Strony

Postacie

sobota, 19 sierpnia 2017

Przeniesienie!

Link do odnowionej wersji:

http://szlakiem-rudych-lap.blogspot.com

piątek, 11 sierpnia 2017

Przeniesienie + zawias

Wraz z dzisiejszym dniem blog zostaje zawieszony. Jest to zabieg potrzebny jedynie po to, abyśmy zostali usunięci z royalogu, aby dogłosić nową wersję.
Tak, szykuje się nowa wersja lisków - oczyszczona, schludniejsza, z prawami autorskimi. Postaramy się wyrobić do początku roku szkolnego. Post z linkiem do nowej wersji ukaże się tuż po otwarciu, w nowym poście.

Chalize

środa, 2 sierpnia 2017

Czyszczenie!

Ze sfory zostaje wydalony następujący lis:

  •  Enre

wtorek, 1 sierpnia 2017

Czystki!

Ze względu na tragicznie małą aktywność jesteśmy zmuszeni ponownie przeprowadzić czystki. Czas do wpisania imienia własnego lisa w komentarzu do pierwszego sierpnia włącznie. Wpisz wszystkie swoje lisy w komentarzu - inaczej zostaną wyrzucone. KAŻDY CZŁOWIEK OBOWIĄZKOWO MUSI NAPISAĆ OPOWIADANIE.
Lisy nieobecne, wyłączone z czystek: Lorianna, Floxia (i reszta ich lisów..)

poniedziałek, 31 lipca 2017

Lis miesiąca!

Lisem miesiąca zostaje...

Ice!

Gratulacje, Ice!

niedziela, 30 lipca 2017

Rita odchodzi

Rita odchodzi, wszystkie jej postacie zostaną usunięte. Powód: sprawy prywatne.
Jesteś taką godziną, która już nie wróci,
Zapomnianym uśmiechem, który bardzo smuci,
Stosem listów pożółkłych w głębinie szuflady,
I wspomnieniem, na które nie ma żadnej rady.
Pamiętaj - nasz blog będzie zawsze otwarty, gdybyś miała chęć powrócić!

piątek, 21 lipca 2017

Od Lizzie do kogoś (?)

Tego dnia, Znachor wysłał mnie po jakieś zioła, które miałam dla niego zebrać. W tym celu udałam się do pobliskiego lasku, gdzie mogłam znaleźć tylko kilka z nich... potem miałam pójść na polanę, a później na mokradła. Eh, cholera. Znowu musiałam się nałazić, tym razem nie tylko po lesie, a także i po dalszych terenach. Nie tracąc czasu, powoli skierowałam się do mojego pierwszego "miejsca łowu".
Po przekroczeniu pierwszej linii drzew, zaciągnęłam się zapachem żywicy. Mmm... Uwielbiałam ten zapach. Dużo lepszy niż zapach tych całych mokradeł. Schyliłam pysk do poziomu runa leśnego w poszukiwaniu tych całych ziół. Nie jestem żadnym psem tropiącym, żeby tak cały dzień chodzić  z głową w dół... W końcu natknęłam się na niewielki krzaczek. Ehh, to tylko jeden z dziesięciu gatunków, które muszę zebrać.

Ktoś?

Od Chalize CD opowiadania Ace

W końcu się obudziłam z tego snu... Nie pamiętam już, co mi się śniło. Nie pamiętam, ile spałam. Dlaczego właściwie spałam..?
- Ace? - szepnęłam, jednak nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.
Gdzie oni wszyscy się podziali? Wyszłam z nory i rozejrzałam się wokół, jednak nikogo tam nie zastałam. Szybko jednak musiałam wrócić do legowiska, gdyż Maroon i Horizon zaczęli domagać się głośno jedzenia. Czego się nie robi dla dzieci.. Ułożyłam się wygodnie w kącie nory i przycisnęłam do siebie ich dwa, małe ciałka. Cicho pisnęłam, kiedy Horizon złapał mocniej za sutek tymi małymi igiełkami, które nieraz bolały mocniej niż zęby dorosłego lisa. Po ich skończonym posiłku, ostrożnie wyniosłam je poza legowisko i wylizałam brzuszki, żeby ułatwić im strawienie posiłku.
Nadstawiłam uszy, jednak początkowo nie usłyszałam nic. Dopiero potem usłyszałam czyjeś kroki.

Ace?

wtorek, 18 lipca 2017

Od Ice

Dziś jest pierwszy dzień w którym dołączyłam do stada. Siedziałam nad rzeką i rozmyślałam
- Czy jestem tu jedynym polarnym lisem? -spytałam sama siebie
Polarne lisy nie występują w ciepłych krajach, co jeśli przez to umrę?
Po jakimś czasie siedzenia i rycia łapą w ziemi, usłyszałam kroki, odwróciłam się i zobaczyłam skradającego się lisa. Najwyraźniej chciał mnie przestraszyć.
Spojrzałam się na niego pytająco.
- Kim jesteś? -warknął
- Kim TY jesteś -powiedziałam
Nagle odwrócił się i zaczął biec, sama nie wiem dokąd. Miałam za nim biec? Pobiegłam, aż poczułam lekkie ukucie, wtedy przewróciłam się i zostałam tam nieprzytomna.

~~~~

Obudziłam się w jaskini, były tam lisy i rozmawiały, zobaczyłam też tam lisa który się do mnie skradał. Wstałam, strasznie kręciło mi się w głowię,
- Nie, nie, nie, nie - powiedział jakiś samiec podbiegając do mnie - Połóż się -powiedział popychając mnie łapą na ziemię.
Niestety nie wiedziałam co się ze mną stało. Po jakimś czasie, dowiedziałam się ze jestem u medyka.

~~~

Po godzinie zaczęłam słabnąć, przez brak chłodu, a lis zauważył to.
Szybko podbiegł do mnie i kazał komuś po coś pójść, wtedy zemdlałam.
Przez to, ze zemdlałam, nie mogłam do wiedzieć się po co on poszedł.
Mam nadzieję ze nie umrę, mam bardzo wielką nadzieję.

Jakiś samiec?

Nowy lis!

Powitajmy na terenach naszego stada Ice!


piątek, 14 lipca 2017

Od Pelikara CD opowiadania Lizzie

Po ostatnim czasie ostatnią rzeczą na którą miałbym ochotę było oglądanie przyszłości, Szkoda, że na dodatek te wszystkie przekazy są tak niejasne, że można je zrozumieć zupełnie na opak! Ech, szkoda słów... W sumie to im szybciej to mnie tym lepiej, no dobra teraz moja kolej...
Ciemność, a w niej niewyraźne obrazy. Jakieś tajemnicze postacie? Tak, widać ich świecące się w mroku oczy. No, całkiem przyjemnie. Wydawało mi się, że szepcą coś do siebie, brać to za zły omen? Nad moją głową coś błysnęło, srebrny Księżyc otoczony wolno snującą się mgiełką. On patrzy, on nas widzi. W powietrzu obok mnie zmaterializowały się dwie lisopodobne postacie, wyglądały jakby były z dymu, naszpikowały mnie swoim spojrzeniem i nieśpiesznie podniosły głowy. Przede mną pojawiły się się jakieś złote schody, dziwne. Coś kazało mi nimi wejść, co zrobiłem bez ociągania. W tym samym momencie w powietrzu rozległo się jakieś dziwne nucenie.
Kto obietnic nie wypełnia,
Jest jak łąka chwastów pełna.
A gdy się rozplenią chwasty,
Jest jak łąka w śnieżnej zaspie..
Zaciekawiony prułem dalej, a nucenie się nasilało z każdym moim krokiem. Nie mogłem jednak przestać. Byłem wciągnięty, musiałem.
A gdy przejdą śnieżne burze,
Jest jak ptak, co siadł na murze.
A gdy ptak się z muru zerwie,
Jest jak jastrząb hen, na niebie...
Przez myśl przeszło mi pytanie "Jakiej obietnicy nie wypełniłem?", ale wnet przypomniało mi się. Z kamiennym wyrazem na pysku ruszyłem dalej. Musiałem przetrwać, nie mogłem się załamać!
A gdy niebo ryknie grzmotem,
Jest jak lew, co siadł pod płotem.
A gdy płot się ugnie z trzaskiem,
Jest jak bat, co grzbiet twój chlaszcze...
Stopień po stopniu, stopień po stopniu. Czy to ma koniec, czy jest w tym jakiś cel? 
A gdy grzbiet ci z bólu ścierpnie,
Jest jak nuż wrażony w serce.
A gdy w sercu krwi nie stanie,
Toś już zimny trup, mój panie!
Zobaczyłem jak schody powoli się rozpadają, nie mogłem zawrócić! Rzuciłem się w górę, czułem, że zaraz zobaczę cel. Czując drżenie i skakałem po kruszejących stopniach. Nagle musiałem zmrużyć oczy, przede mną stała jakaś świecąca złotym blaskiem brama! Skupiłem wszystkie swoje siły by do niej dotrzeć, ale kiedy dzielił mnie ostatni skok schody zapadły się. W ostatniej chwil puściłem się w tamtą stronę...
Otworzyłem gwałtownie oczy, udało mi się? Spojrzałem na stojące obok lisy, czy one też mogły mieć podobne wizje?

czwartek, 13 lipca 2017

Od Lori CD opowiadania Lizzie

Zobaczyłam kątem oka jak młoda alfa osuwa się na podłogę. Posłałam Znachorowi zaniepokojone spojrzenie, bałam się co Lizzie mogła zobaczyć i co gorsza - czy moja wizja też zakończy
się podobnie? Zawsze bałam się przepowiedni i innych takich, więc ich unikałam jak ognia, a teraz? O bogowie, ratunku! Spojrzałam w stronę oczu swojego męża, miałam nadzieję, że on nie denerwuje się tak samo jak ja. Tak bardzo się tym przejęłam, że nawet nie zdałam sobie sprawy kiedy alfy oglądały swoje wizje, nawet nie zobaczyłam ich reakcji...
 - Twoja kolei... - lis klepnął mnie w plecy nakłaniając do podejścia, moje nogi nawet nie miały siły się zaprzeć, więc już po chwili stałam koło wyroczni.
Co to za muzyka? Czekaj, muzyka... na pustyni?! Nie... To tylko ziarenka piasku o siebie uderzają. Rozejrzałam się dookoła, jedynym punktem na horyzoncie który nie był związany z tą pustką była jakaś ogromna góra. Miałam ochotę tam iść, ale... nagle po niebie zaczęły przesuwać się błyskawicznie niebieskie gwiazdy i tuż koło moich łap przemknęły trzy czy cztery skorpiony. Z ich kolców jadowych kapała trucizna, czułam, że coś dzieje się źle, wyjątkowo źle, ale wizja się nie kończyła. Z wierzchołka tamtej góry zaczął unosić się dym... Nie to nie jest dym, to tylko jakaś dziwna chmura... burzowa. Nie wiedziałam na czym się skupić: horyzont czy mordercze stworzenia? Czułam jak głowa mi powoli pęka, nad moją głową przeleciał jakiś orzeł i ze smętnym jękiem rozpłynął się w... kłębowisku czarnych obłoków. Muzyka piasków powoli nabierała siły nie pozwalając mi się skupić. W pewnym momencie poczułam jak na mój kark spadają krople deszczu i co zwróciło moją uwagę - w miejscu w którym spadały na podłoże błyskawicznie rozwijały się pęki bujnej roślinności, więc już po chwili równina zazieleniła się. Wtem mój wzrok padł na jadowite skorupiaki, nie wyglądały zbyt przyjaźnie... Przyjrzałam się im bliżej, a one... jednocześnie wbiły kolce jadowe w jedno z kwiatów, a to - obumarło.
Otworzyłam błyskawicznie oczy, może nie zasłabłam, ale poczułam jak okropny ból powoli pulsuje w mojej głowie. Znachor już poganiał następnego lisa. Co mogła oznaczać ta wizja?!

środa, 12 lipca 2017

Levi odchodzi

Levi odchodzi. Powód: sprawy prywatne.
Żegnaj, Levi. Będzie nam Ciebie brakowało.

