Przeglądałem papiery, gdy moje uszy odwróciły się w kierunku wyjścia.
Krzyk wydawał mi się coraz bardziej dokładny.
W pewnym momencie, gdy czytałem regulamin stada, usłyszałem wyraźne wołanie mojego imienia. Wiedziałem nawet do kogo należał głos.
Dosłownie chwilę zajęło mi ogarnięcie sytuacji, a następnie jak oparzony wstałem i wybiegłem w stronę dziwnych odgłosów. Z nieprawdopodobną prędkością gnałem przez las wiedząc już skąd dobiega wołanie o pomoc. Wpadłem na polanę nie zatrzymując się ani a chwilę.
Moim oczom ukazał się stojący nad rudą Mazikeen. Z jego pyska wydobywała się lekka piana. Zbliżał się w kierunku lisicy. Rozpędziłem się wpadając na niego z całą możliwą siłą tak, że przeturlaliśmy się kilka metrów dalej. Usłyszałem jego delikatne skomlenie. Natychmiast wstałem jeżąc się i pokazując w jego kierunku kły. Bez żadnego ostrzeżenia, rzuciłem się na niego drapiąc i gryząc. Był w takim szoku, że rozpoczął walkę. Z niewyjaśnioną zaciekłością atakowałem lisa. Nie wiem jakby się ona skończyła, gdyby nie rozdzieliła nas dopiero po jakimś czasie ruda.
- Spokojnie, Ace. - podbiegła przytrzymując mnie łapami i nie pozwalając na kolejny atak.
Czarnemu lisowi krwawiło ucho.
- Puść mnie. - rozkazałem jej sucho
- Nie. Nie puszczę. Zostaw go już. - przycisnęła mój jeden bok przytulając.
Zmarszczyłem brwi kierując wzrok na nią.
Chalize? Dramat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj, aby nie spamić bez sensu w komentarzach. Wszelkie propozycje wymian, reklamowanie blogów w miejscach do tego nieprzeznaczonych i celowe pisanie bez ładu i składu będzie karane usunięciem komentarza. Pamiętaj o zasadach gramatyki i ortografii.