Szczerze mówiąc, niezbyt podobał mi się ten pomysł.
- No dobrze, ale gdzie znajdziemy takich ludzi? – zapytałam moją towarzyszkę.
- Nie wiem… Trzeba będzie gdzieś poszukać – taką usłyszałam odpowiedź. Nagle kolejny z uwięzionych lisów odezwał się:
- Musicie się wydostać z tej hodowli. Jest ona ukryta w środku puszczy, ogólnie mało rzucająca się w oczy, więc większość ludzi o niej nie wie. Spróbujcie znaleźć jakiś chodnik, to taka ścieżka dla ludzi, nie wiadomo po co. Ale tam jest ich więcej. Może uda wam się zwrócić na siebie uwagę i jednego tutaj przyprowadzić…
***
Stałyśmy na środku ludzkiej, brukowanej drogi. Teraz trzeba było obmyślić jakiś węższy plan.
- Ukryjemy się w tych krzakach, a kiedy będzie przechodził jakiś człowiek wyjdziemy i spróbujemy… Skomleć? – zadałam retoryczne pytanie, nie wierząc właściwie, by cokolwiek miałoby się udać. Ale tak też zrobiłyśmy. Po chwili jakiś dwunożny przemierzył drogę. Ostrożnie wyszłam, a później zaczęłam wydawać z siebie odgłosy. Ten jednak krzyknął, odskoczył i pobiegł dalej, paplając coś o wściekliźnie. Warknęłam sama do siebie i znowu wskoczyłam do kryjówki.
Mimo wielu prób większość ludzi zachowywało się tak samo. W końcu musieliśmy jednak natrafić na dobrego.
- Lis! Ojejku, przepraszam, nie masz wścieklizny. Masz szczęście, że jestem weterynarzem. Co się stało? – z ust kobiety wydobył się ciąg słów. Szczeknęłam do Lori, która natychmiast wyłoniła się z krzaków i pobiegła w las, drogą prowadzącą do pseudohodowli. Ja podążyłam za nią, co jakiś czas obracając się do naszej nadziei. Szła za nami! Po chwili byłyśmy pod budynkiem.
- Co to za tereny? Nie mogę tam wejść… - powiedziała ostrożnie samica człowieka. Rzeczywiście, z zewnątrz wyglądał on trochę jak normalna, nie wzbudzająca ciekawości budowla. Jeszcze raz szczeknęłam do dwunożnej i weszłam przez furtkę. Ona oglądnęła się i ostrożnie pobiegła za mną. Stanęłam koło Lorianny – pod drzwiami.
- Naprawdę, przykro mi, liski… Jezu, jaka ja jestem głupia – wchodzę na prywatne tereny za dwoma lisami… I jeszcze do nich gadam! - tłumaczyła się. Lori nie czekając dłużej podskoczyła do góry i nacisnęła klamkę. Jakimś cudem udało się jej ją otworzyć.
- Ojej… Już was rozumiem - wybełkotała dwunożna. Nagle gdzieś daleko rozległy się czyjeś kroki.
Pomogę wam, wezwę fundację ratującą zwierzęta – dodała jeszcze i szybko ulotniła się z miejsca. My natomiast zdążyłyśmy jeszcze wskoczyć w krzaki. Zza rogu wyszedł okropny hodowla, niczego nie świadomy.
- Myślisz, że rzeczywiście to zrobił? – zapytała się mnie Lori, kiedy już się oddalił.
- Może… Z ludźmi nie ma co zakładać, ale ja trzymam ją za słowo.
Niech będzie... Lori?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.