Gdy przybyliśmy nad rzekę, było już na prawdę ciemno. Jedyne, co oświetlało nam drogę to piękna pełnia widoczna na niebie i trochę śniegu odbijającego jej światło. Leżeliśmy na trawie wpatrując się w gwiazdy.
- I co, Pani Chalize De Lorche? - mruknąłem mogąc nazwać ją już prawidłowo.
- Podoba mi się. - wyczułem, że się uśmiecha.
- Państwo de Lorche wraz z córką. Przywitajmy młodą alfę tego stada: Elizabeth De Lorche! - ogłosiłem dumnie.
Uśmiechnęła się obracając i zatrzymując na mnie.
- Teraz jesteś już oficjalnie i na papierku moja. - zmrużyłem oczy, żeby polizać ją po policzku
- Twoja byłam już dawno. Teraz tylko formalności. - mruknęła całując mnie delikatnie.
- Nie mów tak. Wcześniej byłaś tylko matką mojego dziecka. Teraz zyskasz na wartości w oczach wszystkich zamieszkałych lisów. Nie jesteś panną, tylko panią. Możesz nazywać się moim 'nazwiskiem' no i jesteś moją żoną.
- Ciesz się, że nie masz teściowej.
- Teściowe tylko urozmaicają nudne życie. Często denerwując zięciów i powodując zapaście emocjonalne. - odparłem filozoficznie.
Chazlie? odpisałam c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.