Od Lizzie

UWAGA! POST JEST SKIEROWANY DO WSZYSTKICH LISÓW I NIEODPISANIE NA NIEGO ŁĄCZY SIĘ ZE ZDOBYCIEM JEDNEGO UPOMNIENIA!
A więc to dzisiaj. Dzisiaj miałam się wybrać do tak zwanej wyroczni, pod przewodnictwem Znachora. Lis powiedział, że w jego dawnym stadzie każda młoda alfa musiała tak zrobić - by na własne oczy ujrzeć przyszłość swojego stada. Zgodnie z tradycją, musiały w tym uczestniczyć wszystkie lisy ze stada - bowiem każdy może zobaczyć coś innego. Bałam się, pewnie, że się bałam, ale jednak... musiałam to zrobić. Igranie z własną przyszłością nigdy nie należało do bezpiecznych, a musiałam mieć czas na przygotowanie się do tego wszystkiego. Co, jeśli ujrzę tam coś.. strasznego? Coś, z czym nie będę umiała sobie poradzić? Tego się właśnie cholernie obawiam. Co, jeśli...
Całe stado zebrało się przy wyrwie w drzewach, tuż przy drodze do tak zwanej wyroczni. Właściwie nikt nie wiedział, jak wyglądała sama wyrocznia - nie wolno było na nią spoglądać. Wiem tylko, że całość odbywała się w małej, zaciemnionej jaskini lub norze. Całość miała wyglądać tak, że będziemy widzieli obrazy. Cholera. Stresuję się jak nie wiem co.
Ojciec uśmiechnął się do mnie, najwyraźniej chcąc mi dodać otuchy. Nie powiem, że mi to pomogło, bo nie pomogło. Nadal czułam się zestresowana i zdenerwowana.
- No, już czas. - mruknął Znachor. - Idziemy. Jaskinia nie jest zbyt duża, więc na litość bogów, nie tłoczcie się tam. Na pewno musi tam wejść cały zarząd, czyli... e... Chalize, Ace, Lorianna, Brooke. Tak, chyba tak. Czy kogoś pominąłem? Nie? Świetnie. Za mną. 
Tak więc ruszyliśmy tą wąską, ciemną dróżką po środku lasu. No wręcz bajecznie. Po kilkunastu minutach w końcu doszliśmy do mieszkania wyroczni. Ostrożnie przekroczyłam próg jaskini. Od tego miejsca aż biła moc.. Nim się obejrzałam, znalazła się przy mnie reszta stada, a w pomieszczeniu zapadła martwa cisza. Zamknęłam oczy, a po chwili usłyszałam.. cichy świergot ptaków. Nie był to jednak zwykły świergot - był czysty i melodyjny, wręcz przepiękny.. Chwilę potem przed moimi oczami, a może raczej w środku mojej głowy, wybuchła aria barw - widziałam miliony platynowych gwiazd i dwa lisy, a jednym na pewno byłam ja. Drugi lis.. był nieco niecodzienny. Był większy ode mnie i wyglądał, jak zbudowany z gwiazd. Z tego co zauważyłam, wędrowaliśmy. Dobrze widziałam koniec naszej wędrówki - trzy ogromne jeziora. Było tam tak pięknie... Tylko kim był tajemniczy lis? Upadłam, oszołomiona nagłym końcem wizji.

Ace? Brooke? Harpagon? Pelikar? Enre? Lorianna? Rita? Floxia? Horizon? Maroon? Nelly? Ashley? Valour? Klemens? Nabirie?

sobota, 8 lipca 2017

Od Pelikara do Rity

Od tego momentu powoli mijały tygodnie, ale żal nie znikał. Nie potrafił, po prostu utrzymywał się nie umiejąc odejść, można by to określić mianem przywiązania. Depresja? Nie, nie tym razem, wyszło na to, że po prostu żyłem tym smutkiem, wypełniłem się nim jak puste naczynie. Powiedzmy, że porównam się do kubka, tak tylko, że jak Lao Tsy mawiał "Przydatność kubka polega na tym, że jest pusty" co w "wolnym myśleniu" oznacza, że na razie jedyną rzeczą do jakiej jestem zdolny jest znalezienie tego cytatu...
Odkąd ona została skazana na banicję, na moim grzbiecie spoczął pełny ciężar opieki nad synem. Najgorsze jest to, że nie potrafię mu powiedzieć w cztery oczy, że praktycznie już nie ma matki oraz siostry. Czuję, że coś podejrzewa, ale nie odważył się jeszcze tego wyjawić, a moja historia opowiadająca o tym, że są na długiej wędrówce chyba jeszcze pogłębiła dół który trzeba wypełnić wytłumaczeniami. Tak, wiem, że na samym dnie znajdę swoje własne smutki i zmartwienia, które po rozmowie zostaną zakopane i powinny zostać tam już do końca dni.
Siedziałem przy stoliki próbując przetłumaczyć jedną z ksiąg, dziś szło mi gorzej niż tego dnia w którym... No właśnie! Omal nie spadłem z krzesła, podbiegłem do jednej z szuflad, odsunąłem ją i moim oczom ukazał się dar od duchów - piękny turkusowy kamień, chociaż nie, to nie była już ta piękna barwa - na upominku widniała dziwna krwista plama. Zniechęcony spojrzałem w stronę kredensu, zawsze byłem przeciwny, ale może pomoże?

Jakoś od samego rana dziś mnie prześladuje pech,
w świat odeszła ukochana wczoraj, więc piłem za trzech,
wziąłem za łóżko podłogę w skutek wczorajszych psot,
a do tego przez drogę przebiegł mi czarny kot!
Każdy problem do mnie wraca,
Jezu jak się nie wyspałem,
 chyba takiego kaca jeszcze nigdy nie miałem!
I chociaż nerwy mam ze stali, to nie widzę już nadziei,
bo jak już coś się wali, to się wali po kolei!

W przedpokoju miałem ciemnię jak przed lustrem piłem,
by nie było zbyt przyjemnie to tak wyszło, że je zbiłem!
Rano wstała lewa noga, więc do kościoła wbiję,
bo jak trwoga to do Boga, nawet się nie kryję!
Człowiek Jemu się pożali, a On, że Święci tak chcieli,
i że jak już coś się wali, to się wali po kolei!

Będzie gorzej pomyślałem, a więc by nic się nie stało,
w niemalowane odpukałem, ale to nic nie dało!
Nie wiem, czy tak dłużej mogę, tak uśmierzyć ból,
ale na podłogę rozsypałem sól!
Biorę z flaszki łyk, wychodzę, idę obijając ściany,
mówię przechodniom po drodze, że nie jestem pijany.
Mundurowi obok stali, więc na izbę mnie wzięli,
bo jak już coś się wali, to się wali po kolei!

Gdy się wszystko w głowie miesza, ty baczenie na to miej,
bo ta myśl w sumie pociesza, że po wszystkim jest okey,
i nie pogub się w tym wątku, bo wtedy jest bez zwątpienia,
że kiedy jest w porządku, to się tego nie docenia!
Lecz na wskutek tej zabawy, moje myśli tak mają,
jak to jest, że fajne sprawy, się po sobie nie zdarzają.
Więc kiedy los rozdawali, bo chyba innego nie mieli,
że jak już coś się wali, to się wali po kolei!

Tekst nie jest z zasady "kopiuj wklei", więc trochę czasu to mnie kosztowało. 
Autor: Wojtek Szumański "Po kolei".

Obudziłem się, od razu zaatakował mnie ból głowy. Kac. Jest w okolicy jakaś tabletka albo chociaż woda? Wstałem ociężale, zawiodłem, zawiodłem po całości, wszystkich.

Rita?

czwartek, 6 lipca 2017

Od Lori CD opowiadania Brooke'a

Delikatnie położyłam łapę na gęsie pióra, wydawały się idealną wyściółką legowiska noworodków. Przez myśl przeszły mi kolejne elementy posłania - mech, jakieś prześcieradło podkradzione dwunogom i... cóż, będę musiała się miejscami pożegnać z kawałkami futerka.
 - Kochanie, chyba o czymś zapomnieliśmy... - w pewnym momencie przypomniałam sobie o pewnej wyjątkowo ważnej rzeczy. - Przecież nasze dzieci nie mają nawet jeszcze imion! - wskazałam na trzy puchate kulki. - Nawet się jeszcze nad nimi nie zastanawialiśmy...
Jak można popełnić taką gafę na samym początku rodzicielstwa?!  Przez krótką chwilę w norce zapadła cisza, którą przerywało jedynie ciche piszczenie szczeniąt oraz lekko stłumione ptasie trele z zewnątrz. Położyłam swoje spojrzenie na młodych, jakie godności pasowałyby do nich?
 - Masz jakiś pomysł? - zapytał się Brooke. - Mi przez myśl przeszło już jedno...
Uśmiechnęłam się by zachęcić mojego partnera do powiedzenia tego.
 - Ashley, idealnie by pasowało do... tej! - lis pogłaskał lekko po główce szczenie znajdujące się pośrodku zwartej grupki.
 - Idealne - w sumie to nie miałam pod tym względem szerszego arsenału słów. - Hmm... To może nazwiemy tą, eee... Candy? Nie... - oto jak prosto wpaść w zakłopotanie, w końcu trzeba mieć świadomość, że młode będzie przez całe życie tak nazywane ( chyba, że postanowi się inaczej przedstawiać, jak jest w przypadku Brooke'a).
 - Przejdźmy od razu do samczyka - zasugerował. - Ja już mam... Valour.
 - Mezzo! - dodałam, a partner pokiwał zadowolony głową. Valour Mezzo całkiem ciekawie to brzmi. Dobrze teraz została ostatnia, już miałam zamiar powiedzieć lisowi, żeby on wybrał, bo mi nic nie chodzi po głowie, ale ten spodziewając się tego co zaraz oznajmię, poinformował.
 - Teraz twoja kolei...
Wiedziałam, że zamęt w mojej głowie nie pozwoli mi wymyślić niczego sensownego. Zdenerwowana przejechałam wzrokiem po półkach z książkami. Julia? Nie... Cirilla? Ładne, ale nie pasuje... Wtem przyszedł mi przez myśl tytuł pewnej książki napisanej przez pewnego nie żyjącego już człowieka, jeśli dobrze pamiętam to czytałam ją jeszcze w czasach w których żyłam razem z rodziną w szopie. W pustyni i w puszczy w tym momencie olśniło mnie.
 - Nelly! - omal nie krzyknęłam.

Brooke? <3
Ciesz się, że nie pisałam tego pod napływem francuskiej weny xd

poniedziałek, 3 lipca 2017

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

To, co potoczyło się w ostatnich dniach tak szybko, przyniosło niewyobrażalną ilość szczęścia... Ale czy tylko? Nałożyło na mnie obowiązki, dużo obowiązków, które tym razem są o wiele ważniejsze niż pozostałe. Jeśli im nie sprostam, zranię i zepsuję charaktery innym osób. Po prostu nie mogę tego zrobić - tylko czy taki samiec jak ja jest dobry w grze uczuć? Czy zdoła wychować dzieci, stać się głową rodziny, ja powinien? Mimo, że zadania te są niezwykle trudne, czułem dużą radość z tego, że życie mi je zadało. Mama byłaby ze mnie dumna, gdybym dał radę... Mama byłaby dumna już teraz. Chciałbym ją kiedyś ponownie odwiedzić... Odwiedzić tereny, które zamieszkiwałem w dzieciństwie. ej, Brooke, drzewo! - to zapis moich ostatnich myśli przed zderzeniem się z twardą korą. Od razu wstałem, by nikt nie zobaczył mnie w tym stanie. Na szczęście, szkody były niewielkie, dlatego mogłem z powodzeniem zacząć polowania. Jeden, dorodny zając dla partnerki, jeden dla mnie... Trzy powinny wystarczyć, patrząc na to, że przecież dzieci nie zjadłyby mięsa. Korzystając z okazji, iż aktualnie byłem na obfitych w zwierzynę terenach, niezwłocznie zacząłem łowy.
***
Dwa szaraki, jedna gęś... Tak, czasu troche upłynęło, ale zaglądnąłem na chwilkę do gospodarstwa ludzi. Może to spóźnione śniadanie nie jest aż tak strasznie tłuste, ale wystarczą. Ale to, co jeszcze trzymałem w pyszczku oprócz jedzenia, dopełnia całkowicie moje wymagania co do łupu. Myślę, że także Lori będzie zadowolona!
- Wróciłem! - oznajmiłem, wchodząc do norki.
- Mogłeś się bardziej pośpieszyć... Ojejku, co to? - żona oderwała wzrok od pół-śpiących szczeniąt i skierowała go na umieszczoną w kawałku kory kupkę gęsiego puchu.
- Dla szczeniąt - podpowiedziałem - Pierwszy fragment legowiska, musza jakieś mieć!

Ech... Nie za najlepsze, ale ok - Lori? <3

piątek, 30 czerwca 2017

Przewodnik Szlaku - czerwiec

czerwcowe wydarzenia

Liczba postów na blogu: 924
Z czego w czym miesiącu: 76

Dojścia:
-
Odejścia:
- Meilin.
Wydalenia:
- Silette i wszystkie inne 
postacie tego użytkownika
Śmierci:
-
Minione konkursy/eventy:
-
Nowe pary:
- Lorianna i Brooke
Nowe potomstwo:
- Horizon i Maroon, młode Chalize i Ace
- Nelly, Ashley i Valour, młode Lori i Brooke'a
Nowości związane ze stanowiskiem:
- Lorianna zostaje betą!
- Brooke zostaje betą przez małżeństwo!
Trwające propozycje wymian:
Rita | Jabłko Paloo | 15zm

Co nas czeka?

