Strony

Postacie

środa, 31 maja 2017

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Moje serce wróciło do normalnego rytmu kiedy usłyszałam, że kolejna zasuwa przestaje torować nam przejście. Jeszcze tylko dwie! Uśmiechnęłam się do Brooke'a, przecież dla niego takie zagadki to żaden problem! 
 - Bierzemy następną? - zapytałam się podchodząc do kolejnej maszyny, a samiec twierdząco pomachał głową. Nabrałam powietrza i nacisnęłam zielony przycisk. Cóż innego mogło się stać, 
usłyszenie tego melodyjnego głosiku?

Co jest tak delikatne,
że mącisz to,
wypowiadając jego imię?

Przez chwilę nie rozumiałam o co chodzi, zagadka wydawała mi się za krótka w stosunku 
do poprzednich... Rzuciłam niepewne spojrzenie w stronę lisa, który pewnie nie tracił czasu na takie beznadziejne myślenie o długości łamigłówek. Dobrze, spróbuję przekalkulować całość starając się myśleć logicznie. Pomyślmy... może... serce? Przecież kiedy mówimy imię ukochanej osoby czujemy zamęt w sercu? Prawda? Chociaż... coś tu mi nie pasuje. Spojrzałam się w stronę samca, który najwyraźniej już krążył koło rozwiązania. Może przyjmę inną postawę, hmm... co można zmącić? Wodę oraz... 
Wytężyłam swoje komórki które mijały się z celem. Poszukiwałam odpowiedzi we wszelkich zakamarkach mojego małego móżdżka. Miałam już to słowo na końcu języka...
Przeraźliwa cisza wbrew pozorom nie pozwalała mi tak łatwo... Mam, mam! 
Już wstałam na nogi, by wypowiedzieć rozwiązanie zagadki.
 - Cisza! - wyprzedził mnie głos Brooke'a. No pięknie! Przecież byłam już tak blisko 
powiedzenia tego... Zastrzygłam uszami, powinnam się cieszyć, że mojemu towarzyszowi się udało...
 - Już miałam zamiar odpowiedzieć! - mruknęłam, o dziwo z tymi słowami minęło 
moje niezadowolenie. Przez sekundę widziałam wyraz zdziwienia na pysku samca, ale lis szybko 
to 'zatuszował'.
 - Dobrze, Ruda, następnym razem razem wyjawisz rozwiązanie... - wyczułam przyjacielską ironię 
w jego głosie. 
 - Została nam ostatnia łamigłówka... Mogę kliknąć ostatni przycisk? - doskoczyłam do 
czwartej machiny i przycisnęłam swoją łapką ostatni guzik.

Choć kołysze,
nie zna snu,
choć uchodzi,
nie ma nóg,
chociaż płynie,
to nie łódź,
choć się burzy,
to nie miód?

Brooke? Łapaj <3!

Od Klemensa C.D opowiadania Nabirie

Wytężyłem wzrok próbując zrozumieć czym był tamten punkcik, nie wyglądał na coś w czym może mieszkać orzeł.
 - Pójdziemy tam? - zapytałem się lisa.
 - W sumie to co nam szkodzi? - odpowiedział Nabirie, jednocześnie kładąc łapę na jakiejś
niższej gałęzi. Uśmiechnąłem się lekko i bez dłuższego zastanowienia zacząłem schodzić w dół. Muszę przyznać, że ta czynność sprawiała mi zdecydowanie więcej problemów niż wchodzenie,
ale jakoś to mnie nie zniechęcało. Momentami nawet nie patrzyłem gdzie stawiam łapy ( co często skutkowało sekundowym zawałem), pewnie gdyby to zobaczyliby dorośli dostałbym burę, ale skoro oni nawet nie wiedzą gdzie jestem...
W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że tak naprawdę powinienem być teraz w norce
i złapałem wyrzuty sumienia, lecz z drugiej strony miałem wielką ochotę zobaczyć czym był
tamten punkcik... W końcu robię to dla nauki? Prawda? Może odkryję jakiś zupełnie nowy dom jakiegoś nieznanego nauce stworzenia? A skoro już o nauce mowa...
 - Nabirie... A jak wygląda dzień w szkole? - zapytałem się w pewnym momencie.

Nabirie? Chwilowy brak weny ;-;

Rita i Dreamcatcher zostają parą!

Rita i Dreamcatcher zostają parą! Życzmy im szczęścia na nowej drodze życia!

*tu będzie zdjęcie*

Od Rity cd opowiadania Dreamcatchera

Onieśmielona otworzyłam szeroko pysk. Oczy Dreamcatchera lśniły niczym dwie iskry. Po chwili zorientowałam się że moje milczenie buduje coraz to większe napięcie, ale z wrażenia nie mogłam wydusić słowa.
-Ależ tak!-wykrzyknęłam radośnie i skoczyłam na lisa.
Samiec delikatnie polizał mnie po pysku. To był chyba najszczęśliwszy dzień mojego życia. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Nie ukrywam iż już od bardzo dawna zastanawiałam się nad związkiem z Dreamcatcherem jednakże nie byłam pewna czy on też tego chce, toteż nie miałam odwagi, by zadać mu to pytanie. A więc marzenia się spełniają, czy to tylko piękny sen? Wszystko to jest tak niezwykłe niczym bajka... Szczęśliwa przytuliłam się do lisa, który delikatnie polizał mnie po pysku.
-Dlaczego czekaliśmy z tym tak długo?...-zażartowałam szeptem.
Dreamcatcher wybuchł śmiechem, po czym powiedział:
-Cóż, nie byłem pewien Twoich uczuć. To chyba zrozumiałe, że trochę "ekhem" bardzo się bałem...
-Powiedzieć mi że mnie kochasz?
-Tak, właśnie tak. A czemu Ty nic nie powiedziałaś?
-Z tego samego powodu, ale z Nas tchórze...-uśmiechnęłam się promiennie do lisa.
-He, he... Boimy się własnych uczuć...
Dreamcatcher?

Od Levi'ego CD opowiadania Silviery

Usiadłem po środku nory, nie mącąc sobie głowy pytaniem właścicielki o zgodę. Lisica przymknęła oko na mój całkowity brak taktu.
 - To ty je namalowałaś? – spytałem bezmyślnie, z zaciekawieniem przyglądając się naściennym malowidłom. Mój pysk mimowolnie wykrzywił lekki uśmiech, gdy ujrzałem swoją podobiznę spokojnie spacerującą wzdłuż rzeki.
 - Owszem – odparła lisica, widocznie zadowolona z rezultatu swoich starań.
Prze chwilę stałem, bez konkretnego celu przeglądając stworzone przez samicę arcydzieła, gdy do mej głowy wpadł znakomity pomysł.
 - Eureka! – wykrzyknąłem, niespodziewanie zrywając się na równe nogi. – Zaczekaj tu chwilę, zaraz wrócę!
Po wypowiedzeniu tych słów ruszyłem biegiem przed siebie, by po chwili ponownie znaleźć się w swoim lokum. Szybkim ruchem szczęk złapałem kilka kawałków pergaminu, gęsie pióro, kałamarz oraz małą skórzaną sakwę w której wnętrzu znajdował się jeden z moich nowych projektów. Zaraz po tym zawróciłem. Powrót do Silviery był kwestią sekund.
 - Potrafisz malować na papierze? – zapytałem, wypuszczając przedmioty z pyska tak, aby te rozsypały się po ziemi.
 - Słucham? – powiedziała widocznie zaskoczona samica, nieufnie spoglądając w kierunku białego materiału.
 - Papier, pergamin – rzekłem, trącając nosem luźno leżące kartki. – Robi się je z drzew. Są idealne do zapisywania różnych schematów czy chociażby malowania.
Samica w dalszym ciągu niepewnie zerkała na przedmiot.
 - Czy farby nadają się na to coś? – zapytała po chwili widocznego wahania.
Mruknąłem przeciągle, przymykając oczy.
 - Nie próbowałem – stwierdziłem. – Zazwyczaj używałem tego – szybkim ruchem odkorkowałem buteleczkę z atramentem. Widząc zainteresowanie w spojrzeniu lisicy, zdecydowałem się mówić dalej. – Chciałbym, żebyś spróbowała przerysować na pergamin jedno z moich urządzeń. Tak dokładniej to to, które przyniosłem w sakwie z jeleniej skóry. Sam próbowałem, jednak zawsze wszystko wychodziło mi krzywo i całkowicie nie pokrywało się z rzeczywistością. Mogłabyś chociaż spróbować?

Silviera?

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

Na początku obejrzałem się z radością na drzwi, ale niestety jedna zasuwa nie zmieniła za wiele - żeby wyjść z tego pokoju trzeba było spowodować rozsunięcie pozostałych trzech. Mimo wszystko ta zagadka była prosta, może to coś wróży o następnych? Szybko zmieniłem pozycję na kafel przed następnym guzikiem. Platforma wyglądała identycznie, ale oczywiście kryła inną łamigłówkę. Żeby tego dowieść nie czekając dłużej nacisnąłem przycisk.

Woda go nie zmoczy, 
Ogień nie spopieli, 
Ciosu pięścią nie odczuje. 
Gdy go podepczesz - nie zaprotestuje, 
I nawet stu olbrzymów go nie podniesie.
Co to jest?

Przyodziałem mordkę w zamyśloną minę. Ta była już trudniejsza, o wiele. Popatrzyłem z nadzieją na Lori, jednak ona też widocznie nie znała rozwiązania. Teraz trzeba było porządnie rozruszać szare komórki, a szczęście dalej tak mi sprzyjało, że to lubiłem. Woda go nie zmoczy? To samo wydawało się trudne do odgadnięcia. I pomyślałem od razu, że to na pewno nie jest rzecz, ani zwierzę, ani roślina. Ogień nie spopieli... To i dwa następne wersy mówią, że to raczej nie czuje w ogóle, co potwierdzałoby pierwszą teorię. I nawet stu olbrzymów go nie podniesie, można prosto wywnioskować, że to coś jest bardzo ciężkie. Ale ja myślę, że tak nie jest, tylko po prostu nie da się tego unieść. I to nie dlatego, że jest sporych rozmiarów bądź wagi - po prostu się nie da.
Te wszystkie myśli jednak nie naprowadziły mnie na dobrą drogę, zagadka była zbyt trudna. Kolejny raz zerknąłem na rudą, lecz ta chyba czekała na mnie. Niespokojnie gryząc skrawek futerka rozglądnąłem się po sali, jakby to miało w czymś pomóc. Ściana odraziła mnie swoją bielą, opuściłem oczy niżej. Dwa niewyraźne cienie wyróżniały się wśród sterylnych kafelków. Już miałem kolejny raz zwrócić głowę, tym razem w stronę lisicy, kiedy coś mnie olśniło.
- Cień! - krzyknąłem na cały głos, jakby chcąc całemu światu przekazać radosną nowinę. Chwilę po tym uświadomiłem sobie, jak wielkie ryzyko podjąłem, ale na szczęście nie musiałem się tym zamartwiać. Guzik zaświecił się, moja mordka również.

Loriaanko? ♥ - jedno na szczęście

Od Dreamcatchera CD opowiadania Rity

Po tym stwierdzeniu byłam bardziej pewny siebie. Rita uśmiechnęła się. Jeszcze kiedyś tam wrócimy byłem pewien. Ale teraz miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Zwłaszcza jedną bardzo ważną sprawę. Ale później o tym pomyślę. Na razie wskoczyłam do kałuży która była pod drzewem, Rita do mnie dołączyła. W pewnej chwili Rita wyszła z kałuży i otrząsnęła się z wody. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się sprytnie. Za chwilę chciała mnie ochlapać ale jej ...umknąłem zaśmiała się w ja już postanowiłem : teraz!
Rita poszła już do swojej norki. A ja szybko poszedłem do znajomego lisa po obrożę. Która lśniła w słońcu. Szybko schowałem obrożę i poszedłem po Ritę.
-Jasne .-powiedziała na moją propozycję spaceru.
Poszedłem z nią do miejsca gdzie schowałem obrożę. Szybko ją złapałem i klęknąłem. Położyłam obrożę na przednich łapach.
-Czy zostaniesz moją drugą połówką Rito?-zapytałem.
Rita?💓💓

Lis miesiąca!

Lisem miesiąca zostaje...

Floxia!

Gratulacje, Floxia!

Od Silviery CD opowiadania Levi'ego

Lis wyglądał okropnie był po prostu obrzydliwy kiedy tak leżał martwy. Broń którą został zabity leżała teraz na ziemi. Spojrzałam ukradkiem na Leviego który popatrzył na mnie. Zwiesiłam głowę i zaczęliśmy iść w stronę jakiegoś drzewa. Jakaś sprawa nie pozwalała mi myśleć o niczym innym.
-Ten lis był naprawdę dziwny.-zaczęłam rozmowę
-Masz rację.-przyznał Levi.-Dzięki że mi pomogłaś,jestem ci dużo winien.
-Nie ma sprawy,i nic nie potrzebuję,spokojnie.-odpowiedziałam z uśmiechem.
Samiec także się uśmiechnął. Teraz zrozumiałam wreszcie że na prawdę możemy być przyjaciółmi. Levi był na prawdę miły. W końcu przybyliśmy do stada razem. Spojrzałam na jakieś czerwone owoce. zebrałam dwa i poszłam dalej. Tutaj poszliśmy już do swoich norek. Wzięłam narzędzie do robienia farb i zaczęłam robić farby z owoców. Po chwili wyszłam i zebrałam owoce innych kolorów. Stworzyłam z nich na prawdę dużo kolorów farb. Zamoczyłam w jednej z nich kitkę i zaczęłam malować po skalnej ścianie która mi się trafiła. Najpierw namalowałam dwa lisy spacerujące wzdłuż brzegu. Jeden z nich przypominał Leviego. Na samej górze w rogu zrobiłam napis : SRL Silver. Kiedyś właśnie tak na mnie mówiono więc teraz się tak podpiszę. Później namalowałam jeszcze kilka małych lisków oraz dwa kolejne rude lisy które siedziały pod drzewem. Pyski miały zbliżone do siebie. Przypominają mi dwa lisy ze stada...Zakończyłam malowanie i schowałam farby. Na koniec umyłam koniec ogona w wodzie. Zaraz po tym przyszedł Levi. Spojrzał na malowidła.
Levi?<3

Przewodnik Szlaku - maj

Majowe wydarzenia

W tym miesiącu na małą ilość postów nikt nie narzekał!
Liczba postów na blogu: 851
Z czego w tym miesiącu: 206

Dojścia:
- Linder,
- Brooke,
- Meilin,
- Enre,
- Levi,
- Silvera.
Odejścia:
- Ayumi,
- Morgenstern,
- Bjorn,
- Linder.
Wydalenia:
- Sami,
- Sangare Azul,
- Alegoria,
- Cana,
- R.,
- Talon,
- Nocturne,
- Nesmerus.
Śmierci:
- Światowid,
- Freya.
Minione konkursy/eventy:
- Event "Challenge".
Do rozstrzygnięcia konkursu "Opis - Reklama Bloga"
 potrzebna jest jeszcze tylko jedna praca! 
A "Herb Stada" wciąż czeka!
Nowe pary:
- - - 
( ale coś się szykuje)
Nowe potomstwo:
- Mira i Klemens, młode Silette i Pelikara.
Nowości związane ze stanowiskiem:
---
Trwające propozycje wymian:
Silette | Czerwone wino | 40zm
Silette | 2x Butelkowana Emocja | 59zm
Rita | Jabłko Paloo | 15zm

Co nas czeka?

