Strony

Postacie

niedziela, 4 czerwca 2017

Od Brooke'a C.D opowiadania Lori

Wiosenne promienie słońca połaskotały mnie w nos. Ospale odwróciłem się w stronę ściany, ale nie przyniosło to zbytniego ratunku - snopy światłą zaatakowały w plecy. Niechętnie przeciągnąłem się i wstałem, rozglądając się na boki. Moja norka świeciła pustkami - przecież wprowadziłem tak niedawno... To akurat nie sprawiało dla mnie większych problemów, ale za to brakowało mi czegoś innego. Czego? Otóż przez trzy bite dni miałem ciągły kontakt z jedną, rudą lisicą imieniem Lori i teraz trudno było żyć bez niego. Tak, może to dziwne, ale tego kontaktu tak strasznie mi brakowało, jakbym spędził z Rudą rok. Czy w trzy dzionki można się tak zaprzyjaźnić? Najwyraźniej...
Z niesmakiem na twarzy wyszedłem na świeże powietrze. Byłem piekielnie głodny, ale ta pustka w środku piekliła jeszcze większa. Co się ze mną dzieje?
- Pójdę do niej popołudniu, a teraz... Teraz będę się zastanawiać, jak wielki był ten kamień, który mnie rąbnął - stwierdziłem sam do siebie. Im dłużej błąkałem się bez celu, pod wymówką "szukam jedzenia" po lesie, tym dziura się powiększała. Koniec końców usiadłem na jakimś kamieniu i zatopiłem się w myślach.
- Halo, co się z tobą dzieje? - z zamyślenia wyrwał mnie męski głos - Może i jesteś marzycielem, ale nawet największy nie powinien się tak zachowywać.
Zerknąłem na postać przede mną - czarny samiec przyglądał się mi ze zdziwieniem.
- Taa, ale ja mam niezwykle poważny problem - uciąłem i już miałem odejść, kiedy ten sam głos mnie zatrzymał.
- Jaki, może ci pomogę?
- To znaczy... - już miałem kolejny raz odrzec gburowato, ale lis sprawiał wrażenie godnego zaufania, może rzeczywiście pomoże? - Bo ja niedawno spotkałem taką lisicę, przeżyłem z nią niezłą przygodę, która niepodważalnie wymagała współpracy i chyba się zaprzyjaźniłem... Teraz jakby mi jej brak.
- Hmm... - na mordce Czarnego pojawił się tajemniczy uśmieszek - Wiem, co to może być. Ale tym razem nie mogę ci za bardzo pomóc, to ty musisz zadziałać.
- Ale jak?! - zawołałem zrozpaczony.
- A wiesz, co to jest miłość? - zagadkowo zapytał samiec, ale nie oczekiwał odpowiedzi, zaraz później ulotnił się. Znowu usiadłem i rozmyślałem. Czy wiem, co to jest miłość? Nigdy w nikim się nie zakochałem... Myślałem jeszcze chwilę.
Do teraz.
- Ej, czekaj, wiesz, co lubi Lori? - próbowałem się dowiedzieć, kiedy dogoniłem lisa.
- Gwiazdy. Lubi patrzyć w gwiazdy - stwierdził i znowu uciekł, widocznie jednak się śpieszył. A ja już wiedziałem, co zrobić.
***
Szedłem pewnym krokiem do norki, która miała należeć do Rudej. To znaczy chciałem, żeby sprawiał wrażenie pewnego, w istocie wszystko we mnie gotowało się z niepewności w środku. A jeśli miejsce, które wybrałem okaże się zbyt skąpe? Wydawało mi się, że skarpa ma w sobie jakiś czar, ale nie miałem właściwie nic, oprócz niej. A jeśli dotarłem za wcześnie, ale za późno?
A jeśli powie nie?
Spokojnie, Brooke, "a jeśli" ci nic nie dadzą, myślałem. Ale dawały dużo - zmartwień i niepokoju. W końcu przybyłem na miejsce, przed wejściem do małej norki. W istocie była większa i o wiele bardziej przytulna niż moja.
- O, Brooke! To znaczy... Fajnie, że przyszedłeś - lisica posłała mi przepiękny uśmiech.
- Ja... Ja chciałem, w sensie że pomyślałem, że może wybrałabyś się ze mną nad skarpę? - zachowaj, spokój, zachowaj spokój!
- Świetny pomysł - odpowiedziała Lori i dołączyła do mojego boku. Przez chwilę szliśmy w niepokojącej, nerwowej ciszy.
- Zostałaś betą, prawda? Tak w ogóle to wielkie gratulacje - spróbowałem rozładować atmosferę.
- Tak, dziękuję. Ale właściwie to nic wielkiego - odrzekła Ruda. Jeszcze przez chwilę próbowałem ukryć ciszę, ale później zrobiły to za mnie melodyjne odgłosy wieczornych ptaków i świerszczy w zaroślach. I tak przydreptaliśmy do zaplanowanego wcześniej miejsca. Było to malownicze zbocze z widokiem na równinę, piękną łąkę pokrytą wysoką trawą. Czasami w krajobrazie pojawiał się krzak, całość mimo pozornej nieatrakcyjności wydawała się taka magiczna...Ostrożnie usiadłem na skraju skarpy, uważnie przyglądając się reakcji towarzyszki. Usiadła koło mnie. Skierowałem wzrok na słońce, które tylko górnym skrajem wystawało zza horyzontu. Chyba za wcześnie dotarliśmy. Chociaż nie, nad naszymi głowami widniały już pierwsze gwiazdy. Zmieniłem słońce na Loriannę. Czy to już czas?
- Mów, śmiało!
Zamknąłem otwarte przez nieuwagę usta i z zawstydzeniem opuściłem wzrok. Ale kiedy, jeśli nie teraz?
- Bo... Bo Lori, chciałem ci coś powiedzieć... Ja... - jąkałem się. Uświadomiłem sobie naraz, że muszę klęknąć, jaki jestem nierozumny...  Kiedy to zrobiłem poczułem nagły szum w głowie. No powiedz to! - krzyczały moje myśli. Nie mogłem dłużej czekać.
- Ja cię kocham, Lori. Czy zgodzisz się zostać moją drugą połówką?
Lori otworzyła usta. Jej twarz rozjaśnił się w niemym szczęściu. Ale czy odpowie? Postawiła łapę bliżej mnie. I wtedy... Wtedy się poślizgnęła. Poleciała prosto na mnie, ba - nasze mordki mocno się zbliżyły.
Czy ona tego chce? Nie powiedziała... Ale widziałem to w jej przepięknych, maślanych oczach.
I po chwili złączyły się w niebiańskim pocałunku. Płatki dzikiej róży noszone przez wiatr wirowały wokół nas, tańczyły walca i kładły się na wysokiej trawie. Świerszcze świszczały, tylko dla nas. Gwiazdy świeciły blaskiem o wiele mocniejszym, migały na nieboskłonie, żeby pokazać, jak bardzo ważna jest ta chwila. Dla nas. Bo świat teraz zatrzymał się właśnie dla nas. I my byliśmy najważniejsi. Tylko my.

Lori? ♥♥♥♥♥♥♣

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.