- Słodcy jesteście. - dodałam z uśmiechem.
- Wcale nie! - zaprzeczył Ace. - Ona jest słodka. Ja jestem przystojny.
- Oczywiście, ty przystojny, narwany wybrańcu bogów. - zaśmiałam się i wstałam z miejsca, patrząc na bawiącego się z małą Fulco.
Lis mruknął coś niewyraźnie, po czym przetoczył się na bok i wsparł na łokciu.
- Myślisz, że ona już słyszy? - zapytał zaciekawiony, po czym przyłożył nos do jej brzuszka.
Wzruszyłam ramionami. Nigdy nie miałam szczeniąt, ani młodszego rodzeństwa, byłam z najmłodszego miotu.
- Może słyszeć, ale pewnie nie rozumie co do niej mówisz. - odpowiedziałam po chwili zastanowienia. - Naucz ją, młode lisy chętnie się uczą.
- Może kiedyś. - odparł. - Teraz mamy ważniejsze sprawy.
- Zaraza? - zagadnęłam, spodziewając się twierdzącej odpowiedzi.
Ace w milczeniu skinął głową, po czym nerwowo zagryzł wargę. Oboje mieliśmy kłopot, co z tym zrobić. Zbadać? Nie idzie. Wszyscy możemy się zarazić. Wysłać kogoś? To nieludzkie.
- Myślisz, że jest na to jakieś lekarstwo? - Spojrzałam na jedną z fiolek stojących na barku. Mogłoby w niej być antidotum na wszelkie zarazy.
- Szczerze...? - westchnął. - Nie mam pojęcia. Musimy się spytać Znachora, może on wie.
Znachor faktycznie mógłby się na tym znać. W końcu jest medykiem. I zielarzem. I tylko bogowie wiedzą, kim jeszcze.
- No to co? - Przestąpiłam z łapy na łapę. - Idziemy do niego?
Ace?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.