Nadchodzące nowości:
- Wybranie bety,
- maskotka bloga.
Uważajcie lisy! Już niedługo 13 czerwca, czyli Dzień Przeklęty!
"W tym dniu lisy powinny zwracać na siebie szczególną uwagę, bo prawdopodobieństwo wypadków i nieciekawych przygód jest znacznie większe niż zwykle. Tego dnia Acoose, bóg śmierci, pecha oraz tchórzostwa wyładowuje cały swój gniew."

*-*-*-*
Masz jakiś pomysł? Chcesz zostać redaktorem/redaktorką?
Napisz do nas: https://www.howrse.pl/joueur/fiche/?id=5283766 
( doggi: http://www.doggi-game.pl/players/view/187450 )

                                                                                               ~Lori & Stróżka

Od Levi'ego - Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni

Po zjedzeniu sytego posiłku, złożonego ze świeżej, dokładnie rozdzielonej na pół sarniej padliny, razem z Silvierą zdecydowaliśmy się na krótki spacer po lesie. Miał on zarówno dostarczyć nam przyjemności ze zwiedzania nowych miejsc, jak i pomóc w zapoznaniu się z całkowicie obcym terenem.

Nasze miarowe kroki idealnie komponowały się z delikatnym szumem ciepłego, wiosennego zefiru, tym samym tworząc muzykę natury, której przyjemne dla ucha nuty przerywały panującą dookoła ciszę. Rozbujane przez siłę wcześniej wspomnianego wiatru drzewa szumiały przeciągle, dodając melodii całkowicie niepowtarzalny charakter. Westchnąłem, czując unoszący się w powietrzu zapach polnych kwiatów. Niezaprzeczalnie zbliżaliśmy się do ukrytej w środku lasu polany, idealnie zakamuflowanej przez wnoszące się ku niebu korony wiekowych dębów.
 - Tak więc powiedz mi, Silv… - zacząłem, jednak po chwili słowa zastygły mi w gardle. Natychmiast zatrzymałem się, jednocześnie za pomocą przedniej łapy powstrzymując towarzyszkę przed dalszym marszem. Niewątpliwie, wśród wspaniałego zapachu kojarzącego mi się z dzieciństwem, doszukałem się delikatnej, całkowicie niepasującej do otaczającej mnie scenerii. Obrzydliwy, nieprzyjemny dla nosa odór krwi, lisiego moczu oraz śmierci. – Czujesz to? – wyszeptałem.
Samica namiętnie wciągnęła powietrze nosem, przybierając przy tym zamyślony wyraz pyska. Po chwili jej usta wykrzywił grymas pełen obrzydzenia. Lisica parsknęła, potrząsając przy tym łebkiem.
 - Śmierć… - wyszeptała jedynie. Jej mięśnie w mgnieniu oka napięły się, przygotowując właścicielkę do nagłej ucieczki.
 - Powinniśmy jak najszybciej stąd pójść – oznajmiłem.
Niestety, moje ostrzeżenie na nic się zdało, gdyż ledwie kilka sekund później zza krzaków dzikiej róży wyskoczył ogromny, widocznie negatywnie nastawiony lis. Był to dwukrotnie ode mnie większy samiec, którego umięśnione ciało pokrywała krótka, widocznie szorstka sierść. Jej matowy kolor był słabą parodią typowej dla lisów rudej czerwieni. Z rozwartej, pełnej ostrych jak brzytwa kłów szczęki nieprzerwanie kapała biała pana. Przysłonięte mgłą, brązowe oczy nierozumne utkwione były w Silvierze. Same spojrzenie lisa wyrażało więcej niż tysiąc słów – na pierwszy rzut oka oznajmić mogłem, iż zwierzę zastanawia się jedynie nad tym która z części ciała mojej towarzyszki najlepiej komponować się będzie wśród usmarowanych świeżą krwią traw.
Czyżby wścieklizna?
Jest to chyba najprawdopodobniejsza opcja. To właśnie ona najlepiej tłumaczyłaby wzrok, którym szatkował nas samiec. Z łapą na sercu przysiągłbym, iż nigdy nie widziałem tak wielkiej żądzy mordu w niczyjich oczach.
 - Wiejemy – oznajmiłem szeptem, nie spuszczając spojrzenia z sylwetki lisa. – W trakcie polowania zauważyłem, że jesteś – co prawda nie znacznie – jednak szybsza ode mnie. Postarają się dotrzeć do mojej jaskini. Niestety nie zdążyłem jeszcze uporządkować wszystkich rzeczy, które przytaszczyłem tu ze sobą, jednak przy odrobinie szczęścia powinnaś dość sprawnie znaleźć leżące przy legowisku podłużne naczynie zrobione z przetopionego piasku. Weź je, uważając, żeby przypadkowo nie wbić sobie w skórę wyjątkowo ostrej końcówki. Musisz przynieść mi je jak najszybciej. Ja w tym czasie postaram się odwrócić uwagę przeciwnika.
Silviera stała przez chwilę, całkowicie sparaliżowana. Po chwili jednak jej ciało ponownie zaczęło słuchać właścicielki, która od razu skoczyła w kierunku naszych nur, pokonując dystans z niesamowitą szybkością. Wtedy właśnie zostałem sam na sam z dwukrotnie większym, prawdopodobnie zarażonym wścieklizną lisem. Zamarłem, czując adrenalinę krążącą w moich żyłach.

Samiec niespodziewanie skoczył w moim kierunku, widocznie jako cel stawiając sobie zatopienie kłów w mym ciele. Jego ataki były całkowicie napędzane przez chorą chęć mordu. Z powodu tych dwóch czynników ruchy zwierzęcia były szybkie i gwałtowne, a za razem – ku nieszczęściu napastnika – wyjątkowo nieprecyzyjne. Co większa, wyprowadzane z pełną siłą ataki szybko męczyły lisa, który zaślepiony chorobą nie potrafił zachować „energii na czarną godzinę”.
Zdecydowałem się na strategię, której często używałem ze czasu swoich szczenięcych lat. Wykorzystując swą smukłą budowę ciała oraz dość szybki czas reakcji unikałem poszczególnych ciosów samca, jednocześnie starając się zużywać na to jak najmniejszą ilość energii. Taki stan utrzymywałem możliwie jak najdłużej, aby jak najbardziej zmęczyć przeciwnika oraz kupić Silvierze dużą ilość czasu na dostarczenie mi prototypu nowej maszyny – mechanizmu wstrzykującego różnego rodzaju płyny wewnątrz ciała zwierzęcia – wypełnionej cieczą mającą charakter łagodzący agresje oraz otumaniający. Po upływie dłuższej chwili siła oraz częstotliwość ciosów samca widocznie zmalała. Dodatkowo jego ciało wydawało się wyjątkowo zmęczone, pozbawione energii, a czas reakcji na bodźce zewnętrzne wydłużył się o ponad półtorej sekundy, co dawało mi dość dużą przewagę podczas bezpośredniego starcia. Niespodziewanie usłyszałem dochodzące z daleka krzyki znajomej mi lisicy.
 - Mam to! Znalazłam! – wykrzykiwała zadowolona Silviera. – Znalazłam przetopiony piasek z kolorową wodą w środku! Gdzie jesteś, Levi?!
W momencie, gdy moje myśli rozproszyło wołanie towarzyszki, monstrum wykorzystało mą nieuwagę. Ciężkie ciało potwora przygniotło mnie do ziemi, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy, które umożliwiłyby ucieczkę. Ostre zębiska niebezpiecznie zbliżały się w kierunku aorty.
 - Tu! Tu jestem! Do cholery jasnej, tu! – wykrzykiwałem dławiącym się głosem. – Musisz szybko przybiec tutaj, wbić końcówkę w tego potwora i wpompować płyn pod jego skórę, najlepiej w okolicach mięśni! – więcej nie potrafiłem wykrztusić, gdyż wielkie łapsko lisa przygniotło moje gardło. Jedyne, co udało mi się  siebie wydobyć, był głuchy, przeciągły bulgot.
Przymknąłem oczy, gotowy odejść z tego świata jako niespełniony życiowo bohater. Poczułem uścisk żalu, gdy w przeciągu milisekund przez moją głowę przeleciały miliony wspomnień. Czy to właśnie tak wygląda przedśmiertne przelatywanie życia przed oczami? Jeśli tak, z rozczarowaniem stwierdzić muszę, iż moje było wyjątkowo nudne.
W momencie, gdy paszczę samca od mojego gardła dzieliły zaledwie centymetry, poczułem, jak ciało napastnika rozluźnia się. Po chwili lis opadł bezwładnie na ziemię. Całkowicie zszokowany leżałem w bezruchu, nie potrafiąc pojąć myślami co właśnie miało miejsce. Wszystko rozumiałem, gdy roześmiany pysk Silviery wyłonił się zza kupy nieruchomego rudego fura. Łapa lisicy opanowanym ruchem wyjęła pusty mechanizm z prawego uda usiłującego zabić mnie stworzenia.
- A jednak, udało się – powiedziałem z niedowierzaniem, powoli podnosząc się do pozycji stojącej. – Nie mogę uwierzyć w to, że jeszcze żyję… młoda, mam u ciebie wielki dług wdzięczności.

Samica machnęła jedynie łapą, przybierając skromny wyraz pyska. Ja tymczasem podszedłem do otumanionego lisa.
 - Nie możemy zabić go za pomocą paszczy – zauważyłem. – Prawdopodobnie choruje na coś, czym można się nabawić przez kontakt z jego krwią.
 - W takim razie jak to zrobimy? – zapytała Silviera.
 - Najłatwiej byłoby użyć jakiejś broni białej, jednak ja nie jestem  w posiadaniu takowej… - mruknąłem. – Najrozsądniej będzie wrzucić go do nieodwiedzanego przez inne wilki zbiornika wodnego. Nie ma możliwości, żeby stwór odzyskał przytomność przed tym, jak umrze z powodu niedotlenienia mózgu.

Silviera?

wtorek, 30 maja 2017

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Zamrugałam, próbując ukryć rzeczywistość. Kolejny pokój, kolejne zadanie...
Westchnęłam cicho i otworzyłam szeroko oczy, miałam nadzieję, że to jest już ostatnie zadanie.
 - Ruda, a wiesz, że pewnie w sforze myślą, że cię porwałem? - zanim obejrzałam dokładnie wnętrze pomieszczenia, usłyszałam głos mojego towarzysza.
 - Skąd taki pomysł? - niepewnie odwróciłam głowę w stronę samca.
 - Wiesz w końcu ja jestem nowy... I tak przypadkiem wyszło, że zniknęliśmy... - powiedział niepewnie, a ja dostrzegłam w tym dosyć dużą ilość sensu, poczułam się trochę głupio na myśl,
że Brooke może mieć przeze mnie większe kłopoty.
 - Jeśli wyjdziemy stąd to obiecuję, że zaprzeczę temu. - uśmiechnęłam się.
 - Czyli najpierw mamy stąd wyjść? - samiec udał zdziwienie.
Rozejrzeliśmy się po pokoju, moją uwagę zwróciły małe podwyższenia blisko ścian, wyglądały jakby były poprzykrywane obrusami, ale jednocześnie ich powierzchnia nie była typowa dla tej tkaniny. Innym dosyć wyraźnym elementem tego miejsca były drzwi, niby nic dziwnego w końcu przez co mielibyśmy przechodzić, ale widoczna była pewna różnica - wyraźnie można było zobaczyć kilka metalowych zasuw. Kiedy przeszłam już przez pokój usłyszałam ten sztuczny towarzyszący nam od początku wędrówki głos.
 - Następny etap. - pewnie nie chce się już temu liczyć... - Podejdź do maszyny i kliknij guzik,
a dostaniecie zagadkę, za poprawne rozwiązanie będziecie o krok dalej.
Znowu? Przecież już było! Chociaż w sumie... Dobrze nie myślę już nad tym! Nie powinnam marnować swoich szarych komórek przed zagadkami!
 - To... próbujemy? - zapytałam się swojego kompana, wiedziałam, że będę mogła na niego liczyć.
 - A co mamy innego do roboty? - samiec już stał przed jednym podwyższeniem. Dopiero teraz zauważyłam, że na każdym z nich jest umieszczony nieduży zielony przycisk. Brooke podniósł niepewnie łapę i po wyjątkowo krótkiej chwili wcisnął guzik.
Gdzieś w głębi siebie spodziewałam się głośnego "BUM!", ale to nie nastąpiło, usłyszałam jedynie jakiś melodyjny głosik.

 Tańczę, choć nie mam nóg,
 Pożeram, choć nie mam ust,
 Gasnę, choć nigdy nie żyłem
 Powiedz, jak mi na imię?

Prychnęłam cicho, nawet ja połapałam się czym jest to coś. W końcu słowo "Gasnę" praktycznie od razu nakierowało mnie na "ogień".
 - Mogę? - zapytałam się cicho lisa, który chcąc zrobić mi przyjemność twierdząco pomachał głową. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do maszyny, nabrałam powietrza w płuca i powiedziałam starając się naśladować melodyjny ton.
 - Odpowiedź brzmi: ogień. - kiedy skończyłam, przycisk zaświecił się i usłyszałam cichy brzdęk - jedna z zasuw przy drzwiach odsunęła się.

