To, że wyszedłem poza tereny sfory poznałem po zapachu; zmienił się dość znacząco. Z ciekawości aż zastrzygłem uszami – gdzie jestem? Jak daleko zaszedłem? Czy ktoś tu był przede mną? Przed moimi oczami rozciągał się przepiękny widok – było to pole pełne wrzosów. Niemożliwe, żeby Ace i Chalize to pominęli podczas wyznaczania terenów sfory… Przecież tu jest tak pięknie. Tak cudownie. Gdybym był trochę bardziej znaczący, właśnie tutaj założyłbym sforę. Ale nie jestem i mogę sobie o tym tylko pomarzyć. Zresztą, coś mi tu nie gra… takie piękne tereny i niczyje? Huh, aż podejrzane. Może głębiej coś znajdę, jestem na samych obrzeżach. Może… Jeśli byłyby niczyje, chętnie bym je przejął dla siebie. To byłoby moje sekretne miejsce. Powiedziałbym o nim tylko swojej partnerce i dzieciakom. Ehh, R., ty stary durniu… Nie ma co sobie robić nadziei. Chociaż, to miejsce naprawdę wygląda na zapomniane…
Pijemy za lepszy czas
Za każdy dzień, który w życiu trwa
Za każde wspomnienie, co żyje w nas
Niech żyje jeszcze przez chwilę
Nucąc cicho maszerowałem do przodu, nie myśląc przy tym zbytnio. Postanowiłem całkowicie zaufać swoim zmysłom oraz łapom, przecież jeszcze na nic nie wlazłem, a to dobry omen. Poza tym tak ładnie pachniało, to nie może być złe miejsce. Wracając narwę tych wrzosów dla pewnej szczególnej dla mnie lisicy. Mam nadzieję, że się nie obrazi ani nie uzna tego za podryw. To podziękowanie. Podziękowanie za tak długą drogę, którą przeszliśmy razem. Woah,,brzmię jak jakiś opętany poeta. Coś poszło nie tak. Teraz tylko czekać, aż zacznę pisać wiersze i gadać bardziej poetycko… „Czy mogłabyś, droga Alegorio, podać srebrny kielich?” Haha, dobrze brzmi. Ciekawe, co powie na to reszta sfory. Pewnie będą nieźle zdziwieni. Albo pomyślą, że coś mi się w głowie poprzewracało. Cóż… druga opcja jest jakby… bardziej prawdopodobna? Uznajmy.
Nagle poczułem jakąś ostrą, kłującą w nozdrza woń. To zdecydowanie nie był zapach wrzosów. Cuchnęło zgnilizną i krwią, a także potem, który wydziela bardzo ostrą i niemiłą woń. Jestem skłonny stwierdzić, że pachniało jakimś starym, dogorywającym lisem. Gdzie jest ten biedak? Ostrożnie zrobiłem kilka kroków w przód, a następnie wyciągnąłem łeb w wiatr, aby móc coś wywęszyć. Woń lisa zdawała się zbliżać z zachodu. Tak, zdecydowanie to był zachód. Powinienem tam iść, czy raczej zostać i cierpliwie czekać na to, co się stanie? Czekanie nie jest w moim stylu.
Po około piętnastu minutach marszu wreszcie dane mi było ujrzeć jego postać: to był stary, schorowany lis, z bielmem na oku. Jego sierść musiała być kiedyś ruda, ale teraz było w niej tyle ubytków i była tak wypłowiała, że koloru można się było domyślać jedynie po uszach i łapach. Jego kły były pożółkłe od mięsa, a w oczach kryła się iskra… szaleństwa? Brr. Nienawidzę takiego spojrzenia. Wolałem nie zwracać na siebie uwagi tego osobnika, ale moja wrodzona niezdarność zrobiła swoje. Cofając się, wlazłem na młody krzaczek, który pękł pod moim naciskiem, wydając z siebie charakterystyczny trzask.
Nie wiem, na co liczyłem. Że nie usłyszy? Że się nie przejmie? Łeb lisa od razu skierował się w moją stronę, przez co coś strzyknęło mu w karku, a z ust pociekła strużka śliny. Piany. Kij wie co. W każdym razie wolałem tego nie dotykać. Położyłem po sobie uszy i ostrożnie zacząłem się wycofywać w stronę naszych terenów, ale lis najwyraźniej nie zamierzał rezygnować z tej jakże świetnej rozgrywki, jaka była walka z lisem w kwiecie wieku. Spojrzał na mnie tymi swoimi przekrwionymi oczami szaleńca i zaczął… przesuwać się w moją stronę. Nie wiem, jak to inaczej nazwać. Lis ten bowiem kulał tak bardzo, że omijał prawie wszystkie łapy podczas chodzenia. A w dodatku wydawał taki niezbyt przyjemny dźwięk. Nie mam pojęcia czemu wtedy się nie wycofałem, po prostu coś kazało mi tam zostać i czekać na i tak nieuniknioną konfrontację. Z obawy tylko odsłoniłem kły i uniosłem kitę do góry, choć wiedziałem, że to i tak nic nie da.
Czy w bezsilnej złości łykając żal
Dać się powalić
Czy się każdą chwilą bawić
Aż do końca wierząc, że
Los inny mi pisany jest
- Co tu robisz, bachorze? - zawarczał, opluwajac mnie przy tym śliną. Jego pozycja wykazywała wolę walki.
Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, ale obcy postanowił mnie oświecić – przesunął łapą po moim policzku, zanim zdążyłem się odsunąć. O nie. Chce walki, to będzie ją miał. W jednej chwili skoczyliśmy sobie ku gardeł, ja miałem szczęście – moje pazury zaryły o jego i tak już poraniony tors. Lis parsknął ze wściekłością i w rewanżu zacisnął kły na mojej łapie. Aż zaskomlałem. Wiem, że nie miałbym szans się wyrwać, więc spróbowałem innej metody: napierałem… napierałem… i napierałem. Wkrótce samiec leżał na ziemi, na plecach, w tak przegranej pozycji. Jego szczęki były rozwarte do granic możliwości, a on sam skomlał i piszczał. Jego tylne łapy uderzały o mój brzuch, zostawiając na nim głębokie na kilka centymetrów zadrapania. Ale nie. Ja się nie poddam.
***
Trzask, ten obrzydliwy trzask… Jego krew trysnęła na moje futro, a on wydał ostatni, żałosny skowyt. Nie żyje. Kurwa, zabiłem go! Zabiłem lisa… Na jego własnych terenach. Utykając i plując krwią udałem się na tereny sfory, aby powiadomić wszystkich o ten nowinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.