Nadchodzące nowości:
- Wakacyjny event
Już 22 lipca czeka nas: Dzień aktywności i łowiectwa. 
"Właśnie tego dnia organizowane są zawody wśród lisów ku czci Sun i Moon'a. Konkurencje są najróżniejsze: pływanie, jak najszybsze wytropienie ofiary, jak najprędsze zabicie zwierzyny, biegi - na krótki, jak i na długi dystans, zapasy i skoki - w dal oraz wzwyż. Po skończonych rozgrywkach lisy ucztują, świętując ten urodzajny dzień lata."


*-*-*-*
Masz jakiś pomysł? Chcesz zostać redaktorem/redaktorką?
Napisz do nas: https://www.howrse.pl/joueur/fiche/?id=5283766 
( doggi: http://www.doggi-game.pl/players/view/187450 )


                                                                                                                         ~ Samotna Lori :c


czwartek, 29 czerwca 2017

Lis miesiąca!

Lisem miesiąca zostaje...

Pelikar!

Gratulacje, Pelikar!

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Obudziło nas ciche kwilenie, przetarłam szybko oczy i spojrzałam się w stronę szczeniąt,
oto rozpoczął się mój nowy etap życia!
 - Brooke, trzeba będzie ustalić jakiś plan dnia... - powiedziałam do męża, który niezbyt wiedział co w obecnej chwili zrobić z młodymi. Przez chwilę zdawało mi się, że niedosłyszał mojej wypowiedzi, więc ją oczywiście powtórzyłam.
 - Dobrze, dobrze, ale czy sądzisz, że powinniśmy się zająć nimi? - tu wskazał na kwilące szczenięta.
 - Kochanie, możesz coś upolować? Ja w tym czasie zajmę się młodymi... - delikatnie trąciłam nosem jedno z młodych. Byłam wyjątkowo zmęczona po wydarzeniach ostatniej nocy, ale wiedziałam, że od tego dnia nie będę mogła już się porządnie wyspać. Cóż, takie są uroki macierzyństwa. Wiedziałam, że przede mną jest droga pełna wyrzeczeń i trudności różnej barwy - trzeba będzie w końcu zapewnić porządne wychowanie, dobrych nauczycieli, bezpieczną przyszłość... A no i jedno z młodych zostanie następcą bet... Mam nadzieję, że nie będą miały przykrości z tego powodu albo presji... Moim obowiązkiem będzie też upewnienie się czy nie będą w jakimś toksycznym towarzystwie. Mój Boże! Ile zadań mnie czeka!
Podczas gdy ja rozmyślałam, Brooke wyszedł błyskawicznie z nory mrucząc pod nosem "jakieś zaklęcie na lepsze polowanie". Posłałam pełne miłości spojrzenie w stronę otworu jamki, mój partner zdecydowanie nadaje się na ojca...
Podeszłam do szczeniąt i zaczęłam się nimi zajmować, a przez myśli przechodziły mi różne pomysły na imiona, lecz żadne nie przekonywało mnie. Chyba powinnam z tym trochę poczekać...

Brooke? Przepraszam, opko wyszło okropnie...

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Od Rity

Późnym wieczorem wróciłam z polowania. Na moje szczęście, udało mi się dziś schwytać dwa zające. Bezszelestnie przemknęłam obok posłania Nabirie, starając się go nie obudzić. Ku memu zdziwieniu lisek... Nie spał!
-Cześć mamo!-zawołało szczenię uradowane moim widokiem.
-Cześć kochanie...-zaskoczona odwróciłam głowę-Nie śpisz jeszcze?
-Nie, pomyślałem że miło byłoby gdym na ciebie zaczekał. Zresztą i tak ani trochę nie jestem śpiący...-lisek ziewnął szeroko ukazując małe, białe ząbki.
-Tak, jasne. Ani trochę...-przewróciłam oczyma zerknąwszy na malca z politowaniem.
-Upolowałaś coś?-zainteresował się synek, zmieniając temat.
-Tak, dwa szaraki.-podsunęłam zdobycz pod nosek szczenięcia-Jesteś głodny?
Nabirie uśmiechnął się i z zapałem rzucił się kawałek mięsa.
-Czemu jesteś taka smutna mamo?-szczenię popatrzyło na mnie zatroskanym wzrokiem.
Po chwili Nabirie spuścił ze smutkiem łepek.
-On nie wróci, prawda?
-Nie...-uroniłam łzę-Pamiętam jakby to było wczoraj. Biegliśmy razem przez polanę... Pamiętam gdy pierwszy raz go zobaczyłam. Przewróciliśmy się w kałuży...-zachichotałam cicho.
-Tęsknie za nim mamo...-szczenię wtuliło pyszczek w moją sierść.
-Wiem, ja też...-popatrzyłam na naszyjnik, leżący na szafce.
Dostałam go od Dreamcatchera, gdy byliśmy razem na "wycieczce". Po raz pierwszy w życiu byłam tak szczęśliwa, ale niestety nic nie trwa wiecznie.

środa, 21 czerwca 2017

Od Nabirie cd opowiadania Klemensa

Byłem już na drzewie. Odwróciwszy głowę dostrzegłem na dole Klemensa, a za nim Mazikeena. Nie było chwili do stracenia! Napastnik przygniótł szczenię do ziemi, uciskając przednimi łapami jego podgardle. Bez chwili wahania zeskoczyłem z gałęzi, lądując na grzbiecie przeciwnika. Lis warknął groźnie szczerząc ostre zęby, tymczasem Klemens niepostrzeżenie wyrwał się spod kończyn wroga. Mazikeen podskoczył gwałtownie zrzucając mnie z siebie.
-Ałć!...-zaskamlałem lądując na twardej glebie.
Nim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić, napastnik już stał nade mną. Czułem nadchodzący koniec. Nie było już drogi ucieczki. Pozostawało tylko mieć nadzieje, że śmierć przyjdzie szybko i bezboleśnie. Nagle Mazikeen zawył rozpaczliwie. Jego pisk było chyba słychać w całej puszczy.
-Hej! Odczep się od niego!-dał się słyszeć szczenięcy głosik, tuż za nami.
Ujrzałem Klemensa trzymającego w pyszczku ogon wroga.
-Klemens nie! Uciekaj!-wykrzyknąłem jednak młodziak nie zamierzał się wycofywać.
-Ty mały...-Mazikeen rzucił się w kierunku szczeniaka.
Wykonałem wysoki sus, odbijając się od głowy lisa, a tym samym zyskując czas na ucieczkę. Klemens pognał za mną.
-Stój!-zawołałem.
-O co chodzi?...-towarzysz zerknął na mnie zaskoczony.
-Ta ziemia tutaj jest...Jakaś dziwna...-stwierdziłem obwąchując podłoże.
-Nabirie, nie mamy czasu na wąchanie błota. Mazikeen nas ściga!
-Wiem, wiem. Pobiegnijmy dookoła, czas ucieka.
-Dobrze ale po co?
-Zaraz się przekonasz...-lekko uśmiechnąłem się do liska.
Niedługo potem pojawił się Mazikeen. Wyglądał na bardzo rozwścieczonego.
-Hej ty! Tu jesteśmy głupolu!-zawołał chichocząc Klemens.
Lis bez chwili zastanowienia pognał w naszą stronę. Ten właśnie ruch był jego zgubą, bowiem w obecnej chwili nie zastanawiał się nad tym po czym biegnie. W ułamku sekundy napastnik przewrócił się na śliskim podłożu.
-A teraz patrz i ucz się.-powiedziałem zerkając na Klemensa-Takie coś nazywa się bagno.
-A czemu on się tak dziwnie w tym miota?-zainteresował się szczeniak.
-Wiesz, to coś się klei i wciąga na dno. Zanim z tego wyjdzie trochę czasu zejdzie... Chodźmy stąd...
-Chciałeś chyba powiedzieć jeśli wyjdzie...-zachichotał Klemens podążając za mną.
Klemens?

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Meilin opuszcza bloga!

Meilin opuszcza bloga. Powód: Decyzja właściciela

Silette zostaje wydalona z bloga!

Silette opuszcza bloga. 
Powód: kopiarstwo, pojawienie się na czarnej liście royalog, omijanie minimalnej ilości słów. Informujemy również, że posiadamy dowody i wszelki hejt będzie karany stałą blokadą.
Wszystkie postacie tego użytkownika zostały wydalone. 

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Ace C.D. Opowiadania Chalize

- Co się dzieje..? - zmarszczył brwi
Położyłem po sobie uszy. Znowu. Ale nie swobodnie. Poczułem jakby na klatkę piersiową ktoś kładł mi duży kamień. Przełknąłem.
- Coś jest nie tak. - mruknąłem znowu.
Była okropnie zmęczona. Jak gdyby ten poród odebrał jej wszystkie siły życiowe.
Znachor przytaknął i natychmiast się odezwał.
- Podamy jej eliksir zdrowotny. Niech wróci do siebie.
Przytaknąłem i podbiegłem do półki. Szybko odnalazłem niebieską fiolkę i podałem ją Chalize do pyska.
- Wypij. To pomoże.. - westchnąłem przytrzymując jej pysk.
Zmęczenie wszystkim dało się we znaki. Ziewnąłem i usiadłem obok nasłuchując dziwne odgłosy.
- Teraz bardzo możliwe, że twoja żona będzie długo spać. - oznajmił stary lis
- Jak długo? - przekrzywiłem łeb
- To ciężko określić, Ace.. Możliwe, że nawet parę dni.
- Rozumiem. - westchnąłem. - Mimo wszystko, chciałbym ją jakoś zabrać do domu.

***

Deszcz leniwie odbijał się o leśny mech. Jego część znikała między koronami drzew, a krople które docierały do ziemi, gromadziły się pod wielkim dębem. Leżałem razem z Lizzie przy wejściu do legowiska alf przyglądając się temu przygnębiającemu widokowi. Chalize spała już drugi dzień, a dokładniej dwudziestą ósmą godzinę. Na wszelki wypadek podaliśmy jej eliksir dobrych snów,  żeby nic nie zakłóciło jej odpoczynku.
Moje ucho odwróciło się w stronę sypialni, skąd dobiegał pisk jednego z maluchów. Szybko zerwałem się z miejsca, ale poczułem czyjąś łapę na kołnierzu.
- Ja pójdę, tato. W ogóle nie śpisz. Zrób sobie przerwę. - spojrzała na mnie poważnym wzrokiem, a po chwili uśmiechnęła się chcąc w ten sposób zapewnić mnie, że nic się nie stanie.
Skinąłem niechętnie głową. Oj, proszę.. Ile można spać?

Chalize?

sobota, 17 czerwca 2017

Od Chalize CD opowiadania Ace

- Dziękuję... - wymamrotałam. Ace musiał czymś suszyć moje futro, żeby nie było mi aż tak zimno.
Nie mogłam tego sprawdzić, byłam zbyt.. zmęczona. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Byłam gotowa zwinąć się w kulkę i zdechnąć, może to by mi pomogło. Po chwili ciepły wiaterek ustał, a ja czułam przy sobie dwie, malutkie kulki. Nie czułam się zbyt dobrze, więc tylko je do siebie przytuliłam. Nie mogłam dociec, czemu Ace się tak cieszy. Tak, szczeniaki, super... ale to nie on leżał tu wykończony. Czułam, że to wszystko, do cholery jasnej, nie ma sensu. Mój luby widocznie musiał dostrzec mój wyraz pyska, gdyż w jego tonie wyczułam zaniepokojenie i troskę.
- Chalize...? - mruknął. - Wszystko w porządku...? Nie wyglądasz zbyt dobrze..
- Pewnie, że nie! - warknęłam, sama zaskoczona moim tonem. - A czy ty byś dobrze wyglądał?! Na bogów, myśl czasami!
Rudzielec skulił po sobie uszy, jego mina wyrażała zdziwienie. Bogowie, co się ze mną dzieje... Przecież nie chciałam go urazić, on chciał się tylko mną zaopiekować. Poczułam się źle, bardzo źle. Kątem oka zobaczyłam, że do nory wszedł Znachor. Musiałam się czymś szybko zająć, żeby nie wywołać jakichkolwiek podejrzeń, że coś może być nie tak. Przystawiłam oba szczenięta do swojego boku, aby mogły się najeść do syta.
- Znachor, z Chalize jest coś nie tak...

Ace?

Od Silette - nocny koszmar

Położyłam się spać i miałam wrażenie że w mojej głowie wiruje tysiąc pomysłów. Znalazłam się normalnie na naszych terenach. Ale nikogo tu nie było. Nawet bet. Które powinny być zawsze. Nagle usłyszałam ryk. Jakieś dziwne stworzenie wyskoczyła zza pagórka. W szponach trzymało wszystkie lisy za stada. Ale nie. Brakowało jednego oprócz mnie. Ale nie mogłam sobie przypomnieć którego.To "Coś" znowu ryknęło i próbowało mnie także złapać. Ale ja wskoczyłam na drzewo. Szybko  wspiełam się na wyższą gałęzią i nie było mnie widać. Potwór szukał mnie wszędzie. Tylko nie tu. Po chwili zza pagórka wyskoczył lis którego tam brakowało. Wyskoczyłam z ukrycia i pokonaliśmy potwora. Gwałtownie się obudziłam. To nie prawda. To był tylko okropny koszmar...