Brooke? <3

Od Silviery CD opowiadania Levi'ego

Wyczułam na pysku samca zamyślenie. Dlatego też spróbowałam odgadnąć o czym myśli.Malarz kiedy się skupi może wiele zrobić. Potrząsnęłam głową na znak że jeszcze tu jestem.Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przepraszająco.Największy strach wzbudzała we mnie akceptacja,czy będę miała przyjaciół.Na razie mam Levi'ego,i się cieszę.
zamyślenie. Dlatego też spróbowałam odgadnąć o czym myśli.Malarz kiedy się skupi może wiele zrobić. Potrząsnęłam głową na znak że jeszcze tu jestem.Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przepraszająco.Największy strach wzbudzała we mnie akceptacja,czy będę miała przyjaciół.Na razie mam Levi'ego,i się cieszę.Lisy Wyspowe zawsze są nieśmiałe,trudno się dziwić kiedy ktoś będzie wybrzydzał ich piękne futro.
-To idziemy?-zapytałam na pół uprzejmie na pół tak jak zwykle.
-Tak jasne.-powiedział zakłopotany.
Znakomicie tropiłam zwierzynę,dlatego po jakiejś minucie upolowałam sarnę.Podzieliłam ją na dwie części a kiedy ją jedliśmy,dobiegł do nas warkot innego lisa. Nie był przyjaźnie nastawiony.To na pewno ten lis o którym ostrzegały nas alfy.Ale nas nie zobaczył.Jeszcze,ale czuję że zaraz się zorientuje. Pobiegliśmy w stronę nor.\
Levi?

poniedziałek, 29 maja 2017

Od Leviego - Kiedy zawieje dziki wiatr


Spokojnym krokiem spacerowałem wzdłuż jednej z przecinających tereny stada rzek. Szedłem powoli, z rozwagą, starając się stawiać łapy jedynie na uprzednio wybadanym terenie. Każde głębsze a zarazem nieprzewidywane zatopienie kończyn w rozmiękłej glebie otaczającej płynącą wodę skutkowało u mnie krótkotrwałym napadem paniki obfitującym w bezsensowne szamotaniny oraz wykrzykiwaniem w przestrzeń, niecenzuralnych słów, których nie powstydziłby się nawet największy koneser.
Cóż było powodem ów zachowania? Nic nadzwyczajnego, zwykła trauma, której nabawić zdołałem się w wieku szczenięcym. Od dnia w którym niespodziewanie pochłonęły mnie fale czarnej jak smoła rzeki traktowałem wodę nie jako sojusznika, a wroga, z którym dogadywać musiałem się jedynie ze względu potrzeb wyższych. Mimo to, tuż po traumatycznym wydarzeniu rodzicielka zmuszona była myć mi futro własnoręcznie przez przeszło cztery miesiące, a do dzisiaj kąpiel biorę wyłącznie na brzegu spokojnych, zamkniętych jezior. Ot co, zwykła słabość, która każdego może dopaść.
W pewnym momencie droga przede mną stwardniała. Rozmiękłe błoto przeszło w piasek, ten po kilku minutach zamienił się w żwir, który po garści kroków wyewoluował w kamienie. Ostatecznie swoją podróż kontynuowałem mimo ostrych krańców, naturalnych przeszkód, wbijających się w spody łap. W końcu co to dla mnie. Niejednokrotnie sprostać musiałem większemu, o wiele boleśniejszemu wyzwaniu.
Niespodziewanie, jeden z kamieni osunął się spod moich łap. Krzyknąłem, momentalnie tracąc równowagę. Z głuchym pluskiem wpadłem do szaleńczo gnącej przed siebie wody, tyłem głowy uderzając o twarde dno zbiornika wodnego. Zemdlałem.

Ze stanu błogiej nieświadomości wyrwało mnie dopiero silne uderzenie plecami o twardą skałę. Poczułem, jak po moim grzbiecie rozchodzi się tępy ból spowodowany upadkiem ze znaczącej wysokości. Kaszlnąłem, wypluwając z pyska słodką wodę.
 - Co do cholery? – jęknąłem, podnosząc się na rozdygotanych łapach.
Po chwili ponownie upadłem na wilgotne podłoże, trzęsąc się na całym ciele.
Drgawki? Choroba?
Nic bardziej mylnego.
Po chwili zdałem sobie sprawę, iż jestem - dosłownie i w przenośni – sparaliżowany strachem. Cichy głosik, uprzednio dyskretnie informujący mnie o niebezpieczeństwie związanym z wodą, teraz krzyczała na całe gardło wewnątrz mojej głowy, doprowadzając wszystkie komórki ciała do czystego obłędu. Zaskomlałem, czując się niczym zaszczuty szczeniak w klatce.
 - Kto tam? – usłyszałem cichy głos, dochodzący niby z wnętrza mojej czaszki.
Czyżby przesłyszenie? Zwykłe zdeformowanie dźwięku szumiącej za mną wody, czy już zaczynam wariować? Nie mogę uwierzyć w to, że tak teoretycznie nieistotna sytuacja mogła doprowadzić mnie do takiego stanu. Bądź co bądź, jestem lisem silnym oraz niezłomnym, czyż nie?
 - Kto tam? – ponownie odezwała się bliżej niezidentyfikowana osoba. Tym razem głos był znacznie wyraźniejszy, dzięki czemu byłem w stanie określić kierunek, z którego dochodził. Tajemnicza postać bez wątpienia stała za filarem wznoszącym się kilka metrów przede mną.
 - Jestem Samuel – odpowiedziałem, przedstawiając się za pomocą jednego z fałszywych imion. Całkowicie zignorowałem fakt, iż ze względu na chwilowy paraliż nie jestem w stanie uchronić się przed ewentualnym atakiem.
Nagle, ku mojemu zaskoczeniu, zza przeciwległego kamienia wyłoniła się mała lisia postać.
„Jakim cudem tak błędnie określiłem kierunek?” – szepnąłem ze zgrozą, jednak po chwili zamilkłem. Na mój pysk wypłynął wyraz pełen zdumienia oraz niedowierzania.
Tuż przede mną stała znajoma mi, niezwykle bliska samica lisa polskiego.
 - Nie okłamuj mnie, Levi – powiedziała ma siostra, Cyzia, posyłając w moim kierunku pełen radości uśmiech. – Nieładnie okłamywać lisa pozwalającego ci bezpiecznie ukrywać się w jego norze.
Przez chwilę siedziałem bezczynnie, nie potrafiąc wydusić z siebie ani jednego słowa. Nagle, jak by nigdy nic, wstałem z ziemi, koślawym krokiem brodząc do przodu. Zaledwie kilka sekund potem ponownie upadłem, tracąc władzę w przednich łapach. Moje przerażenie sięgało zenitu.
 - CYZIA?! – krzyknąłem z rozpaczą, po chwili zalewając się gorzkimi łzami. – Dzięki bóstwom, Cyzia, to naprawdę ty?!
Lisica zaśmiała się perliście, podchodząc do mnie. Po chwili wahania jej ciepły, wilgotny nosek przywarł do mojego. Poczułem dobrze znany mi zapach lisiego futra zmieszany z lekką wonią glonów.
 - Cyzia… - szepnąłem, zamykając szkliste oczy.
Po chwili poczułem, jak ciepły nos powiększa się. Z zaskoczeniem uniosłem powieki. Tym razem przede mną nie stała siostra, a młodszy brat – Izaak. Gwałtownie nabrałem powietrza w płuca, w ostatniej chwili tłumiąc krzyk przerażenia. Samiec z życzliwym, jak zwykle, uśmiechem podniósł jedną z tylnych łap.
 - Dalej nieco sztywna, ale działa jak trzeba. Co u ciebie, braciszku? -zapytał.
Zaledwie kilka sekund potem postać ponownie zaczęła zmieniać swój wygląd – jej łapy wydłużyły się, pysk zgrubiał. Futro zrobiło się znacznie krótsze, a oczy zalśniły karmazynową czerwienią. Po zakończonej transformacji przede mną siedział nie kto inny jak najstarszy z rodzeństwa Ciel.
 - A ty znowu brodzisz w wodzie niczym  zagubiony szczeniak – powiedział z lekką dozą uszczypliwej ironii. – Nie będę wiecznie cię ratował, Levi. Pora się usamodzielnić.
Z przerażeniem cofnąłem się kilka kroków dalej, wyzywająco powarkując gardłowym tonem. Tajemnicza istota w przeciągu jednego mrugnięcia okiem zamieniła się w mojego ojca. Stare, mądre oczy patrzyły na mnie dobrotliwym wzrokiem. Lis zamachał jedynym pozostałym mu uchem.
 - Chyba nie chcesz atakować swojej rodziny?
Te słowa doprowadziły mnie do czystego obłędu. Nie zwarzywszy na ból w łapach, podniosłem się, wykonując kilka niepewnych kroków w kierunku napawającej mnie obrzydzeniem istoty. Po chwili, gdy ciało stworzenia zaczęło przybierać kształt kolejnej samicy – w której, o zgrozo, rozpoznałem swoją matkę – szybko skoczyłem do przodu, bezlitośnie zaciskając szczęki na łapie potwora.
Tym razem moim oczom ukazało się prawdziwe oblicze stworzenia. Była to postawna, otoczona puszystym, błękitnym futrem lisica. Stała przede mną zmieszana, podkulając ugryzioną łapę pod siebie, spuszczając spojrzenie grafitowych oczu ku ziemi.
 - Bezpodstawne atakowanie duchów jaskini jest naprawdę nieuprzejme – powiedziała cichym, podobnym do podmuchów wiatru głosem. Głosem tym samym, który słyszałem na samym początku.
 - Co ty pierdolisz? – warknąłem, przyjmując pełną agresji pozę. W każdej chwili gotowy byłem ponownie zatopić kły w ciele stworzenia.
Usłyszałem cichy syk, przypominający skwierczenie towarzyszące wylewaniu lodowatej wody na rozgrzany przez słońce kamień. Po chwili lis uśmiechnął się, wyciągając w moim kierunku wcześniej ugryzioną łapę. Ku mojemu zaskoczeniu, nie było na niej ani śladu po ataku.
 - Mówię, że jestem duchem tej jaskini. Ataki na mnie nic ci nie dadzą, a jedynie mogą jeszcze bardziej rozwścieczyć moją zbłąkaną duszę – powiedziała z widocznym zadowoleniem. – Wiem, że jesteś tu przypadkiem. Domyślałam się też, że musisz być bardzo wystraszony, dlatego stwierdziłam, że przybiorę kształt lisa, którego znasz i szanujesz, żeby dodać ci otuchy. Widząc twoje zachowanie nie mogłam powstrzymać się przed zrobieniem małego figla… ale tobie widocznie się nie podobało – po wypowiedzeniu tych słów zwierzę zachichotało.
Ja natomiast stałem zdezorientowany, podkulając ogon pod siebie. Dość długą chwilę zajęło mi ogarnięcie wszystkiego za pomocą rozbieganych myśli.
 - Widzę, że nagle zrobiłeś się mało wylewny – jęknęła widocznie znudzona samica. – Nudzisz mnie.
 - Co masz zamiar teraz ze mną zrobić?! – warknąłem niespodziewanie, odsłaniając kły. – Skoro tak dobrze orientujesz się w zaistniałej sytuacji, na pewno wiesz, że nie mam pojęcia jak wydostać się na zewnątrz!
Zwierzę ponownie uśmiechnęło się, podchodząc do mnie spokojnym krokiem. Po zaledwie kilku sekundach nasze ciała dzieliły dosłownie milimetry. „Mam plan, nie przejmuj się” – usłyszałem szept dochodzący z wnętrza mojej czaszki. Wtedy właśnie lisica dotknęła łapom mego pyska. Poczułem, jak tracę grunt pod łapami. Ponownie straciłem przytomność.

Obudziłem się cały obolały. Przeciągnąłem się, czując, jak przy każdym najmniejszym ruchu moje mięśnie przeszywa kujący ból. Mimo tego, w swoim stanie fizycznym nie wyczuwałem żadnych zmian, które mogłyby potwierdzić prawdziwość sytuacji, która utknęła w mych myślach.
Jednak ja jestem pewny, że to nie był sen.
A skąd to wiem?
Na jednej z ręcznie rzeźbionych komód stojących w mojej jaskini pojawił się obwiązany błękitnym włosem, bladoniebieski kamień bliżej nieokreślonego pochodzenia.
Do tego, nie żebym się skarżył, ale CHOLERNY ODÓR WODOROSTÓW OTACZAJĄCY MOJE LEGOWISKO BYŁBYM W STANIE WYCZUĆ Z ODLEGŁOŚCI WIELU KILOMETRÓW!

Od Leviego CD opowiadania Silviere

 Gdy spokojnym krokiem wszedłem do środka mojej nowej nory, ujrzałem masę wolnej, nieco zakurzonej przestrzeni, która niemalże natychmiastowo wzbudziła we mnie wielki entuzjazm. Podskoczyłem z zachwytem, od razu przeliczając pole ścian bocznych na ilość pergaminów, które mógłbym tam porozwieszać.
 - Już wiem jak zagospodaruje to miejsce - szepnąłem sam do siebie, mając na myśli - oczywiście - moje wynalazki. - Dzięki Bogu za to, że jednak zdecydowałem się na rozmowę z tajemniczą lisicą. Gdyby nie ona, prawdopodobnie dalej włóczyłbym się po świecie z duszą na ramieniu.
 - Levi? - usłyszałem melodyjny głos dochodzący zza mych pleców. Gdy odwróciłem głowę zauważyłem wspomnianą wcześniej samicę. Właśnie wtedy zrozumiałem również, że od dobrych kilku minut stoję w bezruchu przed wejściem do ukrytego pod ziemią lokum.
Natychmiastowo stanąłem przodem do Silviere. Poczułem lekkie ukłucie żalu, widząc przyjazny uśmiech na jej pysku.
 - Naprawdę dziękuję ci za pomoc - powiedziałem, ruchami ciała ukazując, iż traktuję ją na równi ze sobą. - Skoro dopiero co tu dotarliśmy i jeszcze nie znamy terenów, może połączylibyśmy siły i razem spróbowali złapać jakąś zwierzynę? Później podzielimy się na pół.
Samica przystanęła na mają propozycję. Było mi naprawdę szkoda, że ze względu na moją filozofię nie mogłem pozwolić sobie na bliższe relacje z lisicą.
Silviere?

Nowy lis!

