Promienie słońca zaglądnęły do lisiej norki. Po chwili skanowania jej zawartości (bałagan, okropny bałagan) zauważyły niewinną, chrapiącą jeszcze lisicę i nie zwlekając zaczęły realizować swój niecny, wymyślony na poczekaniu plan – niemiłosierne łaskotanie tej rudo-czarnej kulki w prawy bok. Niestety, byłam nią właśnie ja. Odwróciłam się na drugą stronę, lecz te złośliwe smugi światła nie zaprzestawały ataku. Ospale przeciągnęłam się i wstałam. Jako, że te poranne powitanie było moją codzienną rutyną, dobrze wiedziałam, że nie pozbędę się ich inaczej. Tak, ja już rzeczywiście szaleję, rozmawiam ze snopami słoneczka… A może to Sun, nasza przepiękna bogini? Kto wie!
Wyszłam z nory i rozglądnęłam się wokoło. Świat jest taki piękny! I choć ten poranek nie zapowiadał się nadzwyczajnie, to jednak właściwie każdy taki był. Na pierwszym miejscu zawsze było śniadanie. Zwykle wystarczyło poszukać noskiem kuszącej woni, a o znalezienie takiej nie było wcale trudno. Nie na tych obszarach. Dzisiaj jednak ile szukałam, tyle znaleźć nie mogłam. Byłam już trochę zirytowana, ciągłe bieganie po lesie nie cieszyło mnie, kiedy brzuch był pusty. Spróbowałam nawet zaspokoić głód zimna wodą ze strumyka, ale był to niezbyt dobry pomysł, bo po chwili spokoju żołądek zaszarżował ze zdwojoną siłą. I nawet nie wiecie, jaka była moja radość, gdy poczułam trop! Oczy zaświeciły mi się jak dwie, małe, wbudowane w czaszkę latareczki. Od razu podążyłam za zapachem, powoli, bo był dość mocny. A nie ma gorszej rzeczy od stracenia tak smacznej zdobyczy – chudego, ale mającego niezwykle delikatne i łagodne mięsko zająca. W końcu stanęłam, a raczej położyłam się przed malutką norą, w której według nosa miał przebywać cel. Na szczęście otwór był na tyle duży, by móc tam wleźć. Nie mogłam już dużej czekać i skoczyłam w głąb ziemi. To wręcz niekontrolowany odruch, a takie odruchy zazwyczaj nie przynoszą niczego dobrego, i tak było i tym razem. Chybiłam, wbijając ostre w pazurki nie w puchate futerko, a o wiele twardszą i mniej smaczną ziemię. Ale jednak trzymałam lepszą stronę – coś szarego leżało w kacie jamki. Moje śniadanko! Ten entuzjazm ostudził fakt, że była to niezwykle mała i chudziutka kuleczka. Jej tułów niezwykle szybko, gwałtownie unosił się i opadał. Czyli trafiłam na młodego osobnika. Westchnęłam, ale mimo wszystko takie to lepsze niż nic – już miałam się ponownie rzucić na zdobycz, gdy nagle w puchu ujrzałam jedno, malutkie i śmiertelnie przestraszone oczko. W ostatniej chwili powstrzymałam się, zmiękczona tym widokiem. Na spokojnie zobaczyłam tak niewyobrażalny strach, jaki odczuwało zwierzę… Zaprzestałam na dobre polowań na króliczka, ba – zrobiło mi się go żal. Nie sądzę, żeby było normalnym zjawisko jednego, małego i bezbronnego młodzika – bez rodzeństwa i, co najważniejsze, matki?! Przeraziła mnie pewna myśl, bo z tego, co wiem, na takie niebezpieczeństwo nawet najgłupsza mama nie mogłaby z własnej woli wystawić swojego potomstwa. Na widok rzezi niewiniątek, najprawdopodobniej przeprowadzonej przez mojego rówieśnika zwykle oblizałabym się ze smakiem, przecież sama codziennie takiej dożywam. Jednak patrząc z perspektywy tej istoty, zwiniętej w kłębek musiała to być najgorsza historia, jaką dano przeżyć wszystkim z jej gatunku. Potrząsnęłam głową. Ten fart od bogów, jaki dostała, mógł nie zastąpić po raz drugi. Nigdy nie ratowałam mojego pożywienia… Ale teraz podświadomość mnie do tego zmusiła. Właściwie dobrze, bo inaczej skręcałabym się z wyrzutów sumienia. Ostrożnie złapałam miękkie ciałko w miejscu karku ruszyłam do mojej norki. Nie zaszłam tak daleko, więc dość szybko znalazłam się w domku. Położyłam zajączka na prowizorycznym posłaniu. Nie czułam już głodu, za to wiedziałam, że to stworzonko na pewno. Wyszłam z mojej nory dość spokojna, bo każdy drapieżnik wyczuje, że ta nora jest stale zamieszkana nie wejdzie do środka. Tylko co, do Najwyższego Moon, jedzą zające?! Nigdy wcześniej nie miałam potrzeby dowiedzieć się o potrzebach żywieniowych innych zwierząt prócz, oczywiście mojego gatunku. Przez chwilę znowu błądziłam po lesie, zatopiona w myślach. Nagle potknęłam się o coś… Żywego. Po chwilce okazało się, że leżę na Chalize, alfie mojego stada.
