Spojrzałam się w stronę norki, łzy zakręciły mi się w oczach, chociaż wiedziałam, że i tak do niej wrócę. Może to trochę lepiej wytłumaczę...
Kilka dni temu gdy wstałam rano zobaczyłam, że w przedsionku norki coś się dziwnie błyszczy. Podeszłam tam niepewnie i nagle przed moimi oczami ukazał się okrągły rubin wielkości jajka, przypomniało mi się kiedy 'prawie' zginęłam przez podobną błyskotkę*. Rozejrzałam się dookoła. "Kto mógł mi to dać?" - pomyślałam. Obejrzałam dokładnie okolice stolika na którym znalazłam kamień. Po chwili zauważyłam kawałek papieru leżący przy nodze mebla. Zawahałam się, ale i tak podniosłam kartkę, która okazała się listem.
"Do Lorianny
Mam mało czasu więc się streszczę: Czy pamiętasz jeszcze jak odroczono twoją śmierć? Pewnie tak bo takich rzeczy chyba się nie zapomina, ale do rzeczy. Tuż obok tego listu znajdziesz jeden z czterech kamieni znajdujących się w tamtym gnieździe, lecz to nie jest 'na pamiątkę', postanowiłem powierzyć Ci pewną misję ( sam nie mogę jej zrobić, kiedy indziej to wytłumaczę). Rubin Cię zaprowadzi.
~Pozdrowienia, Balor. "
Przyznam, że patrzyłam na list wręcz bezmyślne, albo wręcz na odwrót: myślałam tak dużo, że niczego nie ogarniałam. Najpierw poczułam dumę, bo wiadomo... a potem? Strach, złość i niedowierzanie itp. Ale jednocześnie list emanował taką... energią. Odetchnęłam próbując się uspokoić. Obejrzałam kamień i zobaczyłam, że jest na nim jakaś dziwna strzałka. Złapałam delikatnie rubin i nagle przedemną pojawiło się małe światełko. Zrozumałam.
Następnego dnia powiadomiłam Alfy o mojej nieobecności i zaczęłam przygotowywać się do wyprawy. W sumie to postanowiłam nie brać wielu rzeczy - znalazłam w szafce jakiś nieduży, ale dosyć wytrzymały worek, włożyłam do niego jakś poddany obróbce kamień o ostrych brzegach ( dwunożni musieli kiedyś go zgubić) przypominający z lekka sztylet, zwój papieru, coś do pisania ( może się przyda) i kilka innych rzeczy.
I tak się znalazłam w tej sytuacji, przed chwilą powiedziałam kilku znajomym o mojej wyprawie, ale ich nie wtajemniczyłam, bo wiedziałam, że mogliby mieć przez to kłopoty. Na moje nieszczęście od razu jak wyruszyłam zaczął lać deszcz, 'uwolniłam' światełko i ruszyłam jego śladem. Byłam niezwykle ciekawa jakie przygody i tajemnice mnie czekają.
Świetlik lub Jarvis - bo takie imię dostało światełko ( muszę mieć nierówno pod sufitem by nazywać tak rzeczy), dostosowywał się do mojego tempa marszu co było bardzo przydatne, ogólnie to miał wiele przydatnych 'funkcji' - na przykład dawanie światła ( światełko które daje światło, kto by się spodziewał) co było przydatne podczas mgły która pojawiła po pewnym czasie od wyruszenia.
< opko piszę sama, nie odpowiadajcie! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.