Powitajmy na naszych terenach samotnego Leviego!

Od Silviere do Leviego

Przeszłam właśnie przez rzekę kiedy znowu moja towarzyszka mi o sobie przypomniała.Wędrowałam z sokolicą,bardzo wybredną. Teraz tutaj miałyśmy się rozstać.Nagle zobaczyłam lisa który tak jak ja samotnie wędrował po puszczy. Podeszłam kilka kroków i ustawiłam się w bezpiecznej odległości.Ale lis nie atakował. Nie rzucała się tylko spokojnie do mnie podeszła jakbyśmy się znały od lat.
-Jestem Levi.-przedstawił się.
-Jestem Sileviera ale mów mi Silver.-odpowiedziałam.
-Jest tu jakieś stado?-zapytał z nadzieją.
-Tak.-odpowiedział ktoś za mnie i zauważyliśmy ślady łap.
Pobiegliśmy tam. Ślady kończyły się w jakiejś norze wilka. Pewnie tam mieszkały alfy. Nawet niezłe mieszkanko. Wyszli do nas i o wszystko pytali. Ale pozwolili nam dołączyć. Jakaś lisica pokazała nam gdzie mamy norki.Mieliśmy je obok siebie. Były jakieś takie ponure. Postanowiłam to zmienić i pomalować. Na pewno będą ładniejsze. Przynajmniej moja. W końcu nie wiem czy Levi chce żebym mu coś namalowała.Wyszłam z norki i zobaczyłam Leviego.
Levi?

Nowy lis!

Powitajmy na naszych terenach waleczną Silvierę!

  Znalezione obrazy dla zapytania lis marmurowy

niedziela, 28 maja 2017

Od Floxii - seria eventowa #14 (2)

- Czy ta misja polega tylko na wędrówce i noclegu w karczmach?! - zapytałam, próbując przedrzeć się przez wysokie krzaczory.
- Hmm... W pewnym sensie tak - odpowiedział robot, a po chwili dodał - Ale popatrz, teraz będzie o wiele trudniej.
Już miałam się zapytać, dlaczego, kiedy moim oczom ukazały się góry. Oczywiście, w krajobrazie były widoczne od początku, ale dopiero teraz, widząc je z bliska mogłam uznać, że wspinaczka nie będzie łatwa. Łagodne zbocze, po którym szliśmy szybko ustąpiło bardziej stromemu i kamienistemu. Patrząc do góry myślałam z trwogą, że prędzej się pozabijam, niż dotrę na wierzchołek.
- A czy... Czy my mamy się wspiąć tak strasznie wysoko?
- Mniej więcej do połowy góry, później przejdziemy przez jaskinię, niestety nie ma blisko nas żadnego przesmyku - uzupełnił moją wiedzę Vootie, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Jaką jaskinię? Coś w niej mieszka?
- A czy jest w Virii jakiś skrawek ziemi, który nadaje się do zamieszkania, a mimo wszystko nic na nim nie żyje? Oczywiście, krasnoludy. Uwielbiają groty górskie, drążą w skałach tysiące korytarzy tworząc godną podziwu kolonię. Mimo to wstyd mówić o nich na "to", to nie mniej rozumne istoty co ty - tłumaczył stworek, ale widząc, że potrzebuję informacji raczej o bezpieczeństwie przeszedł od razu do sedna - Mieszkając w górach nie trzeba należeć do żadnej strony, więc i oni nie przytwierdzają się do jakiejś krainy. Na ogół trzeba zachowywać się mądrze, bo nietrudno je zdenerwować, a to skończyłoby się śmiercią. Jednak gdy tego nie zrobisz i podasz się za przyjaciela i one będą cię tak traktować.
- Będą nas uważać za sprzymierzeńców?
- Właśnie w tym sęk - nie znoszą króla Salutem. Za lisami i robotami też nie przepadają, ale trzeba się będzie przedstawić jako przyjaciele elfów, z nimi nawiązali najlepsze kontakty.
- Nie chcę kłamać! - przeciwstawiłam się.
- Jeśli chcesz przeżyć musisz się nauczyć. Będziesz Aoife, pochodząca z Lasu Strażniczego, ten jest pod opieką długouchych. Powiesz, że przyjaźnisz się z elfem Windrem i kazał ci przekazać przesyłkę do królestwa Rustów, też elfów. Musisz to zrobić jak najszybciej no i Winder polecił ci, żebyś przeszłą przez tą jaskinię, rozumiesz?
- Chyba tak. A ty?
- Ja już sam się zajmę, ale dla porozumienia jestem twoim pomocnikiem, wytworzonym z rąk tych długouchych. Już dochodzimy - to mówiąc smok wskazał sporej wielkości dziurę w skalnej ścianie.

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

Na pewno nie po kolei... Co dalej?
- Przedtem mogliśmy się zdać bardziej na los, ale teraz trzeba coś wymyślić - a ja mam pomysł, jak. Patrz, skoro jeden, dwa, trzy i pięć są poprawne, trzeba wywnioskować co je łączy - rzekłem, jednocześnie próbując opanować kłęby cyfr przewijających się przez mój umysł.
- Jeden i dwa... Jeden kamień i dwa kamienie... To właśnie trzy! - krzyknęła towarzyszka, widocznie zadowolona z tego, że coś wymyśliła.
- Ej, rzeczywiście coś jest w tej twojej mózgownicy, Ruda... Jesteś genialna! A pięć to chyba dwa plus trzy, tak - stwierdziłem, również ciesząc się z rozwiązania, nawet gdy wymyślone były nie przeze mnie, a przez przyjaciółkę. Tak, teraz już z pewnością mogę nazwać tak lisicę, która teraz z podekscytowania skubała koniec ogona.
- Czyli rozumiesz, prawda?
- Tak, dwie poprzednie to następna. Próbuj dalej!
- Jaa? W szkole nie było tylu kamyków... - próbowała się wytłumaczyć lisica, ale po chwili ciszy, którą specjalnie wywołałem, dodała - Osiem.
- Skacz, później będzie trzynaście - powiedziałem, także przemieszczając się po liczbowej ścieżce. Po chwili świecił się już liczby dwadzieścia jeden, trzydzieści cztery i pięćdziesiąt pięć, choć każda z nich zajęła mi sporo czasu do obliczenia. Z dalszymi było coraz trudniej, potrzebowałem przynajmniej kilku minut, żeby dostać się do następnej, ale pocieszający koniec liczbowej szachownicy zbliżał się z każdym skokiem. Na dodatek ciągle słyszałem ponaglania Lori, bo prędzej umrzemy albo ściana wyważy drzwi. Przewracałem oczami, ale słowa mogły być prawdziwe - niby nie ma tu wyznaczonego czasu, ale nikt nie powiedział, że mechanizmy okiełznały żywioł.
- Już tylko ostatnia płytka! - zauważyła z radością Ruda.
- Prawda, ale najtrudniejsza - no proszę, ile to razem sześćset dziesięć i dziewięćset osiemdziesiąt siedem?
- Ty tu jesteś matetycznym umysłem, prawda?
- Matematycznym, Ruda. Nie myl najważniejszej nauki świata. Wiem... Skacz na tysiąc pięćset dziewięćdziesiąt siedem! - tutaj wskazałem odpowiedni kafelek, kto wie, co może pomyśleć towarzyszka? Kiedy jej łapka skontaktowała się z odpowiednim kwadratem, wszystkie liczby zaświeciły się na zielono, a ściana po raz kolejny odsunęła się, ukazując... Kolejny biały pokój.

Lori? Nie jest idealne, ale 21 i jakoś dalej leci xD ♥♥♥♥ (...)

sobota, 27 maja 2017

Od Floxii - seria eventowa #13 (2)

Ostrożnie wybierałam właściwe schodki, bojąc się, że których z nich się zapadnie. Tak naprawdę nie było to możliwe, a to, że przeraźliwie skrzypiały przy każdym kroku było inną bajką, ale moja lisia czujność alarmowała.
- O, widzę, że wstałaś! - usłyszałam podobny, zachrypiały głos, co przedtem. Wydobywał się on oczywiście z ust staruszka siedzącego, jak chwilę później oczy pokazały na aksamitnym, ale zakurzonym fotelu stojącym w... Salonie? Nie mam pojęcia, jak to nazywają ludzie, a co gorsza istoty żyjące w tej krainie...
- Witaj, Merimie? - odrzekłam niepewnym, wręcz pytającym głosem.
- Pewno dzisiaj dostanę odpowiedź na pytania, które tak bardzo mnie korcą? Usiądź, zaparzyłem herbaty z suszonego przewrotnika, i opowiadaj - podobna do człowieka istota wskazała drugi fotel. Wysłałam niewyraźne spojrzenie do Vootiego, który stał przy moim boku, lecz nie dostałam żadnej wskazówki w zamian.
- Dobrze, ale szybko, bardzo się śpieszę - podeszłam do siedzenia i delikatnie na nie wskoczyłam.
- Oczywiście, to tylko kilka najważniejszych pytanek. wiesz, oprócz ciebie, jeszcze kilku przyjaciół, którzy też odwiedzają mnie rzadko i miesięcznika Co w Virii piszczy nie mam żadnych wiadomości o świecie - przyznał Merim - A więc mów, z jaką to misją przybywasz?
Nie byłam pewna, czy mogłam zaufać starcowi. Jeszcze raz popatrzyłam na robota, tym razem wysłał mi spojrzenie typu "Nie wyjaw prawdy, zadanie jest ważniejsze".
- No więc... Muszę przekazać bardzo ważne dokumenty - spięłam się, nie lubię kłamać.
- Jakie to dokumenty, do kogo?
Oj, mogłam wybrać inną nieprawdziwą ripostę...
- Nie wiem jakie, nie otwierałam koperty i nie zamierzam. Do króla Aspero.
- Aspero?! Czyżbyś kogoś faworyzowała?
No tak, przecież jest to kraina podzielona na mniejsze państwa...
- Noo... Nie, rzecz jasna, przejęzyczyłam się. Chodzi o Legato - wytłumaczyłam, czując, że mimo podstawowych
- Przecież to miasto leżące w Salutem! A na dodatek, jego władca nie ma dobrych stosunków z królem całej krainy - zauważył pustelnik. Wysłałam smokowi błagające spojrzenie, mimo, że zamiast żywego mózgu ma metalowy dysk wie więcej ode mnie.
- Ostatnio moja pani jest strasznie roztargniona, chyba za długo wczoraj szliśmy, a może dostała zapalenia słonecznego... W każdym razie chodzi rzeczywiście o Legato, ale tym razem adresat to nie król, lecz inny znany elf, Roven. Niestety, nie wolno nam jej otwierać - na moje szczęście towarzysz decydował się pomóc.
- Widać, że ta kupa złomu ma jednak jakiś umysł! W takim razie wszystko rozumiem, napij się jeszcze herbaty, misja jest ważniejsza niż pogaduchy - rzekł staruszek wstając z fotela.

Od Nabirie cd opowiadania Klemensa

-Tak, tak idę...-Klemens powoli wdrapał się za mną na drzewo.
Chwyciłem zębami gruby pień dębu, po czym podparłszy się tylnimi łapami, dostałem się na kolejną gałąź. Jak się okazało wcale nie było to takie trudne, a Klemens, który z początku wyglądał na dość przerażonego, wyprzedzał mnie we wspinaczce.
-Ale super!-wykrzyknął radośnie towarzysz.
-Ciekawe czy będzie stąd widać jakieś gniazdo...-uśmiechnąłem się do liska.
Po chwili naszym oczom ukazał się piękny krajobraz. Z wysokości wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Rzeka która dotychczas wydawała się taka ogromna, przypominała cienką, błękitną linię, a drzewa rosnące wokół nas, wyglądały na znacznie niższe.
-Czemu inne lisy nie chodzą po drzewach Nabirie?-spytał Klemens, spoglądając na falującą wodę.
-Hm, pewnie się boją.
-Ale czego?
-Sam nie wiem i nigdy nie będę w stanie tego zrozumieć.
-A może chodzi, o to że to niebezpieczne?-podsunął lisek.
-Niebezpieczne?
-No tak. Moja mama mówi, że nie wolno za bardzo ryzykować.
-Ej, trzeba jej to darować...
-Jak to?
-Chodzi o to że dorosłe lisy są strasznie przewrażliwione na punkcie bezpieczeństwa.
-Ach tak. To dziwne.
-Wiem, ale nic na to nie poradzimy.-westchnąłem-Ej chyba coś widzę!
-Gdzie?
-Tam, przed nami!-wskazałem łapą na gniazdo.
-To chyba nie jest dom orłów...-stwierdziło szczenię.
Klemens?

Od Rity cd opowiadania Dreamcatchera

Resztkami sił wypłynęliśmy na brzeg. Stanąwszy na trawie wytrzepałam się energicznie z wody. Obydwoje byliśmy całkowicie przemoczeni, ale jak zawsze nie robiło to na nas zbyt dużego wrażenia. Grunt że udało się w końcu wydostać z tej okropnej groty.
-Uf...-westchnęłam z ulgą, kładąc się na glebie-Wreszcie chwila spokoju.
Po chwili zerknęłam na Dreamcatchera. Przyjaciel wyglądał na bardzo zamyślonego. Zastanawiało mnie co go gryzie, toteż nie pozwoliłam mu dłużej rozmyślać.
-Hej, wszystko dobrze?-zagadnęłam z troską w głosie.
-Co? A tak, tak... Wszystko okej...-mruknął samiec nie odrywając wzroku od drzew rosnących dwa metry dalej.
-Na pewno?-nie dawałam za wygraną.
-Em, tak... Znaczy się, eh sam nie wiem...
-Przecież widzę. Przede mną nie musisz udawać, a zresztą nawet gdybyś miał takowy zamiar, to i tak Ci by się to nie udało...-zażartowałam posyłając lisowi pozytywny uśmiech w nadziei, że uda mi się go, choć odrobinę rozweselić.
-Widzisz, zastanawia mnie kim był ten lis, którego spotkaliśmy w komnacie...-zaczął Dreamcatcher.
-Ojej... To tym sobie tak zawracasz głowę. A ja myślałam...
-Co myślałaś?-lis poruszył rudymi uszami.
-Że...-głos zamarł mi w gardle-A zresztą mniejsza o to...
Samiec popatrzył na mnie podejrzliwie, jakby wiedząc co miałam na myśli.
-A wracając do tego lisa, to mnie także zdziwiło jego zachowanie. Siedzi tam i...-nie dokończyłam.
-I?
-No właśnie nie wiem po co tam siedzi...
-A może czegoś pilnuje?
-Niby czego miałby pilnować?
-No nie wiem, znaleźliśmy tam tyle różnych przedmiotów... Z pewnością to czego pilnuje jest tego warte...
-Tak myślisz?
-Ja to wiem.-stwierdził przyjaciel.
Dreamcatcher?