- Ej, patrz może trochę?! – krzyknęła niezbyt zadowolona, próbując się wygramolić.- Już, już… O właśnie, zeszłaś mi z nieba, ty na pewno wiesz! – podniosłam się, pozwalając lisicy wstać.
- Możliwe i niezaprzeczalne. Co mam wiedzieć? – zapytała.
- Co jedzą zające?
- Po co ci taka informacja? Chyba nie chcesz pomóc jakiemuś obiadkowi?! Mogłabyś go zjeść od razu, i po problemie.
- Nie, nie, tylko… Nie mogę nigdzie znaleźć takiego osobnika, a mam na niego straszną ochotę. Przyszło mi do głowy, że może z zachętą w postaci żarełka uda mi się coś upolować – bąknęłam, próbując jak najlepiej zatuszować kłamstwo. Na szczęście, byłam w tym całkiem dobra i najwyraźniej Chalize nie domyśliła się, że kręcę i nie uznała mnie za szaleńca. Usłyszałam więc prosta odpowiedź:
- Te zajęczaki i tak będą uciekać, gdzie pieprz rośnie! Ale nie mam czasu na pogawędkę. Spróbuj poszukać młodych pędów, trawy, mleczy… Ogólnie zieleniny.
- Ja się tyle naszukałam, a ty gadasz, że jedzą trawę?!
- Niestety. Dlatego twój pomysł jest zupełnie bezsensowny, ich jedzenie rośnie wszędzie – spokojnie odparła lisiczka, po czym pobiegła gdzieś przed siebie. Nie byłam zadowolona tym zdaniem, ale dłużej nie zatrzymywałam. Po krótkich przemyśleniach przypomniałam sobie, że zajączek był przecież malutki i młodziutki, może jak my, lisy powinien jeszcze pić mleko?! Odwróciłam się i pobiegłam za Chalize.
- Ej, czekaj jeszcze! – krzyknęłam, kiedy znajoma ruda kita mignęła gdzieś koło krzaka.
- Co znowu? - miękki głos wydobył się z chaszczy.
- A małe zajączki piją mleko, tak?
- Oczywiście! – echo odbiło się od rosnących na polanie drzew. Jaka ja jestem nierozumna! Tylko skąd miałabym wziąć prawdziwe mleko? Nagle coś zaświtało mi w głowie – kiedyś, dawno temu żyłam właściwie wśród ludzi i zapamiętałam, że hodują między innymi wielkie, łaciate stworzenie. Wystarczy je ścisnąć w odpowiednim miejscu, żeby mieć mleko! Ludzie składują je w takich specjalnych wiadrach. Co prawda, był to pomysł bardzo nie bezpieczny, ale za nic w świecie nie chciałabym, żeby zajączek zdechł. Ruszyłam więc z powrotem do mojej norki, a gdy już tam się znalazłam szybko otworzyłam wielki kufer, leżał w kacie. Trzymałam w nim magiczne mikstury, które zbierałam. Wiele z nich miało postać butelki z płynem, a niektóre płyny zostały już akurat wykorzystane. Co z tego wychodzi, oprócz samych miksturek było tam tez kilka pustych flaszeczek. Szybko chwyciłam w zęby jedną z nich, największą, co prawda nie było to wygodne ale dla dobra… Szybko domknęłam jeszcze skrzynię, po czym wystrzeliłam z jamy, przecież do zachodu nie pozostało dużo czasu.