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #7

6 styczeń 2000 rok

                                         "Co tam masz?"
Wiem już pięć dni nic nie napisałem ale ostatnio mama ciągle zagania mnie to pracy. Nie mam wyboru muszę się jej słuchać. 
-Lenori chodź tutaj! - zawołała nagle.
Pobiegłem tam szybko i nie uwierzyłam. Mama dała mi swój naszyjnik z kryształem! Skakałam z radości. A kiedy mój brat wrócił ze szkoły nawet go 
uściskałam. Cały dzień dziękowałam. Ale kiedy wyszłam na chwilę z norki od razu zwrócili na to uwagę. Pytali "Co tam masz?" O wogóle. Wróciłam więc to domu. Zjadłam obiad i położyłam się do łóżka.  Znaczy w sensie że się położyłam ale pisałam s nie spałam.  Zobaczyłam że mama wychodzi do lasu. Znowu zostanę z bratem. Ale nas szczęście on wiedział w swoim pokoju i mogłam spokojnie wam to napisać...

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #6

30 grudnia 1999-2000 rok


                                             "Hej a ja?"
Już długo po świętach. Było bardzo dużo sprzątania ale mama powiedziała że nie muszę w nim uczestniczyć. Bardzo się z tego faktu ucieszyłam i dokuczałam bratu. Teraz wreszcie mogłam się odgryźć. Teraz właśnie próbuje czytać co to piszę. To bez sensu. Prawda? Wiem że nie odpowiecie. Możecie tylko w myślach coś powiedzieć. Bo wiem że koedy ktoś to będzie czytał to mnie pewnie jiż nie będzoe na świecie. Ale jescze wipdę spokojne życie szczeniaka i sądzę  że niczego lepzego nie ma.  O mamą mnie teraz siła. Muszę iąć pozbierać  kolorowy pyłek. Po dzisiaj jest Nowy Rok.! Kiedy nedezła już noc wyszliśmy z norek.
-Pozbierajcie yłki - powiedziała starszy los do małych.
-Hej A ja? 
-nie potrzebujemy już Ciebie.
Zrobiło mi  się smutno ale zarz się uśmiechnęłam. Przecież tamte lisy nic nie zobaczą...

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #5

25 grudzień 1999 rok.

                                         "Święta..."
Nareszcie! Dzisiaj jest ten dzień. Wigilia. Będzie tyle radości! Dawno tak i nas nie było. Zobaczę też moje kuzynki Lottę i Erikę. Bardzo je lubiłam. Nawet kiedy trochę się chwaliły to i tak były fajne. Uśmiechnęła się na wieść że znów je zobaczę.  Mama kazała mi odejść od okna i wytłumaczył że to niegrzeczne tak siedzieć i czekać na gości. A ja przecież nie jestem niegrzeczne. Więc nie mogę tak stać. Posłusznie położyłam się na moim legowisku. Ojć mój węgielek zaraz się skończy. Zaraz wymienię go na nowego. Dobrze mam już nowy. O! Goście przyjechali. Popędziłam do drzwi otworzyć kuzynkom. Przez paręnaście minut w przedpokoju odbywały się obściskiwania i inne podobne rzeczy. Spojrzałam na kuzynki ze zdziwieniem. Zawsze były o demnie wyższe teraz wydawały się śmiesznie małe. Kiedy skończyliśmy kolację mój tata zaczął wraz z mamą śpiewać kolędy. To był wspaniały dzień.

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #4

24 Grudnia 1999 rok.

                                        "Wreszcie święta!"
To tak radosny czas kiedy wszyscy się cieszą. Tak,bo to są święta Bożego Narodzenia! Jest tyle rzeczy do zrobienia. A ubieranie świątecznego drzewka jest jeszcze lepsze. A tym roku sama robiłem ozdoby  A różnych gałązek i materiałów. Sprawiało mi to przyjemność. A zwłaszcza wieść że będą jakieś małe upominki. A właśnie co tak pięknie pachnie? Aha! To cynamon. To chyba była takaa przyprawa której moja mama używa do pieczenia pierniczków. A pierniczki to były chyba takie małe ciasteczka w różnych kształtach. Uwielbiam podjadać ciasto na nie. Ale całe pierniczki też lubię. Tak samo jak i inne potrawy świąteczne. Mniam!! Mam nadzieję że to ja tym razem nędę mogła dostać największy wafelek. Tfu,przepraszam to coś miało nazwę. Aaaa. To był opłatek. Mój rozumek chyba na  prawdę jest jeszvze bardzo mały. Ale mam nadzieję że to się już niedługo zmieni. Jutro znowu coś napiszę. Kiedy będą już święta...

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #3

16 grudzień 1999 rok
 
                                           "Tak... czy nie..."
Po wczorajszej zabawie na śniegu został mi katar. Lekarz ciągle nie przychodził ale nie to mnie teraz m martwiło. Dorośli ciągle o czymś rozmawiali. Ale kiedy pytałam o czym rozmawiają mówią tylko że to nic ważnego. Raz alfa nawet mnie skrzyczała za to pytanie ale zapłaciła za to kilkunastoma ugryzieniami. Potem siedziała cicho.
- Mamo? O co chodzi? - zapytałam kiedy wrócili.
-To nic ważnego... tylko obawiamy się że ... że nie wystarczy pożywienia na zimę. - zobaczyłam łzy w oczach mamy.
Zybko położyłam się obok niej i przytuliła ją.
- Kalani... nie martw się. - powiedział tato.
Mama na niego spojrzała. Jej błękitna oczy przepełniały łzy.  Te same które widziałam podczas śmierci któregoś członka stada,te dane które widzę na co dzień kiedy mama myśli o braku pożywienia...
Na samą myśl robi mi się przykro. 
-Silette nas wspomorze. - powiedziała mama.
-A kto to jest? - zapytałam.
-To pewna bogini w którą wierzymy. Przywołuje gwiazdy. Raz do roku może zwołać deszcz gwiazd który może uratować biedne rodziny. Jest lisem srebrnym. Tak jak my. Ma błękitne oczy i wielkie serce.-wytłumaczono mi.

Od Silette - Kartki z Lisiego pamiętnika #2

15 Grudzień.1999rok


                                "Zima w stadzie"
Dzisiaj pada śnieg. Jest okropnie zimno. Ja teraz przytulam się do mamy ale nadal czuję chłód bijący z zewnątrz . Sople lodu już zwisają z wejścia do norki. Śnieg sięga mojemu tacie już do szyi. I nadal pada śnieg . To będzie na prawdę sroga zima. Słuszałam jak dorośli mówili o braku pożywienia. Już od paru minut trzymam w pyszczku kawałek węgielka i piszę. Wiem pewnie czytelnika zaraz znudzi moje życie ale mam jednak nadzieję że nie. No co ja gadam?! Jejku jakie te szczeniaki mają małe rozumki. Nawet nie miałem pojęcia. A i sądzę usiąść bo trochę tych moich przygód chyba będzie. Eee! No i nie mogę! Nawet nie wiem kto będzie to czytał. Ale dobra jak zaczęłam to skończę. Więc nadal piszę i piszę a mama upomina mnie że muszę coś zjeść. Tak więc muszę. Kiedy tylko zjem to wracam.  Dobra już mogę dalej opowiadać wam o moich przygodach tak więc po prosiłam mamę żeby pozwoliła mi wyjść na dwór. 
-Tylko załóż szalik. - upomniała mnie mama.
Kiedy wreszcie wyszłam śnieg nadal padał. A już był i wiele wyższy niż ja. Ale dobrze muszę przerwać pisać bo idę się bawić...

piątek, 16 czerwca 2017

Od Silette - Kartki z lisiego pamiętnika #1

Biegłam przez puszczę bez celu. Mogłam teraz iść na zwiady i tak planowałam zrobić. Ale mi mojemu zdziwieniu niczego nie było. Ani Mazikeena,ani żadnej ale to żadniutkiej zwierzyny. Nawet ptaki nie śpiewały. Rozejrzałam się. Nic,nic i jeszcze niewiadomo ile razy nic. Tylko drzewa,drzewa,drzewa. No to już jest nudne. Żadnych gór ani nic tylko drzewa! Przewróciła oczami. Miałam już tego dość. Nawet bardzo dość. Wróciłam do nory,albo pod norkę bo coś przed nią leżało. Coś rozmiaru małej książki. Na okładce było napisane "Pamiętnik lisicy Lenori". Kiedy otworzyłam pamiętnik na stronie był napisany list.
                              Droga Silette!
Jak pewnie wiesz rodzice i większość stada nie żyje. Kiedy porządkowałam norkę znalazłam tę starą pamiątkę po naszej matce. Tak naszą matką była Lenori. Ona pisała ten pamiętnik  i mi go ofiarowała ale... postanowiłam że u Ciebie będzie on bezpieczniejszy. Nasze stado ścigają wilki. Nienawidzą lisów. Chcą nas zabić. Ale ja wierzę że nie dadzą rady mnie pokonać. Chcę aby ta kto rzecz była przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ty na pewno wiedziesz spokojne życie w stadzie "Szlakiem Rudych Łap". Pamiętaj. Zawsze wierz w siebie i się nie poddawaj. Ja wierzę że jezcze kiedyś się spotkamy. Choćbym cię odwiedziła już jako duch.
                                                    ~Twoja kochająca                                                                   siostra - Kalista.


Serię piszę sama i proszę o nieodpisywanie.

Od Silette do Rity

Spokojnie szłam przez puszczę i zobaczyłam Ritę.
- Witaj. - powiedziała spokojnie.
-Cześć. - powiedziałam.
-Przespacerujemy się razem? - zapytała mnie.
Kiwnęłam głową i szłyśmy dalej razem. Zmierzałyśmy w kierunku rzecznej jaskini. Jakoś nie chciało mi się szczególnie dać się porwać rzece tylko dlatego że chciałabym tam posiedzieć. Spojrzałam na Ritę. W którejś chwili ziemia pod moją towarzyszką się zatrzęsła i spadła do jakiegoś tunelu. Natychmiast wskoczyłam za nią.  Dziwnie się tak jechało. Ale jednak było fajnie. Kiedy zjazd się skończył zobaczyłam grotę.
- Są o Pani. - powiedział jakiś samiec.
Dopiero po chwili zorientowałem się że był to Paloo.
-Świetnie. -powiedziała najprawdopodobniej Sun.
Szybko się ukłoniłam A po chwili Rita zrobiła to samo.  Sun lekko się uśmiechnęła chcąc wyrazić minę szacunku i zadowolenia.
Rita?

Od Silette C.D Opowiadania Floxii

Natychmiast wyplułam grzyb. Smak był na prawdę dobry ale lepiej nie ryzykować. Obejrzałam się na Floxię. Samica stała jak zachipnotyzowana,po chwili upadła na ziemię. Szybko wzięłam ją za kark i zaczęłam biec w stronę Znachora.  Nie było to łatwe ale nie miałam wyboru. Po chwili widziałam już jego norę.
***
- No tak. To był niezwykle trujący grzyb. Ale nie mam leku na to,będziesz musiała odszukać składniki. - powiedział zmartwiony Znachor. - A najgorsze że większość lisów właśnie go próbuje bo ma cudowny smak.
-Będzie się rozbudzała ale słabo,jdnak chodzenie będzie umiała.-powiedział jeszcze lis. - Potrzebuję Kwiatu Gardenii, szafiry, kryształy górskie.
-Aha.
Szybko wzięłam małą torbę i spakowałam do niej parę rzeczy. Na koniec znowu wzięłam Floxię za kark szłam do miejsc w których te rzeczy znajdę. Kwiat musiał rosnąć w jaskini kwiatów. Tam więc się udam. Powoli zaczęło się ściemniać. Byłam już całkiem daleko od domu. A tak właściwie - byłyśmy. Znalazłam opuszczoną norę wilka która przypomniała mi o stadzie. Położyłam lisicę i usiadłam naprzeciwko jej.
***
Kiedy było rano Floxia była już odrobinę przypomnę. Na tyle przynajmniej żeby mogła iść dalej. Kiedy wyszłyśmy okazało się że jaskinia jest parę kroków dalej.
Flox? Zostaw mi najlepszą część! xD

Od Silette do Lorianny

Kiedy ja ostatnio mogłam tak sama pospacerować? Jak to było dawno! Leniwie przymrużyłam oczy i zaczęłam skakać po skałach nad rzeką. W pewnej chwili poczułam uderzenie w głowę. Potknęłam się o wystający kamień. Wpadłam do rzeki. Próbowałam się wynurzyć albo się czegoś złapać ale to na nic. Z przerażeniem otworzyłam oczy. Nagle zauważyłam , że ktoś wyciąga do mnie łapę. Jak najszybciej ją złapałam i wynurzyłam się z wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać i leżała nieruchomo na ziemi. Kiedy otworzyłam oczy zauważyłam rudą lisicę.
-Witaj Sil . - usłyszałam głos lisicy.
-Witaj...? - odpowiedziałam pytająco.
Dopiero po chwili zauważyłam , że nade mną stoi Lorianna.
-Fajnie się pływało? - zapytała ze śmiechem.
-No... tam na dnie widziałam różne fajne różności.- odpowiedziałam.
Tak w sumie to traktuję Loriannę tak jak inne lisy. Niezbyt ufnie ale jednak.
-A może byśmy tak pochodziły po dnie?- zapytała.
Kiwnęłam głową i pobiegłyśmy po eliksiry. Lisica wypiła swój i wskoczyła do wody co ja powtórzyłam. Na początek Lorianna ciągle wypływała na powierzchnię ale wytłumaczyłam jej jak to robić. Po chwili spacerowałyśmy po dnie. Normalnie przy tym rozmawiałyśmy. Eliksir miał działać jeszcze przez pół godziny. Znalazłam jakiś otwór skalny. Zawołałam Loriannę i zaczęłyśmy wchodzić przez otwór. Po chwili samica się poślizgnęła i runęłyśmy w dół wraz z wodospadem. Kaskada wody tryskała ze wszystkich stron.
- No proszę. Mój wodospad! - zawołała.
-Twój? - zdziwiła się lisica.
- Tak. Zdobyłam te tereny podczas walki.
Lorianna?

