Zjeżyłam sierść i pokazałam kły mając nadzieje, że uda mi się wyjść cało z obecnej sytuacji.
- Już znikam... - powiedziałam drżącym głosem próbując się powoli wycofać. Rzuciłam rozpaczliwe spojrzenie w stronę zniszczonej furtki, lecz pies zagrodził mi drogę. Przyjrzałam się mu dokładniej i zobaczyłam coś co pogorszyło całą sprawę - z pyska lała się gęsta piana, oczy nie mogły się skupić na jednym punkcie i do tego nadmierna agresja. Wścieklizna, zły znak... Poczułam jak paraliżuje mnie strach, w końcu nie codziennie lis spotyka się z takim zagrożeniem.
- Naprawdę już idę... - mówiłam cicho, mimo iż wiedziałam, że zwierzęta ogarnięte wścieklizną nie rozumieją niczego i w ogóle nie są sobą.
Zataczaliśmy wokół siebie coraz węższe kręgi, ale w tym rzecz, że moim celem nie była walka, bo gdyby mój przeciwnik by mnie choć drasnął to pewnie bym się od niego zaraziła...
Pies rzucił się do ataku, to była moja jedyna szansa... Gdy przeciwnik był już w powietrzu błyskawicznie rzuciłam się biegiem w stronę wyjścia. Strach dodawał mi sił, więc już po chwili znalazłam się w bezpiecznej odległości. Czułam się jakbym przebiegła cały maraton, serce łomotało mi w piersi i nie miało zamiaru się uspokoić, padłam teatralnie na trawę. Po chwili poczułam jak znany mi ktoś ląduje koło mnie.
- Jarvis! Wynosimy się stąd jak najszybciej. - wydyszałam, a ptak cicho zakwilił jakby pytając się "Co się stało?". Wytłumaczyłam mu szybko w jakie kłopoty się wplątałam i jak z tego całego bagna wyszłam.
***
Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi wypierając powoli z nieba niebieską barwę, co zmuszało mnie do znalezienia jakiegoś noclegu, w czym zdecydowanie nie pomagał mi Jarvis - zmęczony lotem przysiadł na moim grzbiecie i nie miał zamiaru się stamtąd ruszać. Jedyne co 'pasażer' robił to raz na jakiś czas wskazywał mi kierunek. W końcu gdy ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem dając miejsce dla bladego księżyca i gwiazd, udało mi się znaleźć niedużą niezamieszkaną norkę. Oczywiście wpakowałam się tam i bez kolacji zapadłam w głęboki sen.
W samym środku nocy poczułam jak coś delikatnie uderza mnie w nos.
- Co się dzieje...? - mruknęłam nieprzytomnie, podnosząc lekko głowę. Mój wzrok zaczął się powoli wyostrzać. Po chwili usłyszałam odpowiedź na moje pytanie - zdenerwowanie świergotanie mojego towarzysza. Wyszłam szybko z norki, otuliło mnie od razu chłodne nocne powietrze które zaczęło przywracać mi trzeźwość myślenia.
- Jarvis co się dzieje, powiedz mi... - powiedziałam trochę głośniej niż zamierzałam widząc jak ptak żwawo wyczołguje się z legowiska. On na to jedynie usiadł mi na moim grzbiecie i pokazał jakiś kierunek.
- Iść tam? - zapytałam się starając się by ton mojego głosu brzmiał naturalnie, a Jarvis pokiwał twierdząco głową. - Czy jest jakaś nadzieja, że nic mnie nie zaatakuje? - dodałam, a ptak spiorunował mnie wzrokiem.
Zaczęłam się skradać w miejsce w które kazał mi przyjść, podczas tego zadania usłyszałam jakieś głosy. Jarvis zszedł mi z pleców i wyjrzał zza krzaków, a ja poszłam w jego ślady. Przed nami znajdowała się dosyć duża polana na której środku... płonęło ognisko.
<Bez odbioru>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.