W końcu, po kilku godzinach poszukiwań na horyzoncie pokazał się ludzki dom. Skradałam się aż do rzędu desek, które oddzielały, nie wiadomo po co, pole od domu. Okazało się nawet, że w tym rządku była dziura. Ostrożnie przekroczyłam przez nią granice gospodarstwa. Na szczęście, ludzia nie było… Za to błąkały się różne nieznane zwierzęta. Wiedziałam, że muszę być ostrożna. Nagle, tuż pod wielką ścianą zauważyłam metalowy przedmiot, dokładnie taki, jak z moich wspomnień! Uradowana podbiegłam do rzeczy, po czym podskoczyłam, żeby ujrzeć i zawartość. Jak mogłam się spodziewać, cały środek był wypełniony białą cieczą. Uśmiechnęłam się i już chciałam zanurzyć buteleczkę w płynie, kiedy nagle usłyszałam szczekanie. Z doświadczenia wiedziałam, że szczekanie oznacza nadchodzącego dwunożnego. Musiałam się ukryć! Nie mając innego wyboru… Wskoczyłam do środka, rozległo się ciche plaśnięcie.
- Co się stało, Rex? – usłyszałam głos osobnika płci męskiej gatunku ludzkiego. Próbowałam się nie ruszać, kiedy prowadził śledztwo na temat nagłego zaszczekania jego pupila. Kiedy skończył, nie znajdując niczego podejrzanego odszedł, okazując słowami rozczarowanie. Gdy już jego kroki się oddaliły, umyśliłam zacny plan – napełnić fiolkę, wyskoczyć, wybiec. Kiedy zrealizowałam drugi punkt od razu rozległ się psi alarm, ale ja pędziłam dalej.
- Lis! – krzyknął mężczyzna, ale mnie już tam nie było – biegłam, mijając kolejne pola. A flakonik z mlekiem razem ze mną – bezpiecznie i bez możliwości wylania.
Powróciłam do mojego mieszkania około zachodu słońca. Po wparowaniu do środka od razu rzuciłam się do zająca. Chyba spał. Próbowałam na wszelkie sposoby dać się napić temu maluchowi, ale żaden nie poskutkował. W końcu dałam sobie spokój i położyłam butelkę koło jego posłanka. Jako, że sama byłam już śmiertelnie zmęczona sama padłam na ziemię i od razu zasnęłam.
***
Gdy kolejnego ranka obudziłam się, (a tym razem spałam wyjątkowo długo) od razu posłałam spojrzenie na moje łóżko. I przeraziłam się. Zwierzątka nie było! Przez chwilę stałam jak słup soli. Zauważyłam, że flaszka była pusta, trochę mnie to uspokoiło. Pewnie uciekł, korzystają z osłony nocy, bał się mnie, jak każdy inny zającowaty. Zawiedziona, ze zwieszoną głową skierowałam się wyjścia. Dopiero teraz poczułam okropne, wręcz nie do opisania burczenie w brzuchu wyżerające mi żołądek. Musze natychmiast coś zjeść! Wtedy tuż przy wyjściu znalazłam coś dziwnego – zwitek zapisanego papieru i małą skrzynkę. Od razu przyglądnęłam się dokładniej tym znaleziskom. Papier był zapisany językiem leśnym, a każdy lis go znał, także i ja. Od razu przeczytałam cały tekst.
Och, nawet nie wiem, jak mam ci dziękować! Uratowałaś Abeke przed rychłym nieszczęściem! To był niezwykle szlachetny czyn, przecież lisy są naszymi wrogami. W dodatku udałaś się na tak niebezpieczną i długą ekspedycję tylko dla tej małej. Masz wielkie serce! Dokładniej opisując sytuację widziałam, jak jej matka umiera, ostatnim jej słowem było, bym zaopiekowała się młodym. Jednak ja dopiero kilka dni po jej śmierci mogłam wyruszyć na poszukiwanie jej córeczki. Niestety, kiedy dowiedziałam się, że dzisiejszej nocy po terenach, na których leżała przechodził okropny lis Mazikeen, wiedziałam, ze jeśli tam została, już nie żyje. Modliłam się ze wszystkich sił do bogów… Ostatecznie podali mi, że mała przebywa u lisicy Floxii, która ją uratowała.
Naprawdę, nie ma niczego, co mogłoby określić moją wdzięczność, ale mimo wszystko daję ci magiczny, jednorazowy talizman o wielkiej mocy – jest w skrzynce.
Cyntia, ciotka Abeke
Zrobiło mi się miękko na serduszku, ale od razu wzięłam się za rozpakowywanie podarunku. Z kuferkiem poszło łatwo, od razu się otworzył. W środku leżał tajemniczy, zielony przedmiot, także zapisany po leśnemu. „Powiedz jedno życzenie, a spełni się”. Każdy inny lis na pewno nie byłby taki pochopny i długo zastanawiałby się, co z tym zrobić, ale ja nie nigdy nie byłam i dalej nie jestem każdym innym lisem, od razu wiedziałam, co z tym zrobić. Bo czasami opłaca się być nawet cały dzień głodnym, po to, żeby później skosztować góry najznamienitszego mięska…