Od Silviery C.D Opowiadania Leviego.


   - Czemu nie? - odpowiedziałam z uśmiechem.
Wzięłam pędzel i zanurzyłam go w atramencie. Zaczęłam starannie przerysowywać przedmiot. Nie było to łatwe, ale w końcu skończyłam.
  - Gotowe! - wykrzyknęłam i pokazałam kartkę.
  - Łał! Piękne... - powiedział Levi.
  - To tylko początek, rysowałam i malowałam trudniejsze rzeczy. - odpowiedziałam.
- Pójdziemy na spacer? - zapytał Samiec.
Z chęcią zaakceptowałam tę propozycję. Sama miałam to zaproponować. Wyszliśmy z mojej norki i zaczęliśmy iść na jakąś górkę. Ufałam Leviemu i postanowiłam iść po prostu za nim. Prowadził mnie przez ciemny las, są to nasze tereny. Lis  nie przestawał iść. W pewnej chwili się zatrzymałam. Levi też.
  - Gdzie idziemy? - zapytałam.
  - Dowiesz się . - odpowiedział tajemniczo.
Widziałam tylko naszą rzekę.
  - A czy teraz mi powiesz? - zaśmiałam się.
  - Nie, kiedy dojdziemy to owszem .- parsknął Levi.
Zauważyłam wielkie stare drzewo na ,które mieliśmy się wdrapać. Levi zwinnie wdrapał się na drzewo. Ja byłam tuż za nim. Widać było z tego miejsca całą okolicę.
  - Pięknie tu jest! - wykrzyknęłam.
  - Prawda? - odpowiedział Levi.
Rozejrzałam się, zauważyłam spacerujących Ritę i Dreamcathera. Nabirie skakał na nich i jednocześnie się potykał. Zaśmiałam się ,a Levi popatrzył pytająco na mnie.
Levi?

czwartek, 15 czerwca 2017

Od Miry C.D Opowiadania Nabirie

Rozejrzałam się. Z pnia było bardzo dużo widać. Zauważyłem też czarnego lisa , który właśnie do nas podchodził.
-Witaj. - powiedziałam wesoło.
- Mira... może powinnyśmy... - zaczął Nabirie ale ja go jednak nie słuchałam.
Zeskoczyłam z pnia i podbiegłem do lisa który czmychnął gdzie indziej. Wreszcie sobie odpuściłam. Wskoczyłam na pień i popatrzyłam na samczyka który się we mnie wpatrywał.
- No co? - zapytałam zdziwiona.
Lisek otrząsnął się i uśmiechnął się promiennie. Czułam że zostaliśmy przyjaciółmi.  Ale takimi na zawsze.
-Muszę juź iść . - powiedziałam i pobiegłam do norki gdzie mama czekała już z kolacją.
Razem z Klemensem piliśmy ciepłe mleko i przy tym mama rozmawiała o czymś z tatą. Po chwili wszyscy leżeliśmy już na legowisku.
***
Następnego dnia znowu spotkałem Nabirie na naszym pniu.
Nabirie?

środa, 14 czerwca 2017

Od Nelly

Każdy ma przed sobą różne zadania, jedne łatwe, a inne trudne. Przede mną czekało całe życie, polegające na pokonywaniu różnych przeszkód i rozwiązywaniu problemów. Oczywiście dopóki moje życie ogranicza się do legowiska, nie muszę się martwić żadnymi poważnymi kłopotami.
Ciekawa jestem jak wygląda ten sławny szeroki świat... Ach ta niecierpliwość! Moja wyobraźnia ledwo co sięga za skraj łóżka, a myśl, że istnieje coś dalej...
Aż cicho pisnęłam z zachwytu, podczas próby wyobrażenia sobie tych wszystkich rzeczy które są poza ciepłą norką. Z opowieści rodziców wiem, że jest tam pełno kolorowych ( chciałabym już otworzyć oczy, by zobaczyć słynne kolory!) motyli, kwiatów, ptaków... Kiedyś będę mogła to wszystko zobaczyć, ale na razie muszę się skupić na pokonywaniu pierwszych przeszkód które będą mi zagradzały drogę...
W pewnym momencie do mych uszu dotarł jakiś niewyraźny dźwięk, była tylko jedna możliwość - oto tata lub mama skrada się cicho by nas nie obudzić, nie wiedząc, że ich słyszymy.
Pisnęłam by dać im do zrozumienia, że nie śpię, więc spokojnie mogą dreptać wokół legowiska.
 - Ciii... Bo obudzisz rodzeństwo!... - usłyszałam cichy głos, który jak wiem, należał do mamusi. Miałam zamiar coś mruknąć, ale zmęczenie dało górę - mimo iż nie dałam zgody na to by zasnąć, zrobiłam to i zapadłam w słodki sen, w którym pojawiały się dziwy świata poza legowiskiem.

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

Przejechałem wzrokiem po trzech puchatych, mokrych kulkach. Nie, przejechałem to zbyt zbagatelizowane wyrażenie - otoczyłem je wszystkie ojcowskim, pełnym miłości i troski spojrzeniem. Lori, która także leżała przede mną dokładnie wylizywała nasze pierwsze szczenię - właściwie nawet trudno było odróżnić, które to które! W pewnej chwili żachnąłem się, o czym ja myślę w takiej chwili? A jeśli jedno z nich nie będzie mogło oddychać, coś pójdzie nie tak?! Muszę pomóc partnerce! Ułożyłem się koło niej właśnie w takim celu i ostrożnie wziąłem jedną z kuleczek. Powoli zacząłem naśladować ruchy Lori, ona chyba miała taki odruch w naturze. Nie było łatwo, ale się udało - po długiej chwili szczeniak był zupełnie czysty. Lisica zajęła się już kolejnym, a ja przeniosłem pozostałe dwa na łóżko - było na tyle duże, by pomieścić nas wszystkich. Przykryłem je skrawkiem kołdry, żona umieściła tam jeszcze trzecie. Szczenięta od razu zmorzył sen, a potem nasze spojrzenia się spotkały. W jej kryło się wielkie zmęczenie, ale równie duża radość. Mnie też przepełniało szczęście, ale należało wspomnieć, że był środek nocy.
- Może też się jeszcze prześpimy? - zapytałem. Wysłała mi spojrzenie "z ust mi to wyjąłeś". Ułożyliśmy się na legowisku, wtuleni w siebie odpłynęliśmy do krainy Morfeusza.

Jakie to krótkie... lepsze niż nic xD Lori?

Od Ashley

Czy ten, kto stworzył lisy, musiał się uprzeć, żeby ich młode przez pierwsze dni bezczynnie leżały? Ta czynność wypełnia tak negatywną nudą, że ja, jeszcze na dodatek ciekawa lisiczka nie mogę wprost wytrzymać. Ciągle tylko jeść, spać, jeść, spać... Kiedy chciałoby otworzyć oczy, powiedzieć pierwsze słowo i iść w świat! Są jednak ciekawsze momenty - wtedy, jak przychodzi mama lub tata i opowiadają bajki. Albo chociaż coś szepczą. Co prawda nigdy ich nie widziałam, ale czuję, że to właśnie moi rodzice. Pierwsze, co pamiętam oprócz spania i jedzenia to to, gdy tata przyszedł i szepnął do nas, to znaczy do mnie i mojego rodzeństwa:
- Chcecie, żebym wam opowiedział bajkę?
Nie mogłam nic powiedzieć, jeszcze nie umiałam - ale bardzo chciałam, żeby mój proszący pisk uznał za tak. Moja siostra i brat dołączyli się, więc tatuś zaczął mówić.
- Pewnego razu był sobie jeden, samotny lisek. Cały czas błądził po lesie, nie mógł znaleźć innego lisa .Kiedy tak sobie szedł, przed jego oczami przeleciał bardzo szybko kolorowy, piękny motyl - to takie stworzenie, które lata na skrzydełkach. Lisy nie jedzą motyli, wiecie? Ale ten lis pobiegł za motylem, i biegł bardzo długo, był bardzo wyczerpany, ale nie przestawał. To nie miało sensu, ale opłacało się - po kilku godzinach wpadł w jakąś lisicę. A wiecie, kto to był?
Zamruczałam, bardzo chciałam poznać odpowiedź.
- To był wasz tata, i tak poznał waszą mamę! - oznajmił - Ale teraz powinnyście spać. Możliwe, że jak się obudzicie, to otworzycie już oczka.
Gdyby tego nie powiedział, piskiem domagałabym się więcej, ale ufałam mu ponad wszystko i postanowiłam natychmiast zasnąć. Już nie mogłam się doczekać! Poczułam, jak ktoś mnie przytula i całuje w główkę, i to koniec mojego pierwszego wspomnienia - natychmiast zasnęłam.

wtorek, 13 czerwca 2017

Lori urodziła!

Lori i Brooke zostają rodzicami - od dzisiaj na głowie będą mieć trójkę szczeniąt.

Rasa:  "Rudy ojciec, rudy dziadek,
Rudy ogon - to mój spadek,
A ja jestem rudy lis.
                     Ruszaj stąd, bo będę gryzł." ~ Jan Brzechwa
Imię: Każdy z nas pewnie skądś je kojarzy, a przynajmniej powinien. Poznajcie Nelly!
Tylko pamiętajcie: mówienie na nią Nel nie przysporzy wam jej sympatii, ponieważ z pewnych niewiadomych powodów młoda jak tylko je usłyszy to dostaje dreszczy, ale jak się już uprzesz 
i uznasz, że chcesz mówić na nią krócej to ksywka Joy jest do dyspozycji.
Płeć: Delikatna, niepodważalna samiczka!
Wiek: To jedenastoletnia staruszka! Nie, no szczerze to dopiero co się urodziła...
Umiejętności: Takie małe coś, a już ma coś umieć? Nelly na razie nie odznacza się jakąś siłą 
czy szybkością, czy co tam jeszcze jest. Po prostu, może za jakiś czas odkryje w sobie smykałkę 
do czegoś?
Pozycja: Przed Nelly stoi odpowiedzialne zadanie, ponieważ na razie jest młodą betą. 
Czemu akurat ona? W sumie to nie wiadomo, może rodzice zauważyli w niej potencjał?
Terminarz: Nelly jest zbyt delikatna by zająć się rzemiosłem wojennym, ale jednocześnie sądzi, 
że chciałaby się zająć czymś pożyteczniejszym niż sztuka, więc jej celem będzie zostanie 
opiekunką chorych.
Głos: W sumie to jeszcze nie da się go opisać, w końcu to jeszcze szczenię, prawda? Na razie możemy jedynie spróbować to przewidzieć: prawdopodobnie będzie on trochu melodyjny z odrobiną ironii, co odziedziczyła po ojcu, ale jednocześnie usłyszymy w nim nutkę głosu matki.
Charakter: Jej charakter jest dosyć skomplikowany, a do tego dopiero co się rozwija, więc istnieje możliwość, że się jeszcze zmieni, ale na razie gdyby się streścić można by go określić jednym słowem, a mianowicie: lady, czyli dama która umie sobie poradzić w każdej sytuacji. Może trzeba ją przenosić przez kałużę, ale w razie czego przepłynie jezioro ( Nelly jest na to zbyt młoda, ale gdyby liczył się duch, to by bez przeszkód przemierzyła Pacyfik).
Wbrew pozorom Nelly wcale nie należy do tych delikatnych lisic których nie można dotknąć by nie wybuchnęły głośnym płaczem, o co to nie! Młoda rządzi własnymi zasadami, własną netykietą której ( o dziwo jak na szczeniaka!) przestrzega. Oczywiście w jej regułach 'nie pisze' nic o nieokazywaniu uczuć, lecz jedynie o powstrzymywaniu się przed ich zbytnim 'rozdawaniem'. 
Cechy fizyczne: Nelly nie jest zbytnio umięśniona, ale określanie jej jako chucherka które nie ma 
w sobie oni grama mięśni czy choćby tłuszczyku ( którego ślady są znikome), jest przesadą.
Jej futerko jest dosyć przyjemne w dotyku, możemy zobaczyć na nim jaśniejsze przebarwienia.
Rodzina: Trochę ich jest, ale skoro trzeba...
- Mama: Lorianna {relacje są między nimi są pozytywne, cóż w końcu to matka i córka},
- Tata: Brooke {to właśnie od niego Nelly czerpie savoir-vivre},
- Siostra: Ashley {siostry jak to siostry trudno coś tu dodać},
- Brat: Valour {hmm... relacja jak... brat z siostrą},
- Wujkowie i ciocie {z obu stron rodziny, nigdy ich nie poznała}: Marine, Wario, Emma, Staria, Albin, Jasper < tu nie chodzi o jednego z bogów>, Windnir, Olive Oil, Atka, Szanta,
 - Babcie {też z obu stron rodziny, nigdy się nie widziały} Rozaila, Mellia,
- Dziadkowie {jak wyżej tylko odmień} (imię nieznane), Amante.
Zauroczenie: Może kiedyś, podczas jakiegoś ciepłego wieczoru zobaczy tego jedynego, 
ale nie śpieszy jej się. Jej serduszko jest na razie zbyt delikatne by wytrzymać jakiekolwiek 
zranienia miłosne.
Historia: Ano urodziła się i żyje, może za niedługo coś tu będzie?
Ciekawostki: -
Sterujący: patrz Lori

