- Oh! - krzyknęłam zaskoczona, patrząc na... no właśnie. Nic nie widziałam, ale mogę przysiąc, że z czymś się zderzyłam. Albo z kimś. Nikogo tu jednak nie było, co wywołało we mnie spory niepokój. - Halo...?
Nagle powietrze przede mną jakby się zgniotło, a jakaś tkanina opadła na trawę, odsłaniając czarnego liska mniej więcej w moim wieku. Albo troszkę młodszego, ale nie była to duża różnica.
- Cześć. - przywitał się nieznajomy lis. Dobrze mu patrzyło z oczu, więc o nic się nie martwiłam. - Jestem Klemens, a ty? Poza tym, co robiłaś u Mazeikeena?
- Lizzie. - odpowiedziałam zaintrygowana nowym rozmówcą. Widzę go po raz pierwszy. - Stwierdziłam, że bardzo dawno u niego nie byłam i no... poszłam sprawdzić, czy jeszcze w ogóle tam mieszka. No i mieszka, i coś jest z nim nie tak... Sama nie wiem, chyba jest chory. Lepiej się do niego nie zbliżać.
- Do niego zawsze lepiej się nie zbliżać. - mruknął.
Akurat to było prawdą, Mazik był najbardziej znanym agresorem na tych okolicach. Bardzo rzadko ktoś do niego przychodził, a jeszcze rzadziej wracał. Plotki głosiły, że zabił swoich rodziców i całe rodzeństwo. Nienawidzi siebie i świata. Ehh, dziwny lis z tego Mazeikeena. Bardzo, bardzo dziwny.
- Masz rację. - przytaknęłam mu. - Trzeba powiedzieć komuś dorosłemu o jego chorobie, to może się źle skończyć. Zanim zrobi komuś krzywdę. Może trzeba powiedzieć moim rodzicom, żeby na czas choroby go wysiedlili? Co o tym myślisz?
- Oczywiście, trzeba donieść o tym alfom. Ale... - Tu dojrzałam tajemniczy uśmiech na jego pysku. - Może sami znajdziemy źródło choroby, a tym samym ją zwalczymy i zapobiegniemy dalszemu rozwojowi?
- Jestem za. - odparłam.
Klem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.