ziemie i stado.
Lis uśmiechnął się lekko, a następnie machnął łapą. Moja wizyta się skończyła.
Następnego dnia powitano mnie sporym kawałkiem mięsa jelenia. Mój ostatni posiłek? To całkiem miłe, że ktoś o mnie pomyślał.
Po kilku godzinach zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie miała trwać walka. Nie powiem, okrutnie się stresowałem. Plus stresu dodawało to, że nie musieliśmy czekać długo na przeciwników. Przybyli punktualnie.
- W porządku. - Moje słowa skierowałem do lisów, które stały przede mną. Przestraszone. Zestresowane. - Zwycięstwo leży dzisiaj po naszej stronie! Nie martwcie się, ci przeciwnicy to nic. Jesteście w stanie ich pokonać bez większego wysiłku. - Teraz zniżyłem głos. - Na początku musimy przegonić ich na nasze tereny. Wiecie, jak to zrobić, prawda? Nękajcie, kąsajcie, uprzykrzajcie życie. Sami uciekną. Potem, gdy już tego dokonacie, będziecie walczyć na swoim terenie. Musicie ich zagonić w pułapkę. Zdezorientować. Tacy zdezorientowani i smutni nie będą już zagrożeniem.
Lisy wyglądały na zdeterminowane. Została jeszcze tylko jedna rzecz... Ofiara. Uniosłem swoją łapę i wbiłem kawałek głogu w poduszkę, aby poleciała z niej krew. Jako ofiara dla wszelkich bóstw.
- Do boju! - zawołałem, a lisy w mgnieniu oka rozpierzchły się wokół stada wroga.
***
Zachowywali się naprawdę dobrze. Wykonywali wszystkie moje instrukcje, od nękania wroga po atakowania go na ich terenie. Nie chcę opisywać walk. To piekło. Najważniejsze jest to, że nie poległ żaden "nasz" lis, a także lis wroga. Nie lubiłem takiego bezsensownego przelewania krwi. Po kilku godzinach było już po wszystkim. Mogłem wrócić do stada.
***
- Remusie. - Neron podszedł do mnie. - Spisałeś się doskonale. Dziękuję za uratowanie mojego stada.
- To obowiązek. - odparłem spokojnie. - Czy mogę już wracać?
- Oczywiście. - Pozdrowił mnie gestem.
W końcu do domu.
***
Po przybyciu do stada udałem się prosto do Legowiska Alf, aby przekazać wieść o zwycięstwie Nerona. Nie było to łatwe ze względu na łapę, która strasznie piekła przy postawieniu jej na ziemi. Naprawdę, okropnie. W końcu jednak udało mi się dobrnąć do mieszkania. Spełniłem swoją powinność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.