Od Dreamcathera C.D Opowiadania Rity

Czołgałem się przez tunel. Był bardzo ciasny.Nie raz musieliśmy poświęcić dłuższą chwilę na przedostanie się. Drogę oświetlały nam tylko nasze naszyjniki.Nagle Rita potknęła się o wystający korzeń.  Przewróciła się. Ale nic jej się nie stało,tylko lekko się obtarła.
-Dasz radę iść?-zapytałem z troską.
-Jasne.-odpowiedziała.
Szedłem po woli aby mogła za mną nadążyć.
-Ale tu ciemno.-szepnęła.
-Tak.-odpowiedziałem.
Rzeczywiście było tu bardzo ciemno. Ale gdzie prowadził ten tunel? Był bardzo mały i zakurzony,na pewno nikt nim nie chodził od wielu dobrych lat. W końcu dotarliśmy do jakiejś groty. Kolejna! Ale ta już na szczęście nie była lodowa.Co za szczęście. Tutaj sufit był podparty belkami.Przynajmniej ten się nie zawali.
-Gdzie jesteśmy?-zapytała moja towarzyszka 'podróży'.
-Nie mam pojęcia.-odpowiedziałem i się skrzywiłem.
Grota lekko się iskrzyła.
-Witajcie.-powiedział ktoś.
Rozejrzeliśmy się dookoła.
-Jestem lisem polarnym,strzeżę tej groty od wielu lat.-powiedział lis.
Już nic nie usłyszeliśmy. Ale zauważyłem pewną rzekę. Tam było wyjście. Wskoczyliśmy do wody i popłynęliśmy tam. Wyszliśmy na ląd. Byliśmy blisko terenów.Pobiegliśmy tam jak najszybciej. Nareszcie w domu.
Rita?<3

Od Rity cd opowiadania Enre

Rano ze snu wyrwało mnie dziwne uczucie, jakże nietypowa to była dla mnie sytuacja. Zerknąwszy na Nabirie szybko się zorientowałam, iż to nie on jest przyczyną mej bezsenności, bowiem szczenię spało jak suseł.
-Hm, dziwne...-mruknęłam sama do siebie, wymykając się ukradkiem z nory.
Ku memu zdziwieniu przed domem stał... Enre!
-Dzień dobry Rito! Jak Ci się spało?-samiec przywitał mnie serdecznie.
-O, cześć...-ziewnęłam szeroko, ukazując białe zęby-Dziękuję dobrze. A co Ty tu robisz, o tak "ekhem" wczesnej porze?
-Jak to? Nic nie pamiętasz?-lis lekko poruszył czarno-białymi uszami.
-Eeee...-zerknęłam na znajomego pytającym wzrokiem.
-No wiesz, mieliśmy iść do...\
-A tak, tak... Pamiętam... Wybacz, jestem trochę śpiąca.-wyjaśniłam pośpiesznie z lekkim zakłopotaniem.
A niech to! Pamięć znów mnie zawodzi, co za wpadka. Umawiam się z kimś na spacer, a następnego dnia nic nie pamiętam. Mogłam mieć tylko nadzieję, że Enre okaże się na tyle wyrozumiały, by nie skrytykować mego jakże niestosownego w obecnej sytuacji zachowania.
-Spokojnie, ja też zapominam o wielu sprawach.-uspokoił mnie samiec.
-Cieszę się że to rozumiesz.-uśmiechnęłam się-Jednakże znów muszę Cię rozczarować. Widzisz, mam młode i muszę je jeszcze dziś nakarmić, więc nie obraź się, ale powinnam wcześniej wyruszyć na polowanie.
-Nic nie szkodzi Rita, ja bardzo chętnie Ci potowarzyszę, oczywiście jeżeli zechcesz.
-Ojej, ależ tak! Bardzo chętnie!-ucieszyłam się-W takim razie chodźmy. Jeżeli chcemy wrócić nim Nabirie się obudzi, musimy się pośpieszyć.
-Nabirie?
-Tak, mój syn.
-Ładne imię, sama mu je nadałaś?-zainteresował się samiec.
-Nie, mały był adoptowany z sierocińca.-wytłumaczyłam.
-Ojej, to miło z Twojej strony, że zdecydowałaś się na przygarnięcie szczenięcia.-pochwalił mnie Enre.
Nieco się zawstydziłam, przez co na moment odebrało mi mowę. Enre chyba wyczuł moje zakłopotanie i szybko zmienił temat.
Enre?

Od Enre CD opowiadania Rity

Gdy dotarliśmy do legowiska alf, Rita przedstawiła mnie przywódcom stada-Ace i Chalize. Po długiej rozmowie, zgodzili się bym dołączył do sfory. Cieszyłem się jak dziecko na myśl że w końcu będę mógł poznać wszystkie lisy, choć starałem się nie pokazywać po sobie zbytnio swych emocji. Potem Rita zaproponowała mi że oprowadzi mnie po terytorium. Jak się okazało jest tu norowisko, gdzie mogłem wybrać sobie własną jamkę w której będę mógł mieszkać. Rita pokazała mi wszystkie tereny, w tym kurhan i opuszczoną wioskę, które prawdę mówiąc bardzo mnie zaciekawiły.
-Chciałbym tam jeszcze wrócić...-stwierdziłem gdy wracaliśmy do norowiska.
-Aż tak ci się spodobała opuszczona wioska?
-Tak, co w tym dziwnego?
-Widzę że lubisz straszne miejsca, hę?-Rita mrugnęła do mnie.
-Oj tam, oj tam. Taka straszna to ona znowu nie jest. A zresztą, nawet gdyby to miejsce mnie przerażało to i tak chętnie bym tam poszedł.
-Doprawdy?
-Tak, takie miejsca są super!
-Fakt, mają coś w sobie.-przytaknęła samica.
-Pójdziemy tam jutro?-spytałem.
-W sumie, czemu nie? Dobrze, fajnie byłoby przeżyć jakąś przygodę.
-W takim razie do zobaczenia jutro. Będę czekać.-pożegnałem się i poszedłem do swojej nory.
Rita?

Od Rity cd opowiadania Enre

-Rito, skoro już się poznaliśmy, to może opowiesz mi coś o sobie?
Zerknęłam na samca nieco zaskoczona jego jakże nieoczekiwanym pytaniem.
-Em...-zawstydziłam się-No mogę... W sumie, ale nie wiem czy będzie Cię to w ogóle interesowało, bo ja... Cóż... Nie mam zbyt ciekawego życiorysu...
Zaiste była to sytuacja dość niezręczna, bowiem zupełnie nie miałam pojęcia co mogę powiedzieć. W końcu znamy się tak krótko i nie wiem czy powinnam się tak od razu przed nim otwierać. Przyznaję, Enre wygląda na sympatycznego, jednak wolałabym poznać go trochę bliżej.
-Oczywiście jeśli nie chcesz mówić to zrozumiem, wybacz ciekawość.-wyjaśnił pośpiesznie lis.
-Ależ nie, nie o to chodzi. Bardzo chętnie z Tobą porozmawiam, tylko że nie chcę Cię zanudzać...-wysiliłam się na uśmiech, który prawdopodobnie wydawał się bardzo sztuczny, choć wcale nie miał taki być.
Ach, ta moja nieśmiałość. Zawsze wszystko utrudnia...
-Dobrze, jeżeli nie chcesz opowiadać o sobie, to może powiesz mi coś o sforze?-Enre rozpromienił się.
Najwyraźniej swym pozytywnym wyrazem pyska, starał się załagodzić całą sytuację. Westchnęłam z ulgą na myśl, iż powoli wszystko zaczyna się układać. W głębi serca bardzo mi zależało, by Enre mógł dołączyć do stada bo trochę (no dobra bardzo) go polubiłam.
-A więc w naszym stadzie jest 15 lisów...-zaczęłam.
-15?!-samiec energicznie uniósł głowę, merdając ogonem.
-E, tak. Dziwi Cię to?
-No jasne, dotychczas nie miałem okazji natrafić na tak dużą grupę lisów! Już nie mogę się doczekać, by wszystkich poznać! Przedstawiłabyś im mnie?
-Tak, jasne. Tylko że ja tam wszystkich nie znam, znaczy się znam z widzenia, ale z częścią nigdy nie rozmawiałam, więc sam rozumiesz...-wytłumaczyłam
-Ależ to nic nie szkodzi! Przedstawisz mi tych, których znasz!-nowy znajomy był pełen optymizmu-Ojej, wybacz. Nie dałem Ci dokończyć, ale ze mnie gaduła...
-Nic nie szkodzi. Tak jak mówiłam w stadzie jest 15 lisów, Ty byłbyś szesnastym. Mam nadzieję że Alfa się zgodzi.-zerknęłam na lisa.
-Ja też.-odparł Enre.
Enre?

Od Enre

Ranek zaczął się dość spokojnie. Jak co dzień wybrałem się na polowanie. Od bardzo dawna wędruję w poszukiwaniu miejsca w, którym mógłbym się zatrzymać, a takie ciągłe wałęsanie się po nieznanych mi terenach, sprawia że trudno jest znaleźć jakiekolwiek pożywienie. Przedzierając się przez leśne gęstwiny, przez przypadek dotarłem do brzegu rzeki. Przez moment stanąłem, zastanawiając się co robić dalej, nim jednak udało mi się podjąć decyzję, wokół zaczął krążyć dziwny zapach. Woń ta sprawiła, że instynktownie zjeżyłem futro na karku i wyszczerzyłem ostrzegawczo zęby. Ktoś tu jest i bez wątpienia mnie obserwuje. Pozostaje pytanie kto to może być, czego tu szuka, kim jest, ale przede wszystkim czy stanowi zagrożenie. Pytań było wiele, jednak nie miałem czasu na rozpatrywanie swych podejrzeń. Tuż za mną stała pewna istota. Jedyne co udało mi się w pierwszej chwili zobaczyć to jej brązowe, lekko skośne ślepia, które nie odrywały ode mnie wzroku. Oboje staliśmy w bezruchu. Napotkany lis zdawał się nie być wrogo nastawiony, jednakże ja wolę dmuchać na zimne.
-Czego tu szukasz?!-syknęła istota wysokim, melodyjnym głosem, po którym zorientowałem się, że mam do czynienia ze stworzeniem płci pięknej.
-Nie chcę walczyć...
-W takim razie co tu robisz?-spytała lisica podnosząc głowę.
-Wędruję od dawna i szukam jakiegoś schronienia, oczywiście jeżeli to terytorium należy do ciebie, to bardzo przepraszam. Już mnie nie ma...-zacząłem się wycofywać.
-Nie, poczekaj!-zawołała nieznajoma-Skoro nie masz złych zamiarów, to chodź ze mną.
-Z... Z tobą?
-A niby czemu nie?
-No nie wiem...
-Chcę cię zaprowadzić do naszej alfy...
-Alfy?!
-Tak, należę do sfory, która mieszka na tych terenach. Może zechciałbyś do nas dołączyć? W grupie zawsze raźniej.
-Naprawdę? Mógłbym?
-No, to zależy od alfy.
-No dobrze, w takim razie pójdę z tobą. A tak w ogóle to jestem Enre.-przedstawiłem się.
-Miło mi cię poznać, mam na imię Rita.-odparła lisica.

Rita?

Nowy lis!

Powitajmy na naszych terenach odważnego Enre!

Od Klemensa C.D opowiadania Nabirie

Lis zastrzygł uszami zastanawiając się, a ja z wyczekiwaniem wpatrywałem się w niego oczekując, że dostanę jakąś informację, dzięki której odnajdziemy dom orła. Niestety między nami trwała jedynie niepokojąca cisza, lecz na szczęście po chwili Nabirie powiedział.
 - Orły najczęściej zakładają gniazda na jakiś wysokich skałach...
 - A jest tu jakaś? - zapytałem się nie czekając.
 - Powinna być... Może wejdziemy na jakieś drzewo i zobaczymy... - lis wskazał łapą w stronę jakiegoś zielonego konaru.
 - Ale... ja jeszcze nigdy nie wspinałem się... - pisnąłem, ponieważ trochę przerażała mnie wysokość.
 - Spokojnie! Nauczę cię! - uśmiechnął się mój kompan i pobiegł w stronę pnia, a ja po krótkich rozmyślaniach podążyłem za nim. Musze przyznać, że bałem się konsekwencji, ponieważ z czego
co wiem, to wejście na drzewo potrafi zakończyć się naprawdę tragicznie, od skręconej łapy
po śmierć... Chociaż w sumie to nie bałem się tej drugiej opcji, nawet nie była, aż tak przerażająca, cy to jest normalne?
 - Idziesz czy nie? - zapytał się Nabirie.

Nabirie?

