poniedziałek, 13 marca 2017

Od Rity do Cany

Późnym popołudniem wybrałam się na krótki spacer w towarzystwie szczeniąt. Młode były jednak tak pochłonięte zabawą w berka, że dosłownie zapomniały, o mojej obecności. Nie żebym się skarżyła czy coś w tym stylu. Szczerze powiedziawszy dobrze jest czasem powłóczyć się po lesie z dziećmi, bez konieczności odpowiadania na ich jakże dociekliwe pytania. Cóż, nie mam im tego za złe. Jak każde młodziaki są rządne wiedzy. Tym razem jednak musiałam tylko co jakiś czas na nich zerkać.
Pogoda dopisywała. Świeciło słońce, a na jasnym, błękitnym niebie nie było ani jednej chmury. Poczułam upajający zapach świerków, który w połączeniu z rześkim, wiosennym, lekkim wiaterkiem tworzyły idealny duet. Że też matka natura stworzyła tak wyjątkowe miejsca jak ta puszcza.
Po chwili mój zachwyt, przerwał cichy szelest. Zauważyłam lekko poruszające się krzewy, kilka metrów dalej. Moje dzieci wyjątkowo nic nie zauważyły. Wciąż biegały w kółko podskakując niczym zające. Położyłam uszy po sobie. Muszę przyznać że nieco przeraził mnie usłyszany wcześniej dźwięk. Położyłam uszy po sobie, a po karku mimowolnie przeszedł mi dreszcz. W końcu zebrałam się na odwagę i ruszyłam w stronę krzaków. Nagle zza liści wyłonił się jasnorudy pysk. Spłoszona odskoczyłam w tył, a nieznajomy lis zrobił dokładnie to samo. Przez ułamek sekundy zastanawiałam się czy nieznajomy może należeć do naszego stada. Staliśmy na przeciwko siebie, wpatrując się z lekkim zakłopotaniem na swoje pyski. Zaiste była to sytuacja dość niezręczna. W końcu wydusiłam z siebie kilka słów.
-Witaj.-zagadnęłam-Jesteś tu nowym gościem? Pytam bo nigdy wcześniej Cię tutaj nie widziałam.
-Tak...-odparła nieśmiało lisiczka.
Wyglądała na równie spłoszoną jak ja. Jednak starałam się nie pokazywać po sobie zbytnio emocji.
-Ja, niedawno dołączyłam do sfory...-dodała samica.
-Naprawdę? W takim razie bardzo się cieszę. Jestem Rita...-przedstawiłam się z lekkim uśmiechem.
Chyba lisiczka nie spodziewała się takiej reakcji z mojej strony. Szczerze powiedziawszy sama się jej nie dziwię. Też czułabym się niezręcznie gdyby ktoś z ni stąd, ni zowąd wyskoczyłby z krzaków.
-Mam na imię Cany...-samica odwzajemniła mój uśmiech.
-Miło mi Cię poznać. To jest Morgenstern, a to Bjorn-moje dzieci...-powiedziałam wskazując na szczenięta.
-Mi także.-odparła już mniej spłoszona Cana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.