sobota, 8 kwietnia 2017

Od Lori - WB #6

Mój oddech zaczął niezwykle szybko przyśpieszać, łodygi zbóż przecinały mi skórę, ale ja nie zamierzałam się zatrzymywać bo to coś wciąż mnie goniło. Wszystko dookoła zmieniło się w niewyraźne różnokolorowe smugi, a wioska zbliżała się do mnie coraz bardziej. 
W ciągu niecałej minuty znajdowałam się już w ludzkiej osadzie. W ciągu kilku sekund zauważyłam, że przedstawiciele gatunku ludzkiego na widok goniącego mnie stworzenia błyskawicznie znikają w domach, jednak mimo mojego pośpiechu udało mi się też usłyszeć kilka strzałów, co oczywiście oznaczało, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, chociaż nie - przecież znajdowałam się w miejscu w którym aż się roi od ludzi... Po prostu z deszczu pod rynnę. Odwróciłam głowę zwalniając lekko, moi wybawcy kłębili się wokół jakiegoś wielgachnego cielska, nagle trochę szkoda mi się zrobiło tego stworzenia - przecież śmierć od kul jest okropna.
Zaczęłam się rozglądać za jakimś mieszkankiem, ponieważ zadecydowałam, że na kilka dni się zatrzymam by ochłonąć. Oczywiście po Jarvisie nie było ani śladu, chociaż nie powinnam się o niego martwić, wiadome było, że po jakimś czasie mnie znajdzie, albo na odwrót - ja jego. Przechodziłam spokojnie między uliczkami próbując znaleźć jakieś schronienie i jak to u mnie jest - raz szczęście, a raz pech, tym razem miałam szczęście. Coś co może bym nazwała intuicją albo instynktem ( ale nie wiem) zaprowadziło mnie do niedużej szopy. Weszłam do środka przez jakąś poluzowaną deskę i zobaczyłam wnętrze. Gdy tylko rozejrzałam się dokładniej poczułam jak napływa do mnie fala nieopanowanej radości nienaturalnie połączonej ze smutkiem. Znałam to miejsce... to tu kiedyś mieszkałam z rodzeństwem i rodzicami. Ułamki wspomnień ożyły i zdałam sobie sprawę, że te wszystkie uliczki były mi już znane. Przez chwilę kroczyłam powoli wzdłuż ścian, gładząc lekko przedmioty o których pamięć wyleciała mi z głowy wraz z wiekiem. Udało mi się znaleźć swoje stare legowisko, było ono już trochę przestarzałe, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż można by na nim spokojnie spać. W miejscu gdzie znajdowała się półka, która musiała się odczepić i spaść, odnalazłam niedużą kostkę ( ludzie dodają do tego słowo 'Rubika') którą ponoć powinno się jakoś obracać, ale ja z rodzeństwem woleliśmy się o nią kłócić co było wyjątkowo przyjemne. Koło wejścia znalazłam kawałek potłuczonego szkła który prawdopodobnie pochodził od lustra, które stłukło się podczas naszej ucieczki. Zasmuciłam się trochę gdy wspomnienie ożyło, ale czas zagoił rany, więc nie wpadłam w otchłań rozpaczy. Po pobieżnym rekonesansie zadecydowałam, że zostanę tam przez kilka dni, miałam tam zapewnione wszystko co pomogłoby mi odzyskać siły do drogi. A tak z innej beczki to zastanawiałam się czy w stadzie ktoś w ogóle zastanawia się o mój los, ciekawe co nie? 
Nagle przez jakąś niedużą dziurę w daszku zaczął się przeciskać Jarvis, pewnie poleciał się najeść, a teraz zadowolony z siebie wracał. Trochę poskrzypiało i ptak już stał dumnie obok mnie. Opowiedziałam mu o miejscu w którym się znajdywaliśmy spodziewając się jakiejś większej reakcji, ale przeliczyłam się - mój towarzysz raczył jedynie kiwnąć głową jakby w pokwikującym sprawę geście i zapadła nieprzyjemna cisza, dzięki której udało mi się wpaść na ciekawy pomysł.
- Wiesz gdzie znajduje się stado Szlak Rudych Łap? - zapytałam się i po sekundzie Jarvis twierdząco przytaknął.
- Więc mój przyjacielu mam dla ciebie ważne zadanie... zaraz napiszę list, a ty go przyniesiesz Alfie Chalize. Dobrze? -rzekłam dosyć szybko przejęta, a ptak dumnie wyprężył pierś.
Teraz rozpoczęło się gwałtowne przeszukiwanie różnych zakamarków schronienia w poszukiwaniu skrawka papieru i czegoś do pisania. Spróbowałam wytężyć pamięć i przypomnieć sobie gdzie moi rodzice mieli schowki na jakieś książki i tym podobne, lecz jedyne co znalazłam to sierść jakiegoś kota który pewnie dowiedział się o opuszczeniu mieszkania przez właścicieli. Podczas gdy ja przeczesywałam kąty, Jarvis niczym nie zrażony schował głowę pod skrzydło i zaczął drzemać, co było pewnie spowodowane tym, że ostatnie promienie słońca zaczęły się chować za horyzontem. Po półgodzinie w szopie zapadł nieprzenikniony mrok który pokrzyżował mi plany napisania listu... raz na wozie, raz pod wozem. Dzięki węchowi i nikłym świetle bijącym od mojego przewodnika udało mi się dotrzeć do legowiska. Przez dłuższą chwilę leżałam w bezruchu oczekując, aż zmorzy mnie sen, ale coś znajdującego się pod moim wyrkiem uwierało mnie trochę.
- Istna księżniczka... - mruknęłam cicho przypominając sobie o bajce którą często opowiadała mi matka. Postanowiłam włożyć tam łapę by zobaczyć co się znajduje pod legowiskiem, lecz natknęłam się jedynie na jakiś uchwyt, pewnie gdyby byłoby choć trochę jaśniej pociągnęłabym za niego, ale w ciemności to nie miało to żadnego sensu, więc jedynie złapałam róg materiału i przesunęłam go w inne miejsce. Jarvis otworzył oczy i zakwilił co pewnie miało znaczyć 'dobranoc', śmiesznie to brzmiało w samym środku nocy. 
- Dobrych snów... - odpowiedziałam, zastanawiając się czy ptaki w ogóle mają sny. Po chwili zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.