Rasa: Tutaj raczej nie powinno być wątpliwości - czysty lis rudy. Co prawda szatę ma troszkę rozjaśnioną, jednak w żadnym wypadku nie wskazuje to na inną kategorię.
Imię: Nadał je ojciec, Ashley. Jej osobiście strasznie się podoba, dlatego bez wyrzutów możesz tak na nią mówić. Rodzina skraca ją do Aszka, dla przyjaciół zarezerwowany jest także termin Ash.
Płeć: To oczywista, niepodważalna samiczka.
Wiek: Przed chwilą pierwszy raz obdarzyła świat swoim spojrzeniem.
Umiejętności: Ciężko to teraz stwierdzić, ale przewidują, że będzie silnym i niezwykle sprytnym jak na samiczkę lisem. Pewnie z czasem znajdzie sobie jakieś hobby, w obecnej chwili nie ma o tym jednak mowy.
Pozycja: Aszka jest szczęśliwym szczenięciem bet.
 Terminarz: Jako waleczna samiczka zdecydowała się zostać rekrutem.
Głos: Lekko piskliwy, dziewczęcy, czasami nawet histeryczny - zresztą jak każdy szczeniak.
Charakter: To samica pałająca energią. Nie raz, nie dwa razy coś spsoci, czasami nawet umyślnie - po to, żeby być w centrum uwagi, co tak bardzo lubi. Jest niezłą kłamczuszką, jak będzie chciała, to z pewnością tak się wykręci. Odziedziczyła po ojcu mądrość, ale wykorzystuje ją bardziej w kierunku chytrości - nie w głowie jej siedzieć grzecznie i uczyć się. Ash jest bardzo ciekawa świata, uwielbia odkrywać nowe tereny, nie boi się sięgać dalej. Śmiała, nie za bardzo obchodzą ją słowa innych. Nie zawsze jest miła, a już szczególnie nie wtedy, kiedy nie ma wzajemności. Umie jednak taka być,        a i owszem. Potrafi wykorzystać swój urok - zgrywa aniołka przy gościach, dzięki czemu ci nie mają zielonego pojęcia o jej prawdziwym temperamencie. Człapie własną ścieżką i trudno o to, żeby z niej zboczyła.
Cechy fizyczne: Jest po uszy jasno-ruda, jak wiadomo, będzie ciemnieć z wiekiem. Oprócz tego ma mocno zaakcentowane, czarne 'skarpetki' na łapkach. Aszka jest posiadaczką hipnotyzujących, maślano-brązowych oczu, trochę ciemniejszych, niż w przypadku taty. Oprócz tego to szczupła i drobna lisica, jednak niewątpliwe jest, że to nie po tym należy oceniać charakter - nawet nie domyślacie się, ile energii drzemie w tym ciałku!
Rodzina:
Brooke - ojciec, jako, że to córeczka tatusia ma z nim szczególnie dobry kontakt,
Lorianna - matka, jak każde dziecko kocha ją nad wszystko, choć nie zawsze słucha,
Nelly, Valour - rodzeństwo, pierwsi towarzysze zabaw,
Wujkowie i ciocie - Marine, Wario, Emma, Staria, Albin, Jasper, Windnir, Olive Oil, Atka, Szanta - na oczy ich nie widziała,
 Babcie - Rozaila, Mellia - nigdy ich nie poznała,
Dziadkowie - (imię nieznane), Amante - nigdy ich nie poznała.
Zauroczenie: Czy ona wie? Jeśli ktoś polubi taką zrzędę...
Historia: Urodziła się tutaj, jej historia dopiero się zaczęła.
Inne zdjęcia: -
Ciekawostki: -
Sterujący: patrz Brooke


Rasa: Oczywiście lisek rudy, jak inaczej?
Imię: Zwie się Valour, bez skrupułów przyjmuje wszelkie skróty tego imienia, choć trzeba przyznać, że chyba nikt nie lubi zbyt pieszczotliwych wołań. Rodzicom udostępnia termin Vallie, ale tylko rodzicom - osobom, które najbardziej kocha. Posiada też drugie imię - Mezzo, i jego też możesz używać.
Płeć: Tutaj nie trzeba się nawet zastanawiać - to stuprocentowy samczyk.
Wiek: Jak na razie doczekał się kilku godzin.
Umiejętności: Czego można się spodziewać po takim maluchu? Jak na razie nie znalazł konika, co nie zaprzecza, że w przyszłości złapie daktyla.
Pozycja: Razem z rodzeństwem obejmuje rangę szczeniąt bet.
Terminarz: Wybór stanowiska dla niego odpowiedniego był dla rodziców dość trudny - bez przemocy, pomocne i spokojne... Jednak on sam od razu podjął decyzję - pragnie w przyszłości zostać opiekunem chorych.
Głos: Tak to już jest, że szczeniaki mają do siebie niezwykle podobny ton, dopiero z wiekiem wykształca się on bardziej. Głosik Vallie'go jest na razie wysoki i po trochu melodyjny, natomiast najczęściej spokojny. Jako jedyny ze swojego rodzeństwa nie odziedziczył nutki ironii.
Charakter: Valour jest nieśmiałym, ostrożnym wobec obcych liskiem, co nie oznacza, że taki jest zawsze - kiedy się do kogoś przekona, potrafi naprawdę się otworzyć, zaszaleć i przeżyć przygodę. Jest oazą spokoju - można by wyobrazić sobie sytuację, w której jest pożar, wszyscy uciekają i krzyczą, a on ze spokojem zbiera ostatnie tobołki. Mezzo lubi pomagać innym, czasami przesadnie się martwi o nieswój żywot. Nie może patrzyć na lisie, choć nie tylko swojego gatunku cierpienie - wtedy potrafi nawet przezwyciężyć wcześniej wspomnianą nieśmiałość. Nie znosi za to zmian i decyzji, nieprędko je podejmuje. Valour to błyskotliwy samczyk, jest mądry i bystry, nienawidzi pośpiechu i nakładania na jego osóbkę granic czasowych. Niestety, swe uczucia wyjawia tylko najbliższym osobom - dlatego w gronie obcych osób będzie je krył.
Wie, że prowadzić życie dobrze nie jest łatwo, dlatego ma duży szacunek i respekt dla starszych. Nie można go nazwać bojaźliwym, ale również nie odważnym - taki sobie cichy samczyk.
Cechy fizyczne: Ten jeszcze szczupły i wątły samczyk jest posiadaczem rozjaśnionej, rudej szaty. W przeciwieństwie do większości lisów tego ubarwienia ma słabo zaznaczone czarne akcenty, także w większości przypadków biały brzuszek jest nieco bardziej rudy. Wyróżniają go także świecące, ciemnobrązowe oczy, ma je po matce - Jakby umieszczono w nich wszystkie gwiazdy świata.
Rodzina: 
Brooke - ojciec, podziwia jego inteligencję i czuje z nim silną, ojcowską więź,
Lorianna - matka, jak każdą mamę kocha nad wszystko i stara się słuchać,
Nelly, Valour - rodzeństwo, pierwsi towarzysze zabaw,
Wujkowie i ciocie - Marine, Wario, Emma, Staria, Albin, Jasper, Windnir, Olive Oil, Atka, Szanta - nigdy nie poznał,
 Babcie - Rozaila, Mellia - nigdy nie poznał,
Dziadkowie - (imię nieznane), Amante - nigdy nie poznał.
Zauroczenie: Nie myślał nigdy o takich sprawach, na razie nie ma to dla niego znaczenia - wyjdzie z biegiem dni, kiedy sam będzie gotowy.
Historia: Mezzo urodził się w lisiej jamce na terenach sfory i jak na razie tylko tyle można tutaj zapisać - jego życie ciągnie się przez tylko kilka chwil.
Inne zdjęcia: 1
Ciekawostki: -
Sterujący: patrz Brooke

Od Lori - poród

Dziwnie się czułam, z jednej strony omal nie wybuchłam z radości, ale z drugiej złapała
mnie niepewność. Czy nadaję się na matkę? Zapewnię dzieciom bezpieczną przyszłość?
Trzeba pamiętać, że jedno ze szczeniąt zostanie betą...
Spojrzałam się w stronę wyjścia z norki, już niedługo Brooke powinien przynieść jakąś zdobycz, której zadaniem będzie nasycić mój apetyt który teraz niezwykle szybko wzrósł. To znaczy, momentami wzrasta, a chwilę później maleje, co spowodowane są regularnymi mdłościami które mnie nawiedzają. Ponoć to dobry omen dla ciężarnych, ale trzeba przyznać, że jest to męczące...
Mój brzuch zaokrąglał się dziwnie szybko...
~*~
Poczułam nagły ból w okolicach słabizny. Stęknęłam głośno, mając wrażenie, że jestem rozrywana na strzępy. Tuż obok siebie usłyszałam nerwowy głos Brooke'a.
 - Lori, co się dzieje?! - prawie krzyknął mi do ucha.
 - Znachor... zawołaj go! - wyszeptałam, czując, że łapie mnie skurcz, potem dotarły do mnie dźwięki jakiejś bieganiny - to mój mąż zaczął wołać lekarza, pewnie podczas tego zajęcia zbudził pół stada, ale to w tej chwili nie było ważne, najważniejszą rzeczą była czynność jakiej byłam się zmuszona poddać - rodzenie trójki szczeniąt.
Mój oddech był wyjątkowo płytki, poczułam jak ktoś wchodzi do nory.
 - Pomóż mi ją przenieść...
 - Czy to nie trochę daleko?
 - Nie, do nory medycznej, tylko na to! - Znachor musiał ze sobą przytargać jakieś inne posłanie czy coś w tym stylu. Stęknęłam kolejny raz, bo zaczęło mi się wydawać, że między półgłosem trwa jakaś kłótnia z niewiadomego powodu, błyskawicznie w momencie w którym je wychwycili swoimi uszami poczułam jak ich wzrok wbija się we mnie.
 - Spokojnie, poradzisz sobie, dobrze ci idzie... - usłyszałam głos lekarza i w tym samym momencie usłyszałam jakiś brzdęk obok siebie, chyba Brooke, się o coś potknął...
 - Auć! Ale się uderzyłem, nie uwierzycie jak boli! - jęknął samiec, a ja mimo całego bólu podniosłam głowę i posłałam z lekka karcące spojrzenie skierowane w niego, kątem oka zauważyłam Znachora który zatrzymał się w półkroku słysząc tą wypowiedź. Miałam zamiar coś dodać, ale przed oczami pojawiły mi się mroczki i bezwiednie upuściłam głowę na poduszkę...
Ból zwiększał się z każdą chwilą, był nieprzerwany, ale wiedziałam, że jest jeden sposób by
go skończyć. W pewnym momencie jak ktoś wkłada mi coś do pyska.
 - Zaciśnij zęby na tym powinno pomóc... - usłyszałam głos medyka, tak jak polecił, tak zrobiłam, ale niestety zaraz po tym usłyszałam trzask - na szczęście nie we mnie, tylko to pękła ta rzecz.
 - Brooke, przynieś jakiś patyk, byleby był gruby!
 - Gdzie ja zostawiłem jakiś środek przeciw bólowy... - mruknął do siebie Znachor, widząc ból wymalowany na moim pysku. - Harp!
Z czego co usłyszałam, do nory wbiegł znajomy ksiądz czemu ja się śmieję?! xDD .
  - Naprawdę? Przecież jeszcze przedwczoraj udzielałem wam ślubu, a już dziś rodzisz?! - przez te słowa miałam zamiar trzasnąć go w pysk, ale z wiadomych powodów tego nie zrobiłam.
Znowu jęknęłam, czując jakby coś nie tylko mnie rozrywało na strzępy, ale jeszcze przy tym
paliło żywcem.
 - Znachorze, nie mogę pomóc... - szepnął czarny lis. - Klemens krąży koło nory, a ja
zdecydowanie sądzę, że jeszcze nie czas u niego na praktykę... - zgodnie z tymi słowami wyszedł.
Na krótką chwilę zapanowała cisza, lecz ta zaraz została przerwana moim spazmem.
 - Jeszcze trochę... - usłyszałam spokojny głos lekarza.
 - Już jestem, już jestem! - niespodziewanie do pomieszczenia wpadł Brooke, ale jego zapał
szybko zgasł.
 - Mi chodziło o patyk, a nie o pień!
 - Co za różnica?! - mruknął mój mąż, odkładając jakiś pokaźny kawał drewna, a Znachor puknął się w czoło. Taki bardziej facepalm...
Westchnęłam cicho, nie da się już rodzić w spokoju!
 - Ej... - zaczęłam, mimo tego, że ból prawie mnie rozsadzał. Samce nadal się kłócili...
 - ... to się nie nadaje! ...
 - Ejj... - powtórzyłam próbę zwrócenia na siebie uwagi.
 - ... ale przecież sam mówiłeś...
Przyznam, że rzadko czuję uczucie kiedy złość zaczyna wręcz we mnie kołatać.
 - EJ! Do jasnej cholery! - krzyknęłam, a lisy odskoczyły jak oparzone.
 - Nie przy dzieciach!... - Brooke i Znachor zaczęli przekrzykiwać się w sprawie przekleństw.
~*~
 - Raz, dwa, trzy... - wszystkie. - To wy już sobie poradzicie... - usłyszałam jak Znachor wychodzi
z norki, ale przyznam, że niezbyt to mnie interesowało - oto miałam przed sobą moje szczenięta.