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Mogę z pewnością powiedzieć, że polubiłam stojącego obok mnie lisa, był trochę ironiczny
i sarkastyczny, ale za to potrafił mnie pocieszyć kiedy zaszła taka potrzeba....
Cóż teraz trzeba ruszyć swoje szare komórki i znaleźć powiązanie między liczbami. Jak już wcześniej mówiłam, matematyka to moja słaba stroną, więc ja chyba będę musiała zdać się
na szczęście. W końcu to czego ja nie przeżyłam, zdając się tylko na łut pomyślności.
Chociaż... a co jeśli tym razem losy nie okażą się pozytywne? Co jeśli nie wyjdziemy żywcem ze ścieżki śmierci?
 - A może te zależności wystarczy zacząć, a potem już samo wyjdzie... - zasugerowałam niepewnie, kolejny raz zatrzymując łapę nad płytką z jedynką. Samiec przechylił głowę zastanawiając się nad sensem mojego pomysłu.
 - Pierwszy kafelek chyba rozpocznie wszystkie zależności, możemy spróbować... - rzekł podchodząc w moją stronę. Przełknęłam ślinę i delikatnie nastąpiłam na płytkę... Przez chwilę trwała pełna napięcia cisza, ale nic większego się nie stało, jedynie jedynka się zaświeciła z cichym brzdękiem.
 - Co teraz? - odwróciłam głowę by móc spojrzeć na zamyślonego Brooke'a.
 - Teraz... Może... Obok ciebie jest dwójka? - zapytał się samiec, a ja po chwili potwierdziłam.
 - Nawet dwie! - zaczęłam przygotowywać się do skoku.
 - Te zależności to po prostu coś w typie jeden, dwa, trzy... - rzekł lis, a ja z większą pewnością skoczyłam na wskazany kafelek, na nieszczęście w momencie w którym dotknęłam łapą płytki,
ta... spadła, w ostatniej chwili odbiłam się i skoczyłam na losowy kafelek którym okazała się
inna jedynka. Zaczęłam drżeć ze zdenerwowania, ta sytuacja nieźle nadszarpnęła moje biedne nerwy.
 - Żyjesz? - usłyszałam głos Brooke'a, wyczułam w nim dosyć sporą nutkę niepokoju.
 - Nie, jestem martwa... - rzuciłam niespokojne spojrzenie na płytki znajdujące się obok mnie.
 - Teraz... Skocz na drugą dwójkę, chyba już wiem jak to działa... - rzekł lis jednocześnie skacząc na pierwszy kafelek na jakim byłam. Zawahałam się, ale wierzyłam samcowi, więc już po chwili znajdowałam się na pokazanym elemencie który tak jak jedynka cicho brzdęknął. W tym czasie Brooke 'przeszedł' przez ścieżkę płytek na której wcześniej byłam.
 - Rozumiesz już o co chodzi? - zapytał się, kiedy był już w odległości około metra ode mnie.
 - Yyy... nie. - uśmiechnęłam się przepraszająco.
 - Teraz wskocz na trójkę! - powiedział.
 - Ale... przecież to nie jest zależność typu "jeden, dwa, trzy"... - w czasie trwania tych słów wykonałam elegancki skok na wskazaną płytkę, która o dziwo wcale się nie poruszyła, a ja usłyszałam jedynie ten brzdęk.
 - Teraz czwórka? - zastrzygłam uszami, próbując sobie przypomnieć dalszy ciąg ludzkich liczb.
 - Nie, piątka! To nie jest po kolei! -usłyszałam i szybko dostrzegłam płytkę z tym numerkiem.
Mimo moich wątpliwości wykonałam długi sus w jej stronę. Oczywiście w momencie lądowania usłyszałam ten piękny pomyślny dźwięk.

Brooke? ♥♥♥(...)

Od Nabirie cd opowiania Klemensa

Ucieszyła mnie odpowiedź Klemensa, gdyż od dawna planowałem obejrzeć z bliska gniazda tych niezwykłych ptaków, ale nie sam. Fajnie że możemy pójść tam razem.
-To co idziemy?-samczyk zamerdał cienkim, czarnym ogonkiem.
-Tak, chodźmy...
Pomknęliśmy przez leśne gęstwiny. Czułem przyjemne, delikatne powiewy wiatru na swej sierści. Tuż nad naszymi głowami słychać było rozmaite śpiewy, pochodzące od ptaków koncertujących wśród koron tutejszych drzew. Niespodziewanie naszym oczom ukazało się coś dziwnego, nieco przypominające wielką, porośnietą dookoła roślinami kałużę.
-Nabirie...-Klemens zatrzymał się raptownie.
-Coś nie tak?-zerknąłem na towarzysza.
-Co to jest?
-Nie wiem...-odparłem nieco zaskoczony-Nigdy nie zapuszczałem się tak daleko.
-Ja też nie.
-Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że to może być... Bagno...
-Bagno?-lisek zastrzygł ciemnymi uszkami
-Tak, najwyraźniej przekroczyliśmy już granice terytorium sfory, bo na znanych mi terenach nie ma mokradeł...-stwierdziłem.
-No dobrze, ale w takim razie jak się dostaniemy do orlich gniazd?
Klemens?

piątek, 26 maja 2017

Od Floxii - seria eventowa #12 (2)

Rano obudziły mnie nie promienie słońca, ale ponaglające głosy:
- Wstawaj, halo!
Z obawą o jakiś pożar mimo wielkiej, napadającej mnie senności wyskoczyłam z łóżka.
- Co się dzieje, pali się?! - przestraszyłam się nie na żarty.
- Nie, nie, musimy iść... - przypomniał Vootie, okazało się bowiem, że to właśnie z jego ust, a raczej otworu mającego przypominać usta wydobywały się krzyki.
- Tylko?! Nawet nie wiesz, jak mnie przeraziłeś! - krzyknęłam oskarżającym tonem, a później westchnęłam i z powrotem opadłam na łoże. Tym razem było trochę mniej zdobione i bez baldachimów, ale i tak dla mnie, lisicy jak każdy inny z gatunku śpiącej w niewysłanej niczym norze, był to spory wypas. Wczoraj na szczęście udało mi się uniknąć niepotrzebnych nieporozumień, ale dzisiaj mogą się zdarzyć, nie wiadomo, o co zapyta mnie staruszek podobno nazywający się Merim. To był jeden z tych powodów, które ściągały mnie do łóżka w celu zapomnienia o całym świecie. I o owej norze, za którą mimo wielu nieudogodnień bardzo tęskniłam. Także za przyjaciółmi, których zostawiłam na tamtym świecie, za całą moją sforą... Czy w ogóle dotrę tam jeszcze kiedyś? A co się ze mną stanie, kiedy tutaj ktoś mnie zabije? Co, jak już spełnię szczęśliwie misję?
Niestety, z rozmyśleń kolejny raz wyrwał mnie metalowy smok.
- Słuchasz mnie? Musimy iść!
- Taak... Nie sądzisz jednak, że powinieneś mi dać trochę więcej czasu  na sen? Według mnie jest on ważniejszy od wędrówki - zapytałam z niechęcią, kolejny raz uruchamiając zaspane patrzałki.
- Według moich obliczeń śpisz już zdecydowanie za długo jak na normalnego mieszkańca Virii!
Miałam powiedzieć, że przecież nie jestem normalnym mieszkańcem, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
- A według moich obliczeń zdecydowanie długo trzymasz się obliczeń! - burknęłam, ale ospale wstałam z łóżka, przyglądając się zakurzonemu pokoju i stojącemu przede mną robocie.

Od Chalize CD opowiadania Ace

Oboje wrócili dziwnie rozstrzęsieni, Morpheus aż poderwał się z miejsca i spojrzał tym swoim przenikliwym wzrokiem na mnie na mojego partnera.
- Co się stało..? - mruknęłam. Ich miny wyraźnie wskazywały na to, że ich powrót do domu zdecydowanie nie był spokojny.
Lizzie wyglądała na przestraszoną, a Ace na bardziej zdziwionego. Morpheus mruknął cicho, że mają siadać na swoich czterech literach i opowiadać, co się wydarzyło. Zaczęła Lizzie.
- No bo... - zaczęła, nerwowo rozglądając się na boki. - Do mojej kryjówki przedostały się inne lisy, zniszczyły prawie wszystko... Były całkowicie czarne, a ich oczy były białe, całe białe. Nie miały tęczówek ani źrenic.. Przerażające. Wkrótce potem przybyły lisy Morpheusa, które mnie uratowały.
- Wszystko było niemalże rozniesione w pył. - uzupełnił opis Ace. - Morpheusie... co to były za czarne lisy? Nie przypominam sobie, żeby jakiś bóg miał takich posłańców...


Ace? Wybacz długość, zmęczon.

Od Lori - seria eventowa #17 (2)

Handlarz zdenerwowany, rzucił w stronę Kiriia woreczek o który tak zażarcie się sprzeczali. Jasnowłosy już sięgnął do kieszeni po monety, ale sprzedawca krzyknął.
 - Dość mam rachowania! Zejdź mi z oczu...! - kiedy skończył po uliczce rozniosły się gromkie brawa i oklaski, a ja ze zdumienia otworzyłam pyszczek. Kto by się spodziewał, że handlarz nie wytrzyma i sam z siebie odda przedmiot...
*
 - Co jest w tym worku? - zapytałam się kiedy oddalaliśmy się od sklepików. Kiriio pociągnął za sznurek od 'szmatki' ukazując mi zawartość, muszę przyznać, że trochę się zawiodłam - spodziewałam się jakiegoś niezwykłego przedmiotu, a moim oczom ukazał się jedynie jakiś fioletowy drobny proszek.
 - Co to ma być? - nie umiałam ukryć nutki zawodu w głosie.
 - Rig Azterski, lecznicza substancja... - powiedział mój towarzysz. - Zwykle jest dosyć droga,
ale widziałaś za ile ją kupiłem...
 - A z czego to jest zrobione? - zapytałam się.
 - Tworzenie tego jest dosyć kosztowne: sproszkowany szpon gryfa, kawałek mandragory,
fioletowa łuska smoka leśnego, kilka liści wawrzynu... i kilka innych składników, których zdobycie jest niezwykle trudne.
Już miałam zamiar zadać następne pytanie, ale nie zdążyłam, ponieważ nagle kątem oka spostrzegłam jakąś masywną budowlę.
 - T...to jest zamek Złotych? - wybąkałam dziwiąc się w duchu, że wcześniej nie zauważyłam tego ogromnego pałacu. Chociaż, w sumie to nie jest prawda - już tam jeden raz byłam podczas lotu na tamtym kruku, ale wtedy widziałam jedynie platformę i schody.
 - Jak myślisz, jakie zadanie nam przydzielą? - oderwałam oczy od imponujących wierz i spojrzałam się na Kiriia.
 - Pewnie każą nam pójść z poselstwem do Niebieskich lub Zielonych, nie przepadam za tym zadaniem, ale monety same do sakiewki nie wpadną! - uśmiechnął się lekko jasnowłosy, a ja mruknęłam coś w stylu "Masz rację". W sumie cóż mi szkodziła kolejna przygoda? Taką mam pracę, tak naprawdę to nawet mi się to podoba - życie na krawędzi...

Od Pelikara

W ostatnim czasie ciągle byłem zajęty, w końcu opiekuję się dziećmi oraz pracuję...
Spojrzałem się w rozgwieżdżone niebo próbując odszukać jakiś znany mi gwiazdozbiór,
Sil i szczenięta pewnie już od dawna śpią... No tak w końcu już jest druga w nocy. Co ja robię poza norką o tak późnej godzinie? Jedno słowo: bezsenność. Najchętniej położyłbym się spać
jak najszybciej, ale w ostatnim czasie jest to niemożliwe. I nie, tu nie chodzi o męczące rodzicielstwo czy tym podobne, można powiedzieć, że po prostu w ostatnim czasie mało sypiam.
Zawróciłem, mając nadzieję, że może tej nocy może uda mi się zasnąć... Wszedłem jak najciszej
do nory, nie chcąc zbudzić rodziny. W pewnym momencie usłyszałem jakieś głosy dobiegające
z dziecięcego pokoju, to zjawisko zaniepokoiło mnie. Szybko złapałem za jakiś ostry kamień
i jeszcze ciszej niż wcześniej ruszyłem w stronę pomieszczenia. Dźwięki były wyjątkowo donośne... oraz radosne, jak to możliwe, że Sil ich nie usłyszała? Zadrżałem, a co jeśli...
Wychyliłem głowę zza rogu i moim oczom ukazał się iście niecodzienny widok, po pokoju wesoło przechodziły dosyć dobrze znane mi istoty; duchy. Rozpoznałem je od razu, ponieważ jeszcze
z pamięci nie uciekł mi dzień w którym trafiłem do Rzecznej Jaskini.
 - Co wy tu robicie?! - powiedziałem dosyć cicho, ale nie ze strachu, po prostu wiedziałem, że moja luba nie widzi oraz nie słyszy tych tworów.
Maskarada błyskawicznie spojrzała się w moją stronę, oni też mnie znali.
 - Felix! - nagle z tłumu wyłonił się mały lisek dzięki któremu otrzymałem dar.
 - Cześć! Czy nie powinniście być przypadkiem w zaświatach? - zapytałem się.
 - Mamy przepustkę! - jakiś upiór rzucił w moją stronę kawałek papieru z ektoplazmy, którego oczywiście nie mogłem przeczytać, ponieważ po prostu przeze mnie przeleciał zostawiając po sobie uczucie jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą.
 - Wiecie, że nie mogę tego złapać? - mruknąłem. - Proszę powiedzcie mi prawdziwy powód
waszej wizyty...
Pewna lisica która wyglądała na przywódczynie tej maskarady wskazała łapą na leżące obok na posłaniu szczenięta. Dopiero teraz zauważyłem, że Klemens nie śpi, tylko wodzi swoimi oczami
za duszami.
 - On nas nie widzi, ale wyczuwa naszą obecność... Jest w nim potencjał... - uśmiechnęła się.

Od Miry-seria eventowa #3

Wyjrzałam ze smutkiem za okno. Mój nosek przykleił się do szyby.

-Bailey,o co chodzi-zapytał mnie Ethan chociaż wiedział że nie odpowiem.

-Proszę powiedz.-mówił.

Spojrzałam na niego smutno.Byłam bardzo smutna ale nie musiałam się mną przejmować. Nawet jeżeli chciał. Położyłam się na poduszce i zaczęłam myśleć. Znowu rodzina. Nawet gdybym teraz mogła wyjść i nigdy nie wrócić,nie dałabym rady. Nie znam drogi do domu. Ale czy zostanę tu na zawsze?Nie chcę! Chcę wrócić do domu. Teraz tęsknię nawet za Klemensem który ciągle na  mnie wchodzi i mnie podgryza.Czasem się dawałam a czasem warczałam a wtedy on odchodził ode mnie. Uśmiechnęłam się.Kiedy wrócę to zobaczy.Też go tak będę podgryzać. Ale najpierw muszę jeszcze zostać tutaj.


-Bailey!-powiedział nagle Ethan a ja zorientowałam się że mówił to słowo przez kilkanaście dobrych chwil.


Spojrzałam na niego ze skruchą.


-No już.-powiedział i lekko się do mnie uśmiechnął.


Zapewne wiedział w jakiej jestem sytuacji.Przekręciłam głowę i po patrzyłam na dziwny kulisty przedmiot który leżał na półce.Zaintrygowana udałam że zasypiam. Ethan poszedł na dół i zamknął drzwi. Teraz miałam czas aby dowiedzieć się co to takiego.Ostrożnie wskoczyłam na najniższą półkę a z tamtąd na regał. Strąciłam przez przypadek dwie książki i jakieś papiery ale  nikt nie przyszedł. Więc nikt nie słyszał. Wdrapałam się na okno i szukałam jakiejś półki na którą mogłabym wskoczyć. Ale musiałam się obejść bez tego.Z niezadowoleniem zapiszczałam. Ethan nie słyszał tych dziwnych odgłosów które wydawałam. Na szczęście. Miałabym burę gdyby ktoś zobaczył co robię.Nareszcie! Kula która leżała na półce,iskrzyła się  a w jej środku pływały jakieś malutkie drobinki. Także były błyszczące.Ale one były malutkie. Trąciłam kulę nosem a ta potoczyła się po półce. W pewnej chwili spadła  na podłogę i się pokruszyła.To już usłyszeli wszyscy.Ethan wbiegł na górę a ja udałam że śpię.
-To Bailey?-zapytała mama chłopca.
-Nie,przecież śpi. To na pewno ptak.-zapewnił swoją mamę.
Leciutko otworzyłam oczka.

Od Klemensa C.D opowiadania Nabirie

Orzeł? To chyba dosyć niebezpieczne dla takiego szczeniaka jak ja stworzenie... a do tego
potrafi latać, przez co trzeba być bardziej na baczności.
 - Czy on może zrobić nam krzywdę? - zapytałem się, podążając wzrokiem za majestatycznym ptakiem. Nabirie zastanawiał się przez chwilę by po chwili powiedzieć:
 - Wiesz, może być groźny, ale nie powinien nas zaatakować...
 - A gdzie ten orzeł mieszka? - muszę przyznać, że zaciekawił mnie ten temat.
 - Najczęściej w gniazdach znajdujących się w jakiś wysokich miejscach...
Zastrzygłem uszami, a gdyby tak znaleźć to mieszkanko tego stworzenia? Byłem ciekaw jak taki królewski ptak mieszka.
 - Może poszukamy jego gniazda? - zapytałem się czarnego samczyka, który uśmiechnął się.
 - Dobry pomysł!
W moich myślach niespodziewanie zaczęła się wojna, ponieważ pewnie dom orła nie znajduje się
w pierwszym lepszym miejscu, a to znaczy, że poszukiwania mogą trochę trwać. Biorąc wnioski
z moich poprzednich 'wędrówek' poza norę, lepiej nie odchodzić daleko od znanych miejsc na dłuższy czas, bo rodzice się martwią i mogą dać karę. Z jednej strony bardzo chciałem zobaczyć
orle gniazdo, lecz z drugiej strony, jestem narażony na konsekwencje...
 - Hmm... - chyba już podjąłem decyzję. - O ile wrócimy zanim będzie ciemno to idę

Nabirie? Przepraszam za długość...


Od Miry-seria eventowa #2

Ledwo nadążałam biegnąc bo moje łapki były zdecydowanie za krótkie ale jednak biegłam.
-Jesteś wreszcie.-powiedział Todd do Ethana.
-Tak.-odpowiedział mój pan.
-Ale słodki.-powiedział Todd i zaczęli coś jeszcze działać z jakimiś dziwnie pachnącymi rzeczami. Widziałam grymas na twarzy Ethana i zawarczałam na Todda. Bardzo dziwnie pachniał,jakąś dziwną spalenizną . Pociągnęłam za smycz.
-Dobra pa Todd.-powiedział Ethan i pobiegliśmy do domu. Będę broniła mojego pana przed tym chłopakiem. Zjadłam kolację i położyłam się przy Ethanie. Zdążyłam zasnąć i mama Ethana zajrzała do pokoju.
***
Kiedy się obudziłam Ethana nie było.
-Jest w szkole.-powiedziała jego mama na to moje rozczarowanie. Podała mi śniadanie i pobiegłam zwiedzać dalej podwórko. Były tu dziwne rośliny zwane kwiatami.Mama uczyła mnie żebym ich nie wykopywała.Jak ja za nimi tęsknię.Klemens zawsze podgryzał mi uszka albo łapki. Ale mama albo tata stanowczo mu tego zabraniali. Ja byłam grzeczna jak to samiczka. Nie długo i ja pójdę do szkoły.Bardzo się z tego cieszyłam.Nie będę się już nudziła. Tyle że musiałam wrócić do domu.Ohh... o tym jeszcze nie myślałam,myślałam że to jakiś sen albo jeżeli nie to rodzice zaraz mnie uratują. Oni jednak się nie pojawiali i zaczęłam tracić nadzieję.Ale teraz musiałam udawać tak szczęśliwą.Ethan bardzo się starał,opiekował się mną i się bawił.Jego mama mówiła że nie długo wróci i będziemy się bawić.Bardzo mnie ten fakt ucieszył bo dawno go już nie było,a może tylko ja mam taką nadzieję?Nie wiem nie uczyłam się jeszcze tego.Potrząsnęłam łepkiem.Moje uszy oklapły i przyległy do futra.Zapiszczałam z przerażenia kiedy coś dużego przejechało obok mnie i mnie ochlapało zimną wodą. Nawet gdybym się otrząsnęła to wiedziałam że zaraz spadnie okropnie zimny deszcz który i tak mnie zmoczy. Czekałam wiele godzin aż Ethan wrócił do domu.
-Bailey!-krzyknął do mnie.
Natychmiast się zerwałam. Skakałam na niego i łasiłam się. Byłam szczęśliwa że wrócił.Pobiegliśmy do domu i spadł deszcz.

Od Nabirie cd opowiadania Miry

Uśmiechnąłem się promiennie do Miry.
-To jest moja siostra Morgenstern, a to brat Bjorn...-przedstawiłem rodzeństwo, jednak oni byli zbyt pochłonięci zabawą i nawet nas nie zauważyli-Wybacz mi ich zachowanie... Oni już tacy są...
-Miro, może zechcesz zostać u nas na śniadanie? Byłoby nam bardzo miło...-zaproponowała Rita.
-Nie dziękuję. Mama mówiła że mam niedługo wracać, ale pozwoliła mi wyjść z Nabirie...-wyjaśniła nieśmiało lisiczka.
-Masz ochotę na spacer?-zerknąłem na nową koleżankę.
Samiczka skinęła głową i po chwili wybiegliśmy z nory.
***
-A gdzie właściwie idziemy?-spytała Mira, wyprzedając mnie.
-Zobaczysz, to już niedaleko. Na pewno Ci się spodoba.-odparłem tajemniczo.
Lisiczka delikatnie poruszyła czarnymi uszkami. Jej sierść pięknie połyskiwała w jasnym świetle wschodzącego słońca. W powietrzu unosił się upajający zapach żywicy, spływającej z iglaków rosnących niedaleko norowiska.
-Co to jest?...-zainteresowała się samica, spoglądając na wielki, zwalony pień dębu.
-Jesteśmy na miejscu, prawda że fajny?
-Ale on duży...
-Chcesz na niego wejść?
-Możemy?-Mira z podekscytowaniem uniosła pyszczek, a jej ciemnobrązowe, lekko skośne oczka zaiskrzyły.
-No jasne, chodź!-wdrapałem się na drzewo, po czym chwyciwszy towarzyszkę z kark, wciągnąłem ją na górę.
Mira?

Od Rity cd opowiadania Dreamcatchera

Niespodziewanie nasze zamyślenie, przerwał dziwny odgłos.
-Co to było?-Dreamcatcher podniósł pysk.
-Nie wiem, ale chyba powinniśmy stąd wyjść...
-Zaraz! Co to za...-zerknąwszy na sufit samiec zrobił krok w tył-Rita! To się wali!
W ułamku sekundy rzuciliśmy się pędem do ucieczki w nadziei, że uda nam się w porę wydostać z komnaty. Niestety, było inaczej. Nim zdążyliśmy dobiec do drzwi, ogromne głazy zasypały jedyną drogę ucieczki, my zaś zostaliśmy uwięzieni w czterech ścianach sypiącego się pomieszczenia.
-Musimy się stąd wydostać!-towarzysz wdrapał się na kamienie, starając się odkopać wyjście.
-Tędy nie wyjdziemy...-stęknęłam.
-To co robimy?!
Zamilkłam przez moment, po czym rozejrzałam się dookoła.
-Zaraz, skoro nie możemy wyjść górą, to może spróbujmy dołem?
-Co masz na myśli?
-Zauważyłeś ile tutaj jest zapadni? Może jest tu gdzieś jakieś przejście. Musimy go poszukać, to nasza jedyna nadzieja...
-Dobrze, pośpieszmy się. Czas ucieka...-Dreamcatcher wykonał wysoki sus w moim kierunku, po czym zaczął sprawdzać każdy, nawet najmniejszy element ściany.
-Hej, chyba coś znalazłam!-zawołałam pełna nadziei.
Wspólnymi siłami udało nam się otworzyć odkryte przejście, po czym wczołgaliśmy się w ciasny korytarz. Nie mieliśmy pojęcia dokąd prowadzi, ale nie mogliśmy zostać w komnacie.
Dreamcatcher?

czwartek, 25 maja 2017

Od Floxii - seria eventowa #11 (2)

- Kiedy w końcu dojdziemy? - zapytałam z wyrzutem Vootie'go, mojego stalowego roboto-smoka, który bardzo dobrze służył za przewodnika. Mimo wszystko szliśmy bez przerwy od kilku godzin, nogi stały się tak ciężkie, że czułam je jak zrobione z ołowiu. A właściwie nic nie czułam, bo powoli odpływało mi od nich krew. Ale mimo wielu próśb robocik nie zaprzestał marszu i nie zatrzymał się choćby na kilka minut.
- Tobie to łatwo, masz nogi ze stali i nic cię nie boli! - wielokrotnie stwierdzałam, ale zawsze dostawałam wieloznaczną i wymijającą odpowiedź:
- I właśnie dlatego cieszę się, że jestem robotem!
Żadne błagania nie działały na jego twardy dysk, serce, co by się zgadzało, też miał twarde.
- Widzisz ten domek? To jest karczma! - wskazał budynek ledwo widoczny na horyzoncie, wyglądał bardzo malowniczo - dwupiętrowa chata z drewnianych beli otoczona niewielkim laskiem, z wiodącą do niej wydeptaną dróżką na tle zatapiających się w mgle strzelistych szczytów gór i zachodzącego Sło... Gwiazdy! Mimo, że nocleg był jeszcze bardzo daleko i tak sam jego widok przyprawiał o niebiański entuzjazm. Przez całą resztę drogi szłam mimo pozornie całkowicie wyczerpanych zapasów energii dwa razy szybciej, niż wcześniej. Nawet Vootie ledwo za mną nadążał. Kiedy dotarłam do drewnianych drzwi nie czekając zadzwoniłam specjalnym dzwonkiem wiszącym nad drzwiami, ledwo powstrzymując się od natychmiastowego wejścia.
- Czy oby na pewno to karczma? Nie widzę żadnego szyldu - w chwili czekania postanowiłam się upewnić.
- Oczywiście, tyle że bardziej prywatna. Jej właściciel jest trochę... - zanim smok skończył zdanie jak na zawołanie drzwi się otworzyły. W ich progu stanął niewielki staruszek, o dziwo bardzo przypominający człowieka.
- O, witaj, Aoife! Jak zwykle przygotowany mam dla ciebie pokój! - krzyknął na mój widok. Nie spodziewałam się, że ten będzie mnie znał, ale zdecydowałam się przedyskutować temat później, łóżko jest zdecydowanie ważniejsze.
- Ja też cię witam... Naprawdę? To wspaniale!
- A co to, co masz przy sobie? Nowa misja, musisz to przewieźć?
- Nie, nie, to mój pomocnik - Vootie. Zapewne go jeszcze nie widziałeś... Ale mogłabym się jednak najpierw przespać? Wiem, jesteś strasznie ciekawy, lecz padam z łap - zaproponowałam z nadzieją.
- Oczywiście! Wszystko opowiesz mi po drzemce, wchodź - staruszek otworzył drzwi a ja, zadowolona z zakończenia konwersacji weszłam do wnętrza.

Od Lori - seria eventowa #16 (2)

Szłam razem z jasnowłosym przez uliczki miasta. Wszędzie gdzie okiem sięgnęłam rozciągały się kolorowe stragany. Muszę przyznać, że przyzwyczaiłam się już do różnorodności raz wokół mnie, teraz nawet podejrzanie wyglądające stworzenia nie wzbudzały już takiego strachu jak dawniej.
W ostatnim czasie zaczęłam się zastanawiać nad pewną sprawą - jak powrócić do swojego stada oraz czy w ogóle mam zamiar wracać? Tutaj mam już ułożone życie, wysoki stopień, powszechne uznanie, przyjaciół... chociaż to wszystko miałam też w 'normalnym' świecie. Nie, nie mogę mówić
o światach 'normalnych i 'nienormalnych', ponieważ z punktu widzenia mieszkańców to może wyglądać zupełnie inaczej niż w rzeczywistości.
Kiriio zatrzymał się przy jakimś stoisku i nagle zaczął się szybko targować ze sprzedawcą,
muszę przyznać, że ta sytuacja wyglądała wyjątkowo ciekawie - w jednym momencie cena szła gwałtownie w górę, a w następnej chwili obniżała się błyskawicznie. Elf chyba miał przewagę,
ponieważ 'drugiej stronie' szybko zrzedła mina, kiedy zauważył, że to idzie na jego niekorzyść.
Wokół tego wydarzenia zebrał się tłum gapiów - każdy krzyczał jakąś radę, podbijał cenę, albo po prostu gapił się na coraz to bardziej zażartą walkę. Tak naprawdę to już wiedziałam, że mój znajomy wygra, z czego co się dowiedziałam to Kiriio kiedyś pomagał swojemu ojcu (kupcowi) podczas negocjacji, a ta umiejętność należy do tych ważniejszych.
 - Ale tego nie da się sprzedać za piętnaście! - przekrzykiwał wszystkich sprzedawca.
 - Da się, uwierz mi, za czternaście nawet by się udało! - dopowiedział elf nie czekając.
 - Piętnaście, czternaście! - tłum próbował nadążyć za tokiem wydarzeń. Patrzyłam raz to na jasnowłosego, a raz to na coraz bardziej zdenerwowanego handlarza. "Dawaj!" - po prostu czekałam aż ktoś popełni zły ruch i na tym straci, miałam nadzieję, że to będzie ten kupiec.
 - Dwanaście! - nagle krzyknęli wszyscy gapie, a ja uśmiechnęłam się - negocjacje szły pełną parą.
 - Dziesięć? Żartujesz sobie? -
 - Wiesz... Jedenaście to nawet dobra cena... - rzekł Kiriio, wiedząc, że 'zwycięstwo' już ma
w kieszeni. W sumie to nie wiedziałam kogo słuchać: ludu czy 'konfliktu'...
 - Sprzedane! - w pewnym momencie krzyknął handlarz.

Od Brooke'a C.D Lori

Popatrzyłem się z niepokojem na towarzyszkę. Próbowała uniknąć kontaktu wzrokowego, a kiedy udało mi się złapać jej spojrzenie zobaczyłem w nim smutek.
- Halo, Ruda, co się dzieje? - ponowiłem pytanie, dając tym razem trochę więcej czasu na odpowiedź.
- Bo... Bo ty masz takie zdolności, umiesz wszystko, lepiej poradziłbyś sobie na tej ścieżce be ze mnie... Jestem piątym kołem u wozu, powinnam od początku zająć się swoimi sprawami - wydukała łamiącym się głosem, z widoczną trudnością. Moje serce zmiękło, po raz pierwszy w życiu poczułem empatię. Nigdy nie umiałem pocieszać, ale może tym razem?
- Słuchaj, tobie może się wydawać, że tak jest. Tak naprawdę nie wiadomo, jaka może być następna przeszkoda - to, że padło na takie, w których ja jestem lepszy było całkowitym losem.
- Ale nie mam strony, którą byłabym lepsza! Te zadania są na inteligencję, albo na sprawność... Jestem kompletnym beztalenciem!
- Wydaje ci się. Nikt z nas nie wie, jaka przeszkoda będzie dalej! Poza tym uwierz mi, masz więcej dobrych cech, niż ja. Jesteś miłą, uśmiechnięta i wesoła, w przeciwieństwie do mnie. A to jest o wiele ważniejsze! Gdyby był taki pokój, wygrałabyś bezkonkurencyjnie. No i... Wyobraź sobie, że jestem u samiutki. Nic bym nie zrobił. Bo ty, mimo, że tego nie widać pomagasz mi duchowo, więc nie płacz, bo twoje emocje są strasznie zaraźliwe - jak nie przestaniesz biadolić, to za chwilę w tym pokoju będą leżeć dwa zapłakane na śmierć lisy. Masz ty trochę rozumu, żeby zabijać kompana? - zapytałem się, próbując się uśmiechnąć (o dziwo udało mi się to). Mówiąc ostatnie zdania bałem się, że mój czarny humor nie przypadnie do gustu towarzyszce, ale stała się rzecz wręcz przeciwna - Lori zaczęła się śmiać przez łzy,  po chwili mruknęła:
- Nie, i to jest wielki problem. Ale właściwie to się cieszę, chętnie bym ukatrupiła takiego!
Udało mi się! Uśmiechnąłem się w duchu, takie docinki nie mogły zostać bez odpowiedzi.
- Taak? W takim razie płacz sobie, spróbuję nie dać ponieść się emocjom. A ty zgiń marnie w strugach łez! - rzekłem z udawanych sarkazmem, specjalnie nadałem słowom takie brzmienie, żeby brzmiały na przyjacielskie przekomarzanie. Od kiedy ta lisica stała się moją przyjaciółką? Nie wiem nawet, czy rzeczywiście zajęła to miejsce, ale darzyłem ją niejako lekką sympatią, co zresztą podkreślał nieopanowany wybuch szczerego śmiechu, podzielonego również przeze mnie.
- I co? Wymyśliłeś jakiś plan? - chciała się dowiedzieć Ruda po opanowaniu chichotu.
- Nie do końca... To znaczy jestem myśli, że większość płytek zapada się, kiedy się na nie nastąpi, a te z wybranymi liczbami nie. te niezapadające się liczby muszą być jakoś związane... Ale jak?

Loriiii? ♥♥♥♥♥♥♥♥

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Ile ich jeszcze będzie? Co chwila igram ze śmiercią, jak z ogniem, a co jeśli tym razem się nie uda mi przeżyć?
Wzdrygnęłam się lekko, próbując odgonić te myśli, ale niestety one krążyły po mojej głowie jak jakieś natrętne muchy... albo komary. Po chwili odeszłam od świata refleksji, filozofii i przesłań,
by wracając do rzeczywistości móc sprostać kolejnemu wyzwaniu ścieżki śmierci.
Pomieszczenie było wyjątkowo dziwne ( w sumie to wszystko tu jest niecodzienne, ale już się nie wtrącam): był to dosyć długi i szeroki korytarz, którego podłoga składała się z płytek o kolorach i ułożeniu podobnym do szachownicy ( stare dobre czasy z rodziną się przypominają...), lecz to nie były same czarno-białe barwy, nie, na płytkach znajdowały się jakieś ludzkie cyfry...
Podeszłam w stronę kafelków, próbując przypomnieć sobie ich znaczenie.
 - To jest... pięć? - wskazałam łapą w stronę najbliższej płytki.
 - Nie, to jest jeden... - Brooke westchnął cicho, a ja zawstydziłam się zdając sobie sprawę
z mojej pomyłki, zdałam sobie sprawę, że pewnie jestem kulą u łapy - przecież to samiec pierwszy się wspiął w pierwszym pomieszczeniu, on rozwiązał zagadkę oraz lepiej ode mnie umiał liczyć.
Już miałam zamiar zapytać się lisa czy zauważył gdzieś jakąś wskazówkę, ale w momencie
w którym nabierałam powietrza przerwał nam ten sztuczny znany nam już głos.
 - Etap trzeci, zły krok oznacza zgubę. - jakbym nie wiedziała! Tutaj wszędzie jest możliwość
prostej zguby!
 - Zastanawiam się co by się stało gdybym nacisnęła płytkę z jedynką... - rzuciłam swoje spojrzenie na najbliższy kafelek.
 - Wiesz... Nie jestem pewny czy to jest dobry pomysł, ale czy mamy jakiś inny? - rzekł lis, ale po chwili dodał. - Chociaż tak sobie po prostu wejść też nie jest najlepiej...
 - Co proponujesz? - moja łapa zawisła dosłownie centymetr nad płytką.
 - Tutaj musi być jakiś system, przecież to nie możemy zdać się jedynie na niepewne szczęście...
 - Nie za bardzo mi idzie jeśli chodzi o matematykę... - powiedziałam cicho, wiedząc, że i tym razem nie można na mnie liczyć. Zwiesiłam głowę, w poczuciu swojej beznadziejności. Niby zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem beztalenciem, ale tym razem to poczucie prawie zupełnie
mnie przygniotło. Ledwo co powstrzymałam się przed uronieniem łezki, wiedziałam, że nie powinnam się poddawać, ale... chyba już wywiesiłam białą flagę.
 - Stało się coś? - zapytał się Brooke, chyba jeszcze nie zobaczył mojego smutku, w sumie lepiej by było gdyby go nie dojrzał...

Brooke? ♥♥♥♥♥♥♥

Od Nabirie cd opowiadania Klemensa

-Czemu?-spytałem zaskoczony.
Zdziwił mnie komentarz młodziaka. Czyżbym wydał mu się aż tak przerażający? Dotychczas nikt się mnie nie bał, toteż znalazłem się w sytuacji dość niezręcznej.
-Bo ja... Ja muszę już iść...-szczenię podkuliło ogon odskoczywszy w bok.
-Nie, poczekaj! Zostań...-poprosiłem.
-Kim jesteś?
-Mam na imię Nabirie, mieszkam tu z mamą...-wyjaśniłem.
-A więc jesteś członkiem tej sfory?
-Tak, a Tobie jak na imię?
Młodziak zdawał przez moment się wahać. Zapewne zastanawiał się czy powinien mi odpowiadać. W sumie to wcale mu się nie dziwię. W końcu mnie nie zna.
-Jestem Klemens...-odparł po chwili lisek.
-Miło mi Cię poznać Klemensie!-rozpromieniłem się, lekko merdając ogonkiem.
Samczyk odwzajemnił mój uśmiech. Naszą rozmowę niespodziewanie przerwał dziwny dźwięk. Zaskoczeni podnieśliśmy głowy, nerwowo strzygąc ciemnymi uszami.
-Co to było?...-szczenię zerknęło na mnie nieco spłoszonym wzrokiem.
-Spokojnie, takie odgłosy zdarzają się w puszy bardzo często. Nic Nam nie grozi...-uspokoiłem towarzysza.
-Jesteś pewien? Skąd to wiesz?
-Hm, uczę się polować.-odparłem-Od jakiegoś czasu ćwiczę tropienie zwierzyny.
-Serio? Udało Ci się coś kiedyś złapać?-zainteresował się Klemens.
-Niestety nie...-położyłem uszy po sobie-Wszyscy mówią że jestem na to za młody i chyba tak jest...
-Nabirie patrz!-wykrzyknął przejęty szczeniak.
Tuż nad Naszymi głowami przeleciał wielki ptak, o długich, kasztanowych skrzydłach. Przez moment zaniemówiliśmy z wrażenia.
-Ale super!
-To chyba... Był orzeł!
-Orzeł?
-Taki duży ptak.-wyjaśniłem.
Klemens?

środa, 24 maja 2017

Od Floxii - seria eventowa #10 (2)

Dziarskim krokiem wyszłam z karczmy. Przy moim boku trzymał się żelazny smok, który jeszcze przed chwilą zapłacił za nasz pobyt specjalnymi złotymi denarami.
- Czyli... Gdzie teraz? - zapytałam go w celu wyznaczenia dokładnej trasy. Przed nami natychmiast pojawiła się makieta mapy, która była duchem, jak to zwali? Chyba hologram.
- A więc... Idziemy do kolejnej karczmy, tym razem znajdującej się pod górami dokładnie 7,9 krach stąd - rzekł Vootie, a na mapie pojawiały się kolejne, czerwone punkty pokazujące najpewniej nasz cel i drogę.
- Ile to nam zajmie?
- Pewnie, to znaczy najdokładniej siedem, do ośmiu godzin. powinniśmy zdążyć przed zachodem Gwiazdy.
- Tak długo?! Nie zrobimy żadnej przerwy?
- Oczywiście, że nie. Nie uważam, żeby to był szczególnie spory czas. Będziemy iść cały czas.
Jasne, dla mieszkańców tego świata to najpewniej normalność...
- Nie da się tego jakoś skrócić? Może jest bliższa droga, bliższy nocleg?
- Specjalnie wybrałem okrężną drogę, nie chciałbym, żeby przytrafiło nam się coś takiego, jak wcześniej. Będziemy iść dookoła miasta, to i tak niewiele, bo jakieś 2 godziny dłużej. Równie świadomie zdecydowałem się na najdalszą karczmę, jest dzień, trzeba iść i takie położenie noclegu najbardziej się nam opłaca. Mamy wykonać swoją misję jak najszybciej, prawda? I tak straciliśmy już sporo czasu - z ust, a raczej otworu mającego naśladować usta robocika wypłynął potok zmechanizowanych słów, które mnie przerażały. Przecież po takiej wędrówce nawet na nogi nie wstanę! Mimo wszystko zrozumiałam, że nie mam innego wyjścia i rzekłam:
- Ok, jak mamy tak mało czasu to dlaczego teraz tu bezczynnie stoimy?
- Już idziemy - rzucił szybko towarzysz, zaprzestał wyświetlania hologramu i zaczął umiarkowanym krokiem podążać w stronę mi nieznaną. Jeszcze raz zerknęłam na szyld "Karczmy pod Łysym Jednorożcem" i bez kontrowersji skierowałam kroki za nim, podziwiając misternie zdobione kamienice zbudowane po obu stronach ulicy.

Od Lori - seria eventowa #15 (2)

Dziwne, ale gdzieś w głębi siebie poczułam co muszę zrobić. Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam przez korytarz, w pewnym momencie przestały mi nawet przeszkadzać wbijający się we mnie wzrok.
Zdobiona fontanna zbliżała się z każdym krokiem, woda pryskająca z niej błyszczała się lekko wprowadzając mnie w niecodzienną euforię. Czułam się tak, jakbym czekała na tą chwilę przez
całe życie. Kiedy byłam niecały metr od tej pięknej ozdoby wnętrza, coś wgłębi mnie kazało
mi usiąść, co oczywiście bez wahania zrobiłam. Nie minęła chwila, a nagle usłyszałam dźwięk nie znanych mi instrumentów, które od biedy nazwałabym dętymi blaszanymi.
 - Dziś oto lisica Lori córka Rozaili zdobywa wyższe stanowisko! - zza fontanny wyszedł jakiś nieznany mi człowiek w takim eleganckim złotym stroju. Nie musiałam nawet długo się namyślać - ta postać była jakąś wyjątkowo ważną osobistością.
 - Czy ty, Lori zwana Inx, chcesz dostąpić tego zaszczytu?
 - Tak. - odpowiedziałam bez wahania.
 - Więc oto jeszcze chwilę temu lisica wysokiego stopnia, teraz osiągnęła wyżyny których mało kto może dostąpić.
Po sali przeszła fala oklasków, a ja ukłoniłam się przed postacią...
*
 - Powtórzysz nazwę twojego sztyletu? - Kiriio spojrzał w moją stronę z niedowierzaniem, a ja uśmiechnęłam się wyciągając zza specjalnie przygotowanej dla mnie pazuchy ostrze, by po krótkiej chwili znów je schować, ponieważ mówienie kiedy ma się coś w pysku nie należy do najłatwiejszych.
 - Pluszowy Króliczek!
 - Czemu! Mogłaś nazwać to Żniwiarzem Dusz, Pogromcą Smoków, a ty nazywasz szlachetną broń Pluszowym Króliczkiem! - elf znowu posłał mi spojrzenie jak do wariatki.
 - Wiesz... Jeśli kogoś tym zabiję, to przynajmniej byłoby troszkę śmieszniej "Poniósł śmierć od broni zwanej...". Przyznaj to!
 - Jesteś szalona, muszę to przyznać... - odpowiedział jasnowłosy. - właśnie przypomniało mi się,
że mieliśmy iść po rozkazy do królestwa!
 - Genialnie! Potrafisz przerwać radość jednym zdaniem... - mruknęłam cicho pod nosem,
chociaż moje słowa nie były do końca zgodne z prawdą - wciąż w głębi duszy się cieszyłam,
ale przypomniałam sobie o jednym - o mojej norce...