Brooke?

Od Leviego

 - Wynocha z mojej jaskini, brudne kupy zawszonego futra! - wrzasnąłem, rzucając pierwszą lepszą rzeczą w kierunku wylegującej się na kamieniu pary ogromnych szczurów. Bliżej niezidentyfikowany przedmiot upadł na podłogę, roztrzaskując się na setki małych kawałeczków. Następnym razem powinienem pamiętać, że ze względu na takie sytuacje lepiej jest trzymać gliniane wazy na wyższych półkach.
Małe ssaki podniosły szare łebki, wydając z siebie pełne przestrachu piski. Szybko podniosły się, podwijając nagie ogony do góry, po czym uciekły, zostawiając mnie samego. Jedynymi śladami po wizycie niechcianych intruzów zostały ślady ubłoconych łapek oraz walające się po ziemi szczątki rdzawo czerwonego naczynia.
  - Opłacało się - westchnąłem, ogonem zamiatając śmieci do wiklinowego koszyka. - Może następnym razem pomyślą, zanim ponownie wpakują się do mojej nory. Co jak co, jednak nie będę dokarmiał leniwych darmozjadów.
Sprzątanie zajęło mi dobry kwadrans. Gdy zebrałem całą wazę do prowizorycznego śmietnika, wyszedłem da dwór, aby gliniane szczątki wrzucić do wykopanego obok mojej kryjówki dołu, służącego mi jako składzik potłuczonych i zniszczonych rzeczy codziennego użytku.
Wróciwszy do jaskini, delikatnie odłożyłem własnoręcznie wyplatany kosz pod ścianę, po czym spokojnie ułożyłem się przy wejściu do mojej kryjówki. Ze zmęczeniem oparłem łeb na skrzyżowanych łapach, by po chwili zatopić się w swoich myślach, ze spokojem na sercu obserwując rosnącą wokół florę.
Zaraz po tym, gdy powieki powoli zaczęły mi ciążyć, usłyszałem głośny szelest w krzakach. Niemalże natychmiast podniosłem się do pozycji pionowej, gotowy stanąć do walki z napastnikiem.
  - Kto tam jest? - szczeknąłem z nadzieją usłyszenia znajomego głosu innego członka stada.

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Ace C.D. opowiadania Chalize

Ułożyłem się obok Chalize i dwóch małych, brudnych kulek. Zanim ona umyje jednego, drugiemu może zabraknąć powietrza.. Przecież na ogół, silne i niezależne lisice urodzą jedno, umyją i rodzą drugie, a tu od razu dwójka... Ruda przyciągnęła do siebie ciemniejszą z kulek. Nie czekając długo, najdelikatniej jak tylko potrafiłem, chwyciłem drugą, jeszcze ciepłą od krwi i przejechałem po jej grzbiecie szorstkim językiem patrząc i naśladując ruchy Chalize. Czy to czasem nie jest zbyt... dziwne? Niesmaczne? Ohydne? Idzie przywyknąć. W końcu to tylko krew, a ja pomiędzy łapami trzymam moje szczenię. Przyszłego najlepszego lekarza, najwybitniejszego naukowca, przyszłego Boga i waleczny jak lew sercu..? Kto wie? Witaj Maroon. Mój kochany synku. I.. czekaj. Czy mi się wydaje, czy Marion jest trochę.  Ekhe  jaśniejszy? Uniosłem wzrok patrząc na Horizona, ktory ewidentnie miał na sobie ciemne plamy, a następnie na Maroona. Jasnego, że o cholera.
- Znachorze?.. - zawołałem go przyglądając się czystemu już liskowi. - Czy to normalne, że jest taki jasny?
Znachor przejrzał się mu i tylko podniósł na chwilę ramiona.
- Nie jest aż tak jasny. Częściowo wdał się za Hestrą. Ciesz się, że nie całkiem, bo byłby nakrapiany.
Nie pytałem go, skąd to się, ale musiałem przyznać mu rację. Przytuliłem maleństwo do siebie i przysunąłem je do brzuszka rudej. Przyłożyłem pyszczek do brzuszka ciemniejszego Horizona. Mam dwóch synów. Będą rośli, rozwijali się, w końcu założą własne rodziny  Znachor wyszedł na zewnątrz, a ja odwrocilem się w stronę Chalize i intensywnie i czule ją pocałowałem.
- Dałaś radę. Mamy dwóch pięknych chłopców. - uśmiechnąłem się z ulgą.
Przypatrzyłem się jej. Była cała mokra i zaczynała się trześć. Na jej mordę malowało się jak nigdy przedtem zmęczenie, ale nadal była piękna jak zwykle. Widziałem, że lada chwilą zaśnie. Momentalnie poczułem na sobie chłód. Podszedłem do jednej szafek i znalazłem starą suszarkę do włosów. Nieźle. Może być. Podłączyłem ja do jakiegoś dziwnego ustrojstwa dającego prąd i przesunąłem czarny guzik. Z urządzenia zaczęło cicho lecieć cieplejsze powietrze. Przylozyłem ją do zimnej sierści lisiczki cierpliwie ja susząc.


  1. Rudzielko?:**


Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

- W końcu przyszłaś! - zawołałem zbawiennym głosem - Hmm, a śniadanko?
- Nie znalazłam nic dobrego - odrzekła lisica bez większej chęci - Dziwnie się czuję.
- Może lepiej będzie, jak pójdziesz do norki i jeszcze trochę poleżysz, a ja przyrządzę coś smacznego i wyjątkowego - stwierdziłem z troską. Lori grzecznie podreptała do norki, a ja przez chwilę dalej sterczałem w miejscu, zastanawiając się, co zdarzyło się jej na tej wyprawie. jeszcze rano była szczęśliwa... Akurat wtedy przed moimi oczyma przebiegł szarak, to wyrwało mnie z zamyślenia - jakby tu nie wykorzystać takiej okazji, gdy śniadanie samo się znajduje?
Dzielnie dzierżąc wynik łowów, o ile tak można nazwać to krótkie polowanie powróciłem do jamy. Partnerka bez entuzjazmu zajmowała skrawek łóżka.
- Coś się stało? Co robiłaś na tej wyprawie? - zapytałem. Martwiłem się jej obecnym stanem, na pewno nie mógł się wziąć znikąd.
- Nic - ucięła, a po chwili dodała - Trochę boli mnie brzuch!
- Może z głodu? Popatrz, złapałem pokaźnego szaraka. Możesz zjeść całego, ja nie jestem głodny - ofiarowałem się, kładąc przed Rudą śniadanie. Skosztowała go, ale takiej reakcji nigdy bym się nie spodziewał.
- Według mnie jest za twarde.
- Przecież... Jadłaś gorsze mięsa tysiące razy, ten akurat jest bardzo ładny!
- Wydaje mi się tak, nie smakuje mi - stwierdziła. Z jakiegoś powodu te słowa bardziej mnie zdenerwowały.
- Skoro tak, to sama sobie upoluj! - podniosłem głos i zdecydowanym krokiem wyszedłem z nory. Miałem ochotę tylko wyłożyć się na kamieniu i wygrzewać na słońcu, ale tuż przed norką umiejscowić się nie mogłem. Musiałem więc trochę dojść, co jeszcze bardziej mnie rozeźliło. Może ten związek to nie był dobry pomysł? Nie, w głębi serca czułem, że dalej kocham Lori ponad wszystko. Ale te jej zachowania zdecydowanie wytrąciły mnie z równowagi. Co się z nią stało? Dalsze moje rozmyślania musiały poczekać, ponieważ prażące słońce sprawiło niezwykłą senność.
***
Kiedy znowu otwarłem oczy, byłem pewien, że niewłaściwie się zachowałem. Nie ważne, co, i tak żywię miłość do mojej partnerki. Przeciągnąłem się i szybkim krokiem skierowałem z powrotem do naszego mieszkanka. Miałem tylko nadzieję, że lisica mi wybaczy...
Znowu siedziała na materiale, lecz tym razem jej wzrok był żywy i niespokojny. Kiedy przekroczyłem próg, natychmiast wstała z lekkim uśmiechem, ale też skruchą na twarzy.
- Przepraszam, że tak powiedziałem...  - zacząłem - Może te mięso rzeczywiście nie było w porządku?
- Nie, to ja cię przepraszam! Chciałam ci coś oznajmić... - odpowiedziała, kołując wzrokiem po uklepanej podłodze. Widać było, że jej uśmiech z każdą sekundą się rozszerzał, aż w końcu, nie mogąc wytrzymać wybuchnęła:
- Będziemy mieli szczenięta!
Prze chwilę stałem w bezruchu, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem
- Nnna... Naprawdę? - moje serce już przepełniło się niewyobrażalnym szczęściem, ale rozum wciąż porównywał fakty.
- Tak! W czasie, w którym zniknąłeś byłam u znachora i... I stwierdziłam, że boli mnie brzuch, a ten... Ten mnie zbadał i odpowiedział, że zostanę matką! Co prawda to dziwne, że objawy zaczęły się tak wcześnie, ale są niepodważalne! - tłumaczyła, z każdą chwilą szczęścia było coraz więcej.
- Na Sun, och, jak ja się cieszę! - wrzasnąłem, prawie dusząc żonę w uścisku. Po chwili radości dodałem jeszcze trochę ciszej - W takim razie to ja przepraszam, że tak nie uważałem...
- Przecież nie wiedziałeś! A zresztą co było, to będzie. Jestem okropnie głodna!
- Dla mojej księżniczki wszystko, co tylko zapragnie - szarmancko się ukłoniłem - Najdelikatniejsze mięso idealnie przyprawione, z kremową polewą i wszystkim innym, co tylko zapragnie.
Tak naprawdę radość była największa, przepełniała każdą moją część ciała, bez wyjątku. Przedwczoraj zostałem partnerem, wczoraj - mężem, a już za niedługo... Ojcem!

Lori? ♥♥♥

Ciąża!

Lori jest w ciąży z Brooke!

Matka: Lorianna
Ojciec: Brooke
Liczba szczeniąt: 3 ( 2 lisiczki i 1 lisek)
Rasa szczeniąt: lis rudy
Data narodzin: 13.06.2017
Lekarz prowadzący: Harpagon


Od Lori C.D opowiadania Brooke'a

Promienie słoneczne zaczęły nacierać na moje biedne zamknięte oczka, w naturalnym odruchu machnęłam łapą jakby światło było natrętnym komarem, lecz oczywiście ten gest nie przeszkodził 
w odgonieniu blasku.
 - Sun, wygrałaś, już wstaję... - mruknęłam cicho, jednocześnie przeciągając się. Mój mąż jeszcze odsypiał wczorajszą szaloną noc, a ja uśmiechnęłam się lekko. Nie miałam zamiaru go budzić, 
ale w końcu becie nie wypada późno wstawać... Do mojej pustej głowy przyszedł wielkimi krokami pewien pomysł na obudzenie mojego partnera - oblanie go zimną wodą z jeziora. 
Wyszłam spokojnie z norki i złapałam za stojące obok wiaderko, myśl o 'niespodziance' jaką zrobię Brooke motywowała mnie, więc nie powstrzymało mnie burczenie w żołądku który najwyraźniej zapomniał o wczorajszej kolacji. 
Korzystając z tego, że nikt mnie nie obserwował nabrałam trochę wody do wiadra, oczywiście ta czynność nie odbyła się bez wpadek. Po krótkiej chwili cała przemoczona złapałam rączkę prawie, że pustego 'naczynia'. Na nieszczęście właśnie w tym momencie usłyszałam jak samiec wychodzi moim śladem z legowiska, jego krok był jeszcze dosyć niepewny, ale widać było, że lis chyba domyślił się mojego planu. 
 - Witaj kochanie! - przywitałam się doskakując do Brooke'a.
 - Dobry dzionek! - poczułam jak mój mąż delikatnie opiera o mnie głowę, ale czując, że mam mokre futro błyskawicznie ją odsunął.
 - Chyba jest jakiś minus mieszkania przy jeziorze, teraz pewnie co ranek będziesz do niego wskakiwała, a potem nie ostrzegała, że jesteś mokra... - uśmiechnął się, ale widać było, że był chyba jeszcze zbyt zmęczony by wyjść z ciepłego legowiska.
 - To ja coś upoluję na śniadanie... - powiedziałam tonem który nie znosił sprzeciwu, Brooke otworzył pyszczek by zaprzeczyć, ale zanim cokolwiek dodał, zdał sobie sprawę z brzmienia 
mego głosu. Dałam długiego susa w pobliskie krzaki, próbując wywęszyć jakąś zwierzynę, ale to chyba nie było wykonalne - do moich nozdrzy dochodził jedynie słodki zapach pobliskich kwiatów. Muszę przyznać, że było w nim coś hipnotyzującego, więc mimowolnie porzuciłam zamiar zaatakowania jakiegoś niespodziewającego się niczego szaraczka na rzecz skoczenia pomiędzy wspaniałe rośliny. Jak pomyślałam tak zrobiłam, więc już po chwili tarzałam się w białych płatkach.
Musiałam stracić poczucie czasu, ponieważ w pewnym momencie w którym trzymałam jeden
z kwiatków wyjątkowo blisko swojego pyszczka, usłyszałam głos mojego już wypoczętego partnera. Poczułam się jakbym była obudzona z jakiegoś transu, co za skutkowało... przypadkowym połknięciem rośliny.

Brooke?

niedziela, 11 czerwca 2017

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

- Nie, nie, nie, jestem już wykończony! Lori, ty tłumacz te kroki, nie dam rady - spojrzałem błagalnie w stronę Lori, która dyskretnie podjadała którąś z potraw. Była już noc, ale wesele trwało w najlepsze - wszyscy świetnie się bawili, z wyjątkiem szczeniąt, które oczywiście już trochę temu poszły do łóżek. Muzyka głośno grała, jedzenia nie było brak, zewsząd słychać było głośne rozmowy.
- Spróbuj tego! - zamiast poratowania mnie żona wskazała kawałek tłustej sarny, wykwintnie przyprawionej i podanej w ten sposób, że nawet mnie pociekła ślinka. Bufet był po brzegi wypełniony podobnymi potrawami, wyglądały na równie smaczne. Tak naprawdę mój żołądek był równie pełny, ale jeszcze jeden, mały kęs nie zaszkodzi...
- Pozwólcie, że na początku zaspokoję głód - skłamałem i ulotniłem się z parkietu, na szczęście goście nie zatrzymywali.
- Racja, przepyszne! - przyznałem, próbując tego i owego. Popatrzyłem na niebo - gwiazdy lśniły tak mocno, jak w noc, w którą oświadczyłem się partnerce. Przyciągnęły całą moją uwagę, znowu zapragnąłem siedzieć i wpatrywać się w nie. Oczywiście zawsze razem z Lori.
- Wiesz co... Może uciekniemy na chwilkę z imprezy, żeby ochłonąć i złapać trochę świeżego powietrza? - zaproponowałem.
- Tak, to dobry pomysł - Ruda złapała mnie za łapę i pobiegła wąskim przesmykiem między stołami. Po chwili byliśmy na drugiej części skarpy, znowu sami. Klapnęliśmy na mokrej trawie i przyglądaliśmy się migającym ciałom niebieskim. Przybliżyłem się do żony i szepnąłem jej na ucho:
- Lisic na świecie jest tyle, co tych gwiazd, ale żadna z nich nie świeci większym blaskiem, niż ty.
Przesłała mi najszczerszy uśmiech, na co odpowiedziałem tym samym.
- Wiesz co? Wpadło mi coś na myśl...
- Mi też - przerwała Lori, posyłając kolejną, tym razem tajemniczą minę. Znowu liczyliśmy się tylko my, weselni goście mogli poczekać. To była nasza noc, szalona i najpiękniejsza noc.

Lori? Pseeplasam, że takie króciutkie, ale jest 23 w nocy (heh), i nie dałam rady cokolwiek rozciągać i opisywać - a co dopiero wchodzić w życie prywatne lisiełków... Na pewno nie chciałam nie zdążyć, więc coś wybazgrałam xD

Od Lori C.D opowiadania Brooke'a +ślub

Byłam taka radosna! Aż trudno było uwierzyć, że w tej chwili ktoś na świecie może się smucić lub nie czuć tego pozytywnego nastroju którym wręcz emanowałam. W końcu dzień ślubu jest ponoć najszczęśliwszym dniem w życiu!
 - Wszystko dopięte na ostatni guzik! - uśmiechnęłam się, rzucając ciepłe spojrzenie
w stronę Brooke'a. Czułam, że ze swojej radości mogłabym wręcz latać nad kłębiastymi chmurami!
 - A jakie mamy plany na przyszłość? - zapytał się samiec równie szczęśliwy.
 - Hmm... Na razie skupmy się na tym co jest obecnie! - odpowiedziałam, wiedząc, że rozmyślanie nad przyszłością w takim momencie nie jest wskazane.
Po kilku minutach rozdzieliliśmy się, Brooke miał być już przed improwizowanym 'ołtarzem', a ja według zwyczaju powinnam dopiero podczas uroczystości tam dojść.
 - Według zwyczaju powinnam mieć na sobie - przypomniała mi się pewna zasada. - coś starego,
coś nowego, coś pożyczonego i coś niebieskiego... - ku mojemu zadowoleniu miałam na sobie wszystkie wskazane elementy. Podczas tego zajęcia, udało się mi dojść do Pelikara który zgodził się się odprowadzić do 'ołtarza'.
  - Witam szanowną damę! - ukłonił się lekko na mój widok i jakby czekając na ten moment usłyszałam dzwony, to znaczy z ludzkiego radia które posiadał jakiś członek sfory.
Ceremonia się zaczęła.
 - To idziemy! - powiedziałam do siebie. Prowizoryczne drzwi otworzyły się i do moich uszu dotarła znana melodia, charakterystyczna dla ślubu. Przeszliśmy przez próg i ruszyliśmy po zielonym dywanie z miękkiej trawy. Rozejrzałam się, goście patrzyli się na mnie uśmiechnięci, a ja poczułam jak robi się mi ciepło na sercu. Pomiędzy nieznanymi mi członkami stada przewijały się znane pyski, w pewnym momencie poczułam jak powoli opadają na mnie płatki kwiatów, pewnie tych samych które widziały jak Brooke mi się oświadcza... Pomyśleć, że jeszcze niedawno nie zdawaliśmy sobie sprawy o istnieniu przyszłej drugiej połówki! A kiedyś myślałam, że nigdy nie poczuję tej sławnej miłości na sobie...
Powoli i dostojnie podeszłam z Pelikarem w stronę podwyższenia, ten ważny moment się zbliżał... Poczułam przyjemny dreszczyk na plecach...
Brooke podszedł w stronę schodka i lekko ukłonił się, a czarny lis skinął głową z zakłopotaniem. Nabrałam powietrza i postawiłam swoje łapki w wyznaczonym miejscu, już znajdowałam się na platformie z wielkiego płaskiego głazu. Mogłam z niego dokładniej się przyjrzeć całej 'sali',
która była praktycznie cała (łącznie z gośćmi) pokryta kwiatami i ich płatkami. Wszędzie unosił się piękny zapach róży, jaśminu i kilku innych przyjemnie pachnących roślin. Uśmiechnęłam się już kolejny raz tego wspaniałego dnia i odwróciłam głowę w stronę równolegle stojącego Brooke'a.
Harp najwyraźniej pierwszy raz udzielał ślubu, więc po prostu czytał wszystko co normalnie powinno być wyrecytowane z pamięci. W sumie to nawet nie jestem pewna o co chodziło,
ponieważ wpatrywałam się w błyszczące maślane oczy mojego partnera i można powiedzieć,
że zapadłam w coś w rodzaju transu, po chwili jednak obudziły mnie słowa:
 - Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
 - Chcemy. - odpowiedzieliśmy zgodnie.
 - Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
 - Chcemy.
Odetchnęłam z ulgą, nie popełniłam na razie żadnej gafy, teraz najtrudniejsze zadanie...
 - A teraz poznajmy treść przysiąg małżeńskich! - powiedział Harp, na chwile nie patrząc do tekstu.
 - Ja Brooke, biorę ciebie Lorianno za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nigdy cię nie opuszczę aż do śmierci.
Po chwili powtórzyłam te słowa ( oczywiście zamieniając imiona) i poczułam, że już chyba nic nie powinno pójść źle. Usłyszałam jak ktoś przynosi pudełko w którym znajdowały się obróżki.
Moje serce zdecydowanie mocniej zabiło, związek małżeński wystarczyło jeszcze tylko zapieczętować.
 - Więc zgadzacie się zostać mężem i żoną? - wyczułam jak spojrzenia wszystkich obecnych wręcz świdrują nas z niecierpliwości.
 - Tak! - prawie krzyknęliśmy. Włożyłam obróżkę na szyję i posłałam piękny promienny uśmiech
w stronę mojego męża.
 - Możesz pocałować swoją żonę. - rzekł Harpagon do Brooke'a, nie musiałam długo czekać by nie poczuć jak nasze pyszczki się łączą. Po sali przebiegły gromkie wiwaty.
*
Wszyscy spojrzeli się na nas zdziwieni, cóż w końcu nikt oprócz nas nie wiedział o ścieżce śmierci
i o tańcu którego byliśmy zmuszeni się nauczyć. Jeszcze niedawno konieczność - dziś przyjemność, tak chodzi tutaj o walc... W sumie to śmiesznie było patrzeć na zdziwione miny gości,
kiedy zobaczyli jak podnosimy się na tylne łapy i przy taktach wybranej przez nas nuty zaczynamy lekko sunąć po przygotowanym specjalnie parkiecie. Po chwili zdumienie wymalowane na pyskach lisów ochłonęło i ustąpiło miejsca podziwowi, ten czy tamten zaprosił swoją partnerkę do tańca
i spróbował naśladować nasze ruchy.
Odstaw, dostaw, odstaw, dostaw. Raz, dwa, trzy. I od początku.
 - Brooke, kocham cię, wiesz? - zadałam retoryczne pytanie i spojrzałam się w oczy partnera,
w których jak w lustrze odbijała się szczera miłość.
 - Ja ciebie bardziej... - mruknął mi do ucha.
 - Nie, ja ciebie bardziej! - udałam lekko obrażoną.
 - Wiesz co to oznacza? - samiec zrobił tajemniczą minę, a przytaknęłam by mówił dalej. - Ktoś z nas jest kłamcą! - rzucił żartobliwym tonem. Zaśmiałam się cicho i przystanęłam obok bufetu, który miał iście szeroką gamę smaków: od słodkowodnej ryby, przez sarnę, do owoców leśnych i wiele więcej smakowitych kąsków które były niebem dla podniebienia. Wiedziałam, że przydałoby się posłać pozdrowienia gościom którzy postanowili przynieść swoje jedzenie na wesele. Dyskretnie zabrałam
z misy trochę soczystego mięsa szaraka i korzystając z tego, że cała uwaga skupiła się na moim partnerze który był zmuszony jakoś tłumaczyć kroki do tańca, wepchnęłam jedzenie do pyszczka,
cóż panna młoda też bywa na weselach głodna!

Brooke? <